Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
miłość czy Miłość?

Odpowiedzi na pytania

Odp: [1-50], [51-100], [101-150], [151-200], [201-250], [251-300], [301-350], [351-400],
[401-450], [451-500], [501-550], [551-600], [601-650], [651-700], [701-750], [751-800], [801-850], [851-900]
[901-950], [951-1000], [1001-1050], [1051-1100], [1101-1150], [1151-1200], [1201-1250], [1251-1300],
[1301-1350], [1351-1400], [1401-1450], [1451-1500], [1501-1500], [1551-1600], [1601-1650], [1651-1700],
[1701-1750], [1751-1800], [1801-1850], [1851-1900], [1901-1950], [1951-2000], [2000-2050], [2051-2100],
[2100-2150], [2151-2200], [2201-2250], [2251-2300], [2301-2350], [2351-2400], [2401-2450], [2451-2500],
[2501-2550], [2551-2600], [2601-2650], [2651-2700], [2701-2750], [2751-2800], [2801-2850], [2851-2900], [2901-2950], [2951-3000],
[3001-3050], [3100-3100], [3101-3150], [3151-3200], [3201-3250], [3251-3300], [3301-3350], [3351-3400],




  Edda, 17 lat
1100
25.05.2006  
mam ogromny problem i nie mogę sobie z nim poradzic, nie wiem co zrobić. gram w zespole w którym gra też Robert. ma 43 lata. Nasza znajomość zaczęła się od tego,że napisał raz i drugi kiedy jest proba pożniej namawiał mnie abym mówiła mu \" na ty\" bo jako jedyna z zespołu stwierdziłam ze nie wypada, ale po pewnym czasie złamałam sie i zaczełam mówić mu po imieniu. corazczestsze sms y od niego. wszystko byłoby dobrze gdyby od nie miał żony i dzieci ( syna 7 lat i córke 12lat) na dzień dzisiejszy piszemy ze sobą a ja chyba sie zakochalam, on też deklaruje miłość, choć bardzo mało sie widzimy to czekamy na spotkanie ze soba cały dzień, pierwsze co rano robie to sms na dzien dobry i wieczorem przed snem na dobranoc. nie wiem co zrobić bo wiem ze on bardzo kocha swoje dzieci i ich nigdy nie zostawi, z żoną bardzo często sie kłóci(przynajmniej tak twierdzi) nie chce sie czuć jak kochanka ale nie potrafie z niego zrezygnować. nie wiem co mam zrobic. prosze o pomoc

* * * * *

Po pierwsze przestać wysyłać te sms-y. Ta sytuacja jest nienormalna. Ja już nawet nie chcę wnikać w motywy działania tego pana (a podejrzewam, że mogą nie być zbyt czyste), ale bez przesady. Są granice. Pomyśl sobie jak Ty byś się czuła na miejscu żony tego pana jakby on się interesował nastolatką 5 lat starszą od Twojej córki, jak byś zareagowała na sms-y od niej? Z pewnością byś się wściekła i przeszła do jej rodziców, nie mówiąc o awanturze z mężem. Chcesz tego? Bo nie masz pewności, że sytuacja się nie wyda i nie przybierze takiego obrotu, a wtedy - wstyd. Pomyśl: gdybyś miała nawet chłopaka, a on by się tak zachowywał w stosunku do innej dziewczyny to chyba nie byłabyś zachwycona, a co dopiero gdybyś miała męża, którego kochasz, za którego wyszłaś za mąż, z którym przeżyłaś swoje życie, któremu oddałaś siebie samą i owocem Waszej miłości są dzieci. Jaki to musi być straszny ból dla takiej żony, prawda? Wyobraź sobie jeszcze jak byś zareagowała, gdyby to Twój ojciec się tak zachowywał w stosunku do dziewczyny w Twoim wieku krzywdząc Twoją mamę i Ciebie? Czułabyś bunt, prawda? Ja Cię nie oceniam, wiem, że to nie Ty zaczęłaś tą znajomość. Nie jesteś też winna, że się w nim zakochałaś, bo nie jesteśmy odpowiedzialni za nasze uczucia ale za to co z nimi zrobimy. No, właśnie. A skoro tak to możemy panować nad sytuacją, nad tym jak się zachowujemy i co robimy. Pomyśl: jeśli się w nim zakochałaś to chcesz jego dobra, prawda? A co może być większym dobrem dla drugiego jeśli nie pragnienie jego zbawienia? Chcesz by był zbawiony, prawda? No, oczywiście, że chcesz. A zatem - w imię tego pragnienia - zostaw go. Zostaw po to, by nie dawać mu okazji do grzechu, po to, by dochował przysięgi małżeńskiej, by mógł być mężem i ojcem dla swych dzieci. By mógł spojrzeć w oczy Jezusowi. Zrób to choć dla niego, choć i Tobie to nie powinno być obojętne. Nie chcesz się czuć jak kochanka. I bardzo dobrze. Możesz się tak nie czuć. Zakończ tę znajomość czym prędzej, im mniej jesteś zaangażowana tym lepiej. Najpierw skończ z sms-ami a jak zapyta dlaczego to powiedz, że chcesz być uczciwa w stosunku do jego żony. Wiesz dlaczego się kłócą? Bo szatan już miesza. Jeśli chcesz mu naprawdę pomóc to proszę poleć mu rekolekcje małżeńskie, które uzdrowią ich relacje. Informacje znajdziesz na tych stronach: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Wydrukuj i daj mu. Będziesz miała nie tylko czyste sumienie ale i zasługę dla nieba. Jesteś młoda, życie przed Tobą. Nie marnuj go sobie i innym. Pozostań czysta i czekaj na swoją prawdziwą miłość. Chyba chcesz móc ją ofiarować chłopakowi, którego Bóg postawi na Twej drodze? Pomyśl zawsze czy to co robisz poleciłabyś swojej córce? Na pewno nie. Pomyśl czy takim zachowaniem swoich rodziców byłabyś zachwycona. Na pewno nie. A zatem? Zakończ to, w imię swojej godności i tego byś nie była powodem czyjegoś nieszczęścia. Ogranicz kontakty. Bądź wierna Bogu, a On wynagrodzi Ci Twoją wierność w dwójnasób: szczęśliwą miłością i wspaniałą rodziną. Z Bogiem!

  Barbara, 46 lat
1099
25.05.2006  
Witam Mam ogromny problem, z którym sobie nie radzę. Jestem mężatką od 18 lat. Sama już nie wiem co począć może to jest wszystko moja wina, sama nie wiem. Od pół roku mój mąż ma \"znajomą\" przez internet jest Ona z innej miejscowości (nie spotykają się) jednak poprzez komunikatory rozmawia z Nią i się widzą przez kamerkę internetową. Poświeca Jej cały swój wolny czas ze mną nie ma o czym rozmawiać ignoruje mnie, traktuje jak pomoc domową. Mają wspólne tajemnice, klikają do siebie sms\'y, Na mnie ciągle jest obrażony, twierdzi, że przesadzam i mam wybujałą wyobraźnię, że poprostu jestem zazdrosna bez powodu. Ale dla mnie to nie jest normalne, aby mąż, po powrocie do domu z pracy leciał prosto do komputera aby porozmawiać ze swoją znajomą, potem gdy przypadkiem nie ma jej przy kompiku to natychmiast przywołuje Ją sms\'ami, oczywiście ona zaraz siada i rozmawiają półgłosem, acha dodam, że Ona jest rozwódką z 2 córkami, nasz syn ma 14 lat wiele rzeczy się domyśla, wypytuje mnie dlaczego tata jest ciągle zły, jak czasem coś się z Nią pokłuci to natychmiast obwinia mnie, że pewnie coś jej powiedziałam. Co mam robić, czasem szantażuje mnie, że się wyprowadzi, a na dodatek, że to przeze mnie. Chciałam z Nią porozmawiać ale On twierdzi, że to nasz problem, ale przecież dotyczy Jej, nie potrafię się z tym pogodzić, ostatno jak powiedziałam, że wszystko jej opowiem to wpwdł w taki szał, że aż syn nasz się popłakał, bo powiedział, że to koniec naszego małżeństwa, bardzo wtedy rozpaczałam, a On dzwonił do Niej, żeby się uspokoiła i niczym nie martwiła, bo zawsze będą przyjaciółmi, a to jak ja się czułam wcale Go nie obchodziło. Czy to już koniec naszego związku?, naszej miłości?, sama już nie wiem co począć nadal Go kocham. już od jakiegoś czasu nie sypiamy razem. Kocham Go, ale nie potrafię zrozumieć Jego postępowania, On ciągle myśli tylko o Niej. Najgorsze jest to, że mój mąż uważa, że nie ma żadnego problemu, a nawet, że to mój problem, który sama sobie stworzyłam, że On niczego złego nie robi, a Ona jest tylko Jego znajomą, którą bardzo lubi, ale czy ja nic już Go nie obchodzę, przecież widzi w jakim jestem stanie, jestem jednym wielkim kłąbkiem nerwów. Pomóżcie

* * * * *

Nie jest to sytuacja normalna. W małżeństwie nie ma pokątnych przyjaźni z płcią przeciwną, nie wolno mieć tajemnic przed małżonkiem w tej materii. Sytuacja jest trudna, ja osobiście napisałabym do tej pani, że nie uważam za normalne tej znajomości i że przez to cierpisz Ty i Wasz syn. Koniecznie należy też rozmawiać z mężem. Oczywiście wiem, że on się zaraz bardzo denerwuje i jest to jak przysłowiowym grochem o ścianę, ale mimo wszystko należy mu systematycznie uświadamiać, że Ty się na tą znajomość nie godzisz i że Wasz syn jest rozdarty. On musi to wiedzieć, nawet jeśli się z tym nie zgadza. Dla Twojego męża ta pani jest odskocznią od codzienności i on nie chce widzieć, że tym robi Wam krzywdę. Być może ma jakieś problemy zawodowe, o których nie chce mówić, być może Wy też od jakiegoś czasu nie możecie się porozumieć. On zatem wybiera łatwą drogą w postaci ucieczki w świat wirtualny. Poradziłabym Wam rekolekcje małżeńskie, ale mam świadomość, że w tym momencie Twój mąż mógłby się na nie nie zgodzić. Mam też świadomość ograniczonej skuteczności porady internetowej. A zatem najlepiej by było gdybyś porozmawiała ale w realu: z kimś w poradni rodzinnej albo z zaufanym księdzem, może nie podczas spowiedzi, ale umawiając się na spotkanie. Zwłaszcza przy zakonach księża służą radą. Ten problem ma też wymiar duchowy, bo świadczy o zaburzonej relacji małżeńskiej, a zatem rola duchownego, który wskaże sposoby działania jest nieoceniona.
Droga Barbaro, na pewno nie możesz dać sobie wmówić, że to Twoja wina, Twoje urojenia albo wyolbrzymianie rzeczywistości. Ja też jestem mężatką i stwierdzam, że dla mnie taka rzecz byłaby nie do pojęcia. Oczywiście, ja nie wnikam w relacje między Wami, które mogą być jedną z przyczyn takiego zachowanie męża (co go oczywiście nie usprawiedliwia). Natomiast Ty nie możesz być odpowiedzialna za to, że on zawarł znajomość z jakąś panią i ignoruje Twoje potrzeby i uczucia. Zdrada ma różne wymiary, nie tylko fizyczny. Na pewno nie można tej sytuacji zostawić tak sobie, nie można jej pokornie znosić. Musisz interweniować w imię Waszej relacji, w imię własnego dobra i w imię odpowiedzialności za Waszego syna. To żałosne, że ojciec daje synowi taki przykład męskości i ojcostwa. Chłopiec patrzy na ojca i podświadomie czuje zagrożenie, czuje, że coś jest nie tak, wyczuwa tą nerwową atmosferę. Nie uczy się jak szanować i kochać żonę tylko widzi ojca, który traktuje żonę jak służącą. Takiemu chłopcu trudniej jest potem budować w sobie właściwy obraz kobiety i swojego stosunku do niej - bo on tego nie widział, nie nauczył się. No i w imię swojej godności: jako kobiety, żony i matki, tej, która zdecydowała się poślubić tego człowieka, która dała mu największy dar - siebie samą. Czy w imię tego nie należy Ci się szacunek i miłość?
Droga Barbaro! Nie mogę pomóc Ci inaczej jak przez te parę słów i skierowanie do kogoś z kim porozmawiasz na żywo. Musi to być ktoś kto zajmuje się takimi problemami na co dzień, do kogo będziesz mogła przyjść i porozmawiać. Duchowny, ktoś z poradni rodzinnej, psycholog. Gdybyś zdecydowała się na tego ostatniego zajrzyj na stronę psychologów chrześcijańskich: www.spch.pl
Z Bogiem!

  Ola, 25 lat
1098
25.05.2006  
prosze o szczególy dotyczace toksycznej teściowej i o wyklad nt uniezaleznienia od rodzicow przed slubem (zgadzam np sie tylko na odsylacze-linki internetowe) z gory dziekuje szczesc Boze

* * * * *

Ale o jaki wykład Ci chodzi, czyjego autorstwa? Bo nie napisałaś konkretnie. Jeśli chodzi Ci o audycje np. ks. Piotra Pawlukiewicza zajrzyj

  Gina, 20 lat
1097
24.05.2006  
Jestem nikim.Pozbawiona zycia i radości :( Straciłam ochotę do zycia,moje tak zwane życie to katorga.Agonia. Zaufałam pewnemu wspaniałemu chłopakowi.jednak wcześniej skłamałam.Po pewnym zcasie zrozumiałam co zrobiłam i powiedziałam mu o tym mówiąc prawde.Wybaczył i powiedział ze niewielu ludzi by to zrobiło.Jednak teraz jest gorzej.On mnie rani,jednego dnia mówi że kocha ale ze nie mzoe byc ze mna nie dlatego ze sklamalam.Dlaczego ? nie wiem.Oddalam mu wszystko, zycie moj dar jest w nim wciaz.Zabral mi serce,zabral wszystko co mógł.Wiem ze kocha z calego serca,jak i ja wiec dlaczego milosc tak bardzo boli i rani?? Dlaczego? Prosze o modlitwe i wstawiennictwo aby zrozumial i aby wszystko bylo jak dawniej Blagam o modlitwe.

* * * * *

Ale o co tak naprawdę chodzi? Skoro Ci wybaczył to się tym nie katuj. To już za Tobą. Skoro Cię kocha to dlaczego nie może z Tobą być? Niech się wypowie jednoznacznie a nie zawraca Ci głowy. Poza tym co to znaczy, że oddałaś mu wszystko? Mogę się domyślać, ale Moja Droga! Nigdy chłopak czy dziewczyna nie może być całym naszym światem. Jeśli tak jest to jeśli coś się psuje - zawala się właśnie ten cały świat. Tak jak teraz u Ciebie. Najważniejszą osobą w naszym życiu jest Bóg. Wiem, myślisz, że to puste frazesy. Otóż nie. Mówię to z własnego doświadczenia. Jeśli zaufasz Bogu, jeśli będziesz zachowywać Jego przykazania - dane nam jako drogowskazy, a nie kajdany - to zawsze będzie to "popłacać". Jeśli zaś wszystko złożysz w ręce człowieka - to pamiętaj, że to chwiejna podstawa i może się załamać. I Twoja się właśnie chwieje. Droga Gino! Nie znam Ciebie ani Twojego chłopaka. Ale to co zrobić musicie, to odbyć szczerą rozmowę. Choćby była bolesna. On musi Ci powiedzieć co mu leży na sercu. Musi. Jeśli tego nie zrobi to gdzie tu szczerość, zaufanie i miłość? To nienormalne, żebyś w wieku 20 lat tak mówiła o sobie. Taki stan nie może trwać w nieskończoność. Czas coś przeciąć. Albo w jedną albo w drugą stronę. Czas się pozbierać i żyć, a nie wegetować. Koniecznie porozmawiaj z chłopakiem. Powodzenia!

  Ewelina, 18 lat
1096
24.05.2006  
Mam problem bardzo duzy...nie wiem od czego zacząć....czuje sie potwornie bo zostawił mnie chłopak ktoremu oddałam całe swoje zycie...to tak bardzo mocno boli...nie umiem sobie z tym poradzić...byliśmy ze sobą ok 1,5 roku...na początku było tak ze On sie o mnie starał i w ogole ale ja nie byłam pewna ale po pewnym czasie zgodziłam się z Nim być...nie powiedziałam Mu odrazu że Go Kocham ale po miesiącu czas, nie pocałowałam się z Nim odrazu tylko po pół roku, ponieważ nie byłam gotowa. Bardzo Go pokochałam pomimo tego ze czesto mielismy wątpliwości co do swoich uczuc na poczatku ja nie bylam pewna był we mnie taki strach czy aby napewno dobrze robie ze z Nim jestem...ale zwyciezyło uczucie ostatnio On czuł sie tak samo. 2 miesiace temu mielismy kryzys...powiedział mi że nie jest pewny czy mnie Kocha i powiedział ze potrzebuje czasu ale ja nie potrafiłam czekac...serce mi pekało i dosc czesto do Niego dzwoniłam...na drugi dzień powiedział mi ze mnie Kocha i ze chce zawsze być ze mną....myslałam ze wszystko bedzie dobrze chociaz sie bałam....czesto mi mowił ze nie okazuje Mu zbytnio swoich uczuc ze nie okazuje takiego jakby zainteresowania Nim...i teraz wiem ze miał racje...ale miałam z tym problem, kiedys chciał ktos wymusic na mnie zebym kogos pokochała i teraz sie bałam...jego miłość do mnie oziębła...w jego oczach nie było juz widac tej miłosci jaka mnie dazył na początku, kazdy jego ruch słowo nie dawały mi takiej miłości...czesto sie kłócilismy...czesto przyczyna kłótni były moje niesłuszne fochy ale rowniez to ze On chciał mnie dotykac w intymnych miejscach, a ja majac swoje wartosci nie pozwalałam Mu na to, On mowił ze tego potrzebuje ale to było wbrew mnie wiem ze chciałby coraz więcej, chciałam Mu to dać byle był tylko szczęśliwy, ale dopiero po ślubie chciałam to dać...z tego powodu chodził zmarkotniały...nie całowałam sie z Nim czesto ani nie wygłupiałam bo bałam sie ze poprostu zacznie mnie dotykac a nie chciałam sie z Nim kłócić...w ostatnich dniach sie troche pokłócilismy poszlismy razem do Kościoła i powiedziałam Mu ze bedzie musiał czekac nawet na dotykanie do sluby i czy teraz swiadomy tego chce dalej ze mna byc czy chce zebysmy sie w tym wspierali i byli zawsze razem powiedział mi że tak...jak zawsze kilka dni poźniej poszło o to ze mnie dotknął zdenerwowana poszłam sobie załatwiłam kilka spraw i wrociłam...wtedy powiedział mi ze znowu ma watpliwosci i ze nie jest pewny czy mnie Kocha spytałam sie jak bardziej czuje On powiedział ze bardziej ze mnie nie Kocha wiec powiedziałam ze odejde a On ze mnie nie puści w koncu powiedział mi ze znajde sobie kogoś innego i ze jeszcze nie jedna porażka czeka mnie w życiu ja Mu że Go Kocham i poprosiłam zeby mnie kawałek odprowadził zrobił to widziałam tylko jak stoi i sie patrzy a później odchodzi....na drugi dzien przed szkołą poszłam do Niego spytac się czy mnie Kocha bo miałam wciąż nadzieje On powiedział że mnie nie Kocha ze nie ma żadnej nadziei i zebym nie przychodziła do Niego więcej...i odeszłam ale wciąż Go Kocham i mam nadzieje że wróci chociaz nie wiem czy potrafiłabym yc z Nim teraz poprostu nie wierze w to ze mozna kogoś przestać Kochac nie wierze w to...miałam z Nim tyle marzeń, wszystko co robiłam to dla Niego a On tak poprostu odszedł...nie potrafie sobie wyobrazic ze kiedys bedzie miał inna dziewczyne i bedzie ja Kochał...jak mam sobie z tym poradzić...tak bardzo Go Kocham wiem ze wina lezy pośrodku...ale Kocham Go z Jego wadamy....poprostu Kocham...;(

* * * * *

Ewelino! Twój list kolejnym z serii tych, po przeczytaniu których ręce mi czasem opadają. Bardzo, ale to bardzo Ci współczuję. Nie wiem już nawet co pisać, co takiego jest z tymi chłopakami, że tak łatwo mówią "kocham" myśląc "pożądam", że tak łatwo całują - niby w imię miłości, która miłością nie jest. Nie będę się powtarzać, ale o tym dlaczego nie wolno zbyt wcześnie mówić słowa "kocham" pisałam w odp. nr 18, 61, 74, 217, 514. Pisał też o tym ksiądz M. Maliński w "Zanim powiesz "kocham"". Ewelino! Nie rób sobie żadnych wyrzutów, że za późno wyznałaś miłość lub za późno odwzajemniłaś pocałunek. Wcale nie za późno. Mój mąż czekał na to rok, nawet trochę więcej. Ale czekał, bo mnie naprawdę kochał. Nie wolno robić nic wbrew sobie, nie wolno zmuszać się do gestów, które nie maja pokrycia w rzeczywistości, które nie są szczere. Nie wolno. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. I w miłości też. Dlatego nie rób sobie, proszę żadnych wyrzutów, zachowałaś się tak jak uznałaś za prawdziwe. Twój chłopak natomiast owszem, zakochany pewnie w Tobie był. Ale to co innego niż miłość. Skoro mimo Twoich próśb nie chciał uszanować Twojej czystości, skoro tak łatwo mu było przejść z "kocham" do "nie kocham" to gdzie tu była miłość prawdziwa? Mówiąc "nie kocham" powiedział: "nie chce być z Tobą, skoro nie pozwalasz mi na pewne gesty, których potrzebuję". A zatem traktował Cię przedmiotowo, bo służyłaś mu do zaspakajania swojej żądzy. Upokarzające, prawda? Ja nie mówię, że tylko do tego, ale również do tego. Dowodem na to było to, że - jak piszesz "chodzi markotny, gdy chciałaś mu dać po ślubie swoją czystość". Pamiętasz bogatego młodzieńca z przypowieści? On też odszedł smutny, gdy Jezus poprosił go, by rozdał ubogim swój majątek. Wiesz kiedy człowiek odchodzi smutny? Gdy jest do czegoś bardzo przywiązany. Gdy to coś stanowi dla niego największą wartość, no w każdym razie większa niż ta dla której z owego przywiązania powinien zrezygnować. Twój chłopak wolał zrezygnować z Twojej miłości, ale nie zrezygnował ze swoich potrzeb kontaktów fizycznych. To nie była prawdziwa, czysta, piękna miłość. Ewelino! Nie piszę tego wszystkiego po to, żeby Cię dobić tylko po to, żebyś przejrzała na oczy i zobaczyła, że Ty nie jesteś winna rozpadu tego związku. Masz rację, bardzo, bardzo trudno jest przestać kochać. Wtedy gdy kochało się naprawdę. Dlatego jest Ci tak ciężko. Dlatego musisz przeżyć swoją żałobę. Nie możesz spowodować, by był z Tobą znowu, a zresztą - czy to ma sens? Po jakimś czasie problem by wrócił i co wtedy? Moja Droga! Możesz być z siebie dumna. Dlatego, że się nie ugięłaś, że walczyłaś o swoją czystość, swoje zasady. O to co będziesz mogła ofiarować swojemu mężowi. Staniesz na nogi. Nie od razu, to będzie proces. Jak sobie z tym radzić napisałam w odp. nr 80, 526, 653, 825. I znajdziesz miłość prawdziwą. A jaka to jest prawdziwa pisałam w odp. nr - 19, 728. Polecam Ci też książkę Jana Bilewicza "Radość czystej miłości". Wybrałaś Boga, wybrałaś czystość, bohaterka z Ciebie!

  Julka, 20 lat
1095
24.05.2006  
Witam serdecznie:) Ostatnio zrozumiałam jak ludzka egzystencja jest nieobliczalna. Pisząc to czuję w sercu lęk i całkowite zagubienie. Nigdy nie sądziłam, że taka historia może się wydarzyć w moim życiu. Od trzech lal jestem z moją sympatią. Tomek ma 25 lat. W naszym byciu razem nie było etapu zakochania. Miłość niczym wiosenny pączek rozwijała się powoli, delikatnie...W pewnym momencie zagościła w naszych sercach i zrozumieliśmy, że jesteśmy dla siebie odrogmnie ważni. Całą naszą miłość, każdego dnia na nowo poświęcamy Bogu, bo wiemy, że tylko przez Niego możemy nauczyć się prawdziwego miłowania drugiego człowieka. Nasze uczucie opieramy o lojalność, zaufania, czystość i zrozumienie. To piękne. Jesteśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Budowanie naszych fundamentów, a potem stawianie cegiełki po cegiełce nie było łatwe, często potykaliśmy się, ale Bóg nas nie opuszczał. Często się kłóciliśmy i kłócimy,myslelismy o zerwaniu, ale potrafimy się też godzić we wzajemnym poszanowaniu. Tomek jest moim pierwszym chłopakiem, moja Pierwszą Miłością, pierwszą osobą której zaufałam i ofiarowałam pocałunek, i do tej pory byłam pewna, że tą jedyną. Od 3 lat, mimo wielu przeciwności, zawsze powtarzał jak jestem dla niego jedyna, wyjątkowa, jak jest zauroczony moimi wartościami i osobowością. Nie było i nie ma wielkich emocji, nieprzespanych nocy, ale pragnienie stawania się lepszym dla drugiej osoby i wynoszenia jej przed siebie...Zawsze tak pojmowałam Miłość, zawsze była dla mnie najcenniejszym skarbem, mimo, że ludzie wokół powtarzali, że jestem idealistką i to, czego pragnę jest nierealne..A ja, od tych trzech lat pokazuję ludziom, że prawdziwa Miłość, bez znudzenia i pustego przyzwyczajenia istnieje, że jest możliwa jeśli tylko złoży się ją w dłonie Boga i dzień po dniu będzie się ją pielęgnować. Ta wiara pozwala mi uśmiechać się do ludzi, ciszyć się życiem i dawać im nadzieję, że świat jest naprawdę cudowny, ale tylko w wymiarach Boga...W tym roku wyjechałam na studia do innego miasta. Zamieszkałam w akademiku. Poznałam wspaniałych ludzi, kilku z nich powiedziało, że dzięki mnie, ale ja wiem, że to tylko dzięki Bogu, zaczęło chodzić znowu do Kościoła i wierzyć w sens wartości. To takie piękne uczucie, zwłaszcza, że jeszcze w liceum dla wielu osób moje spojrzenie było raczej czymś dziwnym niż wartościowym i pięknym. Zrozumiałam jak Bóg jest wielki i jak obdarza nas w życiu tym, czego najbardziej potrzebujemy, tym, co może dać nam szczęście, mimo upadków i wątpliwości. Z Tomkiem widywalam sie juz nie codziennie, ale duzo rzadziej, zwlaszcza, ze jest on bardzo zapracowany, do tego dochodzi nauka. Rozmowy telefoniczne przeradzaly sie czesto w niezrozumienie i klotnie, ale przeciez ludzka Milosc nie jest idealna i wlasnie oto chodzi, by rozkwitała nie tylko w zaślepieniu zaletami, ale pomimo wad. Poznałam też Rafała. Wspolne rozmowy o swiecie, Bogu, ludziach, filozofii, wartosciach, wspolny smiech i spiew sprawily, ze stal mi sie bardzo bliski. Bardzo dobrze czulam sie w jego towarzystwie. On wiedział, że mam chlopaka. Rozmawialismu bardzo czesto, rozumielismy sie wspaniale. dziwilam sie, bo zawsze sadzilam, ze tylko z ta osoba, ktora tak bardzo sie kocha mozna tak dobrze się czuć i rozumieć. Moja miłość do Tomka wciąż pozostawała niezmienna. Z Rafalem pisalam listy, wymienialam sie wierszami, opowiadaniami, bo oboje piszemy. Stosunkowo niedawno zrozumiałam, że coś się zmieniło, a właściwie ujawniło...Rafal jest zauroczony moją osobowością juz od dluzszego czasu. On takze ma 25 lat i choc jeszcze nic nie zostalo powiedziane wprost traktuje mnie bardzo powaznie. Mowi, ze przestal patrzec sceptycznie na zycie i otwiera sie na radosci, piekno, zaczął znowu chodzić do Kościoła...Mówi ze to Bog musial postawic mnie na jego drodze. Jest bardzo głebokim i wartosciowym człowiekiem. Najgorsze jest to, ze ja rowniez sie zauroczylam. Nie okresle tego zadnym wiekszym slowem, bo byloby to niedojrzale...Nie chciałam dopuszczac do siebie takiej możliwości. Nie wychodzi...Bardzo czesto o nim mysle, brakuje mi naszych rozmow, ale staram sie jak najbardziej hamowac, nie okazywac swojego zainteresowania, przede wszystkim nie poddawac sie zadnym emocjom. On rowniez, poniewaz wie, ze mam chlopaka, ktorego traktuje bardzo powaznie. Jednak boje wiemy, ze cos przyciaga nas do siebie i nie potrafimy tego ukryc, a ja zrozumieć... Nie znamy siebie jeszcze dobrze. Przed nami wakacje, w ktore bedziemy sie widzieli tylko raz, pozostaną listy. Czuje sie strasznie zagubiona. Nie wiem, co robic, bo nigdy wczesniej nie mialam takiej sytuacji i nie wierzylam, ze cos takiego moze sie w zyciu przydarzyc, zwlaszcza, ze zawsze oddawalam wszystko Bogu. Ufam jednak, ze i to ma jakis nieodgadniony sens, ze jest po cos. Czuje, ze rezygnujac, z ktorejs z tych znajomosci stracilabym cos bardzo cennego, a bardzo rzadko tak prawdziwie odczuwałam coś takiego. Nie mam pojecia, co mam robic, by nikogo nie zranic. Nie potrafie powstrzymac mysli o Rafale, braku skupienia, bicia serca i swojego spojrzenia, z drugiej strony nigdy nie wobrazalam sobie takiej sytuacji, kochajac kogos w zaufaniu...Najchetniej ucieklabym od tego wszystkiego i plakala w ciszy. Gdybym zlozyla ich cechy to stworzylabym czlowieka moich marzen...Z jednej strony bezpieczenstwo, wartosci, rozsadek, poczucie, ze jest sie jedyna, zaufanie...Z drugiej na razie wspolne zrozumienie, wrazliwosc, zaufanie, spojrzenie na swiat, rozmowy, wspólna twórczośc i odkrywanie wartości i piękna świata...To jest dla mnie szalenie trudne. Zaczynam sie zastanawiac, czy nie najlepiej byloby gdybym zostala sama. Nie chce nikogo zwodzic, ale pierwszy raz odkad jetem z Tomkiem, tak bardzo chcialbym kogos drugiego poznac...Pierwszy raz otwieram sie na innych ludzi, bo do tej pory moj swiat stanowil tylko Tomek. Wiem, ze mam w sobie sile i nie chce dopuscic do czegos niemadrego, ale ta sytuacja juz jest niezrozumiala, i niezwykle trudna. Bardzo prosze o kilka slow i goraca modlitwe. Zycze duzo słońca na niebie życia i dziękuję za przemyślenia.

* * * * *

Julio! Jesteś młoda, a jesteś już kilka lat w związku. Nie neguję, że Wasza miłość jest prawdziwa. Ale wyjechałaś na studia, poznałaś nowych ludzi, Tomek przestał być całym Twoim światem. Zobaczyłaś, że są inni chłopcy, że oni są inni niż Twój chłopak. Zachwyciłaś się nowością, świeżością, innością. Ten chłopak jest inny, co nie oznacza to, że lepszy lub gorszy. Po prostu inny, ma inny charakter, zainteresowania. Pociąga Cię to, tym bardziej, że po pierwsze - lepiej dogadujecie się "duchowo", a po drugie - po prostu częściej ze sobą przebywacie. A miłość żąda obecności. Ja nie mogę powiedzieć Ci jednoznacznie jaką decyzję podjąć. Natomiast powiem Ci, że czasem można być zakochanym w dwóch osobach naraz (pisałam o tym w odp. nr 9). I to jest prawdopodobnie to co się Tobie przydarzyło.
Julio! Rozumiem, że chcesz być lojalna wobec swojego chłopaka. Ale jeśli chcesz być lojalna, bo uważasz, że o z nim łączy Cię prawdziwa miłość no to niestety z przyjaźni z Rafałem (przyjaźni, nie znajomości) musisz zrezygnować. Sytuację masz o tyle ułatwioną, że on doskonale wie, że masz chłopaka i zdaje sobie sprawę, że nie może od Ciebie zbyt wiele oczekiwać. Z drugiej strony zbliża się do Ciebie, bo Twój chłopak jest daleko i realnie mu nie grozi, a po drugie pewnie jest niezłym psychologiem i wie jak podejść kobietę. Wie, że musi Cię do siebie przyzwyczaić i że pociągają Cię sfery artystyczne i właśnie w to miejsce uderza. Ja nie oceniam go negatywnie - w końcu stara się chłopak jak może, a że może bo ma drogę otwartą to z tego korzysta.
Nie chodzi o to, byś była sama. Chodzi o to, byś odpowiedziała sobie na najważniejsze pytania: z kim chcesz iść przez życie? Kto jest Ci bliższy światopoglądowo? Kto dla Ciebie więcej zrobił (nie chodzi mi tu o sferę materialną, tylko o to, kto się o Ciebie bardziej troszczy?). Komu nie bałabyś się siebie powierzyć? Za kim bardziej tęsknisz? Wakacje będą dobrym sprawdzianem. Gdy będziesz widziała się z Tomkiem, spróbuj trochę zdystansować się od Rafała. Spróbuj nie kontaktować się z nim choć ze dwa tygodnie (poza wszystkim taki częsty kontakt z nim jest nieuczciwością wobec Tomka, który pewnie nie ma o niczym pojęcia). Przyjaźń między kobietą i mężczyzną, z których przynajmniej jedno jest zaangażowane w jakiś związek nie jest czymś zdrowym. Bo albo przyjaźnimy się w trójkę i nie mamy tajemnic przed chłopakiem czy dziewczyną albo nie nazywamy tego przyjaźnią. No, niestety, nie można mieć ich obydwóch naraz. Pomyśl, zastanów się, a może wyjedź sama na kilka dni, ale bez setki sms-ów i telefonów od Rafała, ok.? Może pojechałabyś na jakieś kilkudniowe rekolekcje dla dziewcząt w wakacje? Wtedy nie musiałabyś się tłumaczyć dlaczego nie jedziesz z którymś z nich, a i Tobie (przede wszystkim wzmocnisz siły duchowe) się bardzo przyda. Może tam porozmawiałabyś z mądrym księdzem lub siostrą? Potrzeba Ci dystansu. Moja ocena jest taka, że Tomka kochasz, a w Rafale się zakochałaś, zauroczył Cię swoją osobą. Takie sytuacje się zdarzają, nawet w małżeństwie i być może Tobie też jeszcze w życiu się zdarzą. Ja tu nie zachęcam Cię do zostania przy Tomku za wszelką cenę, ale do refleksji nad całokształtem Waszego związku. Czasem bowiem nie doceniamy tego co mamy, albo odwrotnie - nie widzimy, że coś nas ogranicza. Nie znam Ciebie ani ich. Mogę Ci daś tylko tych kilka wskazówek. Módl się. O rozeznanie. I naprawdę polecam jakieś samotne rekolekcje lub pielgrzymkę - nie tylko w tej intencji. Z Bogiem!

  *^*someone_who_dont_exist*^*, 15 lat
1094
24.05.2006  
mam problem... jestem z moim chlopakiem pare dni i czuje ze potrzebuje jego dotyku.. tzn on mnie przytula i w ogóle ale chodzi mi o cos innego ( nic zboczonego i zwiazanego z luzkiem ) ale chce go bardziej poczuc ale jak mu o tym powiedzialam to on powiedzial ze jak ja chce to dobrze bo on tez chce ale jeszcze muwi ze to za szybko i wtedy jak mi powiedzial ze to za szybko to ja poczulam sie szybka ale wcale tak niejest.. ;( powinnam sie poczuc szybka??..czy to jest dziwne ze chce bardziej poczuc swojego chlopaka którego sie kocha?? ja akceptuje jego decyzje!! tylko jak on chce ale jest za szybko to skad ja mam wiedziec kiedy nadejdzie dla niego czas ?? i kiedy go bardziej poczuje?? ;( prosze o pomoc :D dzieki z góry :) pzdr:*

* * * * *

A co przez owo "czucie" rozumiesz? Gesty i słowa powinny być dostosowane do etapu związku. Jak jest inaczej - są kłamstwem i egoizmem. Nie wydaje mi się, żeby kilka dni bycia ze sobą było powodem do jakichś śmielszych gestów. Skoro tak jest dziś to co będzie za miesiąc? Pójdziecie dalej bo po prostu tego chcecie? A gdzie tu przykazania? Chłopak nie powinien się na to godzić. On ma być przewodnikiem w związku, on ma strzec Waszej czystości, pisałam o tym w odp. nr 25. A podstawowym pytaniem w relacji powinno być to: czy coraz bardziej pragnę dobra tego drugiego człowieka? Czy coraz lepiej go znam? A nie: kiedy go bardziej poczuję? I nie myśl, że to takie niewinne, bo dziś jest może i niewinne, ale sama Wasza postawa mnie niepokoi, bo z takiej postawy potem mogą być dramaty. Polecam Wam oboju lekturę czym jest miłość w odp. nr 19, 728 i w tym artykule: [zobacz]
A prawdziwym sprawdzianem czy dwoje ludzi jest ze sobą dla wartości czy dla cielesności jest to czy potrafią podczas spotkania nie dotykać się w ogóle. Chodzi mi oczywiście o taki jednorazowy sprawdzian, a nie stałe zachowanie ;-). Po prostu podczas jednej z randek zaplanować, że nie będzie się dotykać - po to, żeby się przekonać czy ma się o czym ze sobą rozmawiać. Spróbujcie!

  Laura, 23 lat
1093
23.05.2006  
Mam 23 lata i żyję w obłudzie... List ten będzie prawdopodobnie bardzo długi, ale taki być musi, żeby oddac sytuację. Pochodzę z rodziny tzw \"niepraktykujących katolików\". Z Bogiem spotykałam się okazjonalnie, a tak naprawde zaczęłam go odnajdować kiedy byłam już nastolatką, za sprawą mojej nowo poznanej przyjaciółki. Na początku męczyło mnie to, ze ona jest taka wierząca, ponieważ nie potrafilam zrozumieć, jak ktoś może chodzic do kościoła i modlić sie samowolnie, nie z poczucia obowiązku. Ja w tym czasie borykałam sie z problemem masturbacji.. I przeżywałam bunt, bo wstydziłam się go przed Bogiem. Nie wiedziałam do jakiej kategorii grzechów to zaliczyć. W związku z tym nie uczestniczyłam we Mszy św itp Z biegiem czasu, kiedy poznawałam moją nową przyjaciółke przekonałam się jak szcześliwe prowadzi życie. Proste, ale właśnie w tej prostocie pełne Radości i Miłości. Postanowiłam się zmienić. Walczyć z nałogiem. Dodatkowo przekonała mnie do tego dyskusja na lekcji religii na temat czystości przedmałżeńskiej. Rozmawiałam o tym wcześniej z przyjaciółka i obie postanowiłyśmy, ze chcmy być dziewicami do ślubu. Wtedy byłam już na ścieżce wiodącej do Boga, ale chyba nie uświadamiałam sobie w pełni, że to, co robię sobie sama jest łamaniem mojego postanowienia. Kiedy już to sobie uświadomilam zaczełam żałować i tym bardziej wzmogłam walkę. Nie było i nadal nie jest łatwo. Przeżywałam cudowne chwile z Bogiem. Później upadałam. I tak na zmianę... W trakcie jednego z takich upadków \"straciłam\" część błony dziewiczej, prawie całą... Dosłownie sama pozbawiłam się cnoty, chociaż już wcześniej nie czułam się czysta, to jednak żyłam w obłudzie, ze nie spałam z mężczyzną, wiec jestem dziewicą. Tak gorzko po tym płakałam... I nadal płaczę, kiedy upadam a po chwili przygniatają mnie ogromnie wyrzuty sumienia. Bo ja bardzo kocham Boga, tylko ścieżka prowadząca do niego jest tak kręta i wyboista. Wiem, że jestem obłudna, bardziej już chyba być nie można. Mam problemy ze znalezieniem chłopaka, nigdy właściwie żadnego nie miałam, bo boję sie, że będzie miał według mnie zamiary, których nie moge spełnić. Bo nadal czuję się zobowiązana do spełnienia postanowienia o unikaniu sexu przedmałżeńskiego. Obserwuję mężczyzn i chłopaków wokół mnie i wiem, jakimi kategoriami się kierują w doborze dziewczyny. Świat zwariował. Wszystkie moje znajome uprawiają sex, przyjmują tabletki hormonalne itp. Ja się bronię na razie nie dopuszczając do siebie płci przeciwnej. Ciężko mi jest zaufać. Nawet jak znajdę kogoś, kto postanowi ze mna poczekać do ślubu, to co powiem biednemu człowiekowi? Przecież nie jestem dziewicą!! Nie uwierzy mi, że z nikim nie spałam, bo będzie miał dowód, ze tak. Ale tak naprawde, to najgorsze jest poczucie winy. Myśl, ze w jednej chwili zburzyłam cały swój system wartości, straciłam coś, czego nie moge odzyskać. W tak głupi sposób. Czy ja nadal mogę siebie nazywać dziewicą?? Prosze odpowiedzcie na to pytanie. To nie jest tylko kwestia spokoju sumienia. Ja się obawiam, ze przez to swoje błędne koło nie będę potrafiła zbudowac związku. To straszne, do czego się doprowadzilam. Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam za tak długi i chaotyczny list.

* * * * *

Droga Lauro! Pytanie nr 1: walczysz z nałogiem? Jeśli tak, to jesteś czysta. Dziwi Cię to? Wiesz, czystość to nie nie-grzeszenie, to walka z grzechem, to postawa, to chęć bycia takim jakim chce mnie widzieć Bóg. To jest czystość. Druga sprawa to dziewictwo. Nie wiem na jakiej podstawie twierdzisz, że straciłaś prawie całą błonę dziewiczą, bo przecież tego za bardzo nie można ani wyczuć ani zobaczyć. Pewnym można być tylko albo po badaniu ginekologicznym albo po normalnym współżyciu z mężczyzną i to często nie jednokrotnym, bo u różnych kobiet utrata błony dziewiczej bardzo różnie przebiega. Często - o czym się wcale nie mówi - jej utrata następuje bardzo stopniowo i małżeństwo potrzebuje kilku miesięcy, by móc w pełni współżyć. Dlatego nie bardzo chce mi się wierzyć, że u Ciebie ta utrata nastąpiła. No, chyba, że jesteś tego pewna. Zresztą - najważniejsze jest w byciu dziewicą to czy się współżyło z mężczyzną czy nie bo przecież utrata dziewictwa to nie tylko utrata błony. To także pokazanie się mężczyźnie, to wpuszczenie go w granice swojego ciała, to odsłonięcie swojej intymności, przełamanie barier i wstydu. Tym dla mnie jest utrata dziewictwa. Ale uwaga!!! Dziewictwa a nie czystości bo to dwa różne pojęcia. Nawet nie będąc już dziewicą można być czystym. Czystość jest bowiem postawą, dziewictwo jest stanem.
Droga Lauro! Wyczuwam u Ciebie wręcz panikę. Spokojnie. Posłuchaj. Jesteś wartościową osobą. Nie będę rozwijać tego tematu bo to oczywiste. To, że walczysz z nałogiem, że chcesz być blisko Boga jest Twoją wartością, a nie "skazą". To nie sztuka żyć w czystości gdy się nie miało pokusy, bo jak mówi bł. Jan: "Cnota polegająca na tym, że się nigdy nie miało pokusy nie jest cnotą a jedynie hipotezą". I to prawda. Święci nie byliby świętymi gdyby tylko codziennie grzecznie się modlili, wokół śpiewałyby anielskie chóry, a na ich drodze nie byłoby żadnych trudności. To nie sztuka być ok. gdy z niczym nie walczymy, sztuka bycia człowiekiem polega na pokonywaniu trudności i słabości. Na walce z tym co dla nas wygodniejsze, na rezygnacji z czegoś - w imię wyższych celów.
Co do chłopaków w Twoim życiu. Lauro! Nie masz powodu czuć się gorsza, nie masz obowiązku kajać się i do końca życia przepraszać. Powinnaś tylko powiedzieć prawdę - że walczyłaś z nałogiem i udało Ci się go pokonać. Że być może coś sobie uszkodziłaś. Tyle. Być może to teraz trochę śmiesznie brzmi, ale - taka jest prawda. I chodzi mi o to, żebyś nie czuła ciągle wyrzutów sumienia, żebyś nie myślała, że to stanowi o braku Twojej wartości, żebyś nie myślała, że chłopak, którego pokochasz odrzuci Cię z tego powodu. Są dziewczyny, które nie są dziewicami bo już współżyły i przeżywają dramat, no bo co one temu właściwemu chłopakowi powiedzą? Fakt, sytuacja nie jest komfortowa, ale: jeśli chłopak naprawdę kocha dziewczynę to jej wybaczy. Jeśli nie wybaczy to jej nie kocha, nie kocha jej wnętrza tylko chce mieć jej dziewictwo - po to by być pierwszym, żeby go nie porównywała itp. Piszę zawsze takim chłopakom, których dziewczyna nie jest dziewicą: wybacz i zapomnij na zawsze albo odejdź (proszę przeczytaj odp. nr 616, 434). Proszę, nie unikaj chłopaków. Nie każdy jest taki, o jakich piszesz. Są uczciwi, przyzwoici chłopcy. Absolutnie nie popełnij takiego błędu, że skoro już miałaś problemy z czystością to nie warto w niej trwać do ślubu. Nigdy nie ulegaj chłopakowi, który będzie chciał przedmałżeńskiego współżycia. Ty JESTEŚ czysta i masz i prawo i obowiązek tą czystość zachowywać. A jak ktoś będzie Cię próbował przekonać że jest inaczej to mu nie wierz. A teraz "co powiesz chłopakowi, z którym będziesz, przecież nie uwierzy, że jesteś dziewicą, bo będzie miał dowód, że nie". Moja Droga, nie martw się o to. To nie jest tak, że mąż w noc poślubną odkrywa, że żona jest lub nie jest dziewicą. Mogłoby to grozić zbrodnią ;-). A tak na poważnie. Jak będziesz miała chłopaka to prędzej czy później dojdzie do rozmowy na te tematy. Nawet należy ją sprowokować jak nie wyjdzie spontanicznie. Gdy będziesz z kimś to będziesz budować z nim coraz większą jedność, będziecie powoli odsłaniać przed sobą tajemnice. I porozmawiacie na ten temat. I wtedy musisz, szczerze, bez kręcenia, udawania, bez wybielania się ale też bez przerośniętego poczucia winy i upokorzenia powiedzieć to o czym pisałam wyżej. I tyle. Koniec. On zrozumie. Tu nie trzeba przepraszać za to, kajać się. Nikomu dziewictwo się nie "należy". Ono jest darem, ale nie wymuszonym. Ofiarowanym dobrowolnie. Wiedz o tym. I Ty swojemu mężowi ofiarujesz o co masz najlepszego. To będzie Twój dar. Dasz mu coś bardzo cennego: Twoją czystość okupioną wielką walką. Będzie ona miała wielką wartość. Uwierz, proszę i nie katuj się myśleniem, że jesteś obłudna. A jak jeszcze nie jesteś przekonana to proszę przeczytaj ten artykuł: [zobacz]
Z Bogiem! Wierzę w Ciebie!

  Ona, 17 lat
1092
23.05.2006  
Muszę o Nim zapomniec, a nie chce i nie potrafie. Co mam robić?

* * * * *

Jeśli kategorycznie nie będziesz chciała to nic Ci nie pomoże, bo masz wolną wolę i jesteś panią samej siebie. Nikt Ci niczego nie narzuci i będziesz tak trwała we wspomnieniach i rozpamiętywaniu przeszłości. To nie będzie budujące i z czasem będziesz miała coraz większe poczucie żalu, rozgoryczenia, pretensji do tego chłopaka, aż po nienawiść. Możesz tak żyć, tylko pytanie po co? Pamiętasz Martę z "Nad Niemnem?. Chyba nie chciałabyś być taką zgorzkniałą starą panną jak ona? Jeśli zatem NIE CHCESZ to ja Ci nic nie doradzę. Inna sprawa jeśli wiesz, że musisz zapomnieć, ale jest Ci trudno i choć rozum mówi co innego to serce się do niego wyrywa. Wtedy Twoja wolna wola mówi CHCĘ. Jeśli zatem tak będzie to proszę przeczytaj jak poradzić sobie z taką miłością w odp. nr 80, 526, 653, 825.

  Natalia, 18 lat
1091
23.05.2006  
\"Nie bójmy się żyć dla miłości.\" Zostawił mnie chłopak. Za moje zachowanie głównie. Głównie zazdrość.. O jego przyjaciółkę. O dziewczynę, z którą on teraz chce być. Poświęca jej cały swój czas. Robiłam wiele rzeczy, chcąć do niego wrócić. Rozmowy, pokazanie, ile zrozumiałam i jak się zmieniłam. On jednak już nie chce być ze mną blisko. Odtrąca mnie. Na początku zachowywał się chamsko, ale potem przeprosił.. Nawet stara się być ok. Czy to możliwe, zeby to tylko ona mu zamąciła w głowie? Ona nigdy mi się nie podobała, bo miała takie inne poglądy od naszych.. :( Ja wiele wycierpię, dla miłości. Chciałabym zapytać czy ona ma sens.. i czy podoba się Bogu, to, że chcę być z tym akurat człowiekiem. Że chcę poświęcić całe życie jemu (jako człowiekowi, rodzinie itd.) Os sam zawsze mówił o swoich marzeniach związanych z nami w przyszłości. Ja byłam daleko od przyszłości, ale jednak. Ja wiem.. To nie psycholog. Chodzi o moją miłość do niego. byliśmy ze sobą przez ponad rok. Kochał mnie mocno, mocniej niż myślałam, że mozna kochać.. Nazywaliśmy sebie aniołami za te czyny, które były nas dobre. Kochał mnie mimo świństwa jakie mu odstawiałam chwilami - Znosił moje humorki. Raniłam go słowami. On sam stwierdził, że nawróciłam go. Był praktycznie ateistą. Dużo trudu wkładałam, by przekonać go do racji kościoła, ktorego nie uznawał. Bo przyjaciolka powiedziala mi \"kropla nie siłą, ale swoim padaniem drązy skałę\" czy jakoś podobnie. I nie poddałam się. Cigle napotkykając jakies przeszkody na drodze. Niemozliwe stawalo sie możliwym. Zaczal chodzic do kosciola, do spowiedzi. Nawet na rekolekcje! Jego Autorytetem jest JP II. Własnie kiedy mnie zostawiał i zaczęlismy o tym rozmawiać, wzruszyło go to tak bardzo, że płakał razem ze mną. Sprawa Jaka się ma do Boga. On jest dobrym człowiekiem. Zawsze niosącym pomoc innym. Za to go pokochałam. Logiczne byłoby dać mu spokój. Pozwolić życ z dala ode mnie. Ale kiedy ja kocham tak, że nie umiem z tego życia z nim zrezygniwać. To on podejmował potem ze mną rozmowy o odpowiedzialności, przekonał mnie, że jestem w błędzie kiedykolwiek myśląc w przyszłości o antykoncepcji. Jest bardzo inteligentny. To była prawdziwa miłość. Zadał nam ksiądz katecheta referat: \"Jak poznac prawdziwa milosc, a nie, ze to tylko przelotne zauroczenia albo chec zaspokojenia popędu\" czy jakoś podobnie. Ale orzymałam z tego piątkę z wykrzyknikiem. Patrzyłam na mojego chłopaka i opisywałam cały trud włożony we mnie , w nas i opiekuńczość. Dorosłość, choć jestesmy w tym samym wieku. Razem kreowaliśmy przyszłość. Razem chcieliśmy dotrzymać czystości do ślubu. Nie wiem, czy udało nam się zachować pełną czystość, pewnie szarpnęliśmy za granice (te w naszych umysłach i poglądach i wierności wierze) ale nastawialiśmy się na to, że będziemy ze sobą razem już zawsze. On mi o tym zawsze opowiadał. Nie rozumiem jak mógł przestać kochać.. Chcę go kochać. Zapewne będę.. Czekać też będę. ALe chciałabym wiedzieć co robić, by pokazać mu, że nasza przyszłość może być piękna, wierna Bogu, może być wspólna..

* * * * *

Natalio! Bardzo mi przykro. Jednak jeśli to jego ostateczna decyzja, a na taką wygląda, skoro jest z inną dziewczyną to do niczego go nie zmusisz. Wierzę, że z Twojej strony to jest miłość. Ale czy z jego strony również? Gdyby tak było do końca to czy by Cię zostawił dla innej? Pomyśl nad tym. Nie wątpię, że Wasza relacja była szczera i że bardzo dużo dla niego zrobiłaś ale nie możesz żyć za Was oboje. Nie może Ty przejąć odpowiedzialności za Wasz związek. Nie możesz sprawić, by on na siłę do Ciebie wrócił. A nawet gdyby tak było to czy chciałabyś by był z Tobą z litości? Chyba nie. Ja wiem, że do Ciebie teraz nie dociera to co ja mówię, że wydaje Ci się to absurdem, to Ty go przecież kochasz i CHCESZ z nim być. Uwierz mi, wiem jak to jest gdy się tak bardzo chce i nie można. Wiem, że nic nie dociera i wydaje się, że to ten, właśnie ten i za wszelką cenę trzeba go odzyskać. Ta sytuacja boli Cię jeszcze bardziej o tyle, że ponad rok - to już trochę jest, a ponadto włożyłaś w tego chłopaka cały swój zapał, całe siły, całą miłość. Dlatego - tak jak mówię - wierzę w Twoją prawdziwą miłość do niego. Ale nie jestem pewna jego uczucia do Ciebie. Przyszło mi do głowy jeszcze jedno: piszesz o swojej zazdrości. Być może przesadzałaś, ale normalne też nie jest, że on miał bliską przyjaciółkę, z którą - będąc z Tobą - spotykał się sam. To nie jest zdrowe. Ok., można mieć przyjaciela płci przeciwnej, ale gdy jesteśmy z kimś w związku to spotykamy się albo w paczce albo we trójkę, a jeśli sama na sam to rzadko i nie mamy tajemnic przed swoim chłopakiem czy dziewczyną. Może zatem on - mając cały czas na zapleczu tą przyjaciółkę - nie bardzo mógł się zdecydować z którą z Was chce być? Pomyśl nad tym. Widzisz, nieraz w życiu czegoś bardzo pragniemy i myślimy, że właśnie to jest dla nas dobre, właśnie to powinniśmy otrzymać. No, wszystkie znaki na ziemi i niebie na to wskazują. Cierpimy, płaczemy. Potem w naszym życiu dzieje się coś innego, a po 10 latach Bogu dziękujemy, że nasze życie właśnie tak się ułożyło i dziwimy się sobie, że w ogóle chcieliśmy kiedyś by było inaczej. No, ale oczywiście, do tego trzeba czasu i dystansu. Na razie Ty musisz przeżyć swoją żałobę po tym chłopaku, musisz go "odżałować", pogodzić się z tym, albo chociaż przyjąć do wiadomości, że on nie chce. Musisz prosić Boga, by zabrał Ci Twój ból, by pozwolił Ci zrozumieć to doświadczenie. Tak, bo to jest dla Ciebie doświadczenie, Ty o to jesteś bogatsza, mądrzejsza. To nie było na darmo. Ciebie i jego wiele to nauczyło. Wiecie jakich błędów nie robić, Ty wiesz do czego jesteś zdolna w miłości. Może właśnie dlatego mieliście się spotkać? Może Ty go miałaś do Boga przybliżyć? Nie myśl, że tyle z siebie dałaś, a nic z tego nie masz. Może Bóg przygotować dla Ciebie wielką nagrodę - prawdziwą miłość, wspaniałego człowieka? Tak, wiem Ty chcesz tego. Teraz chcesz. Nie wiesz jednak jak potoczy się Twoje życie i jaki mężczyzna będzie Ci potrzebny. Może ten nie dałby Ci oparcia, którego potrzebujesz lub będziesz potrzebować?
Natalio, ciężko Ci. I jeszcze jakiś czas tak będzie. Proszę poczytaj odp. nr 80, 526, 653, 825, tam napisałam jak radzić sobie po rozstaniu. I każdego dnia módl się o miłość. Bóg wie jaka miłość jest Ci potrzebna.

  sandra, 17 lat
1090
23.05.2006  
boję się, że zaczynam zakochiwać się w nieodpowiednim chłopaku. piszę NIEODPOWIEDNIM, ponieważ on pali, miał już kilka dziewczyn i obraca się w złym towarzystwie. nie znam go zbyt dobrze, jednak chodzimy do jednej klasy i wiem jak się zachowuje. mimo to wszystko to dobry, ambitny i wrażliwy chłopiec- jak niedopuścić do tego aby zaczął mi się bardzij podobac/?? pozdrawiam!

* * * * *

Jeśli chcesz nie dopuścić to bywaj jak najmniej w miejscach gdzie on bywa (no, oczywiście poza szkołą), zajmij swoją uwagę czymś co lubisz, tak by dane zajęcie zajmowało Twoją uwagę i generalnie rób to co należy zrobić gdy się chce "odkochać". Pisałam o tym w odp. nr 80, 526, 653, 825. Ty jesteś na wcześniejszym etapie, więc terapia powinna być jeszcze skuteczniejsza.

  Przemek, 26 lat
1089
23.05.2006  
Witam, Majac 21 (teraz mam 26) lat poznalem Marte. Dzielila nas odleglosc, ale z racji tego, ze byla to dla mnie pierwsza tak powazna milosc nie mialo to dla mnie znaczenia. Przyjezdzalem na weekendy, wakacje spedzalismy razem. Gdy zdawala mature, ja bronilem prace dyplomowa. Obydwoje przeprowadzilismy sie do Wroclawia, jednak ja wolalem zamieszkac z kolega, balem sie juz uwiazania. We Wroclawiu bywaly lepsze i gorsze okresy, ale zawsze Marta byla dla mie wazna. Byla spokojna, ustatkowana, a ja szalony, glodny zycia. Zaakceptowala wszystkie moje wady, mnie z czasem zaczelo denerwowac jej jąkanie. Kilka razy sie rozstawalismy i powracalismy. Teraz stoje przed ostatecznym wyborem, nie mozna sie tak nią bawic. Zrobilbym dla niej wszystko, ale nie wiem, czy powinnismy byc razem, chociaz na sama mysl, ze nie moglbym jej juz przytulic plakac mi sie chce. Razu pewnego po 2 naszym rozstaniu zobaczylem ja z chlopakiem, ktory siedzial u niej w domu. Tak mnie to wzielo, ze polecialem po bukiet kwiatow i poprosilem, zeby do mnie wrocila. Dziwne. Czesto sie klocilismy, albo siedzielismy w knajpie i nie mielismy o czym rozmawiac, moze mnie sie nie chcialo, a ona jak zwykle czekala az zaczne. Sa rzeczy, ktore mnie w niej denerwuja (zazdrosc, kontrolowanie, jąkanie) ale ma takie cechy, ktore sa wartoscia w kobiecie (wiernosc, oddanie, ...). A moze z wiekiem ja spowaznieje i docenie jej wartosci. Dlaczego tak ciezko sie rozstac raz na zawsze. Marta twierdzi, ze mnie kocha, ze zna moje wady i je zaakceptowala, ze przy mnie rozkwitla. A ja nie chce sie juz bawic w rozstania i powroty, chce tworzyc zwiazek, ktory bedzie podwalina rodziny.

* * * * *

A po co chcecie się rozstać? Z powodu głupiego jąkania? Chłopie! Obyś w życiu miał tylko takie problemy. No, na logikę: z powodu kilku drobiazgów (a pamiętaj mój Drogi, że nikt nie jest idealny i Ty też nie!) chcesz odejść? Chcesz zrezygnować z miłości? Jeśli ją dobrze znasz, jeśli mimo wad, które wymieniłeś (a pamiętaj, każdy ma wady, nie takie to inne) kochasz ją (a o tym czym jest miłość pisałam w odp. nr 19, 728 i w tym artykule [zobacz]), jeśli czujesz, że tak kochasz i ona Ciebie też to pozostaje Wam jedno: "Wieczory dla zakochanych". To cykl kilku spotkań (przy okazji "zaliczający" kurs przedmałżeński, ale nie należy się tym zrażać, nie tylko narzeczeni na niego chodzą), po którym para albo się rozstaje albo pobiera. Serio. To czas, gdzie Wy sami (nie na forum publicznym, tylko we dwoje) rozmawiacie na wszystkie możliwe tematy, określacie wszystko co dla Was ważne). Wrocław to duże miasto i z jest kilka ośrodków, który go organizuje. Sama z przyszłym mężem chodziłam na niego i z doświadczenia własnego oraz mnóstwa par, które na nim były powiem Ci, że to najlepsza rzecz jaką wymyślono dla związków z wątpliwościami. Polecam naprawdę gorąco, spróbujcie! Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl

  Monika, 24 lat
1088
23.05.2006  
Witam serdecznie:) Starałam się przeczytać jak najwięcej z zamieszczanych tu pytań i odpowiedzi, aby się nie powtórzyć, ale nie mogę tego obiecać. Moja sytuacja może wydać się czymś pozornie łatwym, ale w rzeczywistości staje się ostatnio kłopotem, który zaczyna mnie przerastać. Od dłuższego czasu (5 lat) nie mam chłopaka. W tym czasie zdarzyły mi się dwie większe \"przyjaźnie\", w które zaangażowałam mnóstwo energii, siebie... mało dostając w zamian, i które wielkim wysiłkiem za sobą zamknęłam. Od pewnego czasu zauważyłam wzmożone zainteresowanie chłopaków moją osobą. Umawiam się z nimi, poznaję. Jednocześnie mam poczucie, że jedyne co umiem zrobić to przyciągnąć ich uwagę. Kiedy na kimś zaczyna mi zależeć dość nagle przestaję być sobą. Mam poczucie jakby robiła się ze mnie dosłowna \"kłoda\". Mocno się dystansuję, nic mnie nie zadowala. Do tej pory dość często bywało tak, że w którymś momencie stawałam się stroną dominującą (w tych przyjaźniach tak było), przejmowałam inicjatywę. Teraz próbuję się od tego odzwyczaić, bardziej czekać na działanie chłopaka. Pozwalać by o mnie zabiegano. Nie bardzo wiem jednak co zrobić kiedy podoba mi się ktoś nieśmiały... ? Szczerze mówiąc to już sama za bardzo nie wiem czego chcę i czego szukam... Zdaje się jakbym coraz bardziej wiedziała czego potrzebuję, a czego nie jestem w stanie akceptować u tej drugiej osoby. Momentami obawiam się jednak, że jestem za bardzo wymagająca... że nigdy nie spotkam tego kogoś, a moje \"poprzeczki\" coraz bardziej ranią kolejnych \"śmiałków\"... Dodam, że w ostatnim czasie bardziej niż zwykle zaczęłam odczuwać pragnienie by ktoś obok mnie był, aby móc kogoś kochać i tę miłość przyjmować... i czuję jakiś niesamowity rodzaj gotowości ku temu, sporo się o to modlę i oddaję tak jak umiem. W tej sytuacji tym bardziej boli fakt, że wokół znajduje się sporo mężczyzn, którzy byliby tym może i zainteresowani, a ja \"nic\". Z góry dziękuję za odpowiedź (i jeśli można poproszę o informację na email, kiedy się pojawi:) Pozdrawiam!:)

* * * * *

Pierwsze co mi się nasuwa w związku z Twoją postawą to pytanie czy byłaś kiedyś poważnie zraniona przez mężczyznę? I nie mam tu tylko na myśli chłopaka, bo z Twojego listu nie wynika, by jakiś chłopak Cię mocno zranić. Ale o jakiegokolwiek mężczyznę, a owa krzywdę rozumiem nie tylko jako coś fizycznego ale np. brak akceptacji Twojej osoby, dystans itp. Czasem podłożem lęków w związkach jest jakieś zranienie wyniesione z domu, pochodzące zwłaszcza od ojca. O co w tym chodzi i jak sobie z tym radzić pisałam w odp. nr 468, 484, 520, 600, 699. Może tu jest problem?
Jeśli nie, to być może Ty tak bardzo chcesz z kimś być, tak bardzo Ci zależy, że boisz się zrobić jakiś fałszywy krok, boisz się, że możesz coś zepsuć. Ten lęk Cię po prostu paraliżuje. Może też być tak - i to wydaje mi się w Twoim wypadku najwłaściwszą tezą - że uświadamiasz sobie, że owo bycie z kimś może prowadzić do małżeństwa, może być preludium poważnego związku. Lustrujesz zatem kandydata na wszystkie strony, punktujesz za cechy, które powinien posiadać a przyznajesz punkty ujemne za cokolwiek co Ci się w nim nie podoba. Uświadamiasz sobie bowiem, że być może z tym człowiekiem będziesz szła przez życie, a skoro tak i skoro jest to decyzja nieodwracalna to czujesz, że on musi się sprawdzić we wszystkim. Jednocześnie zależy Ci na tym chłopaku i nie chcesz z niego rezygnować. I to Cię mocno stresuje. Znam to uczucie. Gdy jeszcze chodziłam z moim mężem to wydawało mi się, ze każde jego potknięcie, każda rzecz, którą według mnie zrobił źle jest nie do naprawienia, że już zawsze tak będzie. Że jeśli o kimś myśli to czy to - to już zawsze będzie tak myślał. A jeśli ja myślę inaczej - to że się nie dogadamy, a jak tu się nie dogadać z własnym mężem itp. I tak sobie spiralka strachu rosła. Jak się tego pozbyć? Uświadomić sobie, że ten koło mnie to żywy człowiek, taki człowiek jak ja - który ma prawo do błędów, który też dojrzewa, a nie jest kimś ukształtowanym raz na zawsze. Że trzeba temu człowiekowi dać szansę i jeśli on dąży do dobra, do zmiany na lepsze to dobrze wróży. Bo nie jest czymś najgorszym błąd, bo nikt z nas nie jest idealny, tylko najgorsze jest trwanie w uporze i niechęć do pracy nad sobą. Ale żeby dać komuś tą szansę to trzeba też dać mu czas. Czas jest potrzebny, żeby się poznać - a poznanie to właśnie dawanie szansy. Tą szansę trzeba też dać i sobie - aby wiedzieć, że nie podejmuje się pochopnych decyzji. No i zaufać. Zaufać nie tylko temu człowiekowi, ale przede wszystkim Bogu - że On nas poprowadzi i pokaże nam właściwą drogę. Trzeba prosić Boga o rozeznanie, o odkrycie tego co jest złe i prosić by pokazał nam czy to nasza droga. Innej możliwości nie ma. To znaczy jest, ale zawsze istnieje większe ryzyko pomyłki. A Bóg, który nas kocha i chce naszego szczęścia, widząc nasze szczere wysiłki da nam odczuć czy to co robimy jest zgodne z Jego wolą. I o to przecież chodzi. Moniko! Odwagi! Daj sobie szansę, daj się poznać i Ty poznawaj. I od pierwszych chwil powierz związek Bogu. Módl się. Życie bywa bardzo zaskakujące!

  katrin, 17 la
1087
22.05.2006  
czy to normalne, ze chłopak nie ma ochoty zeby przytulic sowja dziewczyne??? wszytkie pary jakie znam sa zawsze blisko siebie, prztytulaja sie. ja mam CZASAMI ( nie zawsze tak jest) wrazenie ze moj chłopak nie chce zebym go przytulała. siada gdzies dalej. czym to moze byc spowodowane?? o co moze mu chodzic??

* * * * *

Normalnie to każdy człowiek potrzebuje czułości. Powody zachowania Twojego chłopaka mogą być dwa: pierwszy - bardzo pragnie tej czułości i bliskości fizycznej, ale boi się, że nie zapanuje nad sobą, że nie będzie miał na tyle silnej woli, żeby nie pójść dalej i dlatego woli unikać zbyt bliskich kontaktów. Drugi - że jesteście na zbyt wczesnym etapie i on nie czuje się jeszcze zbyt pewnie w relacjach z Tobą, boi się, żeby Cię nie przestraszyć. A być może jest jeszcze tak, że Ty jako kobieta potrzebujesz tej czułości więcej, nawet bardzo dużo, jesteś jej spragniona, a Twój chłopak jako mężczyzna mniej i nawet nie ma pojęcia, że dla Ciebie to za mało. Świetnie tą sprawę wyjaśnia John Gray w książce "Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus". Najlepiej, żebyście sobie o swoich potrzebach szczerze porozmawiali, pamiętając jednakże o różnicach w psychice kobiety i mężczyzny (pisałam o nich w odp. nr 568, 674, 715). Proszę, przeczytaj też odp. nr 773, 800, 804.

  Kinga, 17 lat
1086
22.05.2006  
Mam chłopaka w o rok strszego od siebie. Bardzo mi na nim zeleży, ale chyba za bardzo mu ulegam. On to chyba wie o tym i to wykorzystuje. przewaznie jest tak jak on chce. co mam zrobić? zeby było dobrze, i zeby on zaczal sie bardziej ze mna liczyc

* * * * *

Wymagać dla siebie szacunku. Miłość to nie jest egoizm, to nie jest robienie tak, żeby mi było dobrze tylko myślenie też o dobru drugiego człowieka. Jeśli jest inaczej to nie jest miłość. Dziewczynom często się wydaje, że muszą pozwolić chłopakowi na wszystko, bo "on taki jest". Stąd jemu wolno wszystko, jest tak jak on chce, a dziewczyna nie ma nic do gadania. I on się panoszy, pozwala sobie na coraz więcej, a dziewczynę traktuje jak służącą, jak kogoś kto nie ma głosu. A jak mu się buntuje to znajduje sobie inną, która myśli, że ma być uległa. Dziewczyny drogie! Z takiej postawy rodzą się zmęczone, sfrustrowane i rozgoryczone kobiety, które uważają, że są brzydkie, do niczego i nic im się w życiu nie należy. Z takich postaw wyrastają despoci domowi, nie szanujący żon i wyładowujący złość na dzieciach, sprowadzający rolę małżonki do obsługi. Czy tak musi być? Co to oznacza, że chłopak "taki jest"? Skąd się wzięło w naszym społeczeństwie takie idiotyczne podejście, że dziewczyna ma być uległa, skąd nadinterpretacja jakże chętnie dokonywana przez mężczyzn biblijnego zdania: "żony bądźcie posłuszne swoim mężom"(na ten temat pisałam w odp. nr 695)?
A potem zdziwienie, że mąż bije żonę, że jest tyranem. Skąd przekonanie, że chłopak nic nie musi w domu robić, a dziewczyna musi wszystko?
Dziewczyny drogie! Wymagajcie. Musicie, jesteście zobowiązane do tego, by wymagać od swoich chłopaków. Wymagać: szacunku, opieki i odpowiedzialności. Jeśli nie będziecie wymagać, jeśli dacie się zwieść tym, że on odejdzie, jeśli nie będziecie spełniać jego wszystkich zachcianek (czasem łącznie z wykorzystywaniem seksualnym, niestety....) to nie dziwcie się, że chłopak będzie sobie pozwalał na więcej, a Was będzie traktował przedmiotowo. Jeśli grozi odejściem - niech odchodzi. Miłość nie szantażuje. Jeśli on szantażuje odejściem - niech odchodzi. Lepiej dla was i dla niego. Uwolnicie się od przyszłego tyrana, nie potrafiącego docenić kobiety. Dziewczyny! Chłopak ma być dla Was oparciem, ma Wam zapewniać poczucie bezpieczeństwa i ma Was szanować. Jeśli tak nie jest to nie wierzcie mu, że kocha. Może jest zafascynowany, a może zakochał "się", ale to nie to samo co miłość (o tym w odp. nr 19, 728 i tym artykule: [zobacz] ). No, na logikę: jeśli kogoś kochamy, naprawdę kochamy to chcemy dla niego dobrze, chcemy mu pomagać, chcemy, żeby dojrzewał, wzrastał w mądrości. Czy taka postawą jest wykorzystywanie? Czy taką postawą jest traktowanie przedmiotowo, egoistyczne zaspakajanie swoich zachcianek, nie ustępowanie w żadnej sprawie, pomiatanie kimś?
Kingo! Proszę, przeczytaj odpowiedzi o kobiecie i mężczyźnie w związku: 25, 50, 340, 234, pomyśl czy w Twoim związku czegoś brakuje. Jeśli czujesz się przytłoczona, nieszanowana czym prędzej porozmawiaj ze swoim chłopakiem na temat jego wizji związku i Waszych ról w nim. I zacznij wymagać. Musisz. W imię Waszego obupólnego dobra. Bo w związku trzeba samemu też być szczęśliwym, a nie tylko być szczęściem dla kogoś.

  kaska, lat
1085
22.05.2006  
czy zna Pani jakies strony, na których mogłabym znależć dokładne nformacje na temat NPR?

* * * * *

Np. www.npr.pl

  Ola, 22 lat
1084
22.05.2006  
Jesteśmy razem od ponad 2 lat. Rozmawiamy dużo na różne tematy dotyczace naszej przyszlości, małżeństwa, a także czystości. I właśnie w tym ostatnim mam problem. Pragnąc okazać sobie uczucia, którymi się dażymy, kiedyś, kiedy widzieliśmy sie częściej zbliżalismy się do siebie w różnych gestach fizycznych. W pewnym momęcie doszło do tego, ze odsłoniłam górną czesc swojego ciała i on zaczynał je pieścić. Potem przeczytałam książke \"Prezent zapakowany przez Boga\" i zaczełam sie zastanawiać, czy dobrze robie ulegając tej chwili, uczuciu? doszłam do wniosku, ze tak nie powinnam robić, rozmaiwaliśmy o tym i nieustannie rozmawiamy. Bo tak sobie pomyslałam, ze to jest takie zaglądanie do tego prezentu, który w pełni dopiero rozpakujemy po ślubie. Nie wiem czy dobry mam tok rozumowania, ze pieszczenie się jest grzechem, że to jest taki udawany seks. Ja nie chce popełniać tego grzechu, ale teraz, jak sie spotykamy tylko w weekendy, to pragniemy bardzo swojej bliskości..ja staram sie, by do pieszczot nie dochodziło, ale często to uczucie jest silniejsze od mojego umysłu i mu ulegam...zastanawiam się, czy pieszczenie sie jest grzechem przeciwko czystości..i jak zrobic, by moje mysli panowały nad gestami, bym teraz nie ulegała chwili,a rozpakowywanie prezentu zostawiła jako cenny podarunek na dzień ślubu? Wiem, że potrzebna jest modlitwa i rozmowa, ale też zastanawizam się co jeszcze można zrobić? Dziękuje za odpowiedź.

* * * * *

Bardzo dobrze rozumujesz. Oczywiście bardzo potrzebna jest modlitwa, ale nie tylko Twoja ale Was obojga. Bo Ty sama nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za czystość i pilnować Was obojga. Twój chłopak musi czuć się na równi - a może nawet bardziej jako mężczyzna - odpowiedzialny za Waszą postawę. I nie może sobie tłumaczyć swego dążenia do kontaktów fizycznych większym popędem. Owszem, jego popęd jest większy niż Twój, ale tym samym stawia przed nim większe wyzwanie.
Wiesz, wczoraj przeczytałam, że w Izraelu po zaręczynach oddawano kobietę pod opiekę narzeczonego aby - uwaga panowie!!! - tym bardziej strzegł jej czystości. Czy możemy to sobie wyobrazić? Jak by to wyglądało w naszych czasach? Czy nie byłaby to idealna "okazja"?. A jednak. Tamci mężczyźni strzegli, strzegli swojej kobiety i to nie tyle przed kimś obcym, ale...przed samym sobą. A o ile większa była pokusa! Coś niesamowitego musiało być w ich charakterze, w ich silnej, ćwiczonej woli. Nieprzypadkowo zatem Bóg chce by mężczyzna być takim stróżem czystości w związku. Gdyby było inaczej to w Izraelu kobiecie by powierzano rolę tej, która ma pilnować swojego narzeczonego. Absurd? No, a co funkcjonuje w naszej mentalności? Ano, właśnie jakieś dziwne przekonanie, że mężczyzna to "musi" i kobieta ma pilnować, żeby nie przekroczyć jakiejś bariery. To przekonanie o odpowiedzialności kobiety idzie potem coraz dalej, zahaczając i o odpowiedzialność za dom, dzieci, itp. Chyba coś nam się pomieszało.
Droga Olu! To co możecie zrobić (razem) do zapisać się do Ruchu Czystych Serc (jest na tej stronie), wspólnie się modlić (tak, tak, jak się spotykacie to odmówcie sobie w Waszej intencji, w intencji Waszej miłości i powołania, nie tylko czystości) np. dziesiątkę różańca lub koronkę wspólnie. To piękny zwyczaj, a jak później będzie Wam łatwo się razem modlić w małżeństwie! Czytajcie wartościowe książki na ten temat np. ks Piotra Pawlukiewicza "Porozmawiajmy spokojnie o...tych sprawach". A przede wszystkim pomyślcie o Waszej nocy poślubnej. Ona jest jedyna i wyjątkowa i wcale nie mam na myśli tego o czym 95 % czytających teraz myśli. Nie, nie, wcale nie o współżycie mi chodzi. Chodzi mi właśnie o ów zapakowany przez Boga prezent - o odsłonięcie przed małżonkiem piękna swego ciała. Tego ciała, które do nikogo nigdy nie należało. Ofiarowanie mu tego jak daru, prezentu. Taki prezent dany wcześniej, a raczej - podpatrywany wcześniej, poprzez robienie dziurki w opakowaniu i ciekawskie wsadzanie tam nosa już nie jest niespodzianką. Już wiemy co tam jest i czego możemy się spodziewać. Przypomnijmy sobie jak byliśmy mali i byliśmy ciekawi co jest pod choinką. Gdy nie mieliśmy pojęcia - radość i zaskoczenie było czymś niesamowitym. A gdy nudziliśmy mamie, żeby powiedziała co dostaniemy na urodziny - to owszem, cieszyliśmy się ale niespodzianki przecież już nie było, prawda?
I jeszcze moja osobista refleksja: noc poślubna była dla mnie niezwykła jeszcze dlatego, że oboje z mężem mogliśmy przeżywać radość wzajemnego odkrywania się, poznawania swoich ciał, taka prawdziwa noc po- ślubna. No i to, że przeżyliśmy narzeczeństwo w czystości spowodowało, że nie byliśmy "zaślepieni" tym prawem pierwszych połączeń, które powoduje tak duże przywiązanie, że nie pozwala obiektywnie patrzeć na drugiego, że mogliśmy "trzeźwo" oceniać swoje postępowanie, dostrzegaliśmy swoje wady, potrafiliśmy szczerze rozmawiać o błędach i tym co się nam w drugim nie podoba. Na spotkaniach poznawaliśmy swoje poglądy, poznawaliśmy swoje dusze a nie ciała. Chodziliśmy na wycieczki, do kina, do znajomych a nie szukaliśmy okazji na ukradkowe współżycie. Myśleliśmy jak sobie sprawić przyjemność, np. ja: co zrobić na kolację, on: jakie mi kwiaty przynieść a nie w co się ubrać na wieczór, by było bardziej podniecająco. Chodziliśmy razem do kościoła i do komunii mogąc spojrzeć w oczy Jezusowi.
Nasze narzeczeństwo było narzeczeństwem a nie zabawą w małżeństwo.
A w dzień ślubu ofiarowaliśmy sobie prócz dusz także ciała i to była dla nas prawdziwa radość. Radość czystej miłości.
Olu- powodzenia!

  gosia, 17 lat
1083
21.05.2006  
chciałabym nawiązać do pytania 1051 :) jeżeli chłopak i dziewczyna przytulają się lub całują, ale robią to nie z nudów, ale z prawdziwego uczucia i po to, aby wyrazić to, co ich łączy; że to nie byle co, ale coś wspaniałego i ważnego dla nich- to czy jest to grzech? z góry dziękuje za odp.! pozdrawiam!

* * * * *

A skąd Ci to przyszło do głowy, że grzech? Gesty powinny być dostosowane do charakteru relacji, więc jeśli te dwie osoby, o których piszesz traktują siebie i ich związek poważnie, a owe gesty są wyrazem ich autentycznego uczucia to nie są grzechem. Oczywiście pod warunkiem, że nie są niepotrzebnie podniecające, takie zarezerwowane dla małżeństwa i nie powodują zbytniego napięcia seksualnego, zwłaszcza u chłopaka.

  Gosiaaa, 20 lat
1082
21.05.2006  
Proszę o porade ... Jakis rok temu, w klasie maturalnej poznałam kolege Daniela wydał mi sie fajny, ale on zapragnął w niedługim czasie czegos więcej. On jest bardzo dobry w i w ogóle dobrze sie uczy nie pali nie pije nie przeklina...jest bardzo niesmiały ale to żadna wada w sumie. Problem w myślałam że sie uda ale jakoś nie czułam sie przy nim jak dziewczyna tzn czułam sie bardziej jak kumpelka. On jest bardziej poważny i taki sztywny żyje w tym swoim świecie fizyki i niestety jakos romantycznie nie okzywał mi swojej sympatii. Ja sie staralam zeby go rozweselić żeby jakos sie otworzył przede mna ale cały czas nie było tak czego bym oczekiwała od drugiej strony :( spotykalismy sie jakos z przerwami około polroku po ponad roku w koncu spytal mnie czy bym byla jego dziewczyna... ja odmowilam nie żałuje tego w sumie bo ta sytuacja z nim by mnie męczyła...widocznie nie bylismy dla siebie stworzeni -chociaz jak to jest że ktos jest dla kogos stworzony a ktos inny nie... Ja mu nie mowilam co mi w nim nie odpowiada bo w sumie tez jestem troche niesmiala i [poza tym uwazalam ze jak kogos nei akceptuje mniej lub wiecej to to nie wyjdzie... a bylo troche tych rzeczy. Nie byl spontaniczny, taki wylewny czego ja oczekuje od kogos bo sama na poczatku nie jestem wylewna i mam problem z wyrazaniem uczuc... Najgorsze jest to że on jest taki dobry nie zdradziłby mnie raczej a ja go odrzucilam... to mnie dręczy bo on cały czas od dnia mojeje odmowy pare miesiecy temu ciagle chyba ma nadzieje :/ jeszcze moja mama go polubila i powiedziala mi ze moze kiedys trafie na kogos złego i wtedy bede żałować ale jak tu żałować... skoro bym oszukiwala siebie i jego.. boje sie samotnosci -tak chyba ma większość... Modliłam sie zeby nadeszlo rozwiazanie iw sumie na razie jest okey chociaz mam czasem czarne mysli ze moze zostane sama... Taka zraniona dusza. mam nadzieje ze choc troche nakreśliłam swoja sytuacje..strasznie zagmatwane

* * * * *

Gosiu! Jakbyś miała się męczyć w tym związku to nie miało to sensu. Skoro spotykaliście się półtora roku to znaczy, że zdążyliście się poznać i ocenić czy chcecie być ze sobą czy nie. Ty uznałaś, że nie. Powiedz co czułaś po rozstaniu? Ciężar czy ulgę? Jak ulgę to była dobra decyzja. Sama zbieżność poglądów i uczucia nie wystarczą. Musimy chcieć być z tym kimś, musimy się przy nim dobrze czuć, a u Ciebie najwyraźniej tego brakło. Tak to wynika z listu. Oczywiście należy się zastanowić czy nie wymyśliłaś sobie jakiegoś ideału, bo ideałów nie ma. Źle też by było gdybyś go odrzuciła tylko dlatego, że nie jest wylewny (bo większość mężczyzn nie jest wylewna - taka ich natura), ale bezsensem z drugiej strony byłoby trwać w związku tylko dlatego, że facet nie zdradza. Miłość to coś więcej niż niezdradzanie. Przeanalizuj jeszcze raz powody, dla których się z nim rozstałaś. Pomyśl co jest dla Ciebie najbardziej cenne w chłopaku i związku w ogóle. Czego Ci brakowało? Czego było za dużo? Co Ty sama w sobie mogłabyś zmienić? To tak na przyszłość, żeby nie popełnić takiego samego błędu. I jeszcze jedno: czy Ty naprawdę go nie kochałaś czy nie czułaś zakochania i fascynacji? Bo to dwie różne sprawy. Można "nie czuć" a kochać bardzo, pisałam o tym w odp. nr: 15, 906, 13, 19, 728.Co do słów Twojej mamy: trochę im się dziwię, bo co to oznacza, że "trafisz na kogoś złego"? W życiu się nie trafia tylko wybiera. Pisałam na ten temat w artykule: [zobacz] i w odp. nr: 273, 276, 311, 313, 356, 370.
A co do Twojego pytania czy są ludzie dla siebie stworzeni - przeczytaj odp. nr 58, 86.
Samotności każdy się boi. Ale to nie oznacza, że mamy się godzić na kogokolwiek w imię tego by nie być samotnym, bo możemy sobie stworzyć piekło na ziemi i być samotnym we dwoje a to dużo gorsze. Gosiu! Jeszcze wiele przed Tobą, Ty się dopiero uczysz miłości. Nie możesz robić sobie wyrzutów, że postąpiłaś źle jeśli traktowałaś tego chłopaka poważnie i starałaś się, ale uznałaś, że to nie to. Bóg z pewnością da Ci możliwość poznania kogoś z kim stworzysz piękny związek. Przez ten czas dojrzewaj do miłości, przygotowuj się do niej. Więcej na ten temat w odp. nr 817. I módl się o właściwego chłopaka. Powodzenia!

  Justyna, 18 lat
1081
21.05.2006  
Zakochałam się w chłopaku którego znam od 2 lat jesteśmy przyjaciółmi jak mam mu powiedzieć że chciałabym czegoś więcej?? Justyna

* * * * *

No mówić wprost nie radzę, bo może to przynieść odwrotny skutek. Poczytaj o tym w odp. nr18, 61, 74, 217, 514. Najpierw należałoby się zorientować co tak naprawdę on myśli o Waszej przyjaźni i czy traktuje Waszą znajomość tak jak Ty. Jeśli nie - to wyznanie czegokolwiek spowoduje utratę przyjaźni. Jeśli tak, ale jest np. nieśmiały to należy go "zachęcić" do cieplejszych relacji, więcej przebywać z nim sam na sam, częściej prosić go o pomoc, częściej się uśmiechać i delikatnie dawać do zrozumienia, że traktujesz go nie tylko jak kolegę. Zapraszać go jako osobę towarzyszącą np. na wesele, jak będziesz mieć wejściówki - do kina itp. Możesz dając mu coś powiedzieć, że zrobiłaś to specjalnie dla niego. Każdy inteligentny chłopak odbierze to jako dowód jego wyjątkowości i prędzej czy później zacznie odwzajemniać uczucie i działania. A zatem delikatnie i inteligentnie - nic na siłę i z grubej rury. Powodzenia!

  karimata, 19 lat
1080
19.05.2006  
jaki jest \"sens\" czekania z seksem do ślubu? jeśli ludzie się kochają, są ze sobą długo. można powiedzieć, że ich ciała są dla nich święte. są dla siebie pierwszymi partnerami seksualnymi to jakie powody ma kościół, żeby twierdzić, że to musi być koniecznie po ślubie? np. 13 lipca ślub i po tym czasie już można? a wcześniej czemu nie? nie mówię o tym,żeby to robić pośpiesznie, dla rekreacji. czekają na siebie długo, więc to nie chodzi chyba o to poświęcenie czasu,żeby czekać, bo itak czekają długo. planują ślub, wspólna przyszłość, ale na ślub jescze z pewnych względów nie mogą sobie pozwolić?przecież przed tak ważną decyzja jak ślub trzeba się sprawdzić we wszystkich dziedzinach- a bez udanego życia seksualnego z szczęśliwego życia nici...?

* * * * *

Po pierwsze: właśnie dlatego, że ich ciała są dla nich święte.
Po drugie: póki ślubu nie zawrzesz to nie wiesz czy ten ktoś Twoim mężem zostanie. A jak dzień przed ślubem zginie w wypadku?
Po trzecie: nie można bawić się w małżeństwo jak się nim nie jest. Ks. Pawlukiewicz mówi zawsze: "nie wiecie jaka jest różnica miedzy seksem dzień po ślubie a dzień przed ślubem? A taka jakby Wam sakrament małżeństwa błogosławił ksiądz po święceniach i kleryk przed święceniami". Ten drugi ślub byłby przecież nieważny, prawda? Bo ten jeszcze nie-ksiądz uzurpowałby sobie prawa do czynności, do których nie ma uprawnień. Tak samo narzeczeni współżyjąc przed ślubem uzurpują sobie prawa do tego co mogą małżonkowie.
Po czwarte: rozśmieszyło mnie to "sprawdzanie". Chciałabyś żeby narzeczony powiedział, że musi Cię seksualnie przetestować? Chyba byś się oburzyła. Poza tym: jeśli jeszcze nie współżyłaś to jako mężatka Ci powiem, że tego się nie da sprawdzić, bo współżycia to się trzeba przez lata uczyć. To nie jest tak, że sprawdzamy czy kluczyk pasuje do dziurki. Bo każdy mężczyzna "pasuje" do każdej kobiety. A seks to coś więcej niż owo "pasowanie". To wspólne uczenie się czułości, delikatności, odgadywania pragnień, reakcji, to coraz lepsze rozumienie się i współgranie. Tego nie da się po prostu sprawdzić tak jak nie da się sprawdzić małżeństwa, dopóki nie zostanie ono zawarte. Jeśli chcesz jeszcze więcej argumentów to polecam Ci audycje ks. Piotra Pawlukiewicza, a w szczególności jego płytkę "Seks - poezja czy rzemiosło?", znajdziesz je tutaj: www.sielskiefale.pl

  Krzysiek, 18 lat
1079
19.05.2006  
Najtrudniej jest, gdy tracimy bliską osobę... Sięgając pamięcią: moje życie szare i puste, nie znałem uczucia miłości. Bóg zechciał, że pokierował moje kroki na pielgrzymkę trzebnicką... Tam poznałem ją, tą którą wciąż kocham... Byliśmy ze sobą 3 miesiące, może i krótko, ale to dla mnie wiele znaczyło... Wspólne chwile, rozwiewały każdy promyk złości... Wszystko bylo piękna a życie takie barwne, wprost promieniowałem radością... I co z tego? No właśnie... Nie wiem czemu, jej gesty względem mnie stawały się co raz zimniejsze, jakbym był mniej ważny... pewnie i po mojej stronie leży spora część winy... Przy rozstaniu, ona nawet nie wypowiedziała cichego \'nie\', że ona chce inaczej... Mieliśmy być przyjaciółmi... Ale teraz, gdy niedługo miną 4 miesiące od rozstania, wszystko się zmieniło... nie rozmawiamy, nawet nie odpisuje na moje sms\'y, które czasem do niej pisze... Ostatnio napisałem jej, że skoro tak, to zniknę z jej życia, już mnie nie będzie... Mimo, że w sercu pozostaje mi cicha nadzieja, że te chwile wrócą... Nie wiem, mi brakuje sił, by pozbierać się... Nie jestem tym, kim byłem kiedyś, brak uśmiechu, chęci do życia... ufam Bogu... może tak miało być? Ale ja nie chcę tak... sprzeciwiam się Mu... może jednak za mało we mnie ufności?... Każdego wieczoru, przychodzą różne myśli... wracają wspomnienia, niewypowiedziane słowa, które dręczą mnie... Codziennie rano, gdy budze się, wykonuję znak Krzyża i mówię Jezusowi cicho: \'opiekuj się nią...\' To wszystko mnie boli, nie umiem zapomnieć... co zrobić? Powoli tracę siły... wszystko zaczyna mnie przerastać... =\'(

* * * * *

Krzyśku, to normalne, że się nie godzisz, skoro rozstanie nie było Twoim dobrowolnym wyborem tylko zostało Ci narzucone. Gdybyś nic nie czuł i nie żałował to by znaczyło, że ona była Ci obojętna. A przecież nie była. Twoje emocje, uczucia, Twoja niezgoda na rozstanie są czymś normalnym. To jedna sprawa. Inna sprawa, że faktycznie do miłości nikogo zmusić nie można. I jeśli ona odeszła to nic nie zdziałasz i musisz codziennie uczyć się żyć bez niej. Co absolutnie nie oznacza, że masz ją znienawidzić albo ma Ci się stać obojętna. Ludzie czasem mylą pojęcia uważając, że albo miłość albo nienawiść. Otóż wcale nie. Można się rozstać i żywić do kogoś ciepłe uczucia, a przed wszystkim - życzyć mu dobrze. To już pewien rodzaj miłości bliźniego (pisałam o tym w odp. nr 975). Musisz nabierać pomału dystansu do tej sytuacji, musisz prosić Jezusa by powoli leczył twoje serce. Tak, wiem, że to bardzo trudne. O tym jak to robić pisałam w odp. nr 80, 526, 653, 825. I jeszcze jedno: zastanów się, a o ile to możliwe porozmawiaj szczerze z tą dziewczyną co tak naprawdę było powodem rozstania? Czy chodziło o Ciebie czy o nią? Bo dystans, owo "zimno", o którym piszesz nie mogło być bez powodu. Może więc warto wiedzieć jaki się robiło błąd, by nie popełnić go w innym związku?

  kasia, 12 lat
1078
19.05.2006  
Rok temu na wycieczce ,chłopak poprosił żebym została jego dziewczyną ale następnego dnia zerwałam z nim sama nawet nie znam powodu . Dzien póżniej kolejny chłopak poprosił mnie o to samo ale tym razem odmówiłam chociaż lubiłam go bardziej niż tamtego. teraz znów taki chłopak chce to samo ale nie mam na to ochoty zaprosił mnie do kina ale odmówiłam bo poprostu nie mogłam ale on mówi że się wykręcam wogóle wszyscy chłopacy mówia że tak robię .na dodatek bija sie o mnie kto pójdzie ze mna pierwszy na pizze .Ale ja i tak nie pójdę

* * * * *

No to jak nie pójdziesz to Twój wybór. W końcu nikt Cię do niczego nie zmusi. Tylko jak nie chcesz z kimś być to mów to od razu, a nie zgadzaj się na chodzenie i nie zrywaj po jednym dniu bo to niepoważne i możesz tym kogoś zranić. Przecież nie chciałabyś żeby Ci ktoś tak zrobił, prawda?

  Ciekawa, 17 lat
1077
19.05.2006  
Witam.Może to co napisze nie będzie za mądre ale poprostu chciałabym się o czymś dowiedzieć.Mam chłopaka ,a w często śni mi się ,że całuję się z innym.Czy to coś możę oznaczać?? Czy to raczej nic nie znaczy??Bo przecież sny są tylko wytworami ludzkiej wyobraźni.Bardzo czekam na jakieś wyjaśnienia w tej sprawie:):) P.S już kiedyś do Pani pisałam i oczywiście skorzystałam z Pani rady i teraz jestem Bardzo szczęśliwa.Dziękuje za pomoc :):) Pozdrawiam

* * * * *

Masz rację, że sny to wytwory naszej wyobraźni. Wprawdzie różni naukowcy twierdzą, że to nasza podświadomość się wyzwala w postaci naszych pragnień i czasem coś w tym jest np. jak ktoś czegoś bardzo pragnie to mu się to nieraz śni. Albo jak ktoś się czegoś boi to śni mu się ta sytuacja. Ale na ogół nie mają związku z rzeczywistością. Zresztą, mnóstwo rzeczy nam się śni, których po przebudzeniu w ogóle nie pamiętamy. Na Twoim miejscu nie zawracałbym sobie tym głowy jeśli są to tylko sny, bo zakładam, że na jawie sobie tego nie wyobrażasz. Pozdrawiam.

  Patrycja, 18 lat
1076
19.05.2006  
Szczęść Boże! Jestem obecnie w II LO i od trzech lat mam albo raczej mialam dobrego kolegę. W III gimnazjum jak i w I LO łączyło nas coś więcej, bo wpadliśmy sobie w oko. Teraz w II klasie Damian(tak ma na imię) pewnego pięknego dnia zapytał czy bylibyśmy razem. Zgodziłam się. Póżniej żałowałam i płakałam, bo wydawało mi się, że ja do niego nic już nie czuje. Sama nie wiedziałam czego tak naprawde chcę. Ale z czasem wszystko było już dobrze. Mówił, że mnie kocha, myślał o mnie poważnie. Po miesiącu zaczęło się coś psuć. Aż w końcu ja zapytałam o co chodzi. Powiedział, że nie pasujemy do siebie, a tak już w I LO mi oznajmił. Teraz nawet nie odzywamy się. Nie wiem co mam zrobić? Zależy mi na nim albo tylko tak mi się wydaje? Wiem, że chciałabym z nim być. Bo nie jest mi obojętny i wiem,że nikt go nie zastąpi bynajmniej teraz. Kochałam go nawet za to, że mało mówił. Za całokształt. Nadal jest bardzo bliski mojemu sercu. .Jestem optymistką. On raczej pesymistą. Mieliśmy zostać dobrymi znajomymi bez względu na wszystko, a teraz zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Nie powiedziałam mu podczas ostatniej rozmowy, że potrzebuję go i bardzo chcę żeby został. Nie potrafiłam. Jestem chyba zbyt dumna zupełnie jak on. Proszę pomóżcie mi. Co ja teraz mam zrobić?

* * * * *

Po raz kolejny jestem zdumiona nieodpowiedzialnością i beztroską chłopaków. Według mnie jeśli ktoś chce z kimś być to czyni to odpowiedzialnie, przemyślał tą sprawę, a przede wszystkim: ten ktoś podoba mu się, chce go poznawać, chce się z nim spotykać, chce wziąć odpowiedzialność za tą osobę i - także ryzyko, że być może to nie ten/ta. Jednak aby się przekonać o tym czy to ta osoba potrzeba czasu. Dla mnie kompletnie niezrozumiałe jest proszenie kogoś by zgodził się z nim być, a po kilku dniach /tygodniu/miesiącu stwierdzanie, że do siebie nie pasują. Przez miesiąc nie da się kogoś poznać. Po prostu się nie da. No bo w ilu sytuacjach się widzieliście? Poznaliście swoje rodziny, zainteresowania, poglądy, zwyczaje? Na pewno nie. No, oczywiście można stwierdzić, że to nie ta czy nie ten jeśli coś rzuca się oczy np. chamstwo, alkoholizm itp. Ale w takim przypadku do związku raczej nie dochodzi bo uznajemy, że ten ktoś nie byłby dobrym kandydatem na chłopaka czy dziewczynę. A jeśli jesteśmy z kimś na takim etapie, że chcemy z nim chodzić no to chyba coś nami w wyborze kierowało, prawda? To znaczy, ze przypatrywaliśmy się tej osobie i coś nas w niej pociąga. A zatem takie zrywanie po kilku/kilkunastu dniach jest przejawem nieodpowiedzialności i niedojrzałości do związku a także kompletnego braku pojęcia o tym czym jest miłość.
Droga Patrycjo! Do niczego go nie zmusisz i przykro mi, że zostałaś potraktowana w ten sposób. Proszenie go by został nic nie da, będzie jedynie żebraniem o miłość, upokorzeniem. Nawet gdyby do tego doszło - w co wątpię - to czy dobrze byś się czuła gdyby on był z Tobą z łaski, z litości? Chyba nie. Ty jako kobieta potrzebujesz kogoś kto pokocha Cię naprawdę i da Ci oparcie, przy kim poczujesz się bezpiecznie. Takiego chłopaka potrzebujesz. To, że teraz się nie odzywacie świadczy o tym, że mu głupio, że mu wstyd i jest zły na siebie, ale duma nie pozwoli mu się do tego przyznać i udaje obrażonego na Ciebie. Kolejny dowód niedojrzałości. Wątpię, byście (teraz, bo być może w przyszłości pewnie będzie to możliwe) zostali dobrymi przyjaciółmi. Musicie oboje nabrać do siebie dystansu. Przebaczyć sobie, musi Was "przestać ruszać" widok drugiego. Być może będzie aż potrzeba ułożenia sobie życia z kimś innym, by tego dystansu złapać. Tak to wygląda. W stosunku do niego zachowuj się normalnie, bądź sobą, pokaż, że masz klasę i potrafisz żyć niezależnie od niego. Możesz mówić mu "cześć", niech zobaczy, że stać Cię na taki gest. Ale nie proś, nie błagaj. On jeszcze do miłości nie dojrzał. Na razie się uczy, przy okazji, niestety raniąc tego drugiego. Ty czekaj na swoją miłość.

  karina, 13 lat
1075
18.05.2006  
tu karina mam do pani pytani chodzi oto ze od wtorku chodzilam z chlopakiem a dzien puzniej mnie zuci bo stwierdzil ze my do siebie nie pasujemy a ja go kocham we wtorek bylismy na spacerku itp. ja naprawde sie zakochalam ja niewie co mu powiedziec nieumie sie z tym pogodzic wydaje mi sie ze kolega mu nagadal

* * * * *

Źle o nim świadczy, że daje wiarę koledze a nie dziewczynie, która wybrał. W ogóle jego zachowanie jest niepoważne. Jak można chcieć z kimś być, a potem chodzić z nim jeden dzień? On najwyraźniej nie dorósł do chodzenia i nie ma pojęcia o miłości. Wierzę, że się zakochałaś, ale na siłę do niczego go nie zmusisz. Zresztą czy warto? Chłopak ma dziewczynie zapewniać oparcie a jakie on Ci oparcie zapewnił postępując tak nieodpowiedzialnie? Gdyby Cię kochał to by się o Ciebie troszczył i z Tobą był. Myślę, że powinnaś go odżałować (tak, wiem, że to trudne, pisałam w odp. nr 80, 526, 653, 825 jak to zrobić) i poczekać na tego, który potraktuje Ciebie i miłość do Ciebie poważnie.

  Yanek, 18 lat
1074
18.05.2006  
Czy seks bez miłości dla przyjemności jest dopuszczalny?? A jak nie to co mam zrobić jak sie chce?? A pozatym gdzie sie podziała tamta fajna strona z iluzjami?? były fajne iluzje a teraz strona katolicka a ja jechowy jestem!!

* * * * *

Co do pierwszej części pytania: seks jest wyrazem miłości i jedności między małżonkami. Jak się chce to: wziąć ślub albo ćwiczyć wstrzemięźliwość rozładowując popęd fizyczny przez sport.
Druga część pytania nie jest związana tematycznie z tym działem.

  Darai, 16 lat
1073
18.05.2006  
Chciałam Panią prosić o radę, ponieważ razem z moją koleżanką zachowałyśmy się strasznie głupio. Nie wiem sama , co się z nami stało, gdyż mówiąc nieładnie \"odbiło\" nam na punkcie braci postulantów. Wysiadywałysmy na ławce przed kościołe, chodziłyśmy do ogrodu klasztornego i czasem,gdy byłyśmy w kościele to na ich widok dostawałyśmy małpiego rozumu. W końcu oni to zauważyli i zaczęli nas wytykac palcami, śmiali sie, a raczej smieją przez cały czas w kościele, kiedy nas zobaczą. Zrozumiałyśmy w końcu, jak głupie byłyśmy i teraz nie chodzimy już tam do koscioł i unikamy postulantów, ale niestety o tym wszystkim dowiedzial sie caly klasztor. Co bracia pytali sie nawet ksiedza czy my jestesmy nienormalne, upośledzone. To bardzo nieprzyjemna dla nas sytuacja, niestety to wyłącznie nasza wina i my musimy poniesc konsekwencje, ale jezeli juz tego nie robimy, to dlaczego oni jak nas zobacza to sie smieja. Czesto musiałysmy wyjsc z koscioła, bo tego nie da sie wytrzymac. Co robic???? Juz i tak nie chodzimy wtedy, kiedy oni sa, ale czasem takiego spotkania nie da się uniknąc.:(

* * * * *

No głupio wyszło, ale teraz zachowujcie się całkiem normalnie, wręcz poważnie. Musicie pokazać, że to był tylko wygłup a Wy jesteście całkiem inne. Nie sadzę, by bracia tak w nieskończoność się z Was, śmiali, to nawet nie wypada. Może oni usiłują Wam pokazać jak głupie było wasze zachowanie? Najlepiej by było gdybyście po Mszy św. podeszły do nich i przeprosiły za wcześniejsze zachowanie. Wtedy na pewno sytuacja się unormuje i obie strony przestaną źle się czuć. Odwagi! Będzie dobrze.

  anka, 20 lat
1072
18.05.2006  
Moja sytuacja jest nastepująca. Mam chłopaka z innego kraju strasznie sie kochamy wiemy obydwoje że jest to ta prawdziwa miłośc na która czekaliśmy obydwoje z całego serca.Jesteśmy pewni mamy plany na przyszłość to jest właśnie to.Ale popełniłam jeden błąd okłamałam go jeden raz.Wybaczył.Ale ostatnio coś zaczyna się psuć.On również mnie okłamał ale wyjasnilismy sobie wszystko i było ok.Mimo że między nami jest miłość i że sie rozumiemy odległośc nas rani bardzo.Nie możemy widzieć siebie nawzajem jedynie poprzez kamere internetową.Wiem że po studiach bedziemy razem ale jak sprawic ze zwiazek bedzie taki jak był? z tym kompletnym zaufaniem jak zawsze ?

* * * * *

Aniu! Zapytam najpierw czy Wy w ogóle widzieliście się na żywo? Bo trudno jest być w związku jedynie przez internet. Uwaga! Ja nie mówię tu o związku na odległość, tylko przez internet bo to dwie różne sprawy. Na odległość można żyć przez jakiś czas z widokiem na bycie razem, ale widując się co jakiś czas. Przez internet tylko i wyłącznie osobiście sobie nie wyobrażam, bo przecież miłość pragnie obecności, spojrzenia w oczy, dotyku, objęcia, pragnie usłyszeć głos ukochanej osoby.
Piszesz, że macie perspektywę na bycie razem. To dobrze, ale to dopiero za kilka lat. Nie można przez kilka lat żyć w zawieszeniu, nie można poznać się naprawdę nie widząc się, nie chodząc gdzieś razem. Zbieżność poglądów i uczucia tu nie wystarczą. Prawdziwa miłość rozwija się w kontakcie osobistym. Aniu, ja Cię absolutnie nie zniechęcam, ale pomyśl czy Wam to wystarcza. Bo tak naprawdę to Wy się w rzeczywistości mało znacie. Nie wiecie jak reagujecie w określonych sytuacjach. Nie widzicie czy ta druga osoba dba o dom, jak wyglądają jej relacje z innymi osobami, jak żyje. Nie widzicie tego wszystkiego. Nie macie zatem pewności jak będziecie zachowywać się później i czy Wam to będzie odpowiadać. Piszesz, że wzajemne zaufanie zostało zachwiane. Oczywiście, to się zdarza w związku, po to jest wybaczenie, żeby iść dalej ufając na nowo. Ale widzisz, Wy jesteście po dwóch stronach monitora i ta pewność, to zaufanie jest jeszcze słabsze. Bo skoro raz zostało zachwiane to skąd ta druga osoba ma pewność, że nie zostanie zachwiane ponownie? Nie widzi co ta druga osoba robi. Ma więc tego zaufania mniej. Trudniej jej. Bo widzisz, normalnie jak się para pokłóci to prędzej czy później któreś nie wytrzymuje i biegnie do drugiego. I co robi? Zachowuje się trochę tak jak dziecko, które coś spsociło w stosunku do rodziców. Wtula się w ramiona. Wtedy puszcza napięcie i topnieją lody. Wy tego nie możecie zrobić. Zawsze więc może zostać mały uraz. Co wam zostaje?
Odbudowywanie tego zaufania na tyle na ile jest to możliwe. Po prostu bądźcie sobą i nie dawajcie sobie nawzajem powodów do podejrzeń. Nie ukrywajcie przed sobą tego gdzie byliście, co robiliście. Oczywiście w granicach rozsądku. Tutaj potrzebny jest też czas. I koniecznie - na ile to tylko możliwe próbujcie się spotkać. Teraz będą wakacje, chyba jest to bardziej realne. Musicie spędzać ze sobą czas na żywo. Inaczej miłość będzie teorią. A nie o to przecież chodzi. Pisałam o tym w odp. nr 59, 118.

  Alicja, 25 lat
1071
17.05.2006  
witam serdecznie, mój problem jest następujący - otóż jakiś czas temu odwiedził mnie Bóg , doświadczyłam obecności świętych , rozmawiałam o tym z ojcem duchownym i uznał że to prawda , ale nie poruszyłam z nim jednej kwestii otóż tym dniom towarzyszyła jakaś duchowa więź z pewnym mężczyznom , jakoś wewnętrznie odczuwałam jego bliskość , łączność ... nie znam go osobiście , czasem widywałam na uczelni , mieliśmy kontakt wzrokowy , wiem że nie ma jakiegoś przeznaczenia , mamy wolną wolę itp. , ale nie wiem co o tym myśleć , jakoś dziwnie odsuwam się od innych mężczyzn wciąż myśląc o tej osobie...czy to ma sens? jeśli nie to jak zapomnieć o tej osobie ? to myślenie o nim trwa już dwa lata , modlitwa itp. czy to może tylko odkrycie powołania? i zauroczenie? Boga trudno pojąć... pozdrawiam :-)

* * * * *

Proszę tą sprawę również omówić ze spowiednikiem. A poza tym może zamiast zastanawiać się przez dwa lata co to może oznaczać spróbować nawiązać z nim jakiś kontakt? Chyba to lepsze niż gdybanie.

  Pola, 23 lat
1070
17.05.2006  
Moje życie jest poszukiwaniem miłości. Tylko miłość ma sens. Żyjemy po to, by kochać. Gdy miałam 17 lat poznałam chłopaka. Spędziliśmy razem 5 lat. Kochaliśmy się. Fizycznie również, bardzo rzadko, ale tak... Nigdy nie sprawiało mi to przyjemności, całe czas miałam wyrzuty sumienia, unikałam tego, zadręczałam się. Teraz widzę, że to był błąd. Teraz jestem świadoma. Mimo, że cały czas pozostajemy przyjaciółmi, wiem że zawsze mogę na niego liczyć, jest bardzo dobrym człowiekiem. Nie chcę usprawiedliwiać swoich błędów. One po prostu były, stały się. Byłam młoda, nie wiem co popycha nas do pewnych rzeczy, do pewnych decyzji. W domu miałam bardzo dobre wzorce, rodzice bardzo się kochają, jesteśmy silni w miłości, wspieramy się. Chciałabym cofnąć czas. Rozstaliśmy się. Poczułam oczyszczenie, wolność, zaczęłam nową drogę. Wiedziałam co jest ważne, jak należy postępować, co jest właściwe. Wyspowiadałam się. Oczekując na spowiedź bardzo płakałam, bałam się. Smutek, rozpacz. Jednak On mi wybaczył, wybaczył! Poczułam się tak bardzo wyjątkowa, tak bardzo do niego należałam. Czas płynął. Odnalazłam się, silniejsza, bardziej wrażliwa, gotowa na przyjęcie wszystkiego. Po dłuższym czasie samotności poznałam kogoś. Wyjątkowego. Połączył nas uśmiech. Uśmiech, który zmienił wszystko. Następne miesiące były tak pełne, magiczne i wyjątkowe, że na samą myśl o tym mam łzy w oczach. Widzę go wszędzie. W każdym wspomnieniu, w każdej myśli. Tak było kilka miesięcy. Nadeszła jesień, niedziela, gdy o to zapytał. Kochałaś się już kiedyś? Tak. Wyjechał, bez słowa. Napisał list, jestem zbrukana, przesiąknięta tamtym chłopakiem, obrzydzam go. To było złe moralnie, powinnam była czekać na niego. Miesiąc rozpaczy. Zachorowałam, z płaczu, wyczerpania, osłabienia. Gdy wrócił, chciałam przekonać go, że miłość wszystko zwycięży. Że razem uda nam się pokonać to szaleństwo. W imię miłości. Po wielu trudnych chwilach, rozmowach, on postanowił walczyć ze sobą. Ze swoimi zasadami (stworzył je sam, jest ateistą). Kolejne miesiące przyniosły nadzieję. Walczyłam, on starał się zapomnieć, rzadko o tym rozmawialiśmy. Na wyjeździe w styczniu zaczął do tego wracać. Powiedział, że to kobieta powinna mówić nie; powinna być skromna. Mężczyzna odczuwa naturalny popęd, jest to całkiem naturalne, tak było od zarania dziejów. Nigdy nie będziesz do końca \"moja\" -powiedział. Miał zmienne humory. To on chciał być pierwszy, ostatni. Teraz to już nigdy nie będzie możliwe. Po powrocie przestał się do mnie odzywać. Kilka razy rozmawialiśmy przez telefon, wymieniliśmy się mailami. Nie umie sobie z tym poradzić. Jego zdaniem zdradziłam go, ukryłam przed nim niewidzialną chorobę. Nic przecież nie ukryłam, byłam szczera. Wzbudził we mnie poczucie winy. Chwilami nienawidzę siebie. Brzydzę się sobą. Oddaliłam się przez to od Boga. Tak bardzo Go zawiodłam. Uległam, ziemskości, tej chorobie, która teraz trawi moją duszę i ciało. Zawsze byłam silna. Studiuję 2 kierunki, pracuję zawodowo i w wolontariacie. Opiekuję się niepełnosprawnym chłopcem. Wiem jak bardzo trzeba doceniać życie, to wszystko co dostaliśmy, staram się cieszyć, pomagać, dawać siebie innym. Chodziłam do psychologa. Popadam w obłęd, na forach internetowych, najczęściej pełnych bezużytecznych, złych opinii, szukam siebie, szukam dziewic, szukam lepszych, żeby jeszcze bardziej bolało, żeby jeszcze bardziej cierpieć. Może straszne myśli które mam w sobie zaczną gasnąć, wyciszą się. Jestem burzą emocji. Wiem,że wszystko trzeba przeżyć, że czas leczy rany. Tylko ja to ja! A miłość zawsze była najważniejsza. Teraz czuję się nikim. Nikim.

* * * * *

Kochana! Nie jesteś nikim, jesteś wspaniałą, wartościową dziewczyną, która próbuje żyć zgodnie z przykazaniami Bożymi. Proszę, bardzo Cię proszę, nie pozwól się wpędzić w wyrzuty sumienia, w chore poczucie winy!!! Nie pozwól sobie wmówić, że jesteś gorsza. Nie jesteś. I nikt, absolutnie nikt nie ma prawa tak twierdzić. Gdy czytałam Twój list wstrząsnęła mną brutalność i bezuczuciowość tego chłopaka. Wiesz, według mnie on Cię nie kochał. Tak naprawdę, prawdziwie. On chciał mieć swój ideał, szukał swego, kierował się egoizmem (to on chciał być pierwszy, to dla niego miało być Twoje dziewictwo). Czy tak postępuje miłość? Nie, miłość NIE SZUKA SWEGO. Miłość prawdziwa wybacza. Miłość wie, że jej się NIE NALEŻY. Potrafi przyjmować dary, ale nigdy się ich nie domaga. Pola! Jesteś wartościową dziewczyną. Nie zaprzeczaj. Świadczy o tym fakt powrotu do Boga. Masz rację - Jezus Ci przebaczył. A Twój chłopak nie jest kimś większym i ważniejszym do Boga, prawda? Skoro zatem sam Bóg Ci przebaczył i przebaczyłaś sobie Ty sama kiedyś to nie pozwól sobie wmówić czegoś innego. To on nie zasługiwał na Twoją miłość, nie dojrzał do niej. Wiesz, wielokrotnie odpowiadam na listy chłopaków, których dziewczyna nie jest dziewica. Co zrobić? Mówię: przebacz i NIGDY do tego nie wracaj, NIGDY nie miej do niej pretensji - albo odejdź. Nie wolno, nie masz prawa kiedykolwiek jej tego wypomnieć. Pola! Sam fakt utraty dziewictwa nie oznacza nie bycia czystym. I Ty na pewno o tym wiesz. Na pewno odróżniasz te dwie rzeczy. Można nie być dziewica a być bardzo czystą dziewczyną, a można mieć błonę dziewiczą a grzeszyć nieczystością, uprawiać petting i pilnować się byle tylko nie doszło do współżycia. Która z tych postawa jest czystością? Jaka żona jest lepsza? Moja Droga! Bardzo mi przykro, że ten chłopak tak Cię potraktował. Uwierz natomiast w to, że on był wyjątkiem. Bo naprawdę trzeba być wyjątkiem, żeby wyżej cenić kawałek błony niż duszę wspaniałej dziewczyny. To czysta głupota, ale cóż - o gustach się nie dyskutuje. Moja Droga! Lepiej, że on odszedł. Bo pomyśl tak: skoro dla niego Twój brak dziewictwa był problemem to jakby się zachowywał gdybyś mu jeszcze w czymś nie odpowiadała? Gdybyś w czymś jeszcze jego ideału nie przypominała? Może już były tego symptomy? A ile takich sytuacji byłoby w małżeństwie! Wiesz, mężowie despoci, żądający obiadu co do minuty i idealnego porządku w domu, poniżający żonę i traktujący ją jak służącą biorą się z chłopaków szukających ideałów. Nie żony, kobiety - największej miłości ich życia. A potem w życiu codziennym okazuje się, że ideał nie jest ideałem i rodzi się bunt, gniew i frustracja na tej co ideałem nie jest wyładowywane. Wasz związek nie wytrzymał próby. Ale lepiej że nie wytrzymał jej teraz. Podziękuj za to Bogu. Jestem przekonana, że im dłużej byś z nim była tym więcej spotykałoby Cię z jego strony upokorzeń. I wiesz tu nie chodzi tylko o dziewictwo, to był początek. Uwierz proszę, że są normalni chłopacy, dla których liczą się skarby ducha a nie ciała. Przez Twojego chłopaka przemawiała przerośnięta duma i egoizm. Są tacy przez których przemówi miłość i wybaczenie. I takiego szukaj na męża. Proszę Cię, poczytaj jeszcze te odpowiedzi: 434, 616, pomyśl. Co naprawdę się liczy. Polecam Ci też te artykuły: [zobacz], [zobacz]
Dziewictwo - to duchowe można odzyskać. Ty nie musisz tego robić bo Ty już je odzyskałaś.
Teraz czekaj na tego kto doceni w Tobie Ciebie - taką jaka jesteś i kto nie odtrąci Twojej miłości. Masz do tego pełne prawo. Módl się o uzdrowienie. Jezus wszystko może. Wiesz o tym, przekonałaś się gdy Ci przebaczał. Teraz też Cię nie zostawi. Z Bogiem!

  Jola, 18 lat
1069
17.05.2006  
Pani napisała tak,, Jeśli nie zmienisz swojego postępowania, swojej wizji związku to grozi Ci bardzo zła postawa uległości wobec mężczyzny i bycia z nim za wszelka cenę. Czy chcesz całe życie ulegać, pogrzebać swoje potrzeby i marzenia bo \"facet taki jest\"? Czy chcesz zgadzać się na wszystko i żebrać o jego spojrzenie? Dziewczyny w dużej mierze są same sobie winne, że nie są szanowane. Bo pozwalają chłopakowi na wszystko. I on się panoszy, bo mu się wydaje, że tak ma być - że on decyduje, a kobieta ma być uległa.\'\' A Pismo Sw przeciez mowi,ze mąż ma kochac żonę jak Chrystus Kosciół a zona ma być mu posłuszna we wszystkim.Czy posłuszeństwo mężowi nie obowiązuje?Bo ksiądz mowi,ze obowiązuje i ze nie ma partnerstwa tylko posłuszeństwo.

* * * * *

To chyba nie naukę Kościoła katolickiego głosi ten ksiądz. W czasach posoborowych nie ma już w przysiędze małżeńskiej ślubowania posłuszeństwa. Przeczytaj co pisałam na ten temat w odp. nr 695.

  Łucja, 16 lat
1068
17.05.2006  
Boję się iść do liceum. Boję się tej strasznej charówy, o której opowiadają nam nauczyciele. Boję się, że nie dam rady. Że nie będę miała czasu na inne rzeczy. Że miną wieki, zanim spotkam się z przyjaciółką z osiedla na zwykłe pogaduchy. Ale dlaczego wciąż myślę o tym, że w LO spotkam swoją miłość? Mam cichą nadzieję. Ale jeśli ON nie będzie miał czasu i jeśli JA też nie? Mam same 4 i 5. Czy podołam? Naprawdę się martwię, bo to dobre liceum. Zanim zabieram się do nauki, mijają wieki. Czy w takim razie nie lepiej pójść do \'\'zwykłego\'\' ogólniaka...?

* * * * *

Motywacja pójścia do tego liceum "bo może znajdziesz tam swoją miłość" to trochę kiepska motywacja. A co będzie jeśli nie znajdziesz? Do tego liceum - jeśli jesteś zdolna - i myślisz o studiach - powinnaś pójść. Bo szkoda marnować talentu. To nie jest tak, że w liceum na nic nie ma czasu. Absolutnie. Ja miałam czas i na spotkania z przyjaciółmi i na działanie we wspólnocie i mnóstwo innych rzeczy. Oczywiście, jest to też kwestia odpowiedniego zorganizowania się. Jeśli wiesz, że gdy się nauczysz będziesz miała czas dla siebie to wtedy chyba bardziej się sprężysz, prawda? Jeśli teraz masz problem z zebraniem się to poćwicz silną wolę: rób jakąś czynność systematycznie choć przez krótki czas, stopniowo zwiększając dawkę np. zaraz po przyjściu ze szkoły wynieś śmieci lub pozmywaj. Albo poćwicz przez 5 minut. Rób to codziennie, zmobilizuj się. Zobaczysz, że systematyczność wyda plon.

  Dziewczyna, ... lat
1067
17.05.2006  
Szczęść Boże!! Mój problem nie jest jakiś wyjątkowy i jedyny, bo na pewno się już z tkimi spotykaliście, ale dla mnie jest wielki i dręczący mnie już ponad rok;(. Otóż poznałam chłopaka, na początki BARDZO mi się podbał, ale z czasem moje uczucie zaczęło się przeradzać w...MIŁOŚĆ. Wiem, że ja mu też się podobam, ale tylko...podobam. Wszystko by było w porządku gdyby nie fakt, że mój wybranek wstąpił do zakonu. On sam jeszcze nie jest na 100% pewny czy chce zostać księdzem czy nie. Nie mówił mi tego, ale ja to wiem. Kiedyś nawet pytał się czy mm chłopaka, więc gdybym była mu obojętna- nie interesowałoby go to. A teraz ksiądz zabronił nam rozmawiać, więc od czasu do czasu piszemy do siebie maile. Napisał mi, że naprawde tęskni za naszymi rozmowani. Wszyscy mi mówią, żebym o nim zapomniała, że on już wybrał i odciągając Go działąm przeciw Panu Bogu, ale moi bliscy nie potrafią tego zrozumieć, że mi na nim zależy. Ja go NAPRAWDE KOCHAM i nie wiem co mam robić, wiem, że z jednej strony nie powinnam Go odciągać od jego(być może) powołania, ale z drugiej nie potrafie tak. No bo jak sercu powiedzieć, żeby przestało kochać??!! Proszę o w miare szybką odpowiedz. Zależy mi na opinii kogoś bezstronnego. Z góry dziękuje.

* * * * *

Wiesz, dla mnie to jest dziwne, że on jest w zakonie a jednocześnie pragnie takiego kontaktu z Tobą. O ile potrafię zrozumieć Ciebie, to jego motywację już nie bardzo. Uważam, że powinnaś z nim szczerze porozmawiać, bo ta sytuacja wygląda w ten sposób, że on chciałby "dwie sroki za ogon złapać". O tym co może złego z takiego zachowania wyniknąć poczytaj proszę w odp. nr 381, poczytaj też odp. nr 10, 29, 157, 364, 523, 644 - o tym co możesz zrobić w takiej sytuacji. Rozumiem, że jest Ci ciężko, ale sytuacja nie jest jasna i do czasu jej wyjaśnienia należy podejść do niej z rezerwą. I jeszcze jedno: ja nie rozumiem tego zakazu księdza. Jeśli oboje będziecie chcieli się spotykać to nikt nie może Wam tego zabronić, a jeśli ten chłopak będzie faktycznie trwał w swoim powołaniu to żadne zakazy nie są potrzebne.

  jasminka, 22 lat
1066
17.05.2006  
mam dziwne pytanie....a czemu dziwne bo nietypowe.....czy można odzwyskać utracone dziewictwo? tzn. napewno nie fizycznie,bo się nie da....ale czy duchowo....jesli tak to jak to zrobić? i jeszcze pytanie do pani:) Kim jesteś z zawodu i czy masz jakieś uprawnienia żeby radzić innym i się tak wypowiadać na rózne temary?przecież jesteśmy tylko ludzmi....:) zastanawia mnie kim pani jest że ma pani prawo radzić innym, no bo to jest raczej publiczna porada niż taka w domowym zaciszu typu.koleżanka radzi koleżance,mama córceitp. :) tak mogą radzić wszyscy :) zyczę miłego dnia....:) pozdrawiam ! i prosze mi na moje pytanie odpowiedzieć rzetelnie i wyczerpująco....bardzo prosze:)

* * * * *

Co do pierwszego pytania: tak, można, jest na ten temat bardzo dobry artykuł: [zobacz]
Co do drugiego pytania: chęć, motywację i uprawnienia do radzenia Wam w Waszych problemach na tej stronie mam odpowiednie :) Jeśli chcesz poznać szczegóły to napisz do mnie na maila.

  ania, 20 lat
1065
17.05.2006  
witam :)) ostatnio bardzo często zaglądam na tą stronę i sama postanowiłam opisać coś, co ostatnio mnie bardzo gnębi :( A mianowicie tym kimś, jest chłopak 4 lata młodszy ode mnie--no właśnie sama ta różnica wieku bardzo mnie przeraża :( a więc poznaliśmy sie 2 lata temu na obozie- ja byłam jego opiekunką (wiem że to głupio brzmi ), wtedy traktowałam go jako jednego ze swoich podopiecznych, chociaż zarówno z nim jak i z resztą grupy bardzo się zżyłam i byli oni dla mnie naprawdę dobrymi kumplami. po obozie kontakt się nie urwał, czasem pogadaliśmy na gadu i przypadkiem się spotykając. On jednak od pewnego czasu należy do pewnej wspólnoty w naszej parafii, a ja zostałam jednym z animatorów tej wspólnoty, a co się z tym wiąże- wspólne spotkania, wyjazdy, rekolekcje, więc spotykamy się ze sobą dość często no i niestety od niedawna On nie pozostaje mi obojętny. Nie mówie tutaj o zakochaniu, bo na razie to zbyt duże słowo, ale jestem nim strasznie zauroczona. On z kolei nie traktuje mnie jako kogoś nad sobą ( biorąc pod uwagę to że jestem jego animatorem ), raczej jako kumpelę, ale mimo wszystko wyczuwam między nami jakiś dystans. Wiem, że jestem od niego starsza, ale co ja mogę za swoje uczucia. Ja nie oczekuję od Niego tego samego, po prostu chciałabym być dla Niego takim prawdziwym przyjacielem, ale jak to zrobić?? Owszem rozmawiamy ze sobą, żartujemy, wygłupiamy się razem, ale to jeszcze nie jest to. Może oczekuje zbyt wiele, ale jeśli moje zauroczenie nie będzie nigdy odwzajemnione to chciałabym być choć Jego przyjacielem...Poza tym On jest strasznie przystojny i wiem że niejedna dziewczyna się w Nim kocha, więc wątpie żeby zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja :(( i w dodatku mającego tyle lat :( naprawdę nie wiem co mam robić :( niech mi Pani pomoże. Pozdrawiam całą redakcję i dziekuję że istniejecie =*=*=*=*

* * * * *

Aniu! Jeśli się dobrze dogadujecie to pozostaje mi życzyć Wam szczęścia. Odwagi! A co do takich związków proszę poczytaj odp. nr 8, 28, 87, 310, 916. Oczywiście pod warunkiem, że będzie to miłość wzajemna. Bo niedobrze by było, żebyś się zaangażowała, a potem została zraniona. Dobrze więc, że na razie zachowujesz dystans. Jeśli Ty mu się podobasz i on faktycznie może traktować Cię na równi to prędzej czy później się ośmieli. Nie wyręczaj go w tym. Obserwuj natomiast jak zachowuje się w stosunku do innych dziewczyn, poznawajcie się coraz lepiej. Jeśli będzie to prawdziwa miłość to bariera wiekowa nie będzie miała znaczenia. Powodzenia!

  Iga, 16 lat
1064
12.05.2006  
Minęło 5 miesięcy odkąd zginęła ważna dla mnie soba. No właśnie....uczucie to pojawiło sie pare dni po jego smierci. Do tej pory mnie to trzyma...nie znalam go az tak dobrze, a takze nie widzialam go juz sporo czasu, poprostu pamietalam go jeszcze z lat szkolnych jako fajnego kolegę. Teraz okropnie trudno z tym zyc, chociaz musialam sie jakos pogodzic, ale przyznam sie ze na poczatku mialam mysli samobujcze, dopiero potem dotarlo do mnie ze zycie to jest taki sprawdzian i nie moge go oblac, zreszta wyobrazalam sobie ze moge za to zostac potepiona, wiec lepiej zniesc ten ciezar za zycia. Dalo mi to duzo do myslenia i teraz chetnie sie modle, bardzo czesto rozmawiam z Bogiem; nie to zeby przedtem bylo inaczej, ale zawsze jak cos sie dzialo bylam \"za wiarą chrzescijanska\" ale sama troche grzeszylam...tak sobie tez mysle, choc nie wiem czy slusznie, ze Bog chcial go zabrac do siebie m.in. po to, abym i ja cos zrozumiala, bo kiedys wiele razy Go prosilam o to abym zdazyla sie jeszcze nawrocic na lepsza droge. Mysle ze to sie wlasnie stalo, ale co zrobic, kiedy rana zostala a ja jego ciągle kocham, bynajmniej tak mi sie wydaje....poznalam to po tym bo gdy bylam zauroczona kiedys w innych chlopakach to po krotkim czasie to mijalo (najdluzszy czas to 3-4 miesiace), do tego jakos tak \"inaczej\" sie to odczuwalo, ale nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Bardzo zblizylam sie do Boga, ale i tak nie mam sily juz zyc....biore tabletki, bo bym chyba wysiadla, a nauka nie idzie mi tak dobrze jak kiedys, to sa wlasnie inne wady tego. Co teraz mam zrobic, abym odzyskala szczescie i radosc z zycia, bo jak narazie czekam na smierc i modle sie o nia, choc i tak zdaje sie na wole Boga.

* * * * *

Iga! Posłuchaj mnie spokojnie: Ty go wcale nie kochasz. Słyszysz? Nie JEGO kochasz tylko swoje WYOBRAŻENIA o nim. Nie można nagle zakochać się w osobie nieżyjącej. Owszem, można kochać nadal kogoś kto już nie żyje, ale miłość (i to miłość a nie zauroczenie) musiało trwać już wcześniej. A zatem Ty kochasz nie JEGO a to co sobie o nim wyobrażasz: sceny, marzenia, sytuacje, które w sobie tworzysz. Tak się zdarza, pisałam o tym w odp. nr 441, 868. Pisze to po to, żebyś zobaczyła na czym naprawdę polega Twój problem.
Co zrobić? Oddać Bogu to wszystko. Modlić się o duszę tego chłopaka, tego mu teraz najbardziej potrzeba i to będzie najlepsze co dla niego zrobisz. Co do swojej psychiki: jeśli jest aż tak źle to może powinnaś porozmawiać z psychologiem? Bo to jest nietypowa reakcja i uważam, że powinnaś skorzystać z jakiejś terapii lub choć rozmowy. To nie może tak być, że 16-letnia dziewczyna funkcjonuje na tabletkach!!! Co na to Twoi rodzice?
Iga, Bóg ma dla Ciebie wspaniały plan, wspaniałe propozycje i wspaniałą miłość. I da Ci to wszystko. Tylko zalecz rany serca i otwórz je na innych. Jeśli nie otworzysz i będziesz żyć żalem to będziesz nieszczęśliwa. Czasem coś w naszym życiu się kończy ale to nie znaczy, że następuje koniec wszystkiego. Masz życie przed sobą i wiele pięknych chwil. Walcz o siebie, o swoje szczęście. Powodzenia!

  takasobieja, 18 lat
1063
12.05.2006  
Dziękuje za odp nr 575 - widze,że póki co jestem jedyna w tym temacie:)Pani odpowiedź pomogła mi sobie wiele spraw uświadomić,jednak sentyment wciaz gdzies pozostał w śordku,ale sytuacja się zmieniła - on idzie do seminarium,tak jak zawsze się \"ogdrażał\";)Ciesze się i nie ciesze,a to \"nie ciesze\" wynika z tego,że dopóki mogłam marzyć o nim,czułam się bezpiecznie.Teraz kiedy wiem ze wybrał inną droge,wiadomo,jest inaczej. Ale nie o tym chciałam pisać... W zeszłym roku na wyjeździe rekolekcyjnym poznałam chłopaka,4 lata starszego.Od razu nam się dobrze rozmawiało itd,coś zaiskrzyło. Jednak on mieszka w 4 godziny jazdy samochodem z mojego miasta.To bardzo dużo..Więc potem były telefony,długie rozmowy,i smsy..w pewnym momencie nie chciałam na nie odp,było mi smutno,że on jest tak daleko..Ale niedawno wszystko się \"odświeżyło\"-wielogodzinne rozmowy,już na troche inne tematy,powazniejsze pokazały mi,że nie jest takim lekkoduchem jak myślałam.I tu się sprawa zaczęła komplikować..Zaczełam bardzo tęsknić,ale nie wiem czy naprawde za nim,czy \"za czymś\",namiastką,miłymi słowami,smsami i tym,że mu się podobam,chciałby ze mną być itd..Nie wiem sama,nie jestem zwolenniczką związków na odległość,tymbardziej,że myśle,ze powinnam jeszcze go troche poznac,spedzić z nim więcej czasu..Za kilka dni być może się spotkamy i choć się ciesze,nie wiem jak to będzie..W wakacje mało prawdopodobne,byśmy się spotkali...Istnieje możliwość,że podejmie studia zaoczne w moim mieście.Ja mam mature w przyszłym roku..Boje się podejmowac jakąś decyzje,dawać jemu i sobie nadzieje. Wiem jaka jestem,kiedy bede miała dużo nauki i wyznaczony cel,a on jednak nie bedzie tu na zaocznych (przyjezdzałby co 2 tyg) to chyba nie wytrzymam..nie wiem już co myśleć o tym wszystkim,popełniłam już tyle błędów w sprawach damsko-meskich, i własciwie poza tym pierwszym uczuciem o którym Pani pisałam,nic mi później nie wyszło,tylko zranienia,które stały się cenną lekcją..Powierzam to wszystko Bogu,lecz nie wiem wciąż co robić.. Pozdrawiam,z Panem Bogiem:)

* * * * *

Moja Droga! Jesteś bardzo wrażliwą osobą i nikogo nie chcesz skrzywdzić. Poza tym widzę, że poważnie podchodzisz do miłości. Po pierwsze: nie zastanawiaj się za czym tęsknisz. Jeśli brakuje Ci kontaktu z nim to nie myśl czy tęsknisz za sms-ami czy za nim, po prostu: chcesz kontaktu. I dobrze. Gdybyś pragnęła tylko wzniosłych uczuć, chciałabyś zakochać "się" a nie pokochać "jego" to byś wcale się nie cieszyła na jego przyjazd. A skoro się cieszysz to ok. Po drugie: świetnie rozumiesz, że trzeba kogoś poznać i że tylko przez internet to miłość się nie rozwinie. Ale Ty masz już 18 lat, on niedługo zaczyna studia i to być może w Twoim mieście. Ty też gdzieś na studia pójdziesz. Zawsze radzę osobom w takiej sytuacji, by studiowali w jednym mieście. Sama miłość "na odległość" ma szansę, o tym pisałam w odp. nr 97, 120, 112, 132, 278, 620, 864. Jeśli zatem chcecie to dajcie sobie tą szansę. Tak ustawcie swoje zajęcia, byście mogli się widywać. Co dwa tygodnie - to nie tragedia. Nieraz nawet narzeczonych dzielą tysiące kilometrów, widują się rzadziej a żyją i miłość trwa. Na marginesie: nie rozumiem dlaczego mielibyście się w wakacje nie zobaczyć? Z jakiego powodu? Właśnie wtedy tak wykombinujcie, żeby to było możliwe. Na pewno macie mnóstwo pomysłów, a to świetny czas na lepsze poznanie się. Powodzenia!

  Marta, 21 lat
1062
12.05.2006  
Czy flirt z własnym mężem jest grzechem?

* * * * *

A co rozumiesz przez słowo "flirt"? Bo mnie się kojarzy z zabawą uczuciami, z niepoważnym traktowaniem drugiej osoby. A małżeństwo to po prostu miłość - w każdym jej wymiarze.

  Kinga, 36 lat
1061
12.05.2006  
Czy jest szansa stworzenia normalnego zwiazku z niepijacym od kilku lat alkoholikiem, ktory wydaje sie byc naprawde swiadomym zycia, uczuc, a przede wszytkim swojej choroby? Jestem po nieudanym dlogoletnim zwiazku zakonczonym rozwodem, boje sie popelenic podobny blad jak za pierwszym razem, co robic? On twierdzi ze darzy mnie czystym bezinteresownym uczuciem, ja boje sie nawet przed soba przyznac, czy faktycznie jest cos wiecej niz tylko to, ze go bardzo lubie, jak moge to rozpoznac, czy to lubienie czy kochanie?

* * * * *

O tym czy to lubienie czy kochanie pisałam w odp. nr 19, 728, 15, 906 oraz w tym artykule: [zobacz]
Co do związku z niepijącym alkoholikiem: hmm, w zasadzie każdemu powinno się dać szansę, ale trzeba być świadomym, że jest to nałóg "w utajeniu", tak jak drzemiący wulkan. Czy się obudzi - może. Może oczywiście nie, ale trzeba być świadomym ciągłego zagrożenia, liczyć się z tym. Na pewno szansa jest. Zależy to od - tak jak mówisz - świadomości swojej choroby, uczuć, świadomości czym jest miłość, związek, jakie są jego konsekwencje. Jednym słowem od odpowiedzialności tej osoby: od tego jak się zachowa w stosunku do żony, dzieci, czy nałóg nie będzie ważniejszy. I od zachowania jego małżonka: na ile jest w stanie udźwignąć świadomość, że być może przyjdzie mu się zmierzyć z tym problemem, a jak już do tego dojdzie jak się zachowa. Czy będzie w stanie mu pomóc czy po prostu uzna, że został oszukany, bo tamten "miał już nie pić". Na szczęście Twoja sytuacja jest o tyle lepsza od dziewczyn wychodzących za mąż za alkoholików z nadzieją "jak się ożeni to się odmieni" a potem cierpiących całe życie, bo ten człowiek JUŻ przestał pić, już teraz nie obiecując gruszek na wierzbie po ślubie a kilkuletnim niepiciem udowodnił, że to potrafi. A zatem szanse są dużo większe. Jednak przed taką decyzją radziłabym, jeszcze porozmawiać z kimś w takiej sytuacji, choćby pójść na spotkanie AA i na żywo popatrzeć i posłuchać jak to wygląda, poprosić o radę.
No i jeszcze jedna sprawa, w zasadzie najważniejsza, od niej chyba powinnam zacząć: o jakim związku Ty mówisz? Małżeńskim, pozamałżeńskim? Wolnym? Cywilnym? Bo skoro jesteś po rozwodzie to chyba Twoja sytuacja nie jest jasna. A jego? Jeśli nie jesteście w stanie stworzyć małżeństwa chrześcijańskiego to chyba nie pora na rozważania o związku bo - przynajmniej Ty - masz już męża. Cokolwiek o nim nie myślisz to on jest Twoim mężem. A więc pisanie o poradę w takiej sprawie do portalu chrześcijańskiego nie jest chyba skierowaniem sprawy pod właściwy adres?

  Ania, 17 lat
1060
12.05.2006  
Witam serdecznie:) Przepraszam z góry za długość listu bo chyba się rozpisze;) Mój problem (a moze nie problem) dotyczy płci przeciwnej. Kiedyś miałam kolege (na poczatku b. go nie lubiłam) ale pózniej gdy go lepiej poznałam mielismy ze soba bardzo dobry kontakt, on nazywał mnie swoja przyjaciolka, byly smsy, rozmowy itp. Coz zakochałam się, ale wystarczało mi to co bylo. Niestety przydarzyło się cos nie fajnego. To była impreza, bylismy tam oboje, on mnie przytulił no i było milo, troche gadaliśmy itp, powiedzial ze nie chce mnie wykorzystac i skrzytwdzic zebym sobie nie myslala tak itp. Jednak po jakims poszedł sobie odemnie potem przeprosil ze nie chial zeby tak wyszlo i poprosil zebysmy pogadali. Ja nie wiedzialam wogole o co chodzi, powiedzial ze chyba wiem ze nie chodzilo mu tylko o przytulanie(to o co, o sex?), spytał co czulam itp. Ja bylam w szoku troche i nic nie powiedzialm. Jak chcialam potem pogadac to on powiedzial ze nie chce teraz gadac bo wypil jeszcze. Widziałam w nim skruche, wrecz łzy w oczach, no i przeciez opanowal się, ale rana zostala zadana, nie zauwazalam tego. No i niestety stracilismy kontakt ze soba. On przestał chodzic do kościoła, pózniej poklocil sie tez z reszta naszej \"paczki\". Bardzo martwilam sie o niego, cierpiałam ale to sie nie liczylo. Modliłam sie za niego, chcialam tylko dobra dla niego. Teraz gdy minelo juz duzo czasu jestesmy tylko na czesc. Żaluje ze zaprzepascilam ta znajomosc, teraz boje sie ze ja go naprawde kochalam. Juz za pozno, pozostaje mi modlic sie za niego. Teraz mam 2 dobrych, a nawet bardzo dobrych kolegow. W sumie nie wiem czy czuje cos do nich wiecej czy nie i czy oni czegos wiecej nie czuja. Wiem ze byliby wspanailymi kandydatami na mezow. Nie chce jednak sie angażować, bo przypuszczam ze jakby cos nie wyszlo to stracilabym i chlopaka i kolege(wiem to z doswiadczenia). Dodam jeszcze, ze jeden z tych kolegow zasatnawia sie nad seminarium wiec tu juz na pewno nie bede wchodzic(szkoda) Pozatym mysle o przyszlosci: - o tym ze moze za 2 lata strace z nimi kontakt bo rozjedziemy sie na studia itp, a bardzo tego nie chce - co mam robic w zyciu; coraz bardziej odczuwam potrzebe bliskosci z kims, marze o rodzinei, obudowaniu zwiazku z Bogiem, o przekazywaniu dzieciom wiary. Boje sie jednak, ze nie bede sie umiala zaangazowac, by kogos nie stracic, ze nie znajde nikogo, ze nikt mnie nie pokocha. Czy warto starac się o ktoregos z moich kolegow? Jezeli tamtego kochalam prawdziwa miloscia czy zdolam kogos jeszcze pokochac, czy nigdy go nie zapomne i czy nie bedzie to nieszczere wobec przyszlego chlopaka jezeli bede myslec o tamtym? Czy bede umiala rozmawiac o uczuciach jezeli narazie tego nie potrafie? Jeszcze raz przepraszam za dlugosc ilistu i z gory dziekuje za odpowiedz.

* * * * *

Aniu! Gdybyś tamtego kochała naprawdę to kochałbyś go nie tylko wtedy ale cały czas. A zatem tym się nawet nie zamartwiaj, Ty byłaś nim po prostu zauroczona. Teraz co do Twojego pytania czy będziesz w stanie kogoś pokochać naprawdę nawet jeśli już kogoś kochałaś. Tak. Miłość nie jest jednorazowa. W zasadzie miłość to trudny temat, to nie jest uczucie, to ciągły proces, to decyzja. Proszę poczytaj co na ten temat pisałam w odp. nr 19, 728, 15, 906 oraz w tym artyukule: [zobacz]
A co do Twoich kolegów. Temu który idzie do seminarium to dałabym spokój. A jeśli podoba Ci się ten drugi to owszem, możesz próbować nawiązać z nim kontakt. Skorzystaj z rad w odp. nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912. Tylko nie wyznawaj mu uczuć, poczekaj na jego inicjatywę, o tym w odp. nr 18, 61, 74, 217, 514. Powodzenia!

  Kaśka, 28 lat
1059
12.05.2006  
Moja hisoria nie wiem czy jest tak jak każda raczej odpwiednim słowem było by skomplikowana i to na własne moje życzenie. W tamtym roku też tu na pisałam jak zostawil mnie chłopak ktorego bardzo mocno kocham pomogliście mi i tak sobie pomyslalam że skoro nie mam mozliwości porozmawiania z kims zupelnie obiektywnym wiec pozostanie mi redakcja. To wszystko tak bardzo mocno sie skomplikowało że sama nie wiem od czego zaczać. Po rozstaniu z moją najwieksza miłoscia mojego życia wpadłam w bardzo powazny dół psychiczny z myslami samobojczymi z bezsensem z brakiem wiary nadzieii na jutro z brakiem sił z wyrzutami dlaczego Bóg do takiego czegoś dopuścił dlaczego pozwala mi tak cierpiec po co tyle lat bycia razem. Walczyłam bardzo długo bardzomocno aż popadłam w zupełny stan beznadziei w tym samym czasie miesiąc pozniej po rozstaniu straciłam prace która mnie trzyamał jako tako przy życiu wszystko legło w gruzach W jednej sekundzie straciłam wszystko Jego pracę i siebie. Kiedy byłam juz tak umęczona i kiedy postanowiłam jakoś zacząc życ kiedy po kolejnych probach nie udawało sie nic bo była z drugiej strony cisza i były narzeczony powiedział że raczej to on nie widzi naszej wspolnej przyszłości postanowilam cos zrobic ze swoim życiem bo jak długo tak mozna życ a raczej wegetować. Moje otoczenie wszysty mieli mnie dość z radosnej promienującej szczesciem dziewczyny tryskającej energią zawsze usmiechniętej stałam sie dosłownie cieniem i wrakiem człowieka. Starałam się za wszelką cene z tego wydostać starała m się jak tylko umiałam. Postanowiłam zaczać życ na nowo i potraktowac to wydarzenia jako kolejna szansa. Napisałam do portalu internetowego z randkami umowiłam się z chłopakiem. bardzo miły sympatyczny po przejściach takich samych jak ja nawet żekła bym gorszych, chcący mocno być z kimś byc na nowo kochanym poczuc się kims ważnym dla tej drugiej osoby. Ja tez tak czułam bo chciałam na nowo rozpoczać życie skoro ktos kogo sie naprawde kocha nie che nsa to w imie milości nie egoizmu pozwala sie tej osobie odejść. Chciałam na nowo poczuc sie atrakcyjna kochana tak poprosu. I tak sie stało. Bardzo szybko sie wemnie zakochał pomimo tego że ja ciągle patrzyłam z niepewnościa pomimo tego że ja ciągle wierzylam że może jednak sie cos zmieni że to tylko jest chwilowe że pewnie jak zobaczy mój były że jestem z kims to wróci jednak tak sie nie działo . Kiedyś Krzysiek powiedział mi że pamietaj nadzieja umiera ostatnia. Po kiku miesiącach stwierdził że to nie jest tylko chwilowe zakochanie czy zauroczenie ale że mnie kocha. Wystraszyłam sie tego bardzo mocno bardzo sparaliżowalo mnie to. Zrozumiałam że to zadaleko zaszło. Owszem sama sie zakochałam i wydawało mi sie nawet że może to cos więcej, ale w głebi sercanie zapomniałam o mojej najwiekszej miłości, nie to żebym nie probowała próbowalam staralam sie walczyłam aby zaczać nowe życie, nieudało sie. Przed sylwestrem rozstalam się z Krzysiek podajac powód że to nie ma sensu że ja kocham tylko jednego faceta i ja tak dalej nie moge nie umię. przez cały ten czas minimalny miałam kontakt z moim byłym to przez gg to przez telefon to przypadkowe spotkania ale jakis tam był. Na Sylwestra gadalam z mim byłym i stwierdzialam że skoro on sie nie przejmuje mna co ja robie i w ogole moje zycie go nie obchodzi to powinnam z tym skończyc raz na zawsze. Krzysiek sam siedział w domu nie moglam na to pozwolić aby taki chłopak w taki dzień byl sam niezaslugiwal na to aby jakies wredne babsko jak ja go tak traktował. Powiedzialam żeby przyjechal pomnie i przyjechał. Sylwester był cudowny jak nowe tchnienie jak nowe życie choć czasami przeplatające się z tęsknotą co on teraz robi jak sie bawi i telefon byłego po północy jak sie bawisz gdzie jesteś i krótka rozmowa. To by była 8 rocznica myslalam lecz starałam sie zapomnieć przytulilam sie do Krzyska aby poczuc sie bezpiecznie i zasnełam. Od tamtej pory wszytsko zaczeło ukladac się w miarę dobrze starałam się nie mysleć o tym co było kiedyś choć czasami rozmawialiśmy na gg i nawet sie chyba dwa razy spotkalismy. Powiedzialam mu o Krzysiek zdziwił się, myslalam że coś zrobi a tu nic. Po pewnym czasie Krzysiek stwierdził i ja póxniej tez że nie ma na co czekać zaręczmy sie i weźmy ślub. I tak się stało dopiero poxniej po fakcie trafilo domnie co sie stało i wielka panika co robić? jak się z tego wyplątać oświecenie dlaczego? ja to robie czy ja naprawde go kocham czy wychodze za mąż z rozsądku? czy chcę uciec. milion pytan bez odpowiedzi a może znałam odpowiedz, ale nie potrafilam sie juz z tego wyplatać. A jak moj były się dowie co wtedy co będzie? nie wiem po co sie o to martwiłam. Wiedzialam jedno że przecież on nigdy juz zemna nie będzie to co mi pozostaje. Absurd myslalam przecież to nie jest powod do ślubu dlaczego ja to robię ? a gdzie miejsce na milośc gdzie podstawa duchowa gdzie ja z przed kilku lat dla ktorej najważniejsza była miłośc, prawda i czystość? zmienilam sie diametralnie stalam się bardzo zła moja duchowośc upadała. Jednak nie mogłam zawieśc Krzysiek przecież jego tak bardzo mocno ktoś skrzywdził ja nie moge zrobic tego samego. Stwierdziłam że musze coś wymyslec aby to malźeńswo miało jakąś podstawe a dotego żeby mój były nie myslał że wychodze za mąż z miłości. Zrobilam coś za co nalezy mi sie samo dno piekła. Jestem w ciąży. Jednak nie przyuszczalam że to się uda i że póxniej tak źle psychicznie to zniose że będe tak to przezywała. I tu zaczyna się zamiast pieknej radości tragedia bo dosadnie uświadomiłam sobie co zrobiłam co się stało. Za dwa miesiące ślub jestem załamana zrozpaczona bo ja tego chłopaka nie kocham. nigdy nie chciałam aby moj ślub był tylko ceremonią że będzie świętokradztwem przecież za to pojdzie się na wieczne potępienie przecież ja nie moge takiego czegos zrobić juz sama nie wiem co mam robić. Ludzie ktorzy mnie znają sa zaszokowani że takie coś zrobiłam że takie coś się ztało bliskie osoby wiedza że ja go nie kocham corobić ? Najciezej jest mi na duszy bo to ona najbardziej dostała i dlatego nie moge sobie z tym poradzić ............ czy tu jest jeszcze mozliwa jakas rad? czytu da sie cos robić. Gadalam wczoraj z moim byłym chłopakiem jak ja zanim tęsknie jak bardzo mocno go potrzebuję Jestem świadoma że narobiłam głupot i że musze podejśc do tego odpowiedzialnie a nie jak 15 latka ale ja sama nie wiem ja juz nic niewiem ...... ja i Krzysiek to dwa rózne światy tymbardziej to że jego nastawienie do kościoła jest bardzo negatywne a moje pomimo mojego dziecinnego nieodpowiedzialnego zachowania zawsze było bliskie i jest nam bardzo bardzo trudno porozumiec sie w tej kwesti..... Nie tak miało to wszystko wyglądac nie tak ..........a łzy wylewane przed Tabernakulum już nie wystarczą.............

* * * * *

No cóż, nie można się bawić w małżeństwo jak się nim nie jest. Nie można się bawić życiem dziecka. Dziecko, ciąża nie jest "podstawą" małżeństwa, może być jego owocem, ale nie przyczyną. Dosyć jest takich nieszczęśliwych dzieci, które poczęły się w ten sposób. Sama jestem takim dzieckiem i wiem jak to boli. Dlaczego Ci to mówię? Żebyś pomyślała co w tym wszystkim robi Twoje - Wasze dziecko. Które ma prawo mieć normalny dom i normalną rodzinę. Że teraz nie żyjesz już tylko dla siebie a wszystkie Twoje decyzje muszą mieć na względzie także dziecko. A także ojca tego dziecka. No właśnie, a co on na to wszystko? Jak on do tego podchodzi? Cieszy się, że będziecie mieli dziecko? Jak traktuje Ciebie? Bo tego elementu mi w Twoim liście brakuje. On, jak mężczyzna musi teraz wziąć za Was i za swoje czyny odpowiedzialność.
Kasiu, nie jesteś już nastolatką, nie mówię Ci abyś porozmawiała z rodzicami, bo to nie oni tylko Ty będziesz wychowywać dziecko. Jesteś dojrzałą kobietą i to Ty zdecydujesz jak teraz będzie wyglądało Twoje życie i jak będzie wyglądało życie Waszego dziecka.
Odpowiedz sobie na pytanie: czy Ty tego człowieka naprawdę nie kochasz? Tak, wiem, piszesz to cały czas, ale mi chodzi o coś innego. Jasne, że nie kochasz go tak jak tamtego. Jasne, że nie jesteś w nim zakochana. Ale czy go nie kochasz? Czy nie cenisz w nim wrażliwości, opiekuńczości, męskości, czy on daje Ci poczucie bezpieczeństwa? Czy jest dla Ciebie oparciem? Proszę, przeczytaj ten artykuł: [zobacz] i odpowiedz sobie na pytanie co Ty właściwie do niego czujesz i dlaczego w ogóle zdecydowałaś się z nim być. Jeśli na zasadzie klina, a poszłaś z nim do łóżka, żeby zrobić na złość tamtemu to faktycznie to bez sensu. I tylko dziecko na tym ucierpi. Ale jeśli chciałaś i autentycznie się starałaś pokochać tego mężczyznę to jeszcze nic straconego. A czy przypadkiem to Twoje "nie kocham" nie oznacza, że on nie jest taki jak tamten? Bo nikogo nie można porównywać. Porównując możesz być całe życie nieszczęśliwa. Kilka lat związku to bardzo dużo, można się do kogoś bardzo przywiązać i po prostu nie chcieć nikogo, kto jest inny. Poza tym przychodzą mi do głowy dwie rzeczy: raz, że Wasz związek bardzo długo był chodzeniem ze sobą i narzeczeństwem - może za długo? Bo to też niedobrze. A dwa, że zbyt szybko się zaangażowałaś w nowy. Po rozstaniu nie można tak od razu wejść w nowy związek, trzeba pozwolić sobie na żałobę po tamtym, na ochłonięcie, dojście do siebie i otwarcie serca na innych. Ty swojego nie otworzyłaś. Cały czas masz w sercu tamtego. Rozumiem, że jest w Tobie lęk i panika, a teraz dodatkowo buzują w Tobie hormony, które nie pozwalają Ci logicznie myśleć. I bez ciąży decyzja o ślubie jest poważna i czasem się mocno panikuje. Bo to jest zmiana całego życia i świadomość, że tą osobę wybierasz na wieczność. Pomyśl: czy gdyby nie ta ciąża to byś za niego wyszła? Może nie teraz ale kiedyś? Jeśli tak to wyjdź za niego. Jeśli nie - nie wychodź. Ciąża sama w sobie NIE JEST powodem do ślubu. Choć - jak pisałam wcześniej - dziecku trzeba choć minimum normalności zapewnić. Jak? To już pozostawiam Waszej inwencji twórczej. W każdym razie tak by dziecko cierpiało jak najmniej. I teraz od Waszego rozeznania zależy czy mniejszym cierpieniem dla niego i dla Was to, że się pobierzecie czy to, że się rozstaniecie a zorganizujecie Wasze życie tak, by dziecko miało kontakt z rodzicami.
Piszę ostro, no niestety, to przykre ale dość się napatrzyłam na ludzi, którzy jednym nie najmądrzejszym czynem komplikują sobie i innym całe życie. Ponadto znam z autopsji takie życie jako dziecko. Po raz kolejny więc wychodzi prawda, że wierność Bożym przykazaniom "popłaca" a niewierność unieszczęśliwia.
Piszesz też, że on jest bardzo negatywnie nastawiony do Kościoła. No moja Droga, poznając go na świeckim portalu randkowym to chyba powinnaś brać to pod uwagę, a ponadto po to jest czas chodzenia ze sobą, żeby się poznać i zdecydować czy taki ktoś mi odpowiada czy nie. Oczywiście, związek z niewierzącym jest możliwy, pisałam o tym w odp. nr 69, 466, ale wymaga więcej wysiłku. No i musi to być związek z niewierzącym a nie wrogiem Kościoła, bo to zasadnicza różnica.
Kasiu! Cóż zrobić? Proszę przeczytaj artykuł, który poleciłam Ci wyżej, przeczytaj odp. nr 78, 89, 106,192, 271, 390, 728, 189 i koniecznie odp. nr 201, 646. Tam pisałam o małżeństwie "bez miłości". Przemyśl wszystkie za i przeciw. Rozważ wszelkie scenariusze, pomyśl czy Ty chcesz być z tą osobą całe życie. Ja Cię nie namawiam do małżeństwa ze względu na dziecko, ja Cię namawiam do poważnych przemyśleń, poważnych rozmów z ojcem dziecka i do takiego rozwiązania tej sytuacji, żeby Wasze dziecko (i Wy) nie było nieszczęśliwe. Porozmawiaj też z mądrym księdzem, przejdź się do poradni rodzinnej. I jeszcze jedno: żadne piekło Ci się nie należy. Nie słyszałaś o Bożym miłosierdziu? Należy Ci się wiadro zimnej wody i poniesienie konsekwencji swego działania. A to wcale nie oznacza, że droga nawet do świętości jest dla Ciebie zamknięta. Nic takiego. Wróć do Boga i Jego proś o mądrość w tej sytuacji. Módl się, może koronką? Szczęść Boże!

  Kaśka, 15 lat
1058
11.05.2006  
Witam Mam problem z przyjaznia. Mianowicie rok temu zaprzyjaznilam sie z dziewczyna z mojej klasy, przezylysmy razem wiele pieknych chwil, wiele dlugich, powaznych rozmow. Jednak miedzy nami stanal moj wyjazd(wyjechalam na jakis czas do Angli, zeby nauczyc sie jezyka). Po wyjezdzie Dominika pisala do mnie nawet czesto, jednak potem coraz rzadziej i rzadziej, az w koncu nie dawala mi znaku zycia przez 3 tygodnie albo i wiecej. Bardzo mni eto boli, szczegolnie, ze ja codziennie wchodze na skrzynke i nie ma nic. Nie mam poza nia przyjaciolki, nie mam sie komu wygadac. Nawet kiedy bylam w Posce, nie rozmawialysmy ze soba sam na sam, bo zawsze byly obecne dziewczyny z naszej klasy. Tak wiec od roku zadnej powaznej rozmowy sam na sam i prosto w oczy. To jest dkla mnie bardzo bolesne i przykre. Ni ejestem pewna czy to byla przyjazn, czy ja czsaem nie stwarzalam sobie piekna tej przyjazni, czy ja sie nadaje na przyjaciolke, czy naprawde odlegolos 2000 kilometrow to az taki duzy powod do zrywania przyjazni. Ciagle o tym mysle. Potrzebuje pomocy. Czuje w sobie bol, a kiedy mysle o tamtej przyjazni, lzy naplywaja mi do oczu. Dominika, kiedy wyjezdzalam dala mi swoje zdjecie z napisem na odwrocie: \"Zegnajac przyjaciela nie placz, poniewrz jego nieobecnosc ukaze Ci to co najbadziej w nim kochasz\". I chyba racja, tyle ze rozlaka pokazuje najlepiej kto jest prawdziwym przyjacielem. Prosze o pomoc i z gory dziekuje. Kaśka

* * * * *

No chyba tak jest. Faktem jest, że im mniej mamy z kimś kontaktu to jak gdyby "odzwyczajamy się" od niego, ciężej się rozmawia, jakoś brakuje tematów, coś się nie klei. Jednak prawdziwa przyjaźń przetrwa. Oczywiście będzie utrudniona, nie będzie dostępna w każdej chwili, ale na pewno nie może być tak, że ktoś się nie odzywa bez powodu. Tutaj oczywiście domniemuję, że Ty sama wychodziłaś z inicjatywą, a mimo wszystko nie było odzewu. Dziwi mnie też, że skoro była Twoją przyjaciółką nie czuła potrzeby spotkania z Tobą sam na sam.
Cóż zrobić? Porozmawiać z nią szczerze, zapytać co wpłynęło na taką jej postawę, czy ma jakieś powody. Bo może jest coś o czym nie wiesz. A jeśli to zlekceważy to znaczy, że faktycznie ta przyjaźń nie wytrzymała próby czasu i odległości. To bardzo przykre, ale chyba lepsza prawda niż fałszywa przyjaźń. Polecam Ci książkę "Sztuka przyjaźni".

  Kasia, 27 lat
1057
11.05.2006  
Witam! Zacznę może od opisania jak wygląda teraz moje życie. Mam 27 lat, pracę, którą dostałam zaraz po skończeniu studiów i która daje mi dużo satysfakcji bo robię to co lubię, cudownych rodziców, na których zawsze mogę liczyć. Staram się cieszyć każdym dniem i codziennie dziękuję Bogu za otrzymane łaski. Wiem,że bez pomocy Boga nigdy bym tego nie osiagnęła dlatego polecam Mu wszystkie moje sprawy i problemy i gorąco wierzę że zawsze jest ze mną. Mogę powiedzieć o sobie, że jestem osobą szczęśliwą a przynajmniej staram się nią być. Niestety jestem osobą samotną a najgorsze jest to, że zaczynam się przyzwyczajać do tej swojej samotności. Nigdy nie miałam wielu znajomych, a Ci którzy byli albo pozakładali swoje rodziny i mają niewiele czasu albo wyjechali. Mieszkam w małym mieści gdzie nie ma nawet za bardzo gdzie wyjść by poznać nowych ludzi. Wiec przeważnie wieczory spedzam w domu i tak mi mija tydzień za tygodniem. Nie należe jednak do osób, które siedzą i narzekają dlatego staram się pożytecznie wykorzystac każdą chwilę. Zapisałam się na kurs j. angielskiego, uwielbiam sport wiec duże jeżdze na rowerze i biegam. Mam paru znajomych, z którym też od czasu do czasu się spotykam ale brakuje mi takiego prawdziwego przyjaciela. Chociaż jestem osoba otwartą i łatwo nawiazuje kontakty to jednak potrzebuje trochę czasu żeby komuś zaufać i przed kimś sie tak naprawdę otworzyć. Sptykałam się z kilkoma chłopakami i byłam dwa razy tak naprawdę zakochana ale dziś wiem że nie była to prawdziwa miłość o jakiej marzy każdy człowiek. Jestem osobą bardzo wrażliwą. A każdy kto został choć raz porzucony to wie co się czuje w takim momencie. Ja zostałam porzucona i to dwa razy. Za kazdym razem to chłopak mnie zostawił dla innej dziewczyny zupełnie niespodziewanie. Mimo że juz to przebolałam to jednak pozostawiło to ślad w mojej psychice. Od roku jestem sama i chyba jest mi z tym dobrze. Poprostu pogodziłam się z taką sytuacją bo może tak ma być. Mimo że tyle razy próbowałam to zmienić to jakoś nie miałam szczęścia i tylko cierpiałam. A ja już nie chcę cierpieć bo gdyby ktoś znowu mnie zostawił to nie wiem czy bym po raz kolejny to wytrzymała choć jestem silną osobą i łatwo się nie poddaje. Zauważyłam też , że nie lubie jak jakiś chłopak się na mnie patrzy a na sama myśl że ktoś mógłby mnie dotknąć przechodzi mnie dreszcz. Ja wiem ze nie wszyscy sa źli i są wartosciwi faceci na tej ziemi a ja nie mogę się zamykać i mysleć tylko o tym że znowu mnie ktoś zostawi. Ale strach jest silniejszy i nie potrafię już nikomu zaufać, nie potrafie już się tak otworzyć przed drugą osobą. Modlę się jednak żeby Bóg postawił w końcu na mojej drodze osobę, która sprawi że wszystkie te lęki znikną i znajdzie klucz do mojego zamkniętego serca. Tylko czy bedzie miał na tyle cierpliwości i chęci? Wiem,że to nie łatwe zadanie ale jestem pewna ze nie bedzie żałował swoich starań bo we mnie jest ogrom miłości, którą się sie dzielę i chcę dzielić a przy tym chcę żeby mnie ktoś zwyczajnie pokochał!

* * * * *

Kasiu! Twoje pragnienia i obawy są jak najbardziej normalne - i zasadne. Jest tak jak mówisz - kto został porzucony - został zraniony i podświadomie bądź świadomie boi się, że to znowu nastąpi. Ty doświadczyłaś tego dwukrotnie, a zatem Twoje obawy są jeszcze większe. Po odrzuceniu przychodzą myśli: " a może to moja wina?", "może to ja jestem nieatrakcyjna, nie warta jego uczucia itp.". One nie są prawdziwe.
Jak mówiła św. Katarzyna: " Kobieta jest jak lilia. Subtelny nie ośmieli się jej dotknąć, ale przyjdzie osioł i ją zeżre". I coś w tym jest. Prawdziwa miłość patrzy w duszę i serce, wie co jest ważne i na czym należy się oprzeć. Prawdziwy mężczyzna doceni kobietę, dla niego ich relacja nie będzie zabawą a budowaniem trwałej, szczerej więzi. Taki mężczyzna nie porzuci jej dla innej dlatego, że ta inna jest ładniejsza czy młodsza - bo nie tym się kieruje w miłości.
Jeśli spotkasz kogoś kto pokocha Cię naprawdę to pomoże Ci pozbyć się Twoich lęków i zranień. Będzie oswajał Cię ze sobą powoli i cierpliwie. Z czasem zaufasz mu tak bardzo, że zapomnisz o przeszłości. Wiem, że tak będzie bo też mam to za sobą - mój mąż powoli i cierpliwie roztapiał górę lodową, cierpliwie rozbierał mur - cegła po cegle, mimo, iż ja sama często wcale mu w tym nie pomagałam, wręcz przeciwnie, czasem okopywałam się na swoich pozycjach jeszcze mocniej. Ale miłość, łagodność, cierpliwość czyni cuda. I wierzę, że cud będzie też udziałem Twojego życia. O samotności pisałam też w odp. nr 56, 302, 346, widzę jednak, że nie jesteś bierna i próbujesz robić co w Twojej mocy, jedynym problemem może być właśnie ów lęk przed zranieniem. Nie walcz teraz z nim na siłę, ale nie uciekaj od chłopaków. Przebywaj w nich towarzystwie, uśmiechaj się, bądź sobą. Nie zakładaj, że któryś z nich Cię skrzywdzi. Popatrz na to inaczej: masz za sobą dużo doświadczeń, jesteś o nie mądrzejsza. Wiesz - przynajmniej częściowo czego unikać, potrafisz przewidzieć pewne zachowania. Zachowaj zatem dystans stosowny do sytuacji ale nie uciekaj. Nie zamykaj serca, bo jednym z ludzi, którzy Cię otaczają może okazać się człowiek, który Cię pokocha. Nie doszukuj się go w każdym z poznanych mężczyzna, ale daj mu szansę aby mógł Ciebie poznać. Pozwól tylko na to, a będziesz wiedziała, że wykorzystujesz szansę, którą daje Ci Bóg. Trudno zaufać zranionemu sercu. Proś Jezusa by Twoje serce uleczył, by otworzył je na Jego plan i przygodę, którą Ci proponuje. Módl się o to. A może wpiszesz się tutaj: [zobacz]

  Promyczek (?), 18 lat
1056
11.05.2006  
Witam! Kocham uśmiechać się do ludzi. Mogłabym to robić bez przerwy. Nawet jak jest mi smutno staram się o uśmiech (choć czasem jest naprawdę ciężko). To daje mi szczęście. Marzę o tym żeby być takim... promyczkiem radości dla innych. Jednak teraz zastanawiam się czy moje zachowanie nie jest odbierane w negatywny sposób. Wiem, że są ludzie, którzy źle interpretują taki uśmiech. Czy mogę to robić? Mam tu na myśli głównie chłopaków. Nie chcę żeby oni pomyśleli że ja do nich coś ten tego. Mam jeszcze jeden problem. W szkole (i nie tylko) jest tak wiele osób które chciałabym poznać. Jednak nie potrafię zagadać (jestem raczej nieśmiała, a zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z chłopakami)... Po prostu nie potrafię, choć tak bardzo tego chcę : ( Zostaje mi tylko ten uśmiech. Dzięki niemu w pewien sposób nawiązuję duchowy kontakt z drugą osobą. Ale ja marzę o byciu tak prawdziwie, w pełni tym promyczkiem. Nie wiem, jak to wszystko wyjaśnić. Ale może Pani mnie zrozumie...

* * * * *

Jak ja lubię takie pozytywne listy! Chyba Twój uśmiech wirtualnie dotarł i do mnie. Uśmiechaj się nadal, uśmiech to w naszym zabieganym świcie produkt bardzo deficytowy. Jeśli nie dotarły do Ciebie żadne sygnały, że ktoś to niewłaściwie odebrał to nie przejmuj się, nawet nie wiesz ile dobra ludziom wyświadczasz. A co do Twojej nieśmiałości i nawiązywania kontaktów, proszę przeczytaj odp. nr 37,136, 256.

  Dominika, 17 lat
1055
11.05.2006  
Mam 17 lat. Jakiś czas temu zapoznałam chłopaka(20lat) który bardzo mi się spodobał i teraz wiem, że to jest miłość chociaż wszyscy mi mówią, że to zwykłe zauroczenia, że to minie i nie mam co sobie tym głowy zawracać. Wszystko by było dobrze,(bo wiem, że ja mu się podobam, nawet kiedyś pytał się mnie czy mam chłopaka)gdyby nie fakt, że mój wybranek postanowił, że chce zostać księdzem. NIe weim co mam robić. Bardzo cierpie z tego powodu chociaż wiem, że nie wszystko jeszcze stracone, wielu mężczyzn występuje z zakonów. I niedawno ktoś podkablował na nas do księdza i mamy zabronione ze sobą rozmawiać i się spotykać(ale oczywiście nie robimy nic złego tylko rozmawiamy).Ale ludzie zawsze widzą w tym jakieś drugie dno. Ja Go naprawde KOCHAM, ale wiem, że nie powinnam go odciągać od tej drogi, którą sobie wybrał. Wiem, że muszę sobie dać z tym spokój, ale jak sercu przetłumaczyć, żeby przestało kochać??!!;((

* * * * *

Zaraz, ale ja tu czegoś nie rozumiem. To on chce iść do seminarium czy nie? Jeśli tak to daj mu spokój. Jeśli nie to nie widzę powodu, żeby ktoś Wam zabraniał się spotykać. W ogóle ten zakaz jest jakiś absurdalny, kto go wydał? Człowiek jest wolny i jak chłopak będzie chciał zostać księdzem to żadna dziewczyna go od tego nie odciągnie i żadna przyzwoitka do tego nie jest mu potrzebna i nikt nie musi go pilnować. A jeśli nie to lepiej, żeby teraz zrezygnował a nie robił sobie komplikacji w życiorysie i wstępował by wystąpić.
Dominiko! Przede wszystkim należy w bezpośredniej rozmowie z chłopakiem dowiedzieć się czy on faktycznie idzie do seminarium. Jeśli tak to niestety ale musisz się z tym pogodzić i dać mu spokój. Ale wtedy to on powinien mieć jakieś hamulce i nie dopuścić do sytuacji, w której Ty byłabyś narażona na ludzkie plotki. A jeśli nie - to życzę Wam szczęścia razem.
Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Czasem jest tak, że chłopak chce mieć jedno i drugie: i do seminarium pójść i z dziewczyną się pospotykać. To świadczy o słabości jego powołania i nieodpowiedzialności. O tym co może z czegoś takiego wyniknąć poczytaj w odp. nr 381.
A jeśli on faktycznie zdecyduje się na seminarium to proszę poczytaj odp. nr 10, 29, 157,523, 644 tam napisałam jak sobie poradzić z takim uczuciem.

  Iza, 30 lat
1054
11.05.2006  
Poznaliśmy się na wspólnym wyjeździe z pracy w góry 4 lata temu. Po paru miesiącach wspólnych wyjazdów ze znajomymi i spotykania się w pracy coś między nami powstało i jakoś tak staliśmy się parą. Na początku było wspaniele, on był moim pierwszym poważnym chłopakiem i im bardziej go poznawałam tym bardziej mi się podobał. Spędzaliśmy dużo czasu razem. Po kilku miesiącach jednak odczułam, że nie zależy mu na mnie tak jak na początku. I tak było już cyklicznie: po dłuższej przerwie kiedy się nie widzieliśmy było świetnie, po pewnym czasie odnosiłam wrażenie, że jest gorzej. Próbowałam na ten temat rozmawiać jednak on cały czas twierdził, że nie widzi żadnej róźnicy, że według niego zachowuje się cały czas tak samo. Problemem pewnie było również to, że pracujemy razem więc jakby jesteśmy zmuszenie do codziennego widzenia się, nie mamy czasu odpoczęcia od siebie. Próbowałam również jakoś wyciągnąć z niego co myśli na temat naszej przyszłości, ale ciągle uzyskiwałam odpowiedź, że on nie myśli o przyszłości. 1,5 roku temu pod wpływem chwili stwierdziłam, że skoro on nie widzi mnie w swojej przyszłości, to pewnie należy stwierdzić, że \"było miło, ale się skończyło\". Długo rozmawialiśmy, ja nawet popłakałam się, on jakoś nie próbował mnie przekonywać, że jest inaczej. Muszę przyznać, że wtedy miałam nadzięję, a może nawet przekonanie, że po pewnym czasie on będzie chciał do mnie wrócić, zwłaszcza, że bezpośrednio po tym zerwaniu jakby bardziej okazywał mi swoje zainteresowanie. Czekałam jednak pół roku i nic. Po pół roku, po wspólnym wyjeździe ze znajomymi na narty, tak ciężko było mi pogodzić się z tym, że nie jesteśmy razem, tak wydawało mi się, ze jednak moglibyśmy jednak być razem, że przekonałam go (wiem, nie powinnam), żebyśmy spróbowali jeszcze raz na próbę (na miesięc). On po pewnych oporach się zgodził. Znowu byliśmy razem i było cudownie, jakoś zapomnieliśmy o tym miesiącu i tak byliśmy razem przez kolejny rok -czasami było cudownie czasami mniej, ale wydaje mi się, że było coraz lepiej. Od początku naszej znajomości nie ukrywałam, że chciałabym pozostać dziewicą do ślubu, jemu nie do końca to odpowiadało, ale za bardzo na mnie nie naciskał. Nie udało nam się jednak zachować czystości, często dochodziło do pettingu. Od początku tego roku jednak postanowiłam zachować czystość i skończyć z pettingiem. On jakoś to przyjął. Jednak coraz bardziej zauważałam, że coraz mnie czasu spędzamy razem, coraz rzadziej dzwoni. W końcu sprowokowałam \"poważną\" rozmowę. I w efekcie znowu rozstaliśmy się. Teoretycznie to niby wiem, ze tak jest dla mnie lepiej, że skoro po czterech latach znajomości on nie może się zdecydować czy chce ze mną być czy nie to nie mogę dłużej czekać; że znajdzie się ktoś kto mnie pokocha na tyle że będzie chciał ze mną być do końca źycia. Ale ja tak nie czuję, ja cały czas mam nadzieję, że on jednak zmieni zdanie, że przekona się co stracił. Niestety cały czas widzimy się w pracy i czasami poza nią, wiem że powinniśmy się nie widywać i przynajmniej chwilowo urwać kontakt, ale po pierwsze to jest niemożliwe (praca) a po drugie wtedy jest mi jeszcze ciężej. Cały czas myślę, czy jednak z tego związku nie może jeszcze wyniknąć coś dobrego, czy nie należałoby o niego walczyć. Mam wrażenie, że on po prostu boi się mocno zaangażować, że im bardziej go naciskałam tym bardziej się wycofywał, a jednocześnie zalażało mu na mnie. Wydaje mi się, że on jakoś nie wierzy w małżeństwo. Chciałabym jakoś go przekonać, że jest to piękna rzecz, ale jakoś nie wyszło. Trudno mi pogodzić się z tym, że on mając 33 lata nie widzi swojej przyszłości w małżeństwie (niekoniecznie ze mną), że właściwie wogóle jej nie widzi. On uważa, że wszystko powinno dziać się samo, albo jest między nami świetnie, albo się psuje, aby było świetnie to po prostu ma tak być, on uważe, że nie trzeba nad tym pracować, że jak ma być świetnie, to samo będzie. Ja uważam dokładnie odwrotnie, że zawsze są lepsze i złe chwile i aby związek się rozwijał trzeba wkładać w to swoja pracę. Nie wiem czy jest jeszcze dla nas szansa, po tym rozstaniu nie jestem w stanie o nim zapomnieć i teraz jak już nie jesteśmy razem wydaje mi się, że gdy byliśmy razem wszystko było świetnie (mimo,że logicznie myśląc wiem, ze nie). Proszę o pomoc jak przekonać się czy jest dla nas jeszcze jakaś szansa (ja bardzo bym chciała), co można jeszcze zrobić byśmy byli razem, czy należałoby o wszystkim poprostu zapomnieć - tylko jak?

* * * * *

Iza! A wiesz co mi przychodzi do głowy? Czy Ty masz pewność, że nie on nie ma jakieś przeszłości o której Ci nie mówi? Czy jesteś pewna, że on nigdy nie był żonaty? A jeśli nawet nie to czy nie miał narzeczonej? Bo wiesz tak się czasem zachowują mężczyźni, którzy coś ukrywają. Może tak jest, że on nie może wziąć ślubu? Dlatego "nie myśli o przyszłości" itp. To naprawdę ważna sprawa. A jeśli nawet tak nie było to czy nie ma za sobą długoletniego związku, w którym został bardzo zraniony? Bo jego zachowanie w tym wieku jest co najmniej dziwne. Być może jest też typem mężczyzny, który TYLKO chce się bawić. Korzysta zatem z życia, biorąc z niego to co dobre, ale nie chce wkładać w niego wysiłku. Może jest zwolennikiem "mody" na bycie singlem - żadnych zobowiązań?
Bzdurą jest, że miłość ma być miła, łatwa i przyjemna - ona wymaga bardzo wiele wysiłku by była prawdziwa. Generalnie człowiek w jego wieku wie czego chce, do czego dąży i czuje potrzebę założenia rodziny lub innej realizacji swojego powołania. W każdym razie na pewno czuje, że powinien realizować się na rzecz innych i że musi swoje życie wypełnić jakąś misją. Ona może być bardzo różna, ale musi być. Nie można żyć z dnia na dzień. To rodzi frustrację, gasi zapał i rodzi duchowe otępienie. A zatem nie uwierzę, że zdrowy 33- letni mężczyzna nie czuje pociągu do bycia mężem, ojcem, duchownym lub osobą samotną realizującą w życiu jakąś pasję. Jeśli jego nie obchodzi własna przyszłość i uważa, że wszystko samo się ułoży to albo - jak powiedziałam - coś ważnego przed Tobą ukrywa albo jest bardzo niedojrzałym wiecznym chłopcem, wybierającym wygodne życie i łatwe rozwiązanie.
Ale w życiu należy dokonywać wyborów słusznych a nie wygodnych.
Izo, bardzo współczuję Ci sytuacji w jakiej się znalazłaś. Jest ona o tyle trudniejsza, że musicie się widywać. Jeśli nie może być inaczej pozostaje Ci prośba o Boską interwencję w tej mierze. Wiesz, ja też kiedyś byłam w takiej sytuacji. Musiałam się odkochać, a obiekt mojej miłości był metr ode mnie przez 8 godzin dziennie. Katastrofa. Zaczęłam się autentycznie modlić, by Bóg coś z tym zrobił, po ludzku bowiem nie było wyjścia. I wiesz co? Po miesiącu przenieśli go piętro wyżej, a po roku 40 minut drogi ode mnie, do innego budynku. Realnie nie było żadnej przyczyny, ot, takie personalne przetasowania. I co Ty na to?
Jeżeli musisz się odkochać to lepiej widywać się jak najmniej i nie prowokować okazji do spotkań. Pisałam o tym dużo w odp. nr 80, 526, 653, 825. Napisałam tam też o metodach, jakie można zastosować, żeby "zapomnieć" - choć tak naprawdę całkiem nie wymażesz go z pamięci.
Moja ocena tej sytuacji jest taka: on nie będzie chciał się z Tobą związać. Jeśli będziesz na niego czekała, przekonywała go i narzucała się będzie jeszcze gorzej. Po jakimś czasie odczujesz ogromną frustrację i poczucie żalu i zmarnowanego czasu. Nie męcz się, nie łudź. Żyj swoim życiem, otwórz swoje serce na innych. Jeśli on już teraz jako Twój chłopak był tak nieodpowiedzialny to czy czujesz się na siłach nieść go całe życie na swoich ramionach? Czy widzisz go jako potencjalnego ojca swoich dzieci? Czy sama swojego losu nie bałabyś się mu powierzyć? Mężczyzna powinien być w związku przewodnikiem - pisałam o tym w odp. nr 25, 50, 340. Jeśli nie jest odpowiedzialny wobec siebie, swojej dziewczyny to nie można liczyć na to, że nagle takim się stanie. Jeśli komuś się wydaje, że po ślubie będzie lepiej to ogromnie się łudzi. Przykładem mogą być niezliczone żony alkoholików, żony wiecznych chłopców, żony przygniecione ciężarem domu i dzieci, podczas gdy ich mężowie beztrosko idą z kolegami na piwo. To sfrustrowane i rozżalone, zmęczone kobiety, które nie wymagały, by ich mężczyzna był...mężczyzną. A tylko taki ktoś jest w stanie dać szczęście i spełnienie kobiecie. Moja droga!
Ratuj siebie. Ratuj póki możesz. Jestem przekonana, że jest wielu mężczyzn, którzy pokochają Cię "myśląc o przyszłości", myśląc o Tobie. Jesteś tego warta. Jesteś kobietą a nie zabawką. Masz prawo sama też być szczęśliwa a nie tylko być szczęściem dla kogoś. Walcz o to!

  Wojtek, 17 lat
1053
11.05.2006  
Mam pytanie,trochę dziwne ale zadam je.W tej chwili chodze do szkoły zasadniczej zawodowej ,w mojej klasie są sami chłopacy.W moim wieku (17 lat)tak marze o dziewczynie którą bym pokochał,że przyszła mi myśl żeby zmienić szkołę i pójść do liceum.Prawde mówiąc w zawodówce nie miałbym okazji poznać żądnej dziewczyny i też nie szło mi tam dobrze ze względu na towarzystwo.Czy jest normalne zmieniać szkołę po to aby móc mieć w klasie dziewczyny? Być może w klasie poznałbym swoją miłosć?Proszę o odpowiedż i z góry dziękuję i pozdrawiam.

* * * * *

Jeśli tylko z tego powodu miałbyś zmieniać szkołę to nienajlepszy pomysł. Poza tym wcale nie jest powiedziane, że w klasie byś poznał swoją dziewczynę. Ale: jeśli masz jeszcze jakieś inne powody by zmienić szkołę (np. nie interesuje Cię to co tu robisz, przewyższasz poziomem ten program albo po prostu masz większe ambicje) to czemu nie? Tylko musisz dobrze pomyśleć co naprawdę chciałbyś robić. Nie tylko do jakiej szkoły chodzić ale co robić w życiu bo np. samo skończenie liceum nie ma wielkiej wartości jeśli nie planujesz studiów. Może zatem lepiej pójść do technikum? Studia po tym stoją otworem a masz już konkretny zawód. Tak, wiem, tam też raczej nie ma dziewczyn, ale przecież nie chodzi się do szkoły dla dziewczyn, bo to tak jakby pójść na studia żeby "złapać" męża. A jeśli chcesz poznać wartościową dziewczynę to może zajrzysz tutaj: [zobacz]

  smutna, 25 lat
1052
08.05.2006  
Co zrobić jak na widok chłopaka, który mi się podoba zaczyna walić serce jak oszalałe, dłonie drżą a każde słowo do wypowiedzenia jest trudne, a musze z nim np porozmawiać, żeby załatwić sprawę np urzędową. Nie wiem czego się boję, bardzo mi na nim zależy, choć tak na prawdę przecież go nie znam, boję się chyba żeby nie zauważył tego mojego strachu. Tak bardzo chciałabym go bliżej poznać, nie mam jednak pojęcia jak to zrobić żeby go nie przestraszyć, nie wiem też czy jestem w jego typie, mam wrażenie że jest też nieśmiały...chciałabym się uśmiechnąć i zachowywać swobodnie ale jakoś mi nie wychodzi.Nie wiem jak go zachęcić żeby wykazał się jakąś inicjatywą, jeśli to w ogóle jest możliwe między urzędnikiem a klientem...a z innego środowiska go nie znam i nigdzie indziej nie widuje. Nie jest żonaty, ale nie wiem czy nie ma dziewczyny. Jest też inny chłopak, którego również znam z widzenia a ktory sie do mnie uśmiecha ilekroć go widzę, wiem że jest wierzący, czyli ma jedną z najwazniejszych cech które szukam u chłopaka, jednak nie daje mu żadnego znaku; staram się go raczej unikać bo myśle cały czas o tym pierwszym, który mi się bardziej podoba. Nie wiem jaka jest wola Boga co do mojego powołania i jak się przekonać, kogo mam wybrać.

* * * * *

Co do tego, który Ci się podoba - myślę, że powinnaś spróbować, choć spróbować, żeby potem nie mieć do siebie pretensji, że coś przegapiłaś. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest trudna, bo w końcu ile można coś załatwiać w urzędzie? Myślę, że powinnaś wykorzystać te sytuacje kiedy masz tam coś do załatwienia i poprosić go o radę w jakiejś sprawie. Może być całkiem niezwiązana z jego działalnością, wtedy poproś go o wyjaśnienie gdzie powinnaś się zwrócić (możesz tu wykorzystać jakieś sprawy swojej cioci, babci itp. - w ten sposób "przy okazji" pozałatwiasz wszystko rodzinie ;). Możesz poprosić o pokierowanie do jakiegoś innego wydziału, pomoc w sformułowaniu podania, oczywiście na początku okrasiwszy prośbę solidnym komplementem pod adresem jego niewątpliwej kompetencji w tej mierze. Za każdym razem jak coś załatwiasz dziękuj mu podkreślając, że jesteś pod wrażeniem jego wiedzy. Mężczyzna jest czuły na tle swojej kompetencji i wiedzy - skoro zatem tylko takie masz możliwości manewru wykorzystuj je. Uśmiechaj się, nawet poprzez to zdenerwowanie. Albo zrób z niego atut, mówiąc mu wprost: "Jestem tak zdenerwowana ta sprawą, zupełnie nie wiem jak powinnam ją załatwić, czy mógłbyś/mógłby Pan mi pomóc?". Jeśli pomoże chętnie - to dobry chłopak, a jak kilka razy go poprosisz to się ośmieli. Za którymś razem możesz zażartować dziękując "Teraz to już chyba muszę panu kawę postawić, tyle mi pan pomaga, jestem taka wdzięczna". I tak to zostaw. Chłopak jeśli mu wpadniesz w oko, nie omieszka tego wykorzystać. Ale jeśli mimo kilku prób będzie niewzruszony to oznacza, że chyba nie jest Tobą zainteresowany.
A tak na marginesie: może ten co się uśmiecha to wcale tak na próżno koło Ciebie nie przechodzi? Może Pan Bóg Wam jakąś sposobność stwarza? Bo nawet jeśli on Ci się nie podoba to odpowiadaj uśmiechem, może to fajny, wartościowy chłopak? Kto wie?

  Joanna, 16 lat
1051
08.05.2006  
Witam. Pragnę zapytać o pewną sprawę, co do której mam wątpliwość : jaka jest granica kontaktu fizycznego między osobami różnej płci, które już się lubią, interesują się sobą nawzajem, ale jeszcze nie są razem ? Czy wchodzi w grę czułość ? Proszę o odp. i pozdrawiam. Życzę wszystkiego NAJ Małżeństwu, które prowadzi tę piękną stronę :-)

* * * * *

Zależy o jaki wymiar tej zażyłości Ci chodzi. Jeśli znajomość, koleżeństwo, przyjaźń - podanie ręki, serdeczne poklepanie po plecach, czasem buziak w policzek. Oczywiście to są pewne ustalone zwyczajowo gesty, bo trudno, żeby było gdzieś zdefiniowane na ile i gdzie można drugiego dotknąć. Tak się przyjmuje. Jeśli zatem coś wykracza poza ten kontakt np. trzymanie za rękę to oznacza, że - przynajmniej jedna ze stron - czuje już coś więcej i do czegoś więcej dąży. Jeśli zatem ktoś posuwa się do śmielszych gestów bez poważnych zamiarów to znaczy, że chodzi mu tylko o dowartościowanie siebie poprzez niepotrzebne wzbudzanie w kimś uczuć i robienie nadziei. Spotkałam się z takimi sytuacjami, częściej u chłopaków. Są tacy, którzy zachowują się w stosunku do każdej dziewczyny tak jakby byli prawie narzeczonymi. To wprowadza w błąd, a często powoduje cierpienie drugiej strony, która łudzi się, że ktoś się nią zainteresował. To niepotrzebne i bardzo krzywdzące zachowanie. Rozumiem jednak, że nie o takie relacje pytasz. A zatem - właściwe są takie gesty, które są; zrozumiałe co do swej treści dla obu stron, jasne w swej wymowie dla otoczenia (nikt widząc te osoby nie ma wątpliwości do charakteru ich relacji), akceptowane przez obie strony (nie są wymuszane), nie są dla żadnej ze stron krępujące. No i oczywiście nie są grzechem - to tak na marginesie, żeby sobie ktoś nie pomyślał, że znajomym to wolno wszystko :)


Ostatnia aktualizacja: 09.06.2021, 10:11


[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej