Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Płodność - święty dar

Uznanie płodności i każdego poczętego, nawet nieplanowanego, dziecka za wielki dar i nietykalną świętość jest rozwojową postawą i powoduje duchowy wzrost osób i ich więzi. Jest jedyną drogą do pełni szczęścia małżeńskiego i zarazem do... świętości.

Jasne jest więc, dlaczego podejmujemy temat płodności. Logika to podpowiada. Podejście do płodności jest bowiem fundamentalnie ważne dla każdego małżeństwa, co jest, mam nadzieję, oczywiste. Jest jednak równie ważne dla ludzi nie żyjących w małżeństwie, co wymaga pewnego wyjaśnienia. Skoro tak dużo mówi się o "seksie", czyli płciowości wpisanej w naturę człowieka, o działaniach płciowych i konkretnie o współżyciu płciowym, powinno być również normalne mówienie o skutkach współżycia płciowego. O skutkach radosnych i smutnych, a więc o dzieciach, macierzyństwie i ojcostwie, szczęściu rodzinnym, ale również o chorobach, nieszczęściach, zdradach, rozbitych rodzinach...

Jednak uczciwe mówienie o owych skutkach nie jest częste, zwłaszcza w polskich, ale nie do końca "naszych" środkach społecznego przekazu. Jest to znamienne i ma oczywiście swoje powody, poważniejsze i zaplanowane bardziej, niż się to powszechnie wydaje.

Mówienie o skutkach działań płciowych skłania do refleksji i w efekcie musi ograniczać m.in. bezrozumność w podejmowaniu współżycia i innych działań płciowych. Lecz ta właśnie bezrozumność jest na rękę tym, którzy zarabiają na wszelkich przejawach bałaganu w dziedzinie płciowości. Są to całe gigantyczne przemysły (np. pornograficzny, antykoncepcyjny...). Lista zarabiających jest długa, a zyski ogromne. Jest to jednak odrębny temat...

Nie jedynym, lecz bardzo istotnym i nie do pominięcia, skutkiem współżycia płciowego może być poczęcie dziecka. Jest to fakt oczywisty, o którym wiedzą już nawet dzieci (wiara w rolę bocianów w tym względzie wymarła od czasu, gdy najbardziej zatwardziałe babcie zostały uświadomione przez wnuczków). Chociaż wszyscy o tym wiedzą, to do tego faktu ludzie podejmujący współżycie płciowe podchodzą bardzo różnie. Jak mianowicie?

Pierwsza grupa to ci, którzy "udają" przed sobą i innymi, że płodności nie ma. Podejmują współżycie beztrosko, dla zabawy, bezrefleksyjnie, wręcz bezrozumnie. Jest to postawa infantylna, częsta wśród "rozrywkowej" młodzieży, ale bywa również udziałem ludzi (zwłaszcza mężczyzn) całkiem niemłodych. Przy takiej postawie poczęcie dziecka przyjmowane jest z wielkim zaskoczeniem. Zwykle pojawia się agresja przeciwko niemu, bardzo często kończąca się wykonaniem wyroku śmierci na niewinnym przecież dziecku. Za winy rodziców. Ludzie o takiej postawie są niezdolni do założenia trwałej rodziny. Tworzą krótkotrwałe związki pozostawiające za to trwałe, bo na całe dalsze życie, rany.

Druga grupa, jak sądzę, znacznie liczniejsza, to ci spośród podejmujących współżycie, którzy biorą pod uwagę możliwość poczęcia dziecka, lecz nie chcą go i wręcz boją się zaistnienia nowego życia. Postawa ta jest powszechna poza małżeństwem (co jest oczywiste), lecz również, niestety, nierzadka wśród małżeństw. Prowadzi ona w prostej linii do praktyk antykoncepcyjnych.

Przyjęcie takiej postawy wynika albo z niewiedzy, że problem płodności, planowania poczęć (również odkładanie poczęcia) można rozwiązać inaczej niż antykoncepcją, a mówiąc wprost, lepiej, albo z niechęci czy nieumiejętności rezygnacji ze współżycia. Dla ludzi o takiej postawie współżycie jest celem samym w sobie, a przyjemność z nim związana jest jakby autonomiczną wartością, której, jak twierdzą, trzeba i wolno podporządkować wszystko, nawet życie ewentualnie poczętego dziecka. Ludzie przynależący do tej grupy podejmują współżycie zawsze, gdy tego zapragną, a okoliczności zewnętrzne im to umożliwią.

Oni próbują "uczciwie zabezpieczyć się" przed skutkiem współżycia, jakim może być poczęte dziecko. "Bezpieczeństwo" mają zapewnić różnorodne środki i sposoby antykoncepcyjne. Wszystkie one są nastawione na zniszczenie naturalnej (zdrowej) funkcji organizmu, jaką jest płodność! Mówienie o całkowicie nieszkodliwej dla zdrowia antykoncepcji jest nonsensem. Oczywiście mówiąc "nie szkodliwa", myśli się tylko o skutkach ubocznych, wyłączając zamierzone niszczenie zdrowia w dziedzinie płodności. Otóż nawet w tym sensie nie ma nieszkodliwej antykoncepcji - negatywne skutki, większe lub niniejsze, występują zawsze zarówno w zdrowiu fizycznym, jak i psychicznym. Wynika to z naruszenia naturalnego stanu (lub jak kto woli - ekologii) istoty psycho-fizyczno-duchowej, jaką jest człowiek.

W przypadku, gdy antykoncepcja zawiedzie i niechciane dziecko się pocznie, bardzo często rodzice jego są "konsekwentni" i, mówiąc eufemistycznie, nie pozwalają mu się urodzić. Nazywając rzecz po imieniu - zabijają je. Postawę tych ludzi cechuje wewnętrzne rozdarcie (ambiwalencja) - z jednej strony chcą współżyć, z drugiej boją się skutków współżycia. To tak, jakby chcieli bawić się ogniem, lecz bali się poparzenia, lub chcieli popływać po wzburzonym oceanie, ale bali się utonięcia.

Ten lęk przed owocem działania jest paraliżujący zwłaszcza dla kobiety, blokuje głębię jej przeżyć i skazuje parę jedynie na doznania nieraz silne, ale jednak powierzchowne, o charakterze naskórkowym.

Trzecia grupa ludzi to ci, którzy cieszą się swą płodnością, traktują ją jako dar, chcą uszanować jej naturę, a jednocześnie chcą skutki współżycia płciowego wziąć "w swoje ręce".

Szanując naturę płodności, pragną zaplanować najlepszy czas na poczęcie swych kolejnych dzieci i ostatecznej liczby tych dzieci. Ci ludzie podejmują trud (nie taki zresztą wielki jak przeciwnicy straszą) nauczenia się rozpoznawania na bieżąco płodności, a ściślej dni w cyklach miesiączkowych żony, w których współżycie może prowadzić do poczęcia i dni, kiedy jest to niemożliwe. Konsekwentnie dostosowują czas podejmowania współżycia do aktualnych planów prokreacyjnych.

Mówiąc wprost: współżyją w czasie rozpoznanym przez siebie jako dający maksymalną szansę na poczęcie wtedy, gdy zamierzają począć dziecko, lub współżyją w dniach tzw. niepłodności, gdy nie zamierzają począć dziecka. Postawa taka jest naturalna, ekologiczna, niczego nie niszczy, niczego nie narusza. Jest zdrowotnie nieszkodliwa, a wręcz sprzyja zdrowiu przez rosnącą integrację wewnętrzną małżonków, płynącą z życia zgodnego z naturą. Sprzyja pogłębianiu szacunku dla kobiety (liczenie się ze stanem jej organizmu), wzrostowi wartości dziecka (ze względu na jego dobro podejmowany jest określony trud), akceptacji nawet nie zaplanowanego dziecka (co wyraźnie potwierdzają badania) i niesie jeszcze wiele innych pozytywnych skutków, których nie sposób wymienić. W efekcie postawa ta staje się stylem życia sprzyjającym, jak pokazuje doświadczenie, szczęściu małżeńskiemu i rodzinnemu.

Oczywiście realizacja tej postawy wymaga umiejętności czasowej rezygnacji ze współżycia, do której osiągnięcia jest zdolny każdy normalny człowiek. Co więcej, umiejętność ta jest potrzebna każdej parze małżeńskiej i konieczna m.in. do zachowania wierności. Bez tej umiejętności obietnica czy nawet ślub wierności jest pustosłowiem bez pokrycia i szans na realizację. .

Czas rezygnacji ze współżycia, czekania na siebie jest czasem narastania wzajemnej atrakcyjności seksualnej, zabezpiecza przed spowszednieniem w tej sferze życia małżeńskiego. I wreszcie jest bardzo ważnym czasem, w którym uczymy się wyrażać wzajemnie miłość w inny sposób, gestami nie nastawionymi na pobudzenie i doprowadzenie do współżycia płciowego. Ta umiejętność jest niezbędnie potrzebna każdemu małżeństwu. W przeciwnym razie, kryzys nastąpi zapewne już przy czekaniu na urodzenie pierwszego dziecka i po porodzie, kiedy to przez około 3 miesiące (a czasem dłużej) ze względów zdrowotnych po prostu nie powinno się współżyć.

Zdarza się, że w tym czasie mąż chodzi po domu Jak lew w klatce" i wścieka się na żonę i dziecko, bo przez nich nie może współżyć. Na swój użytek określa to słowami, że "nie może żonie pokazać, jak ją kocha", bo niestety inaczej nie umie. Smutne to, a nawet żałosne...

Czy przyjęcie postawy szacunku dla natury płodności gwarantuje szczęście małżeńskie? Otóż bezwzględnie sprzyja szczęściu, lecz jeszcze go nie gwarantuje. Może się np. zdarzyć, że jakieś małżeństwo pozna naturę płodności, uszanuje ją, lecz z egoistycznej wygody nie zaplanuje dzieci lub zaplanuje ich mniej, niż powinno mieć. Tu chciałbym zastrzec, że nigdy nie podjąłbym się orzekania, ile dzieci powinno mieć dane małżeństwo. Jest to sprawa roztropności i wielkoduszności małżeństwa. Jeżeli jednak zabraknie wielkoduszności w tej dziedzinie, to w ogólnym rozrachunku życiowym małżeństwo często przeżywa smutek, a w każdym razie brak pełni szczęścia. Smutek ten nasila się zwykle, gdy skończył się już dla małżeństwa czas przekazywania życia, a najmłodsze dziecko wychodzi z domu. A przecież mogłoby być jeszcze jedno... To już jednak odrębny temat.

Jest wreszcie czwarta grupa ludzi, którzy cieszą się płodnością, szanują jej naturę nigdy jej nie niszcząc, traktują ją jako dar Boży. Pobierają się, podejmują współżycie i... oczekują (nie planują) poczęcia dziecka, a potem kolejnych dzieci. Jest to piękna postawa ufności i otwartości na życie. Jest tu jednak pewne "ale". Gdy zaistnieją trudne okoliczności (np. choroba, skrajnie złe warunki materialne), w których roztropność i rozum nakazują powstrzymanie się od poczęcia kolejnego dziecka, powstaje problem. Można wówczas zrezygnować całkowicie ze współżycia, lecz - jak pokazuje doświadczenie - nie jest to na dłuższą metę dla małżeństwa, najlepsze rozwiązanie. Można tu przyjąć opisaną wyżej (jako trzecią z kolei) postawę rozpoznawania płodności i wykorzystanie tej wiedzy do odłożenia poczęcia na czas, póki nie ustąpią drastyczne "przeciwwskazania". Tak więc widać, że postawy wobec płodności opisane tu jako trzecia i czwarta z kolei nie kłócą się, a w pewnym sensie mogą się przenikać i uzupełniać. Generalnie traktują one płodność jako dar, służą dobru małżeństwa i rodziny, szczęściu małżonków i dzieci.

Dotychczas mówiliśmy o postawach wobec płodności ludzi, którzy podejmują współżycie. Myślę, że warto zatrzymać się na chwilę nad tymi, którzy współżycia płciowego nie podejmują. I znów postaw może być kilka. Zacznijmy od pozytywnych:

Pierwsza postawa to postawa świadomej rezygnacji ze współżycia wobec wyboru innej niż małżeńska drogi życiowej. Ta świadoma, podjęta po głębokim namyśle rezygnacja, często związana z trudem, a nawet bólem wyrzeczenia, jest jedyną, godną postawą człowieka nie żyjącego w małżeństwie. Nasuwa się tu myśl o duchownych, o samotnych z wyboru, lecz także o tych samotnych, którzy chcieliby żyć w małżeństwie, lecz nie spotkali jeszcze odpowiedniej osoby do wspólnego życia lub ją stracili (wdowy, wdowcy). Wszystkie te osoby powinny akceptować swą płeć wraz z płodnością, która jest elementem zdrowia, ale powinny też unikać mechanizmów budujących napięcie płciowe, podniecenie, prowadzących ostatecznie do działania płciowego.

Ze wszystkich istot żywych na ziemi tylko człowiek może w sposób rozumny i wolny zrezygnować z działań płciowych, mimo pojawienia się bodźców pobudzających do działania. Umiejętność takiej rezygnacji świadczy o człowieczym wymiarze danej osoby i jest niezbędnym elementem prawdziwej wolności. Rezygnacja z działań płciowych ze względu na dobro wyższe (mówiąc najogólniej) otwiera szansę na wielką płodność duchową i na bezgraniczne (niemożliwe, a nawet niedopuszczalne dla żyjących w małżeństwie) oddanie swego życia na służbę innych ludzi i różnych idei. Mamy tu przykłady w osobach wielkich i świętych (np. Matka Teresa z Kalkuty, Ojciec Święty Jan Paweł II).

Drugą postawę reprezentują osoby, które akceptują swoją płeć, płodność, pragną założyć rodzinę, lecz nie znajdują osoby współmałżonka i nie mogąc się z tym pogodzić, uważają swe życie za przegrane. Ich rezygnacja ze współżycia jest często koniecznością przyjmowaną "z zaciśniętymi zębami". Osoby takie przeżywają prawdziwą niedolę. Zasługują na szacunek i pomoc. Powinno im się pomóc w akceptacji życia w pojedynkę z zachowaniem gotowości do zawarcia małżeństwa, jeżeli pojawi się "na horyzoncie" odpowiednia osoba. Bez tej akceptacji grozi wielka przegrana życiowa albo na skutek wiecznego niezadowolenia, albo przez grożącą w tej sytuacji desperacką decyzję o założeniu rodziny z osobą zupełnie nie kwalifikującą się do wypełniania funkcji małżeńskich i rodzicielskich.

Trzecią grupę stanowią osoby, które nie mogą współżyć płciowo ze względów chorobowych, przez siebie nie zawinionych. Tym należy pomagać lecząc (jeżeli to możliwe), pomagając zaakceptować siebie takimi, jakimi są i ułatwiając odnalezienie swojego miejsca w życiu. Z pewnością nie jest to łatwe, lecz jest możliwe, jak pokazuje życie wielu ludzi, którzy znaleźli się w tej sytuacji.

I wreszcie czwarta grupa to ci, którzy nie podejmują normalnego współżycia płciowego, lecz chcą czerpać przyjemne doznania związane z rozładowaniem celowo zbudowanego napięcia płciowego. Ci ludzie podejmują najróżniejsze działania, które pobudzają organizm do reakcji "imitującej" współżycie płciowe w warstwie fizjologicznej. Są to działania sprzeczne z naturąpłciowości ludzkiej.

W naturę wpisany jest heteroseksualizm i płodność. Natura i przeznaczenie narządów rozrodczych i współżycia płciowego jest jasna i czytelna: w trakcie współżycia płciowego płyn nasienny męża dzięki połączeniu narządów przechodzi niezniszczony i niczym sztucznie nie ograniczony do otwartych na jego przyjęcie dróg rodnych żony i w nich pozostaje. Każde inne działanie płciowe mające na celu uruchomienie mechanizmów fizjologicznych, takich jak we współżyciu płciowym, jest nienormalne, nienaturalne, wynaturzone. Do takich działań należą działania autoerotyczne (samogwałt) i homoseksualne, ale także w heteroseksualnych parach najróżniejsze wynaturzenia, gdzie w zamyśle nasienie nie jest składane w drogach rodnych żony np. tzw. seks oralny, analny itp.

Działania takie, nastawione wyłącznie na przyjemność i doznania płynące z reakcji organizmu jak we współżyciu, które niektórzy próbują nazwać "innym współżyciem płciowym", są raczej "użyciem osoby", są z zamierzenia niepłodne i takimi pozostają. Z tym, że niepłodność tych działań rozciąga się z zaplanowanej niepłodności fizycznej na bezpłodność i pustkę duchową. Działania te bowiem rujnują więzi międzyludzkie i osobowość jednostek. Mamy tu często do czynienia z ludźmi o zrujnowanej naturalnej (czyli heteroseksualnej) wrażliwości erotycznej (np. homoseksualizm), posuniętej nieraz aż do impotencji, czyli niezdolności do normalnej reakcji narządów płciowych, a w konsekwencji do współżycia. Impotencja często jest problemem ludzi koncentrujących się nadmiernie na doznaniach i znużonych nadmiarem bodźców (psychologiczne prawo znużenia). Ludzie ci, skoncentrowani na swych doznaniach, nieraz panicznie boją się impotencji, co jest czynnikiem zwykle towarzyszącym i sprzyjającym jej powstaniu. Często bodźce dostarczane są na drodze samogwałtu. Działania te prowadzą do powstawania uzależnienia - nałogu.

Innym częstym źródłem dostarczania pobudzeń jest pornografia. Jest ona z natury swej nastawiona na budowanie napięć i doznań w celu przeżycia wyrwanej z właściwego kontekstu przyjemności seksualnej. Używanie pornografii prowadzi nieuchronnie do zaburzeń w osobowości. Znamienny jest fakt, że praktycznie wszystkich przestępstw na tle seksualnym dokonują ludzie nałogowo sycący się pornografią.

Tak więc okazuje się, że mogą być (i są) różne podejścia do działań płciowych i ich skutków, do których należy m.in. płodność.

Nikt jednak z ludzi nie ucieknie od problemu akceptacji swej własnej płciowości. Co więcej, jakość życia każdego człowieka zależy w ogromnym stopniu od tego, jak ten właśnie problem został w jego życiu rozwiązany.

Prawdziwe szczęście na ziemi osiągnąć mogąjedynie ci ludzie, którzy akceptują siebie, swą płciowość i związaną z nią płodność, akceptują ją i traktują jako dar. Szczęście osiągają ludzie wolni, a więc ci, którzy posiadają siebie, panują nad sobą, dysponują sobą, swym ciałem i odpowiednio wykorzystują płciowość. Szczęście tych ludzi wynika z prostego faktu życia zgodnego z naturą, a więc z planem Stwórcy.

Przy braku akceptacji swej płciowości z całą jej naturą, a więc i płodnością, człowiek pozostaje wewnętrznie rozbity. Z jednej strony chce czerpać przyjemności płynące z działania płciowego, a z drugiej strony boi się skutków własnego działania. Boi się samego siebie i osoby, którą - jak często twierdzi - kocha. Boi się wreszcie największego w swoim mniemaniu wroga - szczęścia osobistego własnego dziecka, przed którym gotów się bronić, a nawet je niszczyć, unicestwiać wszelkimi "najnowocześniejszymi" sposobami. Osiąga to niejednokrotnie wymiar obłędu.

Płodność - cudowny dar Stwórcy, pozwalający ludziom uczestniczyć we wspaniałym dziele współstworzenia wraz z Bogiem nowej osoby ludzkiej, jest przez ludzi odrzucany, negowany, staje się straszakiem "zagrażającym szczęściu", staje się koszmarem.

Tu dochodzimy do zamknięcia naszego wywodu: Płodność, z pięknego w zamiarze Stwórcy daru, stała się dla wielu (żyjących według własnych zamiarów) koszmarem.

Jacek Pulikowski

Publikacja za zgodą redakcji
Miłujcie się!, nr 1-2004



Wasze komentarze:
 Anonim: 26.04.2011, 14:33
 Popęd płciowy to dla mnie udręka, wręcz szaleję przez niego, tracę dużo czasu, trudno mi się skupić (np. na modlitwie, nauce). Nie chcę, żeby ta uciążliwość towarzyszyła mi do końca życia (to denerwuje także innych). Jakie jest moje powołanie i co mam zrobić? Wydaje mi się, ze są trzy rzeczy, których nie wolno mi czynić: 1. Grzech nieczysty - nie spowoduje to stabilizacji seksualnej, a tylko duszę zabije i zrani innych 2. Złożenie ślubów czystości - z takim umysłem to raczej bardzo nierozsądne 3. Doprowadzenie do poczęcia się własnego dziecka (także w małżeństwie) - zapewne miałoby geny odpowiedzialne za występujące u mnie zaburzenia (jak zespół Aspergera), więc byłoby to niemoralne i szkodliwe dla społeczeństwa Co w takim razie robić? Najlepiej byłoby, gdybym do końca życia trwał w anielskiej czystości, ale nie chcę, żeby działało to upośledzająco. Wczoraj w nocy miałem idee o ożenieniu się z bezpłodną dziewczyną - jeżeli byłoby współżycie, to bezinteresowne (na chwałę Stwórcy - zjednoczenie małżeńskie, ustabilizowanie i wsparcie partnera), zgodne z nauczaniem papieża, który będzie 1.05.2011 beatyfikowany. Nie byłoby wtedy ryzyka poczęcia zaburzonego dziecka. Nie chcę jednak zmarnować szansy na absolutną czystość. Uważam, że małżonkowie nie powinni widzieć swych narządów płciowych, gdyż odbiera to intymność i tajemniczość pożyciu małżeńskiemu (małżonkowie mogą się sobie "znudzić", popaść w wyuzdanie). Współżycia płciowego, które jest święte, nie powinno się nazywać "seksem", bo to potoczne i nie oddaje szacunku (gdyby nie było tego aktu, to nie byłoby także nas). Chciałbym być wolny od swych problemów, które w myślach określam jako bycie w tesserakcie (czterowymiarowym odpowiedniku sześcianu): całościowe zaburzenie rozwoju, widok ogromnej nędzy, straszliwe natręctwa, wulgarna i mało religijna rodzina, przeciążenie i "spowolnienie" psychiczne, dręczący popęd płciowy... Chyba dobrze bym zrobił, gdybym to uporządkował (m.in. wyprowadził się z domu rodzinnego). Ogłosiłem u siebie "stan klęski psychicznej", żeby łatwiej było to przetrwać. Mam przeczucia, że zostanę wyniesiony na ołtarze, ale odrzucam to, gdyż wydaje mi się, że w tym jest pełno pychy. Potrzebuję pomocy i to szybko. Ksiądz zadał mi pokutę, żeby iść do lekarza (psychiatry), ale trudno jest się tam dostać. Pilnie potrzebuję planu na życie. Nie wiem, jakie mam powołanie. Chcę pozbyć się dręczącego popędu płciowego i pragnienia założenia małżeństwa z bezinteresownej miłości do Stwórcy. To okrutne pragnienie jest tak upośledzające, i to nie z powodu masturbacji, pornografii, wulgaryzmów... Które osoby znajdują się w trzeciej grupie (nie mogą współżyć z powodu choroby)? Czy ci, którzy mają "chore geny", mogą przekazać zaburzone skłonności? Chciałbym, żeby ludzie bez grzechu mogli uwolnić się od seksualności! Ze mnie czyni ona wręcz kalekę!
 bercia: 19.09.2008, 11:48
 no wlasnie ale mozna nad soba panowac jak sie o czym nie mysli to nie potrzeba nam tego ,ja mam tak samo niemyslalam nigdy o sprawach sexsualnych choc mam meza i 4 dzieci ,niepotrzebny mi sex ,maz wytrzymuje w wstrzemiezliwosci ,choc pragnie mnie przytulac ,a mi tego nie potrzeba,kocham sie z mezem dla niego bo mi to obojetne ,,mam 32 lata i wole ,sie poodlic niz kochac mnie sprawia mi to zadnej radosci wrecz odwrotnie sex wcale nie jest dowdem milosci tylko zaspokojeniem swojej zadzy i wyzywaniu sie na kims ,wiec nauczylam meza i siebie milosci prawdziwej ,choc sexsulnosc jest dasrem bozym i ciesze sie ze moge kochac sie tak jak trzeba
 Sasi: 24.07.2007, 16:10
 Juz w okresie dojrzewania odczuwane jest podniecenie seksualne ktore od tego czasu sie rozwija. Wczesniej ludzie pobierali sie w wieku ok.21 lat bo to byly "inne czasy" a teraz musza sie ksztalcic i po drugie nie maja pieniedzy na zakladnanie rodziny (dopiero ok. 26 roku zycia) i stad bierze sie zainteresowanie pornografia czy masturbacje bo fizjologii nie da sie oszukac.
(1)


Autor

Treść

Nowości

św. Ekspedytśw. Ekspedyt

Modlitwa do św. EkspedytaModlitwa do św. Ekspedyta

Litania do św. EkspedytaLitania do św. Ekspedyta

św. Elfegśw. Elfeg

św. Leon IXśw. Leon IX

Urodziny jeżyka JasiaUrodziny jeżyka Jasia

Najbardziej popularne

Modlitwa o CudModlitwa o Cud

Tajemnica SzczęściaTajemnica Szczęścia

Modlitwy do św. RityModlitwy do św. Rity

Litania do św. JózefaLitania do św. Józefa

Jezu, Ty się tym zajmij - Akt oddania się JezusowiJezu, Ty się tym zajmij - Akt oddania się Jezusowi

Godzina Łaski 2023Godzina Łaski 2023

Poprzednia[ Powrót ]Następna
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej