Wyspowiadałem się z samogwałtu"Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli" (Dz4,20 - dzisiejsze czytanie, 30 kwietnia)Napisanie tego świadectwa odkładałem przez cały Wielki Post - tak mało ufałem Jezusowi. Ale nawet ta moja niewielka ufność nie była potrzebna, by był On gotów oddać za mnie Swoje życie, ratując mnie w ten sposób od wiecznego potępienia. Jego ofiara była ponadczasowa, uratowała ludzi wszystkich epok. Teraz ta ponadczasowość dociera do mnie, ponad 2000 lat później. Cały czas czuję obecność Odkupiciela przy nas. Mając około 12 lat zacząłem wkraczać w niewolę samogwałtu. Czasem przy rachunku sumienia (wg "książeczki") nękały mnie myśli, że pojęcie "czyn nieskromny sam lub z inną osobą" ma coś wspólnego z moją "działalnością". Raz, przy spowiedzi przedwielkanocnej czułem, że o czymś jeszcze powinienem powiedzieć, ale bałem się: "co ksiądz pomyśli?". Nie byłem gotowy żeby już rozumieć, co się dzieje, ale ten mój maleńki niepokój z pewnością był częścią mojego powołania do wolności (od egoizmu), które wciąż staram się realizować. Postanowiłem wyznać ten grzech, gdy dorosnę, bo wtedy to może nie zabrzmi tak strasznie jak wtedy, gdy mówi to trzynastolatek. Na trzy lata zapomniałem o sprawie. Do szesnastego roku życia byłem w swoim mniemaniu "porządnym katolikiem" - coniedzielna Msza Święta, paciorek rano i wieczorem... no i absolutny brak pracy nad sobą, telewizja, komputer i tym podobne. Kiedy miałem 15 lat rozpoczęło się moje przygotowanie do bierzmowania. Ksiądz, który mnie przygotowywał jest w moim mniemaniu wspaniałym kapłanem - dopiero teraz, po ponad roku, umiem go docenić. Kładł wielki nacisk na przeżywanie piątku w jedności z Chrystusem cierpiącym. W ramach tej jedności odmawiałem sobie (wątpliwej) przyjemności samogwałtu. Przez pół roku okłamywałem siebie twierdząc, że mogę przestać w każdej chwili. Widziałem też jednak, że pomimo szczerych chęci rzadko zachowywałem to postanowienie. Nie przejmowałem się tym zbytnio. Jednakże martwiłem się trochę o przyszłość - "jak mam być dobrym małżonkiem/księdzem, jeśli... no właśnie". Tak było do czasu ubiegłorocznych rekolekcji wielkopostnych. Przełom nastąpił w drugim dniu rekolekcji, kiedy to była rozdawana gazetka "Miłujcie się!". Trzeciego dnia rekolekcji miała się odbyć spowiedź - nie widziałem potrzeby przystąpienia do niej. Rano, jeszcze przed wyjściem, otwarłem gazetkę - moje oczy trafiły na niezbyt długie, ale mocne świadectwo o młodym człowieku, który z miłości do Boga walczył ze swoją skłonnością do nieczystości. Zapłakałem, bo otwarły mi się oczy: działałem przeciw Bożej Miłości i zostałem delikatnie uświadomiony. Miałem wybór: skończyć z tym lub świadomie niszczyć miłość. Postanowiłem, że jeśli z tą świadomością "to" zrobię, to wyspowiadam się, bo "tamte" czyny były nieświadome. Upadłem parę minut później - już widziałem, że potrzebuję pomocy. Wyspowiadałem się u księdza rekolekcjonisty, wyspowiadałem się z częstego popełniania grzechu samogwałtu, sporadycznego kontaktu z pornografią (niestety już perwersyjną, ale ten szczegół uznałem za nieistotny - mój błąd) i z zatajania tych po części świadomych grzechów. Nie pamiętam dokładnie treści pouczenia - pamiętam za to, że to nie była spowiednicza rutyna, ani także oburzenie. Spotkałem w konfesjonale Chrystusa, który przebacza i daje siłę do walki, który nie czeka, aż będę doskonały, lecz chce mi w tym pomóc. Przez okres Wielkiego Postu nie radziłem sobie zbyt dobrze (co najmniej jeden upadek na dzień), ale byłem szczęśliwy, bo stałem w prawdzie. Tuż przed Wielkanocą wyspowiadałem się raz jeszcze - niestety Komunię Świętą w Niedzielę Wielkanocną przyjąłem świętokradzko. Planowałem spowiadać się raz na miesiąc, tak jak zwykle (ten nawyk wyrobił mi właśnie wspomniany ksiądz), chociaż grzeszyłem często. Spowiadałem się jednak coraz częściej, czasem co dwa dni. Lojalnie doradzam, że dobrze jest spowiadać się najczęściej jak się da, ale wtedy trzeba uważać, żeby ta spowiedź nie była zautomatyzowana. Ja popełniałem taki błąd bardzo często i myślę, że ma duże znaczenie, choć wygląda niepozornie (diabeł tkwi w szczegółach). Koniecznie należy przemyśleć: "Co zrobiłem, żeby zmienić obecną sytuację? Jak ten mój grzech przeszkadza w czystej miłości, pozbawionej egoizmu? Czy nie ubarwiam swoich grzechów? Czy nie pomijam żadnego szczegółu, który może okazać się ważny, a przed którego dopowiedzeniem mam wyraźne opory? Czy spowiadam się dla własnego komfortu, czy naprawdę chcę zmienić swoje życie?". Miesiąc albo dwa po przełomie, w kwietniu, Jezus znów zadziałał bardzo konkretnie: z dnia na dzień ujrzałem kogoś niezwykłego w dziewczynie, z którą byłem w jednej klasie, a której prawie nie znałem. Byłem nieśmiały, więc nigdy się o tym nie dowiedziała (wtedy to była dla mnie tragedia, lecz dzisiaj wiem, że tak jest lepiej dla nas obojga). Zaintrygowany jednak rzeczywistością miłości, zacząłem pytać Boga o swoje powołanie ("czy jestem powołany do małżeństwa z tą dziewczyną, z którą się nie znamy?" - zakochanie najwyraźniej utrudnia logiczne myślenie). Zapytałem księdza przygotowującego bierzmowanych, w tym mnie, czy mój tok myślenia ma sens? Nie udzielił odpowiedzi tak/nie. Powiedział, że muszę się dużo modlić. Tydzień później zaprosił mnie do młodzieżowej wspólnoty modlitewnej, której był animatorem. Moja wiara zaczęła się systematycznie pogłębiać, wówczas była raczej płytka. Bywało różnie czasem byłem "czysty" tydzień, czasem dzień. Walczyłem bezskutecznie ponad rok. W tym czasie dołączyłem do RCS, zacząłem się częściej i dłużej modlić, przestałem odpoczywać nie będąc zmęczonym (czyt. leniwić się), spowiadałem się tak często, jak było trzeba, zacząłem uprawiać sport. Gdy tylko zacząłem się modlić przy rachunku sumienia, zobaczyłem dlaczego jestem taki, a nie inny, czego pragnie moje serce zamiast nieczystości. Trzeba stać się niewolnikiem miłości, by skończyć z tym, co ją niszczy. Ja chciałem być tylko wolnym od samogwałtu - przez brak refleksji utrzymywałem ten ograniczony tok myślenia, który tak długo trzymał mnie przy grzechu. Zacząłem więc rozumieć, co się dzieje, o co chodzi w życiu. Na początku tegorocznego Wielkiego Postu, w Środę Popielcową wyspowiadałem się z samogwałtu - jak zwykle, ale tym razem postanowiłem skończyć z tym, w ten Wielki Post, choćbym miał zrezygnować z wszelkich swoich ziemskich, próżnych uciech (np. niewłaściwe wykorzystanie dobra, jakim jest Internet i nie mam tu na myśli tylko pornografii, bo marnować cenny czas można na różne sposoby) - miałem niesamowite opory, ale zrobiłem to: nie używałem komputera w sposób, który nie przynosi mi pożytku. Pocieszenia mogłem szukać tylko w Jezusie, obecnym w Eucharystii (zachęcam do jej częstego przyjmowania), a także w moich przyjaciołach, dla których nigdy nie miałem czasu wcześniej. Przez trzy tygodnie nie popełniłem tego grzechu - nigdy wcześniej czegoś takiego nie osiągnąłem. Czułem, że muszę napisać o tym świadectwo, dać nadzieję innym. Postanowiłem czekać, bo może jednak nie jestem jeszcze wolny od tego hamulca w rozwoju wiary. Właśnie w chwili tej decyzji znowu pojawiła się pornografia (i to jedno z najgorszych wydań). Wszystko jak zwykle sprowadzało się do zgwałcenia mnie. Pobiegłem do konfesjonału najwcześniej jak mogłem - we wtorek rano. Nazwałem rzecz po imieniu: "Miałem dobrowolny kontakt z pornografią sadystyczną". Po tej spowiedzi wszystko się skończyło, samogwałt nie nastąpił - zgodnie z postanowieniem sprzed trzech tygodni. Do dzisiaj (prawie maj, dwa miesiące po ostatnim samogwałcie) nie wierzę, że przy takiej pokusie umiałem odmówić. To nie mogła być moja zasługa, bo przecież... zawsze upadałem po tygodniu, po prostu wiem, że nigdy nie potrafiłem sobie poradzić z byle poruszeniem, a co dopiero z kumulacją bodźców na własne życzenie. Nie jestem wolny od moich wielkich słabości, ale fakt, że Chrystus uczynił dla mnie ten cud dał mi nadzieję, której wcześniej nie miałem. Żadna z następnych pokus nie była już dość silna bym upadł, a pamięć tych rzeczy, które oglądałem szybko zanika. Coraz częściej czuję radość, o którą nigdy się nie modliłem, a której źródło z pewnością nie jest z tego świata. Jezus jest specjalistą od rzeczy niemożliwych. Jeśli masz problem i sobie nie radzisz - powiedz Mu to i daj Mu czas. On Cię poprowadzi, da Ci więcej niż tyle, o ile poprosisz, a wszystko to uczyni dla Ciebie. Dowodem Jego miłości jest potwierdzony fakt jego śmierci i zmartwychwstania, a także fakt, że Święty, Powszechny i Apostolski Kościół wciąż istnieje i dzięki posłudze kapłanów prowadzi lud Boży do jego Niebiańskiej Ojczyzny. Mam nadzieję, że moje świadectwo okaże się kolejnym dowodem miłości Ojca do ludzi, że da nadzieję walczącym z nałogiem, czy innymi problemami, szczególnie tym, którzy są w cięższej sytuacji niż ja byłem. Moja siła w dużej mierze brała się ze świadectw, każdych, w których czytałem o ludziach, którzy przez tę walkę z grzechem zbliżają się do Boga. Obiecuję nie zapomnieć o Was w modlitwie, bo rozumiem, w pewnym stopniu, co to znaczy być zniewolonym w tak perfidny sposób. Czuję się zobowiązany do tego wsparcia. Dziękuję także za modlitwę, którą również mnie otaczano, a także za istnienie Ruchu Czystych Serc (mocno zachęcam do dołączenia!). Dążmy do nieba, nigdy się nie poddawajmy. Anonim
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2021 Pomoc Duchowa |