Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
miłość czy Miłość?

Odpowiedzi na pytania

Odp: [1-50], [51-100], [101-150], [151-200], [201-250], [251-300], [301-350], [351-400],
[401-450], [451-500], [501-550], [551-600], [601-650], [651-700], [701-750], [751-800], [801-850], [851-900]
[901-950], [951-1000], [1001-1050], [1051-1100], [1101-1150], [1151-1200], [1201-1250], [1251-1300],
[1301-1350], [1351-1400], [1401-1450], [1451-1500], [1501-1500], [1551-1600], [1601-1650], [1651-1700],
[1701-1750], [1751-1800], [1801-1850], [1851-1900], [1901-1950], [1951-2000], [2000-2050], [2051-2100],
[2100-2150], [2151-2200], [2201-2250], [2251-2300], [2301-2350], [2351-2400], [2401-2450], [2451-2500],
[2501-2550], [2551-2600], [2601-2650], [2651-2700], [2701-2750], [2751-2800], [2801-2850], [2851-2900], [2901-2950], [2951-3000],
[3001-3050], [3100-3100], [3101-3150], [3151-3200], [3201-3250], [3251-3300], [3301-3350], [3351-3400],




  Patrycja, 21 lat
1350
02.11.2006  
Witam serdecznie! Piszę, bo nie mam komu o tym powiedzieć. Piszę, choć nie oczekuję cudownej rady. Może zwyczajnie potrzebuję odrobiny zainteresowania, kawałka poświęconego mojej osobie czasu.... Mam 21 lat, studiuję, jestem we wspólnocie katolickiej i ostatnio odkryłam przyczynę wielu swoich problemów. Powiązałam pewne sprawy, z którymi od jakiegoś czasu się borykałam z tym, co działo się w mojej przeszłości, w dzieciństwie. W desperacji zgłosiłam się na rozmowę z psychoterapeutą i on potwierdził moje przypuszczenia. Jestem DDA i chcąc zmienić siebie w swoich oczach, zaczęłam chodzić na terapię dla dorosłych dzieci alkoholików. Jeszcze nie wiem, czy mi to pomaga jakoś konkretnie, ale na pewno zaczynam z każdym spotkaniem lepiej siebie rozumieć, rozpoznawać swoje reakcje, nazywać uczucia i nie ukrywam, że poczułam się dużo bezpieczniej, kiedy ktoś wreszcie nazwał to, co się ze mną dzieje; kiedy ktoś zapewnił mnie, że nie jestem „wariatką”, że inni miewają podobnie, że świat, w którym żyję nie jest kompletnym chaosem, że są pewne tory, po których idę, koleiny, po których się poruszam. Zidentyfikowałam problem i powinno być prościej walczyć o swoje ja. I pewnie jest... Tylko ostatnio bardzo mi samotnie. Mam w sobie ogromną potrzebę czułości. Być może dlatego, że ojciec nigdy nie dawał mi tego, czego każda córka potrzebuje. Nigdy mnie nie chwali, nie docenia tego, co robię. Nie okazywał i nie okazuje zainteresowania tym, co na co dzień robię, nie wiem nawet czy wie, co studiuję. Ostatnio przyznał się, że nie pamięta ile mam lat... Zanalizowałam swój ostatni, nieudany zresztą, związek z pewnym chłopakiem pod kątem tego, co wówczas działo się u mnie w domu i doszłam do smutnego wniosku. Ja tak naprawdę nie kochałam go, nie byłam w nim nawet zakochana. W tamtym czasie w domu sytuacja była nie do zniesienia. Ojciec co prawda nie pije od kilku lat, ale często kłótnie i brak oparcia w rodzicach sprawia, że są dni, kiedy najchętniej do domu z uczelni bym nie wracała. Otóż, wtedy, kiedy „zeszliśmy” się z Mateuszem, w domu było fatalnie. Zero zrozumienia dla moich potrzeb, ciągłe pretensje ze strony rodziców, a we mnie ciągły, ukryty gdzieś i piekący żal za to, co było kiedyś, za brak słowa „przepraszam” ze strony ojca. A Mateusz? Był obok, był czuły, dał poczucie bezpieczeństwa. Jednak po kilku miesiącach, kiedy poczułam się pewniej, kiedy stanęłam na równe nogi, okazało się, że ja Mateuszowi nie mam nic do zaoferowania ze swojej strony. Że nie kocham go. Że w ogóle nawet mi się nie podoba. Zaczęłam go sobie „obrzydzać” i czepiać się o różne nieważne sprawy, żeby mieć pretekst do odejścia. I odeszłam. To było trudne, nie ukrywam. Ale nie tęskniłam za nim. Co najwyżej za tym, żeby skryć się w jego ramionach. Zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. To z mojej strony egoistyczne i płytkie, ale wciąż mam w sobie niezaspokojone te podstawowe potrzeby czułości, miłości i akceptacji, jakie dziecko powinno dostać od rodziców, córka od ojca, do tego stopnia, że boję się, że za każdy ochłap zainteresowania i czułości ze strony chłopaka, jestem w stanie wikłać się w jakieś niemądre, nieszczere związki.... Bardzo chciałabym poznać kogoś dobrego, kogoś, kto pokocha mnie i komu ja będę chciała dawać wszystko, co dobre we mnie. I boję się, że się zniecierpliwię znów i „rzucę w ramiona” komuś, byleby tylko poczuć się kochaną, byleby zaspokoić pragnienie przynależenia do kogoś... Teraz, kiedy powoli zdaję sobie sprawę, że ojciec wyrządził mojej rodzice dużo krzywdy, mam jeszcze jeden problem: borykam się z uczuciem złości i nienawiści wobec niego. On oczywiście nie wie, że chodzę na terapię. Nie zrozumiałby. Tym bardziej, że o tym, że kiedyś pił, nikt „nie pamięta”, wszyscy w domu popadli w „amnezję”. Bo teraz jest „dobrze”, więc po co wracać, rozdrapywać... A przecież nie wierzę, że w mojej siostrze nie ma złości, nie wierzę, że matka nie ma żalu. Wszystko stłumione... Gdyby nas chociaż raz przeprosił... Gdybyśmy wspólnie poukładali sobie to wszystko w głowach, w sercach. A tu nic. Milczenie. Że niby wszystko dobrze. A mnie to dusi i piecze, bo rzutuje na moje zachowania dziś, na moją przyszłość... Boję się, że „pokocham” kogoś za szybko, kogoś niewłaściwego i w ten sposób nigdy nie Pokocham prawdziwe. Pragnę bliskości, ciągle szukam kogoś. To mnie zbyt absorbuje. Ale nie umiem przerwać. Co robić...?

* * * * *

Droga Patrycjo! Wspaniale, że zdecydowałaś się na terapię, to właśnie tędy droga. Rozmaiwaj tam o swoim problemie, na pewno osoby, które pzreszły przez to co Ty podzielą się doświadczeniem. Może spróbujesz delikatnie porozmawiać o terapii z siostrą i mamą, tak, by obie się również na nią zdecydowały? Może położysz gdzieś na widoku książkę lub artykuł o tym? Może choć z ciekawości ktoś do niego zajrzy? Widzisz, jest Ci ciężko, ale to nie znaczy, że nie będziesz potrafiła kochać. Teraz Ci nie wyszło, bo - tak jak mówisz - od Mateusza potrzebowałaś czułości, tego czego nie otrzymałaś w rodzinie. Ale to nie znaczy, ze tak będzie zawsze. Z Twojego listu wynika jesno, ze doskonale zdajesz soebie z tego wszytskiego sprawę i co najważniejsze - podjęłaś odpowiednie kroki. W zasadzie wszytsko przemyślałas sama i doszłaś do właściwych wniosków. Mając świadomnośc pewnych rzeczy wiesz jak postępować, by nie robić błędów. Teraz zatem może być tylko lepiej. Pisałam sporo o wpływie problemów w rodzinie na dalsze życie w odp. nr: 484, 600, proszę przeczytaj i uwierz w siebie. Co do Twojego ojca: naturalnie, że pownien Was przeprosić. Jednak Twoja rodzina stosuje technikę wyparcia: udawania, że problem nie istnieje dopóki się o nim nie mówi. A może mama nie chce rozdrażniac ojca. Rozumiem, ze nie o takim domu marzysz i że masz dość. Jednak na pewne rzeczy nie masz wpływu. Dlatego pracuj nad tym, na co wpływ mieć możesz: na swoje życie i swoją pzryszłą rodzinę. Unikaj tego, co Cię razi w domu. I módl się o miłość prawdziwą. To nie jest tak, że coś przeoczysz albo że źle wybierzesz. Pamiętaj, że to nie głód uczuć ma Cię popychać w ramiona chłopaka tylko pragnienie dobra dla niego. Jeśli o tym będziesz pamiętała będzie dobrze. Polecam tą modlitwę: [zobacz] a jeśli chcesz poznać wartościowych ludzi zajrzyj tu: [zobacz]

  Anna, 17 lat
1349
02.11.2006  
Moj problem polega na tym, żę wiem , że moja mam zdradza tatę z innym mężczyzną a mimo tego tata nadal z nią jest i udają że jest wszystko wporzadku chodz tak wcale nie jest bo dobrze o tym wiem. Ale chodzi mi o to czy moja mama ma jeszcze prawo do szczescia, miłości z innym czlowiekiem skoro wyszla juz za mąz i nawet jesli popelnila bład a ten czlowiek nie jest spelnieniem jej marzen to czy ma prawo jeszcze do szczescia z kims innym?

* * * * *

Twoja mama jak każdy ma prawo do szczęścia i miłości. W jej wypadku - jako mężatki - to prawo realizowane jest z tym, za kogo wyszła za mąż. Jest to prawo do wspólnego życia, wspólnego rozwiązywania problemów oraz przeżywania radości, do wzajemnego ubogacania się i wzrostu, do oparcia w mężu, do czułości i wierności. Miłość nie jest stanem ciągłego zachwytu, bo miłość nie jest zakochaniem. Miłość to pragnienie dobra dla drugiego człowieka. W sakramencie małżeństwa Bóg błogosławi miłość dwojga ludzi, którzy odtąd postanowili razem kroczyć przez życie wspierając się wzajemnie. Słowa przysięgi małżeńskiej zobowiązują ale też dają prawo do wierności, uczciwości i trwania, a przede wszystkim dają prawo do miłości. Nie tego, że ciągle się będzie czuło zachwyt i chodziło z głową w chmurach tylko do opieki i oparcia - w sferze materialnej i duchowej, do wzajemnego wzrostu i wychowania dzieci. Dają także prawo ale i obowiązek wzajemnego dążenia małżonków do zbawienia drugiego, nieustannej troski o to. Gdy dwoje ludzi - dorosłych i w pełni świadomych tych praw i obowiązków staje przed Bogiem i przy świadkach ślubuje wypełniać swoją rolę do końca życia to jakże możemy tu mówić o pomyłce? Przecież w dzisiejszych czasach nikt nikogo do małżeństwa nie zmusza (a jak zmusza to małżeństwo jest nieważne), nikt nie wybiera małżonka, nikt za nikogo nie decyduje. Tym co skłania dwojga ludzi do takiego kroku jest miłość. Miłość tak ogromna, że nie sposób jej zachować dla siebie, miłość, która publicznie o tym mówi i która chce się pomnażać poprzez zrodzenie dzieci. Trzeba być głęboko niepoważnym lub w ogóle nie wiedzieć czym jest małżeństwo, żeby mówić o błędzie. Jasne, że zdarza się, że ktoś wychodzi za osobę, która coś ukryła, która lekko podeszła do tej instytucji, która np. nigdy nie chciała mieć dzieci tylko o tym nie mówiła. Zdarzają się sytuacje kiedy po ślubie (ważnym) z jakichś przyczyn małżonkowie nie mogą być nadal razem np. choroba psychiczna lub alkoholizm jednego z nich narażająca zdrowie i życie pozostałych domowników. W pierwszym przypadku mamy do czynienie z nieważnością małżeństwa, które może stwierdzić (stwierdzić a nie unieważnić) sąd biskupi, w drugim jest możliwość separacji. Natomiast nie uwierzę, że dorosła, rozsądna kobieta mająca 17- letnią córkę uważa, że tak bardzo się kiedyś pomyliła. Czyli co? Żałuje, że wyszła za tego człowieka, że założyła z nim rodzinę i ma Ciebie?
Twój tata musi ją bardzo kochać skoro jest z nią mimo zdrad - to naprawdę rzadko się zdarza. Piszesz, że on nie jest "spełnieniem jej marzeń". Aniu, wyjdziesz kiedyś za mąż. I zobaczysz, że mąż to osoba z krwi i kości, z wadami i problemami, z kompleksami i denerwującymi nawykami. (Oczywiście mąż ma też plusy i zalety, żeby sobie ktoś nie myślał ;)). To nie jest książę z bajki. Ale Ty też ani Twoja mama nie jesteście księżniczkami. Czy pytałaś ojca czy jego żona jest "spełnieniem jego marzeń"? A może też nie jest? Ale mimo tego trwa przy niej, bo nie uważa małżeństwa z nią i Ciebie za błąd. Bo pamięta co jej ślubował. Bo pewnie ją kocha. To nie matce powinnaś współczuć tylko ojcu właśnie. Nie wiem czemu oboje udają, że nic się nie dzieje zamiast próbować naprawić sytaucję. Tak, może się zdarzyć, że nawet w małżeństwie ktoś się zakocha w kimś innym. Ale jeśli poważnie traktuje Boga i małżonka to zrobi wszystko, by się od tego uczucia uwolnić i dochować wierności. Widzisz, to nie jest tak, że w małżeństwie można sobie zerwać z mężem i zacząć chodzić z kimś innym. Małżeństwo jest dla ludzi dojrzałych. Chyba nie zaprzeczysz, że Twoja mama jest dojrzała. A zatem nie może po prostu zmienić chłopaka. Jeśli ich kochasz, jeśli chcesz im pomóc to pokaż im te strony: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl znajdź w pobliżu poradnię małżeńską lub umów do mądrego księdza. Jeśli jesteś z Warszawy napisz do mnie na maila: redakcja@adonai.pl, a polecę Ci kogoś. Na stronach, które Ci podałam są propozycje rekolekcji dla małżonków w kryzysie. I to jest droga do szczęścia a nie zdrada. Problemy trzeba rozwiązywać a nie ich unikać i udawać, że nie istnieją. Może tego nie rozumiesz teraz Aniu, ale wyobraź sobie, że Ty masz męża, który się zakochał w kimś i Cię zdradza, bo nie jesteś "spełnieniem jego marzeń". Nie szkodzi, że troszczyłaś się o niego kilkanaście lat, że macie dziecko - ale on twierdzi, że zrobił błąd. Jak byś się czuła? Pomódl się za rodziców- tym najbardziej im pomożesz.

  Kinga, 21 lat
1348
30.10.2006  
Zakochał się we mnie o 18 lat starszy mężczyzna. Czuję się z nim cudownie i przy nim czuję się tak bezpiecznie i jestem taka szczęsliwa. On jest rozwodnikiem i ma syna w wieku szkolnym. Ostatnio musialam zastanowić się co dalej z naszą znajomością. Postanowiłam, że nie możemy być razem ze wzgledu na to,że nie mogę wziąść z nim ślubu kościelnego a to dla mnie bardzo ważne. Teraz cierpie, bo musiałam zrezygnować ze szczescia, a było tak cudownie jak w bajce. Bałam się jednak przyszłości. Jeśli związałabym się z rozwodnikiem ( wziełabym slub cywilny), to jakie poniosłabym konsekwencje, jeśli chodzi o życie religijne??? Czy mogłabym przyjmować Komunię Świętą i chodzić do spowiedzi?? A czy mogłabym ochrzcić dziecko?

* * * * *

Kingo, podjęłaś bardzo mądrą decyzję co do rozstania. To trudne i bolesne doświadczenie. Jeśli chodzi o drogę skaramentów to owszem, byłaby ona dla Ciebie zamknięta. Więcej napiszę Ci na maila więc jeśli chcesz proszę napisz do mnie na adres: redakcja@adonai.pl, zaznaczając, że to Ty. Trzymaj się i bądź silna!

  \"Załamana\", 45 lat
1347
30.10.2006  
Witam ponownie, dziękuję za odpowiedz na moje wątpliwości (1314), jednak nie wszystko jest takie proste jak pani pisze. Otóż mój mąż owszem przeprosił, ale to wyglądało zupełnie inaczej, nie było kwiatów, ani całowania po rękach, poprostu powiedział \"przepraszam, wiem, że zrobiłem źle, ale co mam zrobić nadal Ją kocham i pewnie nie prędko przestanę, ale chcę abyś mi wybaczyła\" i to było wszystko na co było stać mojego męża. Pozatym nie wykasował Jej kontaktu, nadal wysyła do Niej sms\'y typu - \"Pamiętaj G..., że ciągle moje uczucie do Ciebie czeka i zawsze jestem tylko dla Ciebie\", pozatym kontaktuje się jeszcze z inną kobietą też rozwódką, a ja no cóż, poprostu już nie mam na to siły. Powiem szczerze myślę, że już nie kocham mojego męża, zbyt wiele wycierpiałam, jest mi już zupełnie obojętne co robi i z kim. Nadal przesiaduje przy komputerze, a ja już nie pytam z kim i po co. Nie wyobrażam już sobie naszego wspólnego życia. Mąż praktycznie w domu jest nieobecny, twierdzi, że jest zmęczony nic nie pomaga w domowych obowiązkach, a ja jak ta głupia sprzątam piore i gotuje obiadki i zastanawiam się po co. dla pieniędzy?, stabilizacji finansowej?. Moze i tak, boję się tego, że nie dam sobie rady aby wyżyć siebie i syna z renty, choć wiem, że mąż musiał by płacić alimenty i na mnie i na syna. To wszystko jest dla mnie bardzo trudne przynajmniej narazie nie mam w sobie na tyle siły, aby podjąć ostateczną decyzję. To wszystko jest bardzo trudne, ale już nie mam złudzeń, mój mąż poprostu mnie nie kocha, a samo słowo przepraszam niczego nie zmieni. Wydaje mi się, że mój mąż tak naprawdę to nie czuje się winny, uważa, że to On tylko cierpi, a moje uczucia nie liczą się dla niego wcale. Uważam, że moja decyzja może być tylko jedna - rozwód. Jak postanowiła by pani na moim miejscu?, ja już dla mojego męża się nie liczę, czy mam być z Nim dalej i czekać, aż pogodzi się z Nią, albo zapozna kolejną miłość?. Co robić?, jak dalej żyć - nie wiem. Proszę o radę. Z wyrazami szacunku Barbara

* * * * *

Rozumiem Twoją gorycz. Faktycznie nie jest tak jak być powinno. Naturalnie nie można wykluczyć, że mąż się kiedyś opamięta, ale rozumiem, że Ty też masz swoją godność i nie może być tak, że tolerujesz to, że Cię zdradza na Twoich oczach (bo zdrada może zaistnieć również w wymiarze psychicznym, duchowym). Są takie sytuacje, że małżonkowie nie są w stanie nadal być razem. Rozwód jednak jest ostatecznym zerwaniem więzi małżeńskiej w sferze prawnej i pociąga za sobą wiele konsekwencji niekorzystnych dla Ciebie np. niemożność dziedziczenia po małżonku, możliwość zawarcia przez niego ponownego małżeństwa świeckiego. Z tych względów, jak również z przyczyn duchowych nigdy nie doradzę nikomu rozwodu. Co nie oznacza, że namawiam Cię do bycia z mężem. Jeśli faktycznie zdecydujesz, że nie możesz z nim być pozostaje separacja. Separację dopuszcza zarówno Kościół (decyduje o tym są biskupi) jak i od niedawna ustawodawstwo cywilne - świeckie. Jest to instytucja o tyle "lepsza", że nie pociąga za sobą tych wszystkich skutków prawnych jak rozwód, a z punktu widzenia chrześcijanina jest jedynym wyjściem. Nie zostajesz też rozwódką i nie spotykają Cię z tego tytułu przykrości w opinii ludzkiej. Ponadto zawsze wtedy pozostaje otwarta droga powrotu małżonków do siebie - po ustaniu przyczyny separacji. A przecież tego nie można wykluczyć. W sakramencie małżeństwa Bóg dał Wam siłę i łaskę do przezwyciężania trudności. Owszem, Twój mąż teraz nie chce zmierzyć się z problemem, ale nie można wykluczyć, że kiedyś będzie lepiej. A zatem nie uniemożliwisz sobie i jemu tego powrotu rozwodem i nie pozwolisz na skomplikowanie Waszych sytuacji np. w przypadku ponownych związków cywilnych. Takie jest moje zdanie. Proponuję Ci udać się do sądu biskupiego lub do kurii i przedstawić swoją sytuację, zasięgnąć opinii prawnika - kanonisty. Możesz także porozmawiać z kimś w poradni rodzinnej - to Ci doda otuchy od strony duchowej.

  emila, 17 lat
1346
30.10.2006  
Niedawno przeżywałam kryzys wiary. Zaczęło się od tego, że stwierdziłam, że muszę się w kimś zakochać, bo jak tak dalej pójdzie, to nie będę miała z kim tańczyć poloneza na studniówce. Teraz wiem, że to był głupota do sześcianu, ale stało się. Tak sobie to wmówiłam, że ze łzami w oczach na kolanach prosiłam Boga o chłopaka. Patrzałam na koleżanki ściskające się z chłopakami na korytarzu i czułam się beznadziejnie. Akurat jeden chłopak zainteresował się mną. Byłam w siódmym niebie! Znów wmówiłam sobie że nie mogę bez niego żyć, że to jest ta jedyna prawdziwa miłość. Problem w tym, że chciałam spotykać się z nim tylko wtedy gdy ja na to miałam ochotę bo nudziło mi się w domu. Jednocześnie coraz bardziej odsuwałam się od Boga, bo zamiast modlić się, coraz częściej prawie odmawiałam litanie do tego chłopaka. W pewnym momencie zauważyłam że jemu przestaje zależeć na spotkaniach- znaliśmy się od dwóch miesięcy a widzieliśmy się zaledwie parę razy, bo tylko na tyle znalazłam czas. Przeraziłam się- bo studniówka coraz bliżej, no i połowinki za dwa miesiące... Z kim ja pójdę??? Zaczęłam mu się strasznie narzucać- ale on już nie chciał spotkań. Nie rozumiałam tego. Potem dowiedziałam się, że znalazł sobie inną dziewczynę, taką, która chciała się z nim widywać. Teraz życzę im wszystkiego najlepszego, ale wtedy byłam naprawdę załamana. Całkowicie odsunęłam się od Boga. To było na początku wakacji, aż do września nie mogłam się pozbierać. Dopiero wtedy uporządkowałam swoje sprawy z Bogiem i uświadomiłam sobie, że to było zwyczajnie głupie i dziecinne- a ja tak zawsze szczyciłam się swoją dorosłością! Niedawno znów miałam małego doła- lecz nie walczyłam z Bogiem, tylko dyskutowałam z Nim. Wtedy do głowy wpadła mi pewna myśl- zrozumiałam, dlaczego Bóg wciąż nie stawia na mej drodze tego jedynego. Chcesz kochać- to pokaż że potrafisz kochać! Bóg wskaże mi tą osobę, może zrobić to już teraz- i co? Potraktujesz go tak samo jak Daniela? Jak chłopaka do towarzystwa na imprezy, a jak masz się z nim spotkać- to już nie, bo w telewizji leci serial? Tego naprawdę chcę? Czy naprawdę chcę zniszczyć tą miłość??? Masz wokół siebie tylu ludzi- niekochanych, porzuconych, biednych- i co z tym robisz??? Nic! Tylko chcesz mieć towarzystwo na studniówkę. Przeraziłam się, jak to usłyszałam. Zaczęłąm porządkować swoje sprawy- najpierw tak prozaiczne jak porządek w pokoju, dom i szkoła. Zeby pomagać innym, najpierw muszę poukładać i zorganizować swoje sprawy- bo co będzie, jak się w zaangażuję np. w pomoc w domu dziecka, a potem okaże się, że nie mam na to czasu??? Nie chcę już nikogo ranić, tym bardziej tych dzieci, które w życiu nigdy nie zaznały szczęścia. Ale jak tylko będę czuła się do tego gotowa- zaangażuję się w to. A wtedy ta wymarzona przeze mnie miłość przyjdzie sama- i razem z NIM będziemy kochać nie tylko siebie, ale i Boga, i innych ludzi... I za to Chwała Panu! :-) :-) :-) :-) :-) Proszę o modlitwę w mojej intencji:-)

* * * * *

Dziękuję za to świadectwo. Jeśli chcesz, możemy je zamieścić na stronie. Jeśli jesteś zainteresowana skontaktuj się w nami w tej sprawie na maila: redakcja@adonai.pl

  Haneczka, 17 lat
1345
30.10.2006  
Witam serdecznie :) Mój list nie jest pytaniem ale raczej prośbą o rade i moze troche wyżaleniem sie. Od roku walczę z grzechem onizmu. W okresie kiedy byłam pod wpływem tego grzechu oddalałm się coraz bardziej od Boga posunęłam się z moim chłopakiem do pettingu. Teraz bardzo tego żałuję dlatego porozmawiałam z nim i wspólnie podjeliśmy decyzję o utrzymaniu czystości do ślubu. Przystąpiłam też do sakramentu pokuty i bardzo się rozczarowałam. Kiedy wyspowiadałam się z grzechów nieczystości ksiądz oznajmił mi że zniszczyłam chłopakowi życie i z ironią powiedział ze chyba juz tylko do tego się nadaję. Bardzo gorzko po tym płakałam i gdyby nie mój chłopak byłoby mi ciężko. Dlatego proszę o radę: jak w naszej (mojej i mojego chłopaka) obecnej sytuacji rozwijać się WSPÓLNIE duchowo? Przyznam ze mój chłopak zaczął chodzić do kościoła dopiero odkąd poznał mnie (1 rok). Chciałabym abyśmy nauczyli się wspólnie modlić ale wiem ze będzie to trudne na początku. Dlatego proszę o jakieś wskazówki.

* * * * *

Droga Haniu! Widzisz, ksiądz jest tylko człowiekiem i czasem jego wypowiedź może być nieprzemyślana. Przykro mi, że to usłyszałaś, być może ten ksiądz zrobił to nawet w dobrej wierze licząc na to, że w ten sposób zniechęci Cię do dalszych takich działań. Mniejsza o to. Oczywiście, że jeśli się nawróciliście, żałowaliście za to i chcecie zacząć na nowo to jesteście czyści. I wcale nie jest tak, że ta przeszłość będzie się za Wami ciągnęła bo w życiu chrześcijanina nie chodzi o nieskazitelność tylko o powstawanie z upadków. Bóg jest miłosierny a nie tylko sprawiedliwy. To co mogę Wam obojgu polecić to lekturę mojego artykułu na ten temat: [zobacz] Tam napisałam wszystko co chciałabym Ci powiedzieć. I jeszcze jedno: nie zniechęcajcie się, walczcie. Bądź dla chłopaka wzorem i utwierdzaj go w wierze. Czytajcie dobre książki (np. polecane przez nas w tym dziale), słuchajcie konferencji ks. Pawlukiewicza (polecam Katechizm Poręczny w Radiu Józef), chodźcie razem na Msze św., nie bójcie się rozmawiać o Bogu. Może zapiszecie się razem do Ruchu Czystych Serc (jest na tej stronie)? A może pomyślicie o jakiejś wspólnocie? Co do wspólnej modlitwy: na początek polecam albo dziesiątek różańca, albo jakąś modlitwę do św. Józefa albo nawet uklęknijcie razem na początku lub na koniec randki i niech każde z Was sobie nawzajem przed Bogiem podziękuje za ten czas razem spędzony. To Was ośmieli i będzie coraz łatwiej.

  KarOLKA, 18 lat
1344
30.10.2006  
a wien na poczatku bardzo dziekuje za udzielona mi dopowiedz moj poprzedni numer to 1311....Tomek jak narazie sie nie odzywa i ja tez nie pisze do niego smsów.....po Pani odpowiedzi dopiero do mnie wszystko doszło...to ze to naprawde nie ma sensu....na początku byłam pełna optymizmu ze sobie poradze bez wiekszego problemu...choc czasem są takie chwile gdy naprawde wszystko wraca...i jest mi ogromnie przykro z tego powodu....napewno nie zapomne nigdy TOMKA i całego tego czasu ale przeciez swiat sie nie konczy na jednym chłopaku prawda??;) BEDE PROSIŁA BOGA ZEBY POSTAWIŁ PRZEDEMNĄ OSOBE KTÓRA POKOCHA MNIE TAKĄ JAKĄ JESTEM I KTÓRĄ JA POKOCHAM... Chciałam jeszcze zapytac w jaki sposób mam sobie radzic z takimi chwilami kiedy wszystko wraca wspomnienia i moje uczucia??a co zrobic jak TOMEK sie odezwie??? __DZIEKUJE___

* * * * *

Moja Droga! Wiem, że Ci ciężko. To normalne. Ale jesteś dzielna i silna i tak trzymaj. Każdy dzień jest sukcesem. Módl się tak jak napisałaś i proś Boga, by to uczucie od Ciebie zabrał. Oczywiście, że świat się nie kończy na nim i możesz być pewna, że Bóg da Ci prawdziwą miłość i kogoś, kogo będziesz mogła kochać bez wyrzutów. O tym jak zapomnieć pisałam w odp. nr: 80, 526, 653, 825 - metody są takie same jak w przypadku "normalnego" rozpadu związku. Gdy on będzie się odzywał to powiedz mu wprost, że nie chcesz się kontaktować i że to Twoja ostateczna decyzja. Jeśli nie da za wygraną to niestety trzeba zastosować metody bardziej drastyczne ale skuteczne: nie odpisuj na sms-y i maile, nie odbieraj telefonów, odmawiaj spotkań. Tu chodzi o coś naprawdę ważnego: o Twoje sumienie. Życzę Ci, by to doświadczenie Cię wzmocniło, zarówno w Twojej wierze jak i w życiu. Powodzenia!

  Joasia, 22 lat
1343
30.10.2006  
Przezylam wlasnie dziwna sytuacje z moim chlopakiem. Jestesmy ze soba 3lata, ale niestety on musial wyjechac na dluzej do Anglii do pracy. Tak z 5 dni nie napisal maila to sie zdiwilam i weszlam na jego poczte by sie dowiedziec czy w ogole otrzymal mojego maila. Dostal i bylo widac ze przeczytal tylko nie odpisal(taka ciensza czcionka bylo napisane te maile na ktore wchodzil). Jak zadzwonil zeby chwilke porozmawiac to sie spytalam kiedy byl ostatnio na internecie i odpowiedzial ze z tydzien temu. Dwa tygodnie pozniej sytuacja sie powtorzyla. Ja wiem ze on mnie oklamuje i czesciej jest na necie, ale nie moge mu tego powiedziec bo sama go tez oszukuje wchodzac na jego poczte. Najgorsze jest to ze on tak przekonywujaco mowil ze sama zaczelam wierzyc w to ze nie ma dostepu za bardzo do internetu. Wiem ze sytuacja jest dosc skomplikowana,a le mam nadzieje ze pani rozumie co tu wlasciwie napisalam. Serdecznie pozdrawiam i dziekuje za gory za odpowiedz.

* * * * *

No właśnie za bardzo nie rozumiem. Co Ty chcesz sprawdzić? Jego uczciwość, jego miłość? To, że list od Ciebie był inną czcionką w poczcie to jeszcze o niczym nie świadczy, bo to tylko technika i nie można ufać jej bardziej niż ukochanemu. W ogóle uważam, że nienajlepiej to świadczy o Waszych wzajemnych relacjach jeśli nawzajem sprawdzacie swoje skrzynki. Jeśli się kogoś naprawdę kocha i mu ufa to się go nie sprawdza, a jeśli się sprawdza to znaczy, że się coś podejrzewa. Więc teraz pytanie: co Ty podejrzewasz? Jeśli wiesz co to po prostu porozmaiwaj z chłopakiem o tym szczerze. Nie można budować związku na podejrzeniach, sprawdzaniu i braku zaufania.
Czuję, że w Waszym związku nie chodzi chyba tylko o to, że on Ci nie odpisał czy o to, że nie wierzysz mu, że nie ma dostępu do internetu: Ty nie wierzysz czy on naprawdę Cię kocha i czy przypadkiem nie ma kogoś innego. Sprawdzasz więc na ile jesteś dla niego ważna. Zamiast się stresować i snuć ponure wizje powiedz mu wprost, że Ci go brakuje, że go potrzebujesz i tęsknisz i chcesz byście się częściej kontaktowali. Najprostsze metody są najskuteczniejsze.

  Kasia, 12 lat
1342
30.10.2006  
tego lata pojechałam na kolonie poznałam niesamowitego chłopaka z kturym chodziłam przez kilka dni a potem...mnie rzucił DLACZEGO NIEMOGE O NIM ZAPOMNIEĆ?

* * * * *

Taki niesamowity był i Cię rzucił po kilku dniach? Widocznie z jego strony to wcale nie była miłość, natomiast Ty się zakochałaś. Proszę, przeczytaj odp. nr: 80, 526, 653, 825 o tym jak zapomnieć.

  Zagubiona..., 14 lat
1341
27.10.2006  
Mój problem jest dziwny...Chodzę z chłopakiem, którego nie wiem czy kocham.... Podoba mi sie inny chłopak, który jest 2 lata ode mnie starszy on zawsze mi mówi \"cześć\" i uśmiecha sie a raz nawet zrobił sobie ze mną zdjęcie...sama nie wiem czy on cos do mnie ma...kiedy zaczęłam chodzic z moim obecnym chłopakiem on juz sie tak często nie odzywa a raz kiedy siedziałam i on z kolegami byli bliisko mnie zaczeli sie kłóicic o mnie, ale tak na jaja, ze sie tak wyraze. a potem ten chłopak który mi sie podoba poiwedział do mnie\"albo nie nie bede tak do ciebie bo twój mi wpieprzy\" sama nie wiem co robic tak bym chciała z nim chodzic ale on mnie chyba nie chce bo uwaza mnie za gówniare... jestem zagubiona ;( ratujcie!! tak bardzo chce z nim chodzic, ale ten mój obecny chłopak to nie wiem ja go chyba nie kocham, nie jestem pewna!! wiem tyle podoba mi siem bardzo bardzo bardzo ten drugi ... POMÓŻCIE prosze!!!!!!

* * * * *

No właśnie, a co na to Twój chłopak? Chyba też ma jakieś uczucia i coś do powiedzenia? Jeśli nie wiesz czy go kochasz przeczytaj odp nr: 19, 728, 1086, 15, 906 oraz ten artykuł: [zobacz] o tym czym jest miłość i zastanów się. Jeśli dojdziesz do wniosku, że to nie to to powiedz o tym chłopakowi szczerze i uczciwie i nie rób mu nadziei. A to, że tamten chłopak tak reaguje to przecież normalne, skoro Ty masz chłopaka.

  Piotrek, 12 lat
1340
27.10.2006  
Zakochałem się w dziewczynie z równoległej klasy i nie mogę zwrócić na siebie jej uwagi. Co mogę zrobić żeby to osiągnąć?

* * * * *

Proszę zajrzyj do odp. nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912.

  Aśka, 17 lat
1339
27.10.2006  
Mam pytanie bo wiele osób próbuje mi doradzić ale ja sama nie wiem czy powinnam ich słuchać czy nie... Na zabawie półmetkowej wiekszość czasu spędziłam z moim byłym chłopakiem (rozstaliśmy się po półrocznym związku w lipcu, gdyż on stwierdził że to było tylko zauroczenie) bawiliśmy się świetnie i (co mnie bardzo martwi) doszło między nami do pocałunku... Po późniejszej rozmowie zdecydowaliśmy że dajemy sobie czas aby wszystko przemyśleć apropo powrotu do siebie... I problem tkwi w tym że nie wiem czy powinnam do niego wrócić, moje przyjaciółki mówią żebym nie wracała do niego bo może mi poraz kolejny wykrecić taki numer, ale jest druga strona że ja sobie na tej imprezie uświadomiłam że to uczucie jakim go wcześniej darzyłam dalej jest obecne i nie minęło a całkiem możliwe że stało się jeszcze dojrzalsze (podobno cierpienie uszlachetnia) I mam pytanie do pani co zrobiłaby pani na moim miejscu.?? Dała by mu pani jeszcze jedną szanse... i zaufala na nowo...

* * * * *

Jeśli uświadomiłaś sobie, że uczucie do chłopaka nie wygasło, tylko - jak piszesz - dojrzało to proponuję szczerą rozmowę z nim jak on to widzi. Czy to jego zauroczenie też przekształciło się w coś głębszego? A może po prostu on nie wie, że związek przechodzi różne etapy i że zauroczenie wygasa i w to miejsce pojawia się miłość i że nie ma co się bać, że pierwsze porywy serca minęły? Pisałam o tym wiecej w odp. nr: 15, 906, 19, 728, 1086, proszę pzreczytaj. Jeśli oboje po rozmowie dojdziecie do wniosku, że chcecie spróbować nadal być razem, jeśli nadal coś Was w sobie fascynuje i chcecie razem wzrastać to nie widzę powodu dla którego nie mielibyście dać sobie jeszcze jednej szansy. Być może przez ten czas przemyśleliście pewne rzeczy, dojrzeliście i teraz inaczej byście tym wszystkim pokierowali? Przecież miłość to nie tylko emocje i uczucia. Jeśli zatem oboje chcecie spróbować to po prostu próbujcie nie zastanwiając się co akurat czujecie i czy powinniście do siebie wrócić. Powodzenia!

  Ania, 19 lat
1338
27.10.2006  
Jesli odwiedza mnie chlopak, a mieszkamy w innych miastach i zawsze musi przynajmniej jedna noc przenocowac, a widujemy sie niezbyt czesto. i ma mozliwosci przenocowania tylko u mnie, bo nikogo oprocz mnie w tym miescie nie zna to czy to bedzie grzech jesli bedziemy spali w jednym lozku (bo wiecej po prostu nie mam w pokoju, a w drugim mieszka kolezanka). Jesli mamy oddzielne koldry i poduszki i jestesmy ubrani w normalne, nieprowokujace pizamy.

* * * * *

Dopiero odpowiadałam na podobne pytanie. Proponuję materac, karimatę lub gruby koc na podłodze i chłopak z pościelą się na takie spanko przenosi. Wtedy i oboje się wyśpicie nie gnieżdżąc się w jednym łóżku i pokus nie będzie i dylematów moralnych. Tak robiliśmy z narzeczonym i było ok. Polecam.

  Ania, 17 lat
1337
27.10.2006  
(odnoscie odp. 1283) Ja rozumiem, że to tylko zauroczenie, że samym wizerunkiem tego chłopaka sie nie nasycę. Zgadzam się z pania, że po jakimś czasie zaczne pragnąć więcej a nie będzie to mozliwe:( Ale nie rozumiem dlaczego tacy ludzie są nieosiągalni, dlaczego musze myślec o nim jakbym zakochała się w kimś kto nie żyje i jest tak nieosiagalny jakby już zył na tamtym świecie.. Dlaczego? Czy takie osoby nie są ludźmi. Jesli tacy ludzie slawni sa nietykalni, moga byc tylko marzeniem dla zwyklych takich jak ja, to dla kogo moga nie byc marzeniem? Kogo mogą pokochać, jeśli nie zwykłego człowieka? Nie rozumiem czemu wszystko od razu spisane jest na straty. On jest sławny więc możesz sobie pomarzyć. Czuje się jakbym żyła w czasach podziału ludzi na warstwy społeczne. Tak jak kiedys zwykła chłopska dziewczyna mogła sobie pomarzyć o księciu, którego własnoscią była wieś w której mieszkała, tak teraz zwykła dziewczyna moze sobie pomarzyc tylko o osobie sławnej? Więc dla kogo takie osoby zostały stworzone? Naprawde jestem beznadziejna, to wszystko co czuje nie ma znaczenia i to tylko dlatego ze dzieli nas przepasc w postaci jego slawy, odleglosci jaka nas dzieli... Nic nie ma dla mnie sensu:(( Kilka razy złapałam sie na tym ze mam ochote przytulic sie do kolegi z klasy albo jakiegos innego, tak poprostu.. Wydaje mi sie ze brakuje mi uczucia i ciepła... ale z drugiej strony po chwili przychodzi ta druga mysl \"to nie jest on, nie zastapisz go zadnym innym\" i wtedy przechodzi mi chec na przytulenie sie do kolegi, bo chciałabym sie przytulic do tego ktorego kocham, ale to nie jest mozliwe mnie nie zalamuje, czekam... czekam i czekam, z nadzieja ze moze kiedys.... Łudzę sie, niech mi to pani powie wprost ze się łudzę, ze to nie ma najmniejszego sensu.

I jeszcze wpadł mi w rece wiersz:

Lipnicka Anita, Po cichu

Będę Cię kochać po cichu
miłością niespełnioną
Będę Cię kochać
w tajemnicy
przed światem i samą sobą

Będę brać wszystkie ręce
za Twe cudowne dłonie
Będę każdemu
dawać swe ciało
jakbym dawała je Tobie

W twarzach swoich kochanków
Twoją twarz będę widzieć
Wszystkich ubiorę
w Twoją skórę
i nadam im Twoje imię

Będę Cię kochać dyskretnie
będę Cię kochać szeptem
Nikt nie odgadnie
nikt się nie dowie
czyja naprawdę jestem...

Własnie tak się czuje, jakbym w kazdym innym facecie szukała tego mezczyzny, w kazdym gescie, spojrzeniu i usmiechu.. Jakbym chciała znalezc wlasnie takiego, ale wtedy mysle \"ze nie ma takiego drugiego samego na swiecie\", boje sie ze bede taka jak dziewczyna opisana w tym wierszu, ktora kochajac jednego bedzie udawala milosc do innych by go zastapic. Calymi dniami zastanawiam sie co on teraz robi, budze sie w nocy i rozmawiam z Bogiem, opowiadam mu wszystko choc on wszystko wie... To mi pomaga bo Bóg jest takim rodzajem łącznika miedzy mna a tym sławnym chłopakiem ktorego kocham. Wieczorami patrze na ksiezyc a dniami na slonce i mysle ze to jedyna wspolna nasz rzecz na ktora oboje patrzymy, rzecz na ktorej nasze spojrzenia moga sie spotkac.. Nie wiem czy to jest chore czy to poprostu wymysl mojego romantycznego umyslu, ale wiem ze to prawda, bo tak jest. Tylko słonce i ksiezyc sa naszymi wspolnymi rzeczami i tylko dzieki Bogu mam z nim łączność. To mi dodaje siły, własnie ta mysl o Bogu:)


* * * * *

Ania, mam pomysł: masz do niego jakiś kontakt lub wiesz jak go zdobyć? Jeśli tak, napisz do niego. Tak po prostu, bez wyznawania uczuć. Napisz, że jesteś zafascynowana jego muzyką i jego osobą. Jeśli Ci odpisze, to znaczy, że on sam uważa się za kogoś "dla ludzi". Jeśli nie będziesz znała odpowiedź na swoje pytanie. To nie jest tak, że jak ktoś jest sławny to każdy inny może sobie o nim pomarzyć. Tylko widzisz, środowisko artystyczne (jak każde inne, ale to może trochę bardziej) ma swoje zwyczaje, konwenanse itp. Po prostu Ci ludzie nie szukają nikogo spoza swojego środowiska. Inna rzecz czy się uważają za kogoś lepszego czy nie, ale faktycznie rzadko zdarzają się takie związki. Zatem to nie jakaś umowa społeczna dzieli społeczeństwo na zwyczajnych i niezwyczajnych tylko przeważnie sami artyści wytwarzają dystans.
Bardzo dobrze, że się modlisz. Bóg wie o Twoim uczuciu i bądź pewna, że Twoje modlitwy nie idą na marne - one idą "na konto" tego chłopaka - być może nawet nikt inny się za niego tyle nie modli. Nie wiem czy to dla Ciebie pocieszenie, ale prawda jest taka, że Ty bardzo dużo dla niego robisz. Natomiast powtórzę Ci jeszcze raz: nie wmawiaj sobie, że on i tylko on. Teraz Ci się tak wydaje i dlatego zachęcam Cię do napisania do niego.Natomiast nie sądzę, by Twoje życie było po to, byś "kochając tego udawała miłość do innych aby go zastąpić". Takie zachowanie byłoby zwyczajnym oszustwem i wielką krzywdą dla tego, wobec kogo udajemy - przecież każdy ma uczucia i nie chce być "środkiem zastępczym". Zresztą przytoczony tekst to tylko piosenka - Anita Lipnicka sama w niego nie wierzy, bo ma dziecko z Johnem Porterem i z pewnością nie jest on tylko kimś "na zastępstwo uczuciowe".
Aniu, będzie dobrze. Napisz - nic nie ryzykujesz. Bądź pewna, że Bóg się o Ciebie zatroszczy, także w sferze uczuciowej.

  An, 20 lat
1336
24.10.2006  
Szukałam ale nie znalazłam odpowiedzi na pytanie. Jak rozpoznać powołanie?? Z jednej strony czuje powołanie do życia w zakonie z drugiej zaś do życia w małżeństwie. Nie wiem które jest tym właściwym powołaniem. Przy głębszych próbach odgadnięcia prawidłowej drogi pojawiaja się obowy i wątpliwości przed życiem w zakonie i przed zyciem w małżenstwie. Stoje na rozstajnych drogach i nie wiem która mam iść. Byłabym wdzięczna gdyby ktoś zechcial choć w maleńkim stopniu ujawnić jak rozpoznać tą właściwą droge.

* * * * *

Proponuję pojechać na rekolekcje powołaniowe - zobaczysz jak wygląda życie w zakonie i czy to Twoja droga. Informacje znajdziesz w internecie. Jeśli masz znajomego duchownego lub zakonnicę porozmawiaj z nimi jak kształtowało się ich powołanie. A co do małżeństwa - tu powołanie zwykle nadchodzi z pokochaniem właściwej osoby, choć nieraz już wcześniej czujemy pewne symptomy np. chęć założenia rodziny, realizacji siebie jako żona i matka. Oczywiście nie zapominaj o modlitwie np. tej: [zobacz]

  Ewelina, 19 lat
1335
24.10.2006  
Bardzo dziękuję za odpowiedz(1301).W duchu miałam nadzieje,że własnie tak bedzie ona wyglądała, że nie potepi Pani tego co robie.Kilka razy Pani podkreśłiła, że jestem osoba dorosła i ze względu na to rodzice powinni traktowac mnie tak jak na taka osobe przystało.Nie wiem czy o tym wspominałam we wczesniejszej wiadomości, ale za każdym razem gdy przy okazji jakiejs klutni staram sie o tym przypomniec mamie,że nie jestem juz małym dzieckiem ,że też mam prawo sie denerwowa i miec własne inne niz ona zdanie , mama wtedy mowi cos w sensie\"póki jestes na moim utrzymaniu masz robic co Ci karze\".Wtedy zaczyna mi wyliczac ile to na mnie wydała pieniedzy itd itd.Na prawde ciężko mi tego słuchac.pamietam całkiem niedawno swiatkiem takiej \"mini\" klutni była koleżanka z pracy mlojej mamy...po jakims czasie własnie ta koleżanka powiedziala mi,żeby sie nie przejmowała tym co mowi moja mama,że po tym jak była swiadkiem tej klutni obie sie posprzeczały poniewaz ta pani zwróciła uwage mojej mamie ze nie powinna mnie tak traktowac w obecnosci innych ludzi.Wie Pani jak mi sie wtedy zrobiło przykro i wstyd..? Wstyd własnie za mojja mame ,że ludzie maja o niej takie zdanie..i ze to od obcych ludzi słysze miłe słowa, jakiekolwiek pochwały.To takie dziwne bo...zawsez gdy słucham jak inne matki mowia cos o swoich dzieciah to chocby byly najgorsze to zawsez staraja sie je bronic i nigdy nie mowia złych rzeczy...z moja jest odwrotnie...czasem dlatego mam wrażenie,że jestem jakas wyrodna(jak to ona mnie nazywa) córka:(a przecież staram się i nie chce taka byc.Większosc moich złych nastrojow sa spowodowane własnie przez nia..przez jej krzyki, pretesje..ciagłe udowadnianie mi jaka jestem beznadziejna, dobijanie mnie z kazdym dniem zarysem mojej przyszlosci u boku K....i myśląc coraz głębiej nad tym dochodze do wniosku,że wszytsko co dla mnie wydaje sie najwiekszym szczesciem i tym co jest dla mnie dobre, dla niej jest czyms złym.To chyba to mnie własnie najbardziej ciągnie do K.. bo on jest wesoły potrafi mnie pocieszyc wytłumaczyc, pokazac ta lepsza strone zycia..przy nim zapominam o tym jaka jestem nidobra..on mi udawadnia ze na prawde nie jestem złym człowiekiem..to w sumie była taka forma wyżalenia sie..aczykoliwek dziękuje Pani za poświęcony czas.Pozdrawiam

* * * * *

Ewelino, przyszło mi do głowy, że pewnie Twoi rodzice wywierają na Ciebie taką presję, ponieważ pokładają w Tobie bardzo duże nadzieje. Jesteś może jedynaczką? Nawet jeśli nie to pewnie chcą swoje niezaspokojone ambicje przelać na Ciebie. Czasem właśnie rodzice robią błąd w postaci nieustannej krytyki, co według nich ma wpłynąć na dziecko motywująco. A jest dokładnie odwrotnie. Rozumiem Cię doskonale jak się czułaś w opisanej sytuacji, bo nigdy nie należy nikogo krytykować przy innych i dotyczy to wszelakich relacji, także przyjacielskich czy pracowniczych. Na pewno nie wolno Ci myśleć, że jesteś zła i niewdzięczna. Absolutnie tak nie jest, skoro masz takie rozterki i piszesz tutaj. Natomiast Twoja mama chce niejako wymusić na Tobie określone zachowania i dlatego uderza w Twój czuły punkt. Naturalnie, że dopóki jesteś na ich utrzymaniu oni mają prawo o wielu sprawach decydoważ, ale nie wolno tego wypominać ani nie wolno stosować takich zakazów. Wiem, że Ci trudno. Staraj się jak najmniej wchodzić w jakieś utarczki słowne z mamą. Czasem idź na ustępstwo, ale nie daj sobie wmówić, że jesteś zła. Znajomość z chłopakiem kontynuuj, ale - tak jak mówiłam - nie drażnij nią rodziców. Masz 19 lat, pewnie niedługo pójdziesz na studia. Wtedy siłą rzeczy się usamodzielnisz i będziesz musiała sama podejmować decyzje. Tą sytuację potraktuj jako coś, co Cię nauczy może kompromisu, może cierpliwości, może pokory. Szanuj rodziców, ale sama oceniaj co jest dobre, bo szacunek to nie ślepe posłuszeństwo. Trzymaj się!

  Ula, 25 lat
1334
23.10.2006  
Witam. Trochę mi głupio tu pisać - taka \"stara baba\" jak ja już powinna być bardziej odpowiedzialna za swoje życie, ale chcę aby ktoś rozsądny mi doradził - wyraził swoje zdanie - nie mam z kim (prócz męża) o tym porozmawiać. Od 6 miesięcy jesteśmy małżeństwem, mieszkamy z rodzicami mojego męża. Teściowie to wspaniali ludzie-bardzo ich kocham.My z mężem jesteśmy na stażach - zarabiamy wpólnie niecałe 1000zl-więc kiedy teściowie zaproponowali nam mieszkanie i utrzymanie-nie mieliśmy wyjsćia i z wdzięcznościa przyjeliśmy ich propozycję. starsze rodzeństwo męża od lat jest już samodzielne-w innych miastach -tesciowie lubią ludzi-nie chcieli tez zostac sami. Rodzice męża całkowicie nas utrzymują - swoje mikroskopijne pensje(po 470zl/os)odkladamy na dokształcanie się - oboje się jeszcze uczymy.Niestety-od jakiegos czasu mam wrażenie że ja nie jestem ich synową,a żoną swojego męża- tylko dodoatkowym, adoptowanym dzieckiem. Mąż nadal jest traktowany jak dziecko, ja takze - na nic nie mamy wplywu, wszystko jest nam podstawiane pod nos, wszystko jest wybierane za nas - próbowalam w uczestniczyc w pracach domowych ale- moze to smiesznie zabrzmi-ale oni nie lubią dzielić się pracą-musza miec nad wszystkim calkowitą kontrole.Rozmawialam z nimi ale tez zdaja sie nie rozumiec o co mi chodzi i miec zal ze tyle mamy i jeszcze cos nam nie pasuje.Zanim o czyms pomysle-juz to jest zrobione.Najgorsze jest to ze widze jak mąż sie do tego przyzwyczaja - podoba mu sie to i boje sie o nasze przyszle zycie.Probowalalm delikatnie rozmawiac z nim-nie rozumie o co mi chodzi-nie jest leniem - gdy tesciowie wyjechali na 3 tygodnie-swietnie sobie radzilismy z podzialem obowiązkow. mysle ze inaczej by wygladalo gdybysmy mieszkali sami. Zastanawiam sie czy uciekac,czy nie znalesc w sobie odwagi i nie zacząc przekonywac meza ze lepszy suchy ( niestety doslownie) chleb - byle u siebie, byle moc zrobic pranie, obiad, kolacje, zakupy ( ten suchy chleb...)mamy troszke pieniędzy odlożonych -starczy na kilka miesięcy wynajmu mieszkania -ale boje sie co potem. dreczy mnie to jak nasze malzenstwo zaczyna wygladac - ale boje sie ze tesciowie sie obraza -a przeciez tyle dla nas zrobili,boje sie ze skaze meza na zycie w nędzy, ze bedzie musial zrezygnowac z wymarzonych studiow, Czy przeznaczyc wszystkie(bardzo skromne)oszczedności na wynajem mieszkania?czy dalej trwac w tym i udawac szczesliwa? Nie wiem

* * * * *

Ula, ja też jestem mężatką i jeśli chcesz znać moje zdanie to ja je zawsze wyrażam w tym temacie jednoznacznie: małżeństwo powinno mieszkać samodzielnie, zwłaszcza na początku. Dlaczego? Oczywiście, można mieć super układy z teściami, ale właśnie pojawiają się sytuacje takie jak te, o których piszesz lub jeszcze inne, kiedy to małżeństwo najzwyczajniej w świecie nie czuje się u siebie. Nie czuje się swobodnie, nie może robić tego co w danym momencie chce lub musi. Czasem są sytuacje takie, że po prostu jest konieczność bycia w domu samemu. Przykład może skrajny ale prawdziwy: konieczność zbadania nasienia w sytaucji problemów z poczęciem dziecka. Odbywa się to w ten sposób, że małżeństwo musi współżyć a potem dowieźć próbkę nasienia do kliniki. Kiliniki przeważnie pracują do 18-19, a trzeba dowieźć w ciagu pół godziny. I co następuje? Pospieszne współżycie w środku dnia i gnanie na złamanie karku z pojemniczkiem trzymanym w temperaturze ciała. Trochę głupio robić to przy rodzicach, prawda? Głupio nawet mówić o co chodzi. Albo choćby zwykłe kłótnie czy nieporozumienia małżeńskie. Sytuacje, kiedy kobieta musi się wypłakać. I co robić to w ukryciu, bo rodzice sobie coś pomyślą? Albo zwyczajna chęć pobycia samemu. No i codzienność: to przyzwyczajenie do robienia czegoś za dzieci, a jak są wnuki to "wtrącanie się" w wychowanie, bo "ja już swoje wychowałam, to wiem". Albo choć drażniące którąś ze stron zwyczaje u teściów, którym trzeba się podporządkować. Gdy wyszłam za mąż oczywistym dla mnie było to, że będziemy mieszkać osobno. Właśnie po to, żeby dobre układy z teściami nadal dobre pozostały. Żeby nie było żadnych urazów. Byłam szczęśliwa, że wreszcie mogę sama poustawiać tak jak chcę przyprawy w kuchni i że możemy być sami wtedy kiedy tego potrzebujemy. Dzięki temu nasze relacje z rodzicami są nadal bardzo dobre. Wiem oczywiście, że są takie sytuacje jak Wasza, kiedy decyduje czynnik finansowy. To jest trudne, bo faktycznie nie macie zbyt wiele pieniędzy. Ciężko mi tutaj zatem doradzić coś jednoznacznego ale zapytam Cię o kilka rzeczy. Podstawowa kwestia to taka jaką macie perspektywę na przyszłość? Bo jeśli np. wiecie, że powiedzmy za dwa lata będziecie mogli wziąć kredyt na mieszkanie, bo np. Twój mąż będzie miał lepszą pracę to od biedy można jeszcze te dwa lata przetrzymać, wykorzystując różne możliwości wyjazdu, by pobyć samemu. Poza tym jak wygląda wspólne mieszkanie. Bo zupełnie inaczej mieszka się w bloku inaczej w jednorodzinnym domku. Czy macie osobne wejście, czy swoją kuchnię lub łazienkę? Czy macie wyizolowany, zamykany na klucz pokój? To może wydawać się dziwne, bo przed kim tu się zamykać, jednak ten zamek w drzwiach ma znaczenie dla psychiki, zwłaszcza kobiety. Daje pewność, że nikt nie wejdzie. Nawet jeśli nigdy nie wchodzi bez pukania to jednak przekręcenia klucza daje komfort psychiczny. Jeśli czujecie, że sytuacja jest napięta, że potrzebujecie intymności, że chcecie poczuć się u siebie to zaryzykujcie wyprowadzkę. Porozglądajcie się, może ktoś będzie chciał coś tanio wynająć, popytajcie znajomych, dajcie ogłoszenie do gazety, szukajcie w internecie i na parafii. Nie bójcie się, że rodzice się obrażą. Być może nie zrozumieją Waszej decyzji, ale zapewnijcie ich, że wyprowadzacie się nie dlatego, że Wam z nimi źle tylko dlatego, że chcecie nauczyć się dorosłości, bo przecież kiedyś będziecie mieli własne dzieci.
Jeśli nie zdecydujecie się na to zapewnijcie sobie możliwie jak najlepsze warunki tutaj: właśnie zamek w drzwiach, zasłonięta szyba w tych drzwiach. Ustalcie z teściową, że Ty też chcesz czasem coś ugotować. Ja wiem, że mężowi może być tak wygodnie. Ale tu nie o wygodę chodzi tylko o Wasze małżeństwo. Ono jest ważniejsze od mamusinych obiadów (na które przecież w niedzielę możecie chodzić). Zupełnie inaczej się żyje jak trzeba wszystko zrobić samemu, ale zrobić wspólnie i mieć z tego satysfakcję. Dopiero wtedy można poczuć tą wolność i jedność w małżeństwie gdy nikt nie traktuje nas jak dzieci, które wprawdzie ślub wzięły, ale jakoś to, że są małżeństwem zaciera się w codzienności. Musicie zrobić bilans. Co jest najważniejsze i jak długo może potrwać taka sytuacja? Bo na pewno nie w nieskończoność. I nie możesz myśleć w ten sposób, że to Twoja decyzja, Twoja odpowiedzialność - i jak piszesz - Ty skazujesz męża na życie w nędzy. To on jest mężczyzną w tym związku i to on na równi (lub nawet bardziej) powinien wziąć odpowiedzialność za kształt Waszego małżeństwa, również w wymiarze Twojej psychiki. To on powinien na równi z Tobą zastanawiać się i analizować. On powinien dokonać analizy za i przeciw - choćby z tego względu, że on jako mężczyzna nie kieruje się tak jak Ty emocjami. Zmotywuj go do tego. Dlatego nie możesz myśleć tak, że to Ty musisz zdecydować i Ty będziesz winna ewentualnym niepowodzeniom, bo wyrywasz go od mamusi. Wy razem jako małżeństwo musicie zdecydować. Twój mąż jest dorosły i to on ma Ci zapewnić poczucie bezpieczeństwa i oparcie: on a nie jego rodzice. To zasadnicza różnica i on powinien nawet jako mężczyzna lepiej się czuć wiedząc, że to on bierze odpowiedzialność za Was, a nie robią to za niego rodzice.
Dlatego porozmawiajcie szczerze, przeanalizujcie wszystko.Pytaj go o zdanie, pytaj jakie jest jego zdaniem wyjście z tej sytuacji. On musi poczuć się Twoim mężem, a nie tylko dzieckiem swoich rodziców i nie może wybierać wygodniejszego dla niego rozwiązania tylko słuszne dla Was obojga.
Ula, życzę Wam dobrego wyboru a jako lekturę radzę poczytajcie książki J. Pulikowskiego, on też pisał sporo o tym problemie. Powodzenia!

  Kasia, xx lat
1333
23.10.2006  
Od prawie 8 miesięcy jestem szczęśliwa z pewnym chłopakiem.Dobrze się ze sobą czujemy, rozumiemy się, mozemy na siebie liczyć:) Mateusz w tym roku rozpoczął nauke w szkole średniej. Ma nowych znajomych itd. W jego nowej klasie jest wiekszosc dziewczat... Dziś dowiedziałam się / nie od Niego- i to najbardziej boli!!!/ jak wita się na dzień dobry ze swoja nową przyjaciolka?ktorej ja osobiscie nie znam.../ Calują sie w policzek... To mnie przerazilo!!!On nie zaprzeczyl ale nie widzi w tym nic zlego.Mowi ze to jest Jego jedyna przyjaciolka i WYLACZNIE z Nia sie tak wita.Ze to jest tylko przyjacielski gest...To mnie zabolalo...Ona ma chlopaka i wie ze On ma mnie.Czy Jego zachowanie jest normalne??? Po 8 miesiącach \"wspólego\" zycia? A moze to ja jestem jakas przewrazliwiona, czy chorobliwie zazdrosna.. Jak Mu zaufac jesli nie mowi mi o takich sprawach??? Proszę Panią,niech mi Pani pomoże!:(

* * * * *

No mnie też by to trochę zaniepokoiło. Jeśliby to była stara przyjaźń i zawsze się tak witali to nic złego. Ale jeśli on tak się wita z nowopoznaną dziewczyną będąc w związku z Tobą to trochę przesadza. Gesty zawsze powinny być dopasowane do realacji. Z nią łączy ją koleżeństwo, więc i gesty powinny być koleżeńskie. Zawsze należy tak się zachowywać, by relacje u postronnych osób nie budziły wątpliwości. Oczywiście, ja wierzę, że o nic innego im nie chodzi, ale masz prawo powiedzieć mu jednoznacznie, że Cię to boli, że jest Ci przykro i że chyba by nie chciał, żebyś Ty się tak witała z kolegami. Może to mu da do myślenia. Trzymaj się.

  Anita, 22 lat
1332
22.10.2006  
Witam, pisalam juz do Pani w pytaniu nr 1274... Nie staram sie postepowac wg. zasady wygodnie - zreszta gdyby zalezalo mi tylko na wygodzie, to pewnie nie zastanawialabym sie tyle i zostala z tym czlowiekiem. Po prostu nie moge o nim zapomniec. Wielokrotnie staralam sie zerwac te znajomosc - zawsze staralam sie postepowac logicznie, a zwiazek z duzo starszym mezczyzna, w dodatku z zobowiazaniami rodzinnymi nie wydawal mi sie logiczny. Jednak nie bylam w stanie zakonczyc tego zwiazku. Nie widzielismy sie juz poltora miesiaca - mimo to mamy ze soba ciagly kontakt mailowy i telefoniczny. Za 2 tygodnie lece do niego. Nie chodzi tu wcale o sponsoring - od poczatku staralam sie zachowac jasne reguly gry jesli chodzi o pieniadze - to prawda dzieli nas ogromna dysproporcja finansowa, ale mimo to odmawialam przyjmowania drogich prezentow itd. Mimo ze on chce mi kupic mieszkanie, ja sie na to nie godze. Po prostu takie mam zasady - od zawsze zarabialam na siebie sama pieniadze i chce zeby tak pozostalo. Pytala Pani czy on jest gotow sie ze mna ozenic - tak. Tyle tylko ze ja nie jestem jeszcze na to gotowa. On mnie traktuje bardzo powaznie - nie jest to tylko wakacyjna przygoda czy przelotny zwiazek. Wiem, ze fakt, ze zamieszkalismy razem, kiedy bylam w Grecji, byc moze zbyt dobrze o mnie nie swiadczy. Po prostu mu zaufalam i kiedy zdecydowalam sie z nim zamieszkac, to tak naprawde po to by lepiej go poznac. Nadal jednak boje sie tego zwiazku i mam wiele watpliwosci. Chce postepowac fair. Andreas zaproponowal mi wspolne swieta w Londynie - tam mieszkaja jego dzieci. A to juz powazny krok, przynajmniej dla mnie. Nie chce popelnic bledu. Wiem ze go kocham, a przynajmniej tak mi sie wydaje. Mam jednak duzo watpliwosci - sa one zwiazane glownie z roznica wieku i z tym, ze on jest przede wszystkim ojcem dla swoich dzieci. Ja oczywiscie to szanuje - poznalam tez jego najmlodszego syna (14 l.). Tyle tylko ze nie wiem, czy to wszystko mnie po prostu nie przerasta. Z jednej strony go kocham i chce z nim byc. A z drugiej zadaje sobie pytanie: czy to ma sens...Czy przez przypadek w nim nie poszukuje ojca ktorego nigdy nie mialam, poczucia bezpieczenstwa itd. Tak, Jezus jest dla mnie wazny, choc nie twierdze ze zawsze postepuje zgodnie z Jego drogowskazami - przynajmniej w wypadku zachowania czystosci zawiodlam. Kiedy sie spotkamy kolejnym razem, postaram sie te czystosc zachowac choc bedziemy mieszkac razem - wiec bedzie to bardzo trudne. Po prostu nie wiem co mam robic - czy zrezygnowac z tego zwiazku i cierpiec, czy mimo moich watpliwosci dalej go kontynuowac. Moja mama i babcia podeszly do tego zwiazku na poczatku bardzo negatywnie, ale w koncu uznaly ze to moje zycie i to ja poniose wszelkie konsekwencje, wiec daly mi wolna reke.

* * * * *

Anita, czy Ty oczekujesz ode mnie jednoznacznej odpowiedzi? Przeciez wiesz co ja o tym myślę, bo Ci to już wcześniej napisałam. Jeśli chcesz wiedzieć co sądzę o różnicy wieku to przeczytaj proszę odp. nr: 8, 28, 87, 310, 916, 1253. Ale zaznaczam od razu, że nie różnica wieku jest w Waszym przypadku głównym problemem. Wyobraź sobie Was za 10, 15 lat. On będzie dziadkiem, a Ty kim? Wyobraź sobie Wasze wspólne dzieci. Czy on w ogóle chciałby mieć z Tobą dzieci? Zapytaj go o to. To, że on ma rozwód kościelny, bo prawosławie takowy dopuszcza nie znaczy dla Ciebie jako katoliczki, że już wszystko jest ok. W końcu oni ileś lat wspólnie żyli. Czy nie uważasz, że on teraz będzie oczekiwał od Ciebie takich zachowań jak od niej? Żebyś mu tak gotowała, zajmowała się domem i nim itp.
Widzisz, ja w dalszym ciągu uważam, że Ty jesteś dla niego powiewem świeżości. I tyle. A co do jego dzieci: poznaj je i zobacz kim są dla niego i czy gdyby musiał wybierać to Ty byłabyś w jego życiu na pierwszym miejscu. A jeśli byś nie była to znaczy, że nie traktuje Cię tak jak powinien traktować kogoś kto zostanie jego żoną. Zobacz jak jego dzieci Cię traktują. I wiedz, że dla nich będziesz zawsze druga, a może nawet ta, która odbiera im ojca. Piszesz, że nie jesteś dojrzała do małżeństwa. A dlaczego? W czym konkretnie nie dojrzałaś? Czego się obawiasz? Czego Ci brakuje z jego strony? Czego sama nie potrafisz? Odpowiedz sobie na te pytania, bo może się okazać, że nie do małżeństwa jesteś niedojrzała tylko nie jesteś pewna związku z nim. I bardzo dobrze, że postanowiłaś zachować czystość. A czyu on też postanowił? Zapowiedz mu swoją decyzję kategorycznie i zobacz jak zareaguje. Czy coś się zmieni? Jeśli jej nie uszanuje będziesz miała jednoznaczny dowód, że nie chodzi mu o Ciebie. Dla mnie ktoś kto pozbawia dziewictwa młodej dziewczyny (choćby za jej zgodą) nie będąc jej mężem nie jest wiarygodny. Bo to oznacza, że nie potrafił jej uszanować. Gdyby szanował to podziwiałby piękno, ale nie śmiałby po nie sięgać nie mając do niego prawa. Już św. Katarzyna pisała: "Kobieta jest jak lilia. Dobry człowiek nie ośmieli się jej dotknąć, ale przyjdzie osioł i ją zeżre". Przemyśl sobie te słowa, bo już kilka wieków są aktualne.
Anita, módl się. I jeśli widzisz cień wątpliwości ratuj siebie zanim będzie za późno. Z Bogiem!

  Konrad, 20 lat
1331
21.10.2006  
Dzień Dobry:) Moje odpowiedzi: 1140, 1185, 1248 i 1291. Wszystko już się raczej wyjaśniło i chyba piszę do Pani po raz ostatni. Co prawda nie rozmawiałem z tą dziewczyną w cztery oczy, ale na początku października ta dziewczyna miała urodziny i wysłałem jej życzenia. Po kilkunastu minutach otrzymałem od niej smsa, że dziękuje za życzenia, ale niepotrzebnie je wysłałem. Wówczas napisałem, że domyślam się, że ta dziewczyna nie chce mnie znać i że nienawidzi mnie od stóp do głów, ale szacunek wymagał tego, abym przesłał jej zwykłe życzenia. Ona odpisała, że nie może mi zabronić składania jej życzeń, ale woli, żebym tego nie robił i poprosiła mnie, abym skasował jej numer telefonu. Czyli wychodzi na to, że ona już to zrobiła i chce o mnie zapomnieć:( Ale to nie koniec. Otóż w szkole został poruszony temat studniówki, a to się wiąże z wyborem partnera na tą uroczystość. I ku mojemu zdziwieniu ta dziewczyna na razie idzie sama, a kiedy koleżanki pytały ją, czy nie pójdzie z Maciejem (to jest ten kolega, który pojawił się po Dniu Kobiet), to ona stwierdziła, że: \"Przecież nie pójdę na studniówkę z Maciejem!\". Więc być może ta dziewczyna chciała być z tym chłopakiem, ale on nie chciał i nic z tego nie wyszło. A może to jest tylko zwykły kolega. Nie wiem i nie mam zamiaru w to wnikać, ale faktycznie ten Maciej ma tu jakieś drugorzędne znaczenie. Jednak kiedy ja wpisywałem się na listę osób idących na studniówkę, to ta dziewczyna kątem oka patrzyła, czy wpiszę kogoś jako osobę towarzyszącą, czy nie. Ale prawdopodobnie zerkała tylko po to, aby mieć satysfakcję, że pójdę sam, bo nie umiem sobie nikogo innego znaleźć poza nią. Więc na razie zarówno ta dziewczyna jak i ja idziemy sami na studniówkę, ale wątpię, aby do stycznia wydarzyło się coś, co by spowodowało, że poszlibyśmy razem. Chociaż niczego nie można wykluczyć. Poza tym w szkole nadal traktujemy się jak powietrze, ale... Zauważyłem, że ta dziewczyna coraz częściej na mnie spogląda. Ja oczywiście nie patrzę jej prosto w oczy, ale widzę to kątem oka. Ponadto zaczyna przebywać tam gdzie ja. Na lekcjach siada gdzieś w pobliżu mnie, jak zabieram głos to ona się obraca i na mnie patrzy i słucha co mówię. W ostatnim tygodniu zdarzyło się nawet, że kiedy ta dziewczyna przechodziła obok mnie to niby się potknęła o moją nogę lub trafiła mnie ręką. Nie wiem czy to było przypadkowe, czy zrobiła to specjalnie. Być może ja to wyolbrzymiam, myśląc, że to jakieś gesty na moją korzyść. No i nadal słyszę jej komentarze, kiedy na lekcji ktoś popełni błąd w liczeniu i ja to zauważę i nauczycielka mnie pochwali, że dostrzegłem błąd to ta dziewczyna się odzywa i mówi: \"Wiadomo\", lub też kiedy na języku czytam jakiś tekst i nauczyciel mnie pochwali, że ładnie czytam to ona też mówi: \"Wiadomo\". Prawdopodobnie robi to po to, bo uważa mnie za osobę przemądrzała i w ten sposób chce mi dać do zrozumienia, że ją to irytuje. No i ostatnią kwestią jest to, że ta dziewczyna ma imprezę urodzinową z dwoma innymi koleżankami w przyszły weekend. I już 3/4 klasy otrzymało zaproszenia, natomiast ja nie i nawet żadna z tych koleżanek nie pytała mnie czy pójdę lub ile chcę zaproszeń itd. Więc podejrzewam, że ta dziewczyna nie chce mnie widzieć na tej imprezie i prawdopodobnie powiedziała o tym swoim koleżankom i od żadnej z nich nie otrzymam zaproszenia i po prostu na tej imprezie mnie nie będzie. No i to wszystko co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich kilku dni. Więc ja nie mam zamiaru tej dziewczyny prosić o rozmowę, bo po co mam się narzucać. Jak jej będzie zależało to się do mnie odezwie, wtedy możemy usiaść i wszystko sobie wyjaśnić. Ale ja nie mam zamiaru wychodzić z inicjatywą, bo po co mam się narażać na odtrącenie albo wyśmianie ze strony tej dziewczyny. Dziękuję za dotychczasową pomoc i raczej już nie będę do Pani pisał, bo już chyba nie ma po co. Pozdrawiam:)

* * * * *

Konrad, przykro mi, że tak się skończyło, ale widzę, że jesteś mądrym chłopakiem i nie muszę Ci niczego tłumaczyć. Wierzę, że spotkasz kogoś kto odwzajemni Twoją miłość. Trzymaj się mocno i życzę Ci powodzenia. A na studniówce baw się dobrze, w końcu nie idziesz tam dla niej. Z Bogiem!

  Anonimka, 18 lat
1330
21.10.2006  
Mam pytanie dosyć dziwne. W zyciu nie zaznalam wiele czulosci. W domu tez jej nie bylo. Tak bardzo pragne milosci, bycia blisko kogos, ofiarowania mu czasu, dzielenia sie soba; a z drugiej strony co jakis czas moj umysl nawiedzaja zle(?) mysli typu: isc do zakonu (czego tak na prawde ja nie chce), albo jak sie bawie z dziecmi to przychodza mi do glowy ze jak je przytulam i caluje to to moze przerodzic sie za jakis czas w jakies zboczenie dlatego, ze ja sie czuje wtedy szczesliwa i lubie to robic i zaraz mysle, ze sie to bezinteresowne przytulenie przerodzi w cos zlego. Jednym slowem moj umysl z kazdej radosci tworzy lęk. To jest straszne, bo ciezko z takim czyms zyc. Dziekuje za odpowiedz!

* * * * *

Po pierwsze: powołanie nie jest za karę tylko jest darem i jak się pojawia to powołany odpowiada z radością. Jeśli się boi to nie jest to powołanie. Jeśli zaś masz poważne wątpliwości i chcesz się przekonać jak jest naprawdę to pojedź na rekolekcje powołaniowe lub porozmawiaj z jakimś duchownym. Co do dzieci: Twoja reakcja jest najnormalniejsza w świecie i prawdopodobnie świadczy o tym, że masz instynkt macierzyński. Po prostu. Gdybyś zachowywała się inaczej to byłoby to dziwne. W żadnym razie nie można tu mówić o jakimś zboczeniu. Może nawet jest to sygnał byś zajęła się tym zawodowo np. podejmując pracę nauczycielki lub pedagoga. Co do radości: nie wiem co wydarzyło się w Twojej rodzinie i jakie są relacje między rodzicami. Naturalnie brak doświadczenia miłości i czułości w dzieciństwie rzutuje na nasze późniejsze życie. Nie przekreśla możliwości normalnego funkcjonowania, ale rodzi lęki, zahamowania i kompleksy, nad któryumi trzeba pracować. Twoim problemem może być to, że nie wierzysz do końca w swoją wartość jako człowieka. Myślisz może, że nie należy Ci się wiele rzczy, które bez trudu zdobywają inni. Tak nie jest, ale wyleczenie się z takiego myślenia nie jest łatwym i prostym krokiem. Jednakże koniecznym. Pisałam o tym więcej w odp. nr: 421, 537, 950. Jesteś normalną dziewczyną, która jest spragniona miłości i szczęścia i ma do tego prawo. Musisz tylko modlić się o mądrość i siłę do realizacji swoich marzeń i musisz określić co daje Ci radość. A potem próbować do tego dążyć. Nie zrażaj się tymi myślami, bo one nie pochodzą od Boga. Bóg chce byśmy byli szczęśliwi i byśmy tym szczęściem dzielili się z innymi. Chce tego również dla Ciebie i od Ciebie. Musisz codziennie pomału przezwyciężać siebie, pokonywać te lęki, które są w Tobie, wychodzić naprzeciw wyzwaniom. Nawet jeśli się ich boisz. Każdy sukces doda Ci skrzydeł i zdopinguje do dalszego działania. Dlatego warto. Bo na tym polega życie. Módl się o to, a zobaczysz, że pewnego dnia Twoja na razie głęboko skrywana kobiecość przeobrazi się w pięknego motyla.

  Natalia, 17 lat
1329
20.10.2006  
kiedyś miałam chłopaka, z którym nie jestem juz ponad pół roku... bardzo mi na nim zależało... chyba go po prostu kochałam, jednak bardzo sie na nim zawiodłam:( ...później poczułam \"coś\" do mojego przyjaciela... czułam sie przy nim niesamowicie...i wiem,że on przy mnie tez... jednak kiedy odważylismy sie zblizyc do siebie miedzy nami sie wszysko zepsuło... zrozumiałam, że go nie kocham i on tez chyba to zrozumiał... bardzo mi szkoda dawnej przyjaźni! ...teraz mam bardzo podobną sytuacje... mam pewnego przyjaciela w klasie, który od dawna mi się podobał... teraz zbliżyliśmy sie do siebie...wiecej ze soba przebywamy... jest nam ze soba dobrze... czuje,że sie w nim zakochuje... jednak boje sie powiedziec mu o swoich uczuciach wprost... chyba juz za dużo razy się zawiodłam... boje sie ,ze kolejny raz strace przyjaciela... i czarny senariusz miłosci kolejny raz sie powtórzy...

* * * * *

Widzisz, Natalio, czasem tak jest, że gdy przyjaźń przeradza się w miłość coś się psuje. Pisałam o tym w odp. nr: 46, 72. Jednak w Twoim przypadku należałoby najpierw odpowiedzieć na pytanie czy kończy się z powodów opisanych we wskazanych odpowiedziach czy dlatego, że po prostu zbyt szybko i niepotrzebnie wyznawałaś miłość. Być może ta relacja miała szansę ale Ty zbyt szybko przycisnęłaś chłopaka do muru i nie dałaś mu się wykazać. To niedobrze gdy dziewczyna pierwsza wychodzi z taką inicjatywą. Chłopak wtedy źle się czuje, że to on nie spełnił swojej roli, czuje się naciskany i udaje, że wcale mu nie zależy. Ma żal do dziewczyny, że to ona przejęła pałeczkę. To tak jakby dawała do zrozumienia, że to ona wie co jest dla nich dobre i to ona chce poprowadzić ten związek. To wbrew męskiej naturze. Stąd wiele takich wyznań kończy się zakończeniem dobrze zapowiadającej się znajomości. Więcej na ten temat pisałam w odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514, 1168. Obecnej relacji nie spisuj na straty, ale bądź ostrożniejsza i czekaj na inicjatywę chłopaka. Możesz mu dawać do zrozumienia, że darzysz go sympatią, ale wyznanie uczuć nie powinno mieć miejsca.

  Grzesiek, 19 lat
1328
19.10.2006  
Jakies dwa lata temu poznalem dziewczyne ktora bardzo mi sie spodobala. Tzn \"poznalem\" w sumie to jej nie poznalem bo nigdy z nia nie rozmawialem jedynie mowilismy sobie czesc i tyle. Wiem jak ma na imie i ile ma lat (jest mlodsza ode mnie). Chodzila ze mna na treningi kung-fu. Nigdy nie mialem smialosc z nia pogadac ( jestem bardzo nie smialy do dziewczyn ktore mi sie podobaja, moze dlatego, ze jak bylem mlodszy to sie kilka razy zawiodlem. Najsmiejsze jest to ze w srod znajomych oraz ludzi nowo poznanych takze dziewczyn jestem dusza towarzystwa przynajmniej za takiego mnie uwazano ). Zauroczyla mnie. Nanatepny rok ona przestala chodzic na treningi i zapomnialem o niej. Jednak kilka razy spotaklem ja na ulicy ( mieszkam w dosc malym miescie) i za kazdym razem to zauroczenie odzywalo. Poznawala mnie bo za kazdym razm sie patrzyla na mnie. A speszony odwracalem glowe. Nie wiem co mam robic... bo wiem ze cos do niej czuje (pomimo tego ze jej nie znam) i nie jest to sam wyglad fizyczny bo podoba mi sie wiele dziewczyn, a jednak nie mysle o nich z taka intesywnoscia. Wiem ze takiego uczucia raz juz doznalem i bardzo sie zawiodlem :( Nie wiem co mam robic.... Chcialbym ja bardzo poznac ale nie wiem jak...... ( wiem gdzie chyba chodzi do szkoly ). Planuje do niej podejsc i znia pogadac tylko nie wiem o czym (moze o treningach itd.) ale co dalej.... boje sie ze jak ja poprosze zeby sie przeszla ze mna na spacer to ja wystrasze..... Nie wiem co mam robic. Boje sie porazki i ze wyjde na idiote ale drazni mnie juz samotnosc. A dawno mi zadna dziewczyna tak nie zawrocila w glowie :( W sumie takie zagadanie do niej planuje przy najblizszej okazji ( czyli za godzine jesli ja spotkam :) Prosze o modlitwe za mnie a bym w koncu uporal sie ze swoja nie smialoscia oraz samotnoscia . Mi jest wsyd o co kolkwiek prosci Boga, poniewaz jestem grzesznikiem i zwracam sie do Niego tylko w chwilach potrzeby :( Przeraza mnie samotnosc

* * * * *

Grzesiek, dobrze myślisz :) Jak ją spotkasz to uśmiechnij się i powiedz: "Cześć, dawno Cię nie widziałem. Chodzisz na treningi gdzieś indziej czy na razie masz przerwę?". Potem zapytaj w którą stronę idzie i po prostu przez kilkadziesiąt metrów jej towarzysz. Jeśli ona nie unika Twojego wzroku to znaczy, że jest do Ciebie pozytywnie nastawiona. Jestem pewna, że sobie poradzisz. Wiesz, nawet mi się nie chce wierzyć, że jesteś taki nieśmiały skoro chodzisz na takie treningi ;-). Ja zawsze odbierałam takich chłopaków jako bardzo silnych i pewnych siebie. Co do modlitwy: weź się facet w garść i pogadaj z Bogiem. Tu nie chodzi o klepanie "Zdrowasiek" tylko o normalną męską rozmowę z Nim. Pewnie, że jesteś grzesznikiem, jak wszyscy. Ale dla Niego to nic nowego. Jakby rozmawiał tylko z tymi, którzy nie mają grzechu to tylko Jezus i Maryja by mu zostali. A to przecież nam, ludziom kazał mówić do siebie "Ojcze". Mówić. Czyli prosić także. Módl się o miłość, o rozwiązanie tej sytuacji. O odwagę. O dobrą dziewczynę. Powodzenia!
A w wolnych chwilach poczytaj sobie książkę Johna Eldredge "Dzikie serce".

  Ktos, 23 lat
1327
19.10.2006  
Kilka razy np. w pytaniu w 616, 1070 itp. pisesz ze chlopak powinniem wzbaczyc dziewczynie ze nie jest dziewica bo Bog jej wybaczyl , a gdzie indziej ze kazdy zwiazek daje Bog . Wiec stad jest logicznz wniosek ze Bog pozwolil jej na ten grzech dajac jej tego poprzedniego chlopaka , gdyby go nie miala grzechu by nie bylo . Ja tez jestem prawiczkiem dlatego i tylko dlatego ze nie mialem dziewczyny jeszcze 3 lata temu uwazalem seks po 2 miesiacach zwiazku za koniecznosc . Pan jednak nie dal mi okazji do wzbrobowania tej teorii znalezlem madrych ludzi i sam jestem teraz za czystoscia . Dlaczego Bog nie chroni wszystkich tak jak ochronil mnie . Zauwasz ze Bog wybacza tylko te grzechz na ktore sam pozwolil moglby nie dopuscic do straty dziewictwa nie dajac jej tego chlopaka lub ladujac w nich silnz wstyd czemu tego nie zrobil . Mam pytanie jestem sam czy moge sie modlic oto by moja przyszla zona byla dla mnie pierwsza by Bog ochronil ja tak jak i mnie przed tym bledem .

* * * * *

Bóg dał każdemu rozum i wolną wolę po to by rozeznawać i dokonywać wyborów. Naturalnie, że Bóg "dopuszcza" by człowiek grzeszył bo przecież nie gwałci naszej wolności i nie steruje naszym zachowaniem. W tym sensie "dopuszcza" jak "dopuścił" II wojnę światową. Tak samo "dopuszcza" dobre zachowania. Po prostu: Bóg nie ingeruje w naszą wolność i możliwość dokonywania przez nas wyboru. Jednak czy owym "dopuszczaniem" Bóg zmusza nas do grzechu lub go nakazuje? Nie! Gdyby tak było to nie byłby Bogiem. Bóg jest Dobrem i Miłością i tego pragnie dla nas. Pragnie - ale do niczego nie zmusza. To my sami mając rozeznanie (wiedząc co jest dobre a co złe) dokonujemy wyborów jak się w danej sytuacji zachowamy. Nie ma takiej sytuacji, że człowiek musiałby grzeszyć.
W podanym przez Ciebie przykładzie owa dziewczyna mogła przecież wcale nie godzić się na współżycie zaproponowane przez tego chłopaka. Wiedziała, że to grzech i dokonała wyboru, że będzie współżyć. Gdzie "przymus" Boga? Piszesz, że gdyby tego chłopaka nie było w jej życiu to by nie zgrzeszyła. To prawda, nie zgrzeszyłaby z nim. Ale mógłby być ktoś inny w odniesieniu do kogo podjęłaby taką samą decyzję - tego przecież nie wiesz.
Z Twojego listu przebija też silne poczucie istnienia "przeznaczenia". Owszem, Bóg stawia na naszej drodze różnych ludzi. To jego propozyje dla nas. Możemy z nich korzystać lub nie. Możemy chcieć poznać tych ludzi bliżej lub nie. Możemy być z nimi lub nie. Będąc z nimi możemy godzić się na pewne zachowania lub nie. Bóg nie determinuje naszego życia określając w momencie narodzin "jedyną słuszną drogę". Gdyby tak było nie obdarzyłby nas - jak już wspomniałam - wolną wolą i rozumem. Nie ma w naszym życiu czegoś takiego jak przeznaczenie - pisałam o tym w odp. nr 58, 86, 896. Co do pytania w ostatnim zdnaiu - naturalnie, że możesz, a nawet powinieneś się o to modlić! Dziewictwo to wielki skarb i każdy powinien chcieć go zachować. W podanych przez Ciebie odpowiedziach pisałam co zrobić gdy ktoś kogo kochamy już wcześniej dziewictwo utracił. Najbardziej wspaniałomyślnym gestem jest tu przebaczenie. Ale nie każdy jest do tego zdolny i dlatego - o czym też tam pisałam - jeśli nie może wybaczyć lepiej żeby odszedł i pozwolił dziewczynie czy chłopakowi spotkać kogoś kto wybaczy. Nigdzie nie pisałam o przymusie wybaczania.
Reasumując: cieszę się, że widzisz wartość czystości i polecam Ci ten artykuł: [zobacz]

  XYZ, 19 lat
1326
18.10.2006  
Witam!Moje pytania moga wydać się bezsensowne, ale dla mnie są ważne. Po co wiązać się z kimś, jeśli nie wiadomo, czy ten związek przetrwa? Znam dużo par, które się rozstały, znam ludzi, którzy są w kolejnym n-tym związku i za każdym razem wydaje im się, ze kochają. W jednej z odpowiedzi napisała Pani, ze po współżyciu ludzie bardzo przywiązują się do siebie, ja tego nie potwierdze bo jestem dziewicą:) ale wydaje mi się, ze również samo bycie ze sobą, chodzenie za rękę, przytulanie, pocałunki sprawiają, ze ludzie się do siebie przywiązują. i potem, gdy następuje rozstanie- to boli. To jest dla mnie paradoksalne: Żeby znależć męża/żone trzeba przejść ten etap \" chodzenia\", ale ja boję się zaanażowania w jakikolwiek związek, bo obawiam sie własnie tego, ze on \"nie wypali\" a im bardziej bede kogoś poznawać i przywiązywać sie do niego, tym gorzej potem bedzie, gdy sie rozstaniemy. Pani teraz może zapytać \" A skąd wiesz, ze się rozstaniecie?\" Nie wiem, nie mam pewności, ale na to, ze będziemy razem na całe życie też nie mam pewności i ja sie boję takiego totolotka. Nigdy nie byłam z kimś związana na poważnie, zawsze było to tylko tymczasowe \" kręcenie ze sobą\" i dawanie \"kosza\" chłopakom, a Ci z kolei wchodzili potem w inne związki, a nim zainteresowali się mną też mieli dziewczyny, więc stąd moje rozważania- byłam prawie zawsze \" jedną z...\" i za kazdym razem gdy dowiadywałam się, ze oni mają kogoś nowego na oku, zastanawiałam się, czy ich rzekome uczucia do mnie były prawdziwe i czy warto było wierzyć w ich słowa, wyznania, gesty itd. Ale zaznaczam- to ja ich odrzucałam, wiec mieli prawo zaangażowac się w nowe związki i ja to rozumiem, rozumiem też, ze oni mogli święcie wierzyć w to, co mi wyznają(w takich momentach ja też w to wierzyłam, pytania czy to była prawda pojawiałys ie dużo później), tylko...skąd we mnie jest taka nieufność? ja tego naprawdę nie rozumiem.Boję się mężczyzn, boję się braku zrozumienia, boję się pokazac im taka jaka jestem naprawdę, a jestem osoba bardzo wrażliwą, nawet można powiedzieć że troche pzrewrażliwioną i mam marzycielską, romantyczną i bardzo filozoficzną naturę, a na to w obecnych czasach nie ma miejsca, poza tym faceci (ni eobrażając nikogo) zazwyczaj mają mniej skomplikowane myślenie:) Boję się zaangażowac w jakikolwiek związek bo boję sie odrzucenia, tego, ze ktoś np. sie mna najnormalniej w świecie znudzi.wiem że to brzmi głupio, ale juz kiedys usłyszałam od chłopaka tekst \"ej mów coś bo jest nudno jak jest taka cisza\" podczas gdy mi ta cisza wogóle nie przeszkadzała.Nie jestem gadułą, czasem \"nawijam\" ale to nie jest reguła:) A rozmowa jest chyba bardz wazna w zwiazku. czy mozna jej się nauczyć? bo ja mam wrażenie że nie umiem rozmawiać z ludźmi, czasem mnie oni po prostu męczą.o co mi chodzi w tym wszystkim? Żeby pokonac ten strach, który we mnie jest, kompleksy, ze nie jestem warta tego, by być kochaną, głębokie przekonanie, ze muszę być taka i tak i musze tak i tak sie zachowywać by ktoś mnie pokochał a nie mogę być sobą(a przez taką grę można sie wykończyć) Co jeszcze? Może ja nie dojżałam do miłości? Jak można do niej dojżeć i co tak naprawde ta dojżałość oznacza? Wierzę, ze Bóg daje mi ten czas samotności na jakieś konkretne zmiany w życiu, na jakąś pracę nad sobą, ale jak narazie to wciąż wracają czarne myśli na temat związków, mężczyzn i brak wiary w to, współczesny człowiek(czyli ja też, a moze przede wszystkim ja) jest zdolny do miłości. Zakręciłam to wszysko maksymalnie ale prosze o cierpliwość i spojrzenie na mój przypadek fachowym okiem:) pozdrawiam!

* * * * *

No właśnie. To Ty kończyłaś związek. Ale czy wiesz czemu go kończyłaś? Czy było coś co faktycznie dyskwalifikowało kandydata, co Ci się w nim nie podobało? Czy potrafisz wymienić KONKRETNE powody tego, że dawałaś im "kosza"? Czy działo się to tylko dlatego, że coś się "wypalało" lub że Ci się nudzili? Jeśli to ta druga ewentualność to rozwiązania mogą być dwa: jeśli Ci się nudzili to znaczy, że Ty de facto wcale nie potrzebowałaś jeszcze mężczyzny i byłaś z nim ot, tak sobie. Nie dlatego, że tego kogoś faktycznie i na poważnie chciałaś kochać. Po prostu nie byłaś do miłości dojrzała. O tym jak przygotować się do miłości pisałam w odp. nr: 817, zaś o dojrzałości w odp. nr: 78, 89, 106,192, 271, 390, 728, 1021, 1050, 1059. Jeśli zaś uważasz, że kończyłaś związek, bo coś się skończyło, coś wygasło i nie ma już tego "czegoś" to najprawdopodobniej powodem była naturalna kolej rzeczy polegająca na zakończeniu pewnego etapu związku. Bo związek przechodzi wiele etapów. Zaczyna się od zakochania. Często jednak ludzie myślą, że miłość to zakochanie i wydaje im się, że taki stan będzie trwał wiecznie. Gdy ten etap się kończy kończą związek uważając, że coś wygasło. Pisałam o tym szerzej w odp. nr: 15, 906.
Jeśli było tak, że jednak kończyłaś z konkretnych przyczyn to musisz przemyśleć dlaczego tak się działo i czy były to racjonalne przesłanki czy Twoje błędne wyobrażenia o tym jak być powinno. Pomocą w tym rozeznaniu powinny być odpowiedzi o dojrzałości. Piszesz, że boisz się mocniej zaangażować. Zapytam o Twoje życie rodzinne. Jak jest w domu? Czy masz przykład miłości rodziców? Czy coś jest nie tak i masz jakiś uraz? To ważne, bo czasem negatywny obraz małżeństwa rodziców wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości i oczekiwania (na ten temat poczytaj odp. nr: 468, 484, 520, 600, 699).
Widzisz, gwarancji na szczęśliwy finał związku nie mamy nigdy. Tak by mogło być chyba tylko w przypadku zeswatania nas z kimś jak w Izraelu ;-). No ale to byłoby takie wymuszone doprowadzenie do małżeństwa i założę się, że nikt z nas by się na to nie zgodził. Kierunek związku zależy od zachowania dwóch stron. To rodzi 50 % niepewności (że ta druga strona coś zawali), ale też aż 50 % szans zależy od nas. To dużo. To od działania zatem dwóch stron zależy czy związek przetrwa i jak będzie się rozwijał. Masz na to namacalny dowód w postaci swoich doświadczeń: nie chciałaś kontynuować znajomości to zrywałaś; gdybyś nie zerwała związek by trwał. Czy byłby szczęśliwy - nie wiadomo, ale w każdym razie dałabyś te 50 % szansy by było dobrze.
A teraz jak to zrobić by dobrze było?
No widzisz, miłość nie jest jak syrop na receptę. Miłość to nie gotowy wzorzec. Miłość to decyzja i postawa. A skoro tak to podejmują ją ludzie i ludzie muszą się tu wykazać. Ludzie - a więc my, sami. Ty sama też! Jasne, że nie z każdym można związek zbudować. To oczywiste. Ale właśnie po to jest etap poznania się ludzi, by zobaczyć czy to właściwa osoba. Gdy uznamy, że tak - idziemy dalej. Pragniemy dobra i podejmujemy decyzję, że chcemy dalej nad tym pracować. O tym pisałam w tym artykule: [zobacz]
Widzisz, brak angażowania się w związek, nieinwestowanie w niego ze względu na lęk, że nie wyjdzie nie jest wyjściem. Każdy by chciał mieć gwarancję, że będzie dobrze. Żebyś Ty widziała moje rozterki przez czas chodzenia z moim mężem: zapisałam kilka pamiętników ;-). Nigdy nie mamy 100 % pewności. Nawet zawierając sakrament małżeństwa mamy "tylko" wiarę, nadzieję i chęć. A, przepraszam, w tym momencie jeszcze Boże błogosławieństwo. Ale nie gwarancję. Zawsze w życiu ponosimy jakieś ryzyko. Mniejsze lub większe. Związek to duże ryzyko. Ale nic nie robiąc nic nie osiągniemy. Ryzykując narażamy się na niepowodzenie ale też dajemy sobie szansę na szczęście. Pół na pół. Takie jest życie.
Nie wiem czy Cię pocieszyłam, ale mam nadzieję, że choć trochę wyjaśniłam Twoje wątpliwości. Pozostaje mi życzyć Ci odwagi i powodzenia!

  Maria, 17 lat
1325
17.10.2006  
Szczęść Boże. Postanowiłam napisać gdyż od pewnego czasu próbuję znaleźć odpowiedź na pytanie które mnie tak bardzo nurtuje... Otóż skoro nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia które się w nas rodzą lecz dopiero za to co z nimi zrobimy to dlaczego Bóg dopuszcza byśmy cierpieli by zrodziło się w nas to uczucie, które ani tak jest skazane na niepowodzenie? Tak jest i w moim przypadku. Modlę się i staram zrozumieć Bożą Wolę ale jest mi z dnia na dzień coraz trudniej. Zaczyna mi brakować wiary że uczucie którym darze chłopaka kiedyś zostanie przez niego odwzjemnione; stąd pisałam że jest skazane na niepowodzenie, ale wiem, że nie mogę być tego pewna. Piszę tak gdyż moja obecna sytuacja raczej pozwala myśleć, że tak jest. Cóż mogę napisać? Znamy się z widzenia, on jest ode mnie o 4 lata starszy, choć nie znam go dobrze, czuję, że mamy ze sobą wiele wspólnego, oboje mamy zasady i wartości którymi staramy się kierować w życiu, jesteśmy samotni, mijamy się często gdyż mieszkamy niedaleko siebie i za każdym razem jego widok sprawia mi większy ból. To trwa już prawie dwa lata. Obydwoje jesteśmy nieśmiali, i nawet gdyby coś było miedzy nami to wiem, że każda ze stron bałaby się wykonać ten pierwszy krok, gdyż bałaby się tego jak zareaguje druga strona. Po za tym inicjatywa powinna wyjsc z jego strony, nieprawdaż? Ja zrobiłam już chyba wszystko by zwrócić na siebie jego uwagę, więcej nie mogę zrobić. Czekam na jego reakcje, na to że w końcu się wydarzy coś co pozwoli mi jednoznacznie określić na czym stoje. Jestem w kropce, bo nawet nie moge stwierdzić co on o mnie myśli i jak mnie odbiera. Czy uśmiech, życzliwe spojrzenie mam traktować jako wyraz zwykłej uprzejmości czy czegoś więcej? Ta niepewność mnie już wykańcza. Zawsze widzę jeden obraz: jego wiecznie samego, spacerującego sobie wieczorami z psem... Najprościej byłoby się starać zapomnieć ale ja nie potrafię z powodu tej malutkiej iskierki nadzei, która się we mnie tli... Ale trwa to już tak długo, czuje się coraz gorzej. Ta sytuacja przerasta mnie. Zaczęłam mieć problemy z sercem, lekarz ostatnio powiedział mi, że nie wolno mi się denerwowac. Ale ja nie jestem w stanie stosować się do jego zaleceń. Co ja mam robić? Co ja mam sobie myślec? Jak brzmi odpowiedź na postawione przeze mnie na początku pytanie? Jak ja mam dalej żyć? Przepraszam za zawiłość listu i proszę o odpowiedź oraz modlitwę...

* * * * *

Droga Mario! Widzisz, Bóg nie jest złośliwy. On nie daje nam cierpienia bez sensu i nie upaja się nim. Nie wiem czy faktycznie wykorzystałaś wszystkie możliwości kontaktu z tym chłopakiem i czy faktycznie na pewno nie ma szansy. O możliwościach pisałam w odp. nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912 , poczytaj, może jest coś czego jeszcze możesz spróbować. Jeśli jednak on nie reaguje na żadne próby to widocznie rzeczywiście nie jest Tobą zainteresowany. To przykre i serdecznie Ci współczuję, bo to faktycznie duży ból. Zapewniam Cię, że wiem jak to jest. Jednak to nie jest tak, że Bóg jest odpowiedzialny za to, że to uczucie się w Tobie zrodziło i że nie zostało odwzajemnione. Widzisz: i Ty dla tego chłopaka i on dla Ciebie jesteście pewną propozycja ze strony Boga. On dopuścił byście się poznali - choćby z widzenia. Dał Wam obojgu wolną wolę. W Tobie ten chłopak wzbudził pewne uczucia, Ty w nim - nie wiemy. Teraz zaś oboje macie wolną wolną, by podjąć lub nie podejmować pewnych działań. Ty je podjęłaś, on nie. Bóg nie postanowił od samego początku, że ta znajomość nie będzie miała szans powodzenia, bo przecież nie zakazał temu chłopakowi do Ciebie podejść i porozmawiać. No przecież nie zakazał mu tego i on jest w tym wolny. Cały czas może to zrobić. Z jakichś względów nie robi, bo taki jest jego wybór. Ale cały czas przecież jest taka możliwość. A zatem nie jest to celowe i zaplanowane przez Boga.
To co mogę Ci poradzić to jednak wykonać jakiś bardziej zdecydowany krok z katalogu tych opisanych w powyższych odpowiedziach. Jeśli to nie poskutkuje to trudno. Przynajmniej będziesz wiedziała na czym stoisz, będziesz wiedziała, że jednak on nie chce. To naturalnie będzie przykre i będziesz musiała starać się o nim zapomnieć (pisałam o tym w odp., nr 80, 526, 653, 825), ale z pewnością będzie to lepsze niż tkwienie w niepewności i nabawienie się nerwicy. Odwagi. Zrób to dla siebie. Na pewno jesteś do tego zdolna, kobiety są zdolne do nadludzkich wysiłów. Powodzenia!

  Adamus, 18 lat
1324
17.10.2006  
Poznałem Dziewczyne na Internecie Mieszka troszke daleko odmnie jakies 240 km.Pokochalismy sie. i było wpozadku. Jakis czas temu napisała mi czy powiedziała ze dzwonia Jakies osoby do niej i mówia jej zeby zostawiła mnie w spokoju. doszło do niezgadazania sie miedzy nami niezgadzalismy sie. Kiedys gdy niegadalismy chwile .moze klika miesiecy napisała domnie czy Pamietam ja Jeszcze. wtedy pogodzilismy sie Było znów dobrze jeden wieczor. a Potem juz zle. Miałem kilka zablokowan od niej na Gadu Gadu. Kiedys miała w opisie napisane cos Takiego Powiedz ze mnie kochasz i Potrzebujesz Juz niepamietam dokładnie. Napisałem ze ja potrzebuje...... I ona odpisała czy niemogłem tak odrazu.? Lecz niepogodzilismy sie zabardzo. kiedy spytałem ja Onas czy o miłosc napisała ze niewypali czy niezabardzo.... za jakis czas zablokowała mnie na Gadu Gadu. Pisałem jej z drugiego numeru. Gadu Gadu ale nic. Nieodzywa sie wcale domnie juz. Chciałbym sie znia Pogodzic. Czy jest To mozliwe w Jakis sposób Czy jest mozliwa Miłość? Chciałbym to naprawic.. Pisałem ze mi zalezy ale Bez skutku. Prosze O Odp. Pozdrawiam.

* * * * *

Widzisz, problem polega na tym, że przez internet można się zapoznać ale nie można pokochać. Pisałam o tym w odp. nr: 59, 118, 1072. Gdyby to była miłość nie miałyby miejsca takie sceny jak opisujesz. Najlepiej zatem by było gdybyście się spotkali. To konieczne, bo miłość żąda obecności. Ponadto wtedy można naprawdę poznać drugą osobę. Samo klikanie sprawy nie załatwi, jedynie może budzić frustrację,a jak teraz w Tobie. Zaproponuj dziewczynie spotkanie w którąś sobotę lub niedzielę i zobacz jak zareaguje. Jeśli zgodzi się z radością - dalej budujcie Waszą znajomość. Jeśli nie lub się nie odezwie - chyba nie do końca była to poważna znajomość. Rozumiem, że chciałbyś to wyjaśnić, chciałbyś wiedzieć na czym stoisz. Zacznij zatem podejmować kroki w tym celu. Powodzenia!

  Magda, 18 lat
1323
17.10.2006  
Witam! Mam pewnien problem. Otóż: Z Piotrkiem znam się już od 6 lat. Chodziliśmy razem do gimnazjum, teraz w liceum też jesteśmy w jednej klasie. Zawsze bardzo go lubiłam, on mnie również.Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Już w gimn. wszyscy, nawet nauczyciele myśleli, że jesteśmy razem. Niestety to nie była prawda. Teraz też prawie cały czas w szkole spędzamy ze sobą, siedzimy razem w ławce, rozmawiamy na przerwach, często wracamy razem do domu itp. Piotrek jest świetnym kolegą, zawsze miły i uczynny. Jednak od pewnego czasu zauważyłam, że coraz bardziej mi na nim zależy, nie tylko jak na koledze z klasy. Chciałabym z nim przebywać nie tylko w szkole, ale także poza nią. Kiedy nie ma go w szkole, jest mi smutno, czegoś (kogoś)mi brakuje, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Nie wiem tylko, co on do mnie czuje, kim dla niego jestem. Czy tylko zwykłą koleżanką z klasy, czy może kimś więcej. Zauważyłam, że w ostatnim czasie zaczął mnie traktować inaczej, tak jakby też mu na mnie zależało. Odprowadza czasem do domu, częściej pisze smsy... Ale nie powiedział mi tego w prost. Nie wiem, czy go kocham, zauroczenie to też chyba nie jest, w końcu znamy się już tak długo. Zdążyłam go dobrze poznać przez te 6lat. Wiem tylko, że jest dla mnie bardzo ważny, że mi się bardzo podoba, że bez niego nic nie byłoby takie jak jest. O tym, co czuję na razie Piotrkowi nie powiem. Przede wszystkim dlatego, żeby go do siebie nie \"zrazić\". Jeżeli nawet on także coś do mnie czuje, to też mi tego nie powie, na pewno nie w prost. Piotr o swoich uczuciach nie potrafi mówić otwarcie, albo jest nieśmiały(jeżeli chodzi o wyrażanie uczuć) (przyznaję, znam go tyle, ale w tej kwestii nie wiem jaki jest). Mówił mi jednak kilka razy, że nie chciałby być z koleżanką z klasy. (A może mówił tak tylko, żebym się nim zainteresowała? Właśnie dlatego, że mu na mnie chociaż trochę zależy?) Z drugiej strony wydaje mi się, że czasami jest o mnie zazdrosny. Kiedy mówię o innych chłopakach, rozmawiam z kolegami on od razu podchodzi, zaczyna coś mówić. Jak powiedziałam, że podoba mi się praktykant, z którym mieliśmy kilka lekcji, bardzo się zdenerwował. Mówił, żebym go sobie wzięła, że go nie lubi, że jest głupi itp... był trochę obrażony na mnie przez kilka dni. O czym to może świadczyć? Nie chciałabym robić sobie żadnych nadziei, żeby potem nie cierpieć. Ale zależy mi na nim. Zbliża się studniówka, bardzo chciałabym pójść na nią z Piotrkiem. Nie wiem tylko, co on na to, czy mnie zaporsi. Kiedy zaczynam z nim rozmawiać o studniówce, pytam, z kim idzie, ucina rozmowę, zmienie temat, wyraźnie nie chce o tym gadać. Chyba nie wypada, abym to ja go poprosiła o to, żebyśmy poszli razem. A może jednak? W końcu jesteśmy z jednej klasy. Jak mogę poznać, czy on do mnie czuje coś więcej? Czy powinnam z nim szczerze porozmawiać o moich uczuciach? Boje się tylko, że jeżeli doszłoby do takiej rozmowy, to nasze bardzo dobre relacje mogłyby się zepsuć. Zależy mi na nim, z dnia na dzień coraz bardziej.

* * * * *

Magda! Wygląda na to, że Ty mu się faktycznie podobasz. Wiele na to wskazuje. Być może właśnie dlatego powiedział, że nie chciałby być z koleżanką z klasy - żebyś poczuła się bezpiecznie, że on nie jest nikim innym zainteresowany. To, że zmienia temat gdy pytasz o studniówkę też może świadczyć o tym, że to właśnie on zamierza Cię zaprosić, a nie chce Ci tego tak po prostu powiedzieć tylko czeka na specjalną okazję. Poczekaj jeszcze jakiś czas, dopiero gdy studniówka będzie się zbliżała możesz ostatecznie go poprosić (ale to nie wcześniej niż 2 tygodnie przed - do tego czasu daj mu szansę).
Widzisz, to, że nie czujesz wielkich porywów uczuciowych na jego widok wynika właśnie z faktu, że znacie się tak długo. Ponadto nie zawsze miłość musi przechodzić wszystkie etapy, może być prawdziwa miłość bez zakochania- pisałam o tym w odp. nr 13.
Jak wybadać co on do Ciebie czuje? W zasadzie niewiele możesz zrobić ponad to co do tej pory. Przyjaźnicie się i dobrze znacie, więc żadne rady dla "początkujących" nie będą tu adekwatne. Ja myślę, że musisz mu dać czas i odwzajemniać sympatię. I nie dawać do zrozumienia, że możesz być zainteresowana kimś innym. Prawdopodobnie jest tak, że on nie jest do końca pewien co Ty do niego czujesz i dopóki tego nie wybada nic konkretnego nie usłyszysz - w obawie, że może dostać "kosza". On jest mężczyzną i bardzo boleśnie przeżyłby zranienie swojej dumy. Stąd to tyle trwa - musi być pewien. Naturalnie masz rację, że nic mu wprost o uczuciach nie mówisz. To by wszystko zepsuło, bo on poczułby się naciskany. Mężczyźni nie lubią gdy kobieta pierwsza wyznaje uczucia. Oni muszą poczuć, że "zdobywają" i wcale nie stronią od tego wysiłku. Wtedy właśnie mają poczucie zwycięstwa. Kobieta, która się narzuca nie jest ceniona, bo nie mają okazji się wykazać o nią walcząc.
Tak to wygląda z zewnątrz. Mam nadzieję, że to prawidłowa "diagnoza" i że będziecie szczęśliwi. Gdyby było inaczej to znaczy, że ten chłopak nie wie czego chce.
A tym "nieokazywaniem uczuć" się nie przejmuj - to typowe dla mężczyzn, naprawdę. Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego polecam książkę Johna Graya "Mężczyźni sa z Marsa, kobiety są z Wenus". Powodzenia!

  Zasmucony, 16 lat
1322
17.10.2006  
Witam. Mam taki problem! Mama mojej dziewczyny zabroniła jej się ze mną spotykać. Domyslam sie, ze zrobiła to dlatego, poznieważ miała do niej pretensje o to, że ona się nie uczyła, nie miała odrobionych prac domowych i kiedy wychodziła do mnie miała wrócić przykładowo za godzinę a wróciła za trzy. Dała nam ostatnią szansę ale ją zmarnowaliśmy. Teraz się spotykamy potajmnie przed jej mamą. Nie wiem co mógłbym w takiej sytucaji zrobić...? Ja boję się osobiście porozmiawiać z jej mamą. Od dwóch miesięcy widzieliśmy się codziennie i trudno teraz mi jest się z tym pogodzić. Jej mama powiedziała , że błędem było to że pozwoliła nam się spotykać. Te słowa najbardziej mnie niepokoją. Proszę o radę.

* * * * *

No zawiedliście zaufanie jej mamy i nie miała innego wyjścia. To, co możecie teraz zrobić to to zaufanie odbudować. Przede wszystkim więc Twoja dziewczyna powinna udowodnić mamie, że się uczy, powinna poprawić oceny i naprawić wszystko to o co mama miała do niej pretensje np. punktualne przychodzenie do domu. Dopiero gdy mama zobaczy efekty uwierzy, że faktycznie jej córka poważnie podchodzi do nauki, będzie mogła zaufać jej na nowo i wtedy będzie mogła odwołać zakaz. Masz rację, że Twoja rozmowa z jej mamą TERAZ nie ma sensu, bo na razie w jej oczach nie jesteś wiarygodny. Ona ma wrażenie, że to przez Ciebie ona się nie uczy - stąd te słowa o błędzie. Odczekaj zatem jakiś czas, niech opadną emocje, wykażcie oboje, że jesteście godni zaufania i dopiero wtedy poproś jej mamę o możliwości spotykania się.

  Wioleta, 24 lat
1321
17.10.2006  
Witam.Ja i Adam w przyszłym roku planujemy się pobrac.I tu pojawia się pewien problem-oboje nie chcemy jeszcze mieć dzieci.Ja osobiście nie ufam także NPR,choć dużo o tym czytałam i niejednokrotnie zasięgałam jezyka w tej sprawie,a o innych środkach antykoncepcyjnych nie ma nawet mowy.Dlatego też postanowiliśmy wstrzymać się ze współżyciem do czasu ukończenia studiów,a w moim przypadku jeszcze odbycia praktyk.Była to dla nas trudna decyzja,ale uznaliśmy,ze jedyna.Czy w takiej sytuacji wciąż możliwe jest zawarcie sakramentu,i czy,przedewszystkim, nie grzeszymy.Pozdrawiam i dziekuje.

* * * * *

A po co się tak katować? Mogę dać sobie rękę uciąć, że nie wytrzymacie po ślubie bez współżycia. I nic w tym złego, bo jest to wyraz miłości między małżonkami - pisał o tym Paweł VI w encyklice "Humane vitae". A skoro nie ufasz npr to zapytam na ile znasz te metody i której z nich konkretnie i w czym nie ufasz? Czego konkretnie się boisz? Poza tym jak możesz nie ufać skoro nie stosujesz? Oj, widzę tutaj lęk wynikający po prostu z nieznajomości. Zamiast zastanawiać się nad takimi karkołomnymi rozwiązaniami, które mogą doprowadzić Was do nerwicy radzę wejść na stronę : www.npr.pl, poczytać o metodach, poczytać świadectwa, wybrać którąś z nich, kupić podręcznik i porządnie go przestudiować. Ewntualnie zapisać się wraz z narzeczonym na kurs naturalnego planowania rodziny. Terminy i adresy znajdziesz na podanej stronie. Powodzenia i odwagi: seks i npr to nic strasznego :)

  Kinga, 18 lat
1320
17.10.2006  
Jestem zwykła nastolatką, która uczy się w LO. Ponad rok temu poznałam super chłopaka. Poznaliśmy się na rekolekcjach. Zauważyłam, że ciągle się na mnie patrzy i dziwnie się zachowuje w moim towarzystwie. Im więcej czasu z nim spędzałam, tym bardziej zaczynał mi się podobać. Wkońcu się w nim zakochałam... Jednak jestem osobą bardzo nieśmiałą i nie miałam odwagi mu tego wyznać. Minął rok, w ciągu którego się praktycznie nie widzieliśmy. W te wakacje znowu pojechałam na rekolekcje i on znowu tam był... Wszystko we mnie odżyło. Moja przyjaciółka zauważyła, że on coś do mnie ma... Postanowiłam, że nie mogę zmarnować tej sznasy... Powiedziałam mu co do Niego czuje, ale On powiedzial, że nie potrafi odwzajemnić moich uczuć... Najgorsze jest to, że ja nadal go kocham a on się zachowuje tak jakby dalej coś miał do mnie... Nie wiem co mam dalej robić. Nie potrafię z niego zrezygnować, a jednocześnie nie chcę robić sobie więcej nadziei. Blagam o radę...

* * * * *

No bo zrobiłaś błąd. Poczytaj proszę dlaczego nie można zbyt wcześnie wyznać miłości - odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514, 1168. Teraz musisz to "odkręcić". Nie można budować związku od końca. Wyznanie uczuć musi być niejako ukoronowaniem znajomości, kiedy już znacie się dobrze, ufacie sobie i wiecie, że chcecie ze sobą być.Prawdopodobnie on poczuł się przyciśnięty do muru, bo był nieprzygotowany na takie wyznanie. Na pewno bowiem się tego nie spodziewał. Wszystko może jeszcze być dobrze, ale czeka Cię trochę pracy. Skorzystaj z porad w podanych odpowiedziach.

  @, 21 lat
1319
17.10.2006  
Pisałam już wcześniej do pani (odp. 1286). Zastanawiam się, jak mam się dowiedzieć, czy on kogoś. Trudno mi jest do niego zagadać, bo jak tylko przychodzi do nas domu, to rozmawia z moją mamą.

* * * * *

No dziewczyno, przychodzi do Was do domu i Ty mówisz o braku okazji? Tutaj masz rady jak nawiązać kontakt - odp. nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912. Poza tym zawsze przecież możesz zaproponować mu herbatę i zamienić przy tej okazji kilka słów.

  Owieczka, 20 lat
1318
17.10.2006  
Witam :) Mam jedno pytanko, a mianowicie tak: studiuję razem z moim narzeczonym w innej miejscowości niz mieszkam. Są to studia zaoczne czyli raz na dwa tygodnie jest zjazd no i jeśli chodzi o nocleg to mamy tylko jedno wyjście spać u rodziny. Rodzina ma malutkie mieszkanko i na ten czas możemy spać w jednym pokoju na jednej wersalce. No i moje pytanie jest takie czy jest coś złego w tym jeśli dwie noce śpimy razem na jednym łóżku nic nie robiąc tylko śpiąc?

* * * * *

Rozwiązanie jest bardzo proste: narzeczony przywozi karimatę i śpiwór (tudzież prosi rodzinę o dodatkowe koce) i śpi na dywanie. W ten sposób oboje się wysypiacie i nie ma dylematów moralnych. My właśnie w ten sposób rozwiązaliśmy nasze problemy w tym zakresie.

  Marzena, 18 lat
1317
14.10.2006  
Mam takie dziwne pytanie. Co jeśli np. czuję, że kocham rodzeństwo, rodziców, chłopaka, ale nie potrafie tego powiedzieć. Wypowiedzenie słów : \"KOCHAM CIĘ lub WAS\" jest takie sztuczne. Mam wrażenie w danym momencie, że nieprawdziwe i go nie mówię. Jakbym nie kochała. Może dlatego, że w domu rodzinnym nie najlepiej się układało,a rodzice nie okazywali sobie miłości przy nas, kłócąc w ciągu dnia. Boję się, że będę przejmowała te zachowania i nie będę umiała na prawdę kochać. Mimo iż chcę dla najbliższych jak najlepiej. Mam tez jesczze inne pytanie - co jeśli pocałunek nie sprawia przyjemności tzn. jest sobie, ale nic nie daje, nic się nie odczuwa w tym momencie - czy to znaczy, ze danej osoby się nie kochało? czy może do pocałunku jesczez nie dojrzało??

* * * * *

Po pierwsze: Twoje opory spowodowane są dokładnie tym co podejrzewasz: sytuacją w domu. Dlatego tak trudno wypowiedziec słowo "kocham" gdy prawie nigdy się go nie słyszało. Nic nie musisz robić na siłę i silić się na sztuczne wyznania. Natomiast proszę przeczytaj odp. nr 19, 13 oraz ten artykuł: [zobacz], gdzie pisałam czym naprawdę jest miłość i jak ma się do niej "odczuwanie". Powiem Ci też, że gdy już to zrozumiesz i poznasz kogoś z kim będziesz chciała iść przez życie Twoje opory znikną. Będziesz potrafiła kochać i będziesz potrafiła o tym mówić. Mówię Ci to z doświadczenia.
Co do drugiego pytania: pocałunek to nie sport. Nie należy się całować ot, tak sobie. To bardzo intymny gest miłości i należy dozować go oszczędnie dlatego, że on ma coś konkretnego wyrażać. On nie jest po to, że by czuć, tylko, żeby wyrażać miłość ukochanemu. Naturalnie, to jest przyjemne - nie ma co ukrywać. Nie jest przyjemny gdy jest się do niego przymuszonym lub właśnie - nic nie wyraża. Gdy ofiarujemy go tej właściwej osobie - na pewno będzie czymś przyjemnym, ale jak mówię: do tego potrzeba właściwej osoby, właściwego czasu i okoliczności.

  Justyna, 18 lat
1316
14.10.2006  
Poznalismy sie prze internet 2 lata temu.W te wakacje spotkalismy sie pierwszy raz na zywo.Dzien byl wspanialy. potem przyjechal do mnie.Teraz znow chcemy sie spotkac.Bardzo chcialam do niego jechac, mielismy juz ulozony plan, wpsolne spacery, rozaniec u niego w kosciolku.dzieli nas 150 km, wieczorem mial mnie zawiesc do domu, lub jechac ze mna pociagiem.Jednak jak zawsze...teraz tez stanela nam na drodze przeszkoda:(Rodzice! sa przeciwni temu zwiazkowi:(nie umieja go zaakceptowac i odnalesc sie w sytuacji, ze ich mala coreczka moze miec kogos bliskiego! argumentuja to tym, ze on jest brzydki!co do mnie w ogole nie przemawia! teraz nie pozwolili mi do niego jechac:( boja sie ze w pociagu cos moze mi sie stac, a po drugie ze dziewczynie nie pasuje jezdzic do chlopaka, ze jesli mu zalezy to niech do mnie przyjezdza!ja jestem pewna jego i takich dowod nie potrzebuje:( co mam robic? jest mi tak ciezko i przykro:(trace sily do ciaglej walki! a walcze o niego! czy rodzice maja slusznosc w tym co mowia? bo moze maja i niepotrzebnie sie buntuje..:(ale przeciez my aby si elepiej spotkac musimy jak najczesciej ze soba obcowac..!

* * * * *

Masz rację, że jak macie się dobrze poznać to musicie ze sobą przebywać. Miłość potrzebuje obecności. Rozumiem strach rodziców o Ciebie, o podróż i w ogóle o Twoją przyszłość. Rozumiem, że jak chłopak przyjechał do Ciebie to rodzice go poznali. I jakie były ich reakcje? Co mówili? Wyrażali się z aprobatą czy nie? Jeśli nie co konkretnie mu zarzucali? Bo naturalnie to, że jest brzydki nie jest poważnym argumentem i myślę, że ma na celu "obrzydzenie" Ci go.
Justyno! Proszę, porozmawiaj spokojnie z rodzicami co konkretnie mają do zarzucenia Twojemu chłopakowi. Co im się w nim nie podoba? Jakie cechy i zachowania według nich go dyskwalifikują? Jeśli rodzice podadzą konkretne powody to faktycznie należy nad nimi choć pomyśleć. Jeśli jednak będzie to "nie bo nie" albo właśnie argument urody to musisz przekonywać rodziców, że nic nie ucierpi przez Twój związek. Że nie zamierzasz rzucać szkoły, że masz plany na przyszłość, że masz ambicje. Przedstaw też plany Twojego chłopaka, opowiedz o nim, powiedz o jego pozytywnych cechach. Zapewnij rodziców, że nic głupiego (!) Wam do głowy "nie strzeli", że macie swoje zasady i zamierzacie ich przestrzegać. Podejrzewam, że rodzice boją się też wprost o współżycie i stąd argument, że dziewczyna do chłopaka nie jeździ - gdy on jest u Ciebie mają Was "na oku". I dlatego musisz zapewnić rodziców o Waszych zasadach. Przecież jak ludzie mają ustaloną hierarchię wartości to nie czekają na "okazję" tylko bez względu na okoliczności postępują w zgodzie z własnym sumieniem. Co do podróży pociągiem: trzeba wybrać taką porę, by było widno, zapewnić rodziców, ze on po Ciebie wyjdzie, ewentualnie rozpatrzyć możliwość jazdy autobusem. Musisz z nimi rozmaiwać. Przeczytaj też proszę odp. nr: 67, 114, 251, 207, 400,... może tam też znajdziejsz jakąś radę dla siebie.

  :(, 18 lat
1315
14.10.2006  
Pytanie moje nie dotyczy tego działu, ale musze zaytac, bo bardzo mnie to martwi.Co zrobić, jak dziewczyna odeszła od Boga i \"związała\" się z Szatanem. Chodzi mi o to, że chciała być opętana i tak się stało, choć narazie to jest w małym stopniu.Ona nie chce z tego wyjść, jak jej pomóc...??prosze o szybka odpowiedź, liczy się każdy dzień!! Dziękuję

* * * * *

Skontaktuj się jak najszybciej z kurią i zapytaj o księdza - egzorcystę w Waszej diecezji. Być może jest nawet taki ksiądz w Waszej parafii? Masz rację, że trzeba działać szybko i profesjonalnie!

  "Załamana\", 45 lat
1314
14.10.2006  
Witam ponownie!! Na wstępie dziękuję za pani odpowiedz i rady, (mój poprzedni wpis to nr 1099), niestety na nic sie zdały, mój mąż, przez wiele miesięcy romansował z tamtą kobietą, chciał rozwodu, o wszystkim powiedział naszemu synowi, który odwrócił sie od niego. W końcu mąż pojechał spotkać się z nią, niestety po tym spotkaniu (zaznaczam, że mąż twierdzi, że mnie nie zdradził) ich relacje popsuły się. Ona poprostu go odtrąciła, powód jest tylko jeden mój mąż tak jak i ja jest osobą niepwełnosprawną i jak zobaczyła jak jest naprawdę to poprostu zerwała z nim. Teraz mój mąż, prosi mnie o wybaczenie zaznaczam, że nasz syn mimo, że ma 14 lat nie chce powrotu to przeszłości ma do ojca ogromny żal. Wiem, że mąż nadal ją kocha, ale mimo to chce się pogodzić nie wiem czy potrafię, czuję się zdradzona i oszukana, nie chcę być dla męża kołem ratunkowym, bo wiem, że mąż obawia się, że jak zostanie sam to poprostu sobie nie poradzi. Już mu nie ufam, bo jeśli nie ma miłości to jaką mam gwarancję, że za rok czy dwa nie powtórzy się ta sytuacja. Jestem tym wszystkim bardzo zmęczona i sama już nie wiem co jest dobre a co złe, wiem że wobec Boga powinnam wybaczyć, ale nie mam w sobie tyle miłości co ON, aby wszystko wybaczać. Błagam o radę i pomoc, oraz modlitwę.

* * * * *

Droga Barbaro! Serdecznie współczuję takiej sytuacji. Współczuję tego, że mąż nie opamiętał się "sam z siebie" tylko dlatego, że został odtrącony. Oczywiście chwalić Boga, że w ogóle doszło do zerwania tamtej znajomości, jednak zgadzam się z Tobą, że nie tak powinno się to odbyć. Co robić? Rozumiem, jak podle musisz się czuć: jak ktoś do kogo wraca się "z braku laku", bo i tak przyjmie.
Barbaro, odpowiedz sobie na pytanie: jak wyobrażasz sobie dalsze życie z mężem?
Potem niech sobie Twój mąż odpowie na pytanie czy do Ciebie wrócił, bo chciał, zrozumiał, bo więcej nie będzie, bo Cię kocha. Czy tylko dlatego, że tamta go rzuciła a wrócił z wygody? Zadaj mu te pytania.
Ponadto: jak się zachowywał wracając? Czy błagał Cię o wybaczenie? Przepraszał, przynosił kwiaty, po rękach całował (ja nie kpię, pytam poważnie!)?
Czy jesteście w stanie jasno określić zasady na jakich będziecie teraz żyć?
To są bardzo ważne pytania. Zasadnicze.
Ja rozumiem, że na razie jesteś w szoku i nie wiesz co zrobić. Nie wiń teraz siebie, że nie jesteś w stanie natychmiastowo wybaczyć! Wiedz, że Twoje wątpliwości są teraz normalne i nikt nie oczekuje od Ciebie heroizmu. Nikt też (łącznie z Twoim mężem), że może oczekiwać, że o tym zapomnisz. Bo wybaczyć to nie znaczy zapomnieć. Wybaczyć to nie znaczy nie czuć żalu. To znaczy nie życzyć komuś źle. To nie wypominać i nie roztrząsać. To dać nową szansę. Ale nie przestać czuć i nie wymazać z pamięci. Barbaro, musisz dać sobie czas. Na ochłonięcie, na przemyślenie, na wybaczenie. To proces, a nie chwila.
Teraz spróbuję Ci pokazać co czuje Twój mąż. Właśnie się sparzył. Głęboko. Zobaczył bowiem, że nie liczył się on sam, nie był kochany miłością bezinteresowną, nie było to czyste ani uczciwe. Na pewno w głębi duszy bardzo boleśnie to odczuwa i cierpi. Naturalnie, to zasłużone cierpienie i ja go nie żałuję, natomiast stwierdzam fakt - tak jest. Został boleśnie urażony w swojej męskości, została pogruchotana jego duma i z "podkulonym ogonem", odarty ze złudzeń, ze swego wizerunku "macho", który potrafi zainteresować sobą pełnosprawną kobietę (przepraszam, że tak mówię, ale on tak czuje), wraca tam gdzie jest jego miejsce, czyli do Ciebie. To jest dla niego niezła szkoła. Myślę, że po niej już nigdy nie odważy się na silenie się na taki wyczyn, że doceni ciepło domu, że doceni Twoją dobroć, miłość i to, że Ty - w przeciwieństwie do tamtej pani - kochasz go nie "za coś" i takiego dokładnie jakim jest. Że to Ty jesteś przy nim i byłaś od początku, że Ty robisz dla niego to wszystko co tamta kobieta nigdy by nie zrobiła. On to wszystko wie, ma tego świadomość. Może się nie przyzna, ale wie, że jest przegrany i że od Ciebie zależy jego dalszy los.Mam nadzieję, że będzie potrafił w pełni Cię docenić i oddać Ci te wszystkie chwile, w których przez niego cierpiałaś.
Życzę Ci siły i mądrości, byś mogła podjąć wolną (wynikającą z głebi Twego serca a nie dlatego, że tego się od Ciebie oczekuje), słuszną (dla Ciebie a nie wygodną dla Twojego męża) decyzję. Daj sobie na nią czas. A potem postaw wymagania. Już nie ma kontkatów z tą panią, wykasowuje wszystko co się z nią wiąże i nie ma żadnych przed Tobą tajemnic. Wymagaj od niego pomocy w domu, wymagaj czułości, wymagaj dobra dla siebie. On musi się zmienić, on musi Cię docenić na nowo. Jeśli macie zacząć od nowa to nie może polegać tylko na Twoim wybaczeniu tylko na jego przemianie i staraniach o to lepsze jutro.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia: Wasz syn. Tak jak pisałam w poprzedniej odpowiedzi: jemu załamał się autorytet ojca, runął wzór i wizerunek. On nie chce ojcu tego wybaczyć, bo nie może mu darować, że on go tak bardzo zawiódł. Dla dorastającego chłopaka to jest katastrofalne doświadczenie. On w tym momencie ojca odtrąca, bo właśnie on, który powinien uczyć go jak żyć, właśnie on dał dowód swojej słabości, nie sprawdził się. Dla Twojego syna ma to inny wymiar niż dla Ciebie. Jego ideał sięgął bruku i on teraz nie ma czym wypełnić tej pustki. Dlatego Barbaro, proszę Cię koniecznie pójdź z synem albo do psychologa albo do poradni rodzinnej albo do mądrego księdza. Nie zostawiaj go w tym samego. On będzie szukał czegoś czym pustkę zapełni a wtedy o nieszczęście nietrudno. Bo fałszywych autorytetów dla młodzieży jest mnóstwo. Naturalnie Twój mąż musi relacje z synem odbudować, ale to będzie trudne i długotrwałe. Nie dziwię się, że syn tego wcale teraz nie chce. Nie chce bo mu nie ufa. I dlatego trzeba mu pomóc. I na koniec: jeśli przebaczysz mężowi nie podkreślaj jego nieudolności, tego, że "tamta go nie chciała". Nie wracaj do tej sytuacji. Starajcie się żyć tak, by to doświadczenie Was ubogaciło, a nie podzieliło. To ogromnie trudne. Dlatego módlcie się mocno, poproś męża by modlił się z Tobą. No i może przekonasz go, by jednak pojechał z Tobą rekolekcje, o których pisałam Ci poprzednio. Informacje o nich znajdziesz na stronach: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Obiecuję modlitwę i życzę odkrycia miłości na nowo. Z Bogiem!

  Sandra, 25 lat
1313
14.10.2006  
Nie mialam jewszcze chlopaka i jestem dziewicą czy wszystko ze mna w porzadku ?? bo mi wydaje sie ze nie...

* * * * *

Tak, wszystko z Tobą w porządku. A dlaczego wydaje Ci się, że jest inaczej?

  Magda, 17 lat
1312
13.10.2006  
Chciałabym żeby przedstawiła mi Pani swój punkt widzenia na pewną sprawę. Ale chciałabym żeby spojrzała Pani na to hipotetycznie - jakbym ja była Pani dzieckiem. Mój problem polega na tym, że zakochałam się w o 8 lat starszym narkomanie. Zakochałam się z wzajemnością. On się leczy już od 8 miesięcy więc nie jest czynnym narkomanem, ale jak wiadomo ze statystyk-prawdopodobieństwo, że wróci do nałogu jest ogromne. Ten fakt wyraźnie nie podoba się mojej mamie. Niby mówi, że zwykła znajomość-owszem, ale nic więcej. Jednak widzę, że najchętniej sprawiłaby żebym w ogóle nie utrzymywała z nim kontaktu. Na pewno nie zabroni mi tego, ale widzę, że bardzo ją to martwi i nie chciałaby żebym wiązała się z takim człowiekiem. A ja nie wiem co robić. Jestem zakochana i pragnę z nim być i mu pomóc. Wiem, że jestem dla niego motywacją do leczenia, że mu na mnie zależy i on dla mnie również jest bardzo ważny. Nie chcę z niego rezygnować. Ale jednak martwi mnie to, że jakby nie było to jest narkoman. Do końca życia nim będzie. Boją się, że gdybym z nim była nie byłabym szczęśliwa. Po pierwsze-nie dałby mi tego co mężczyzna ma dawać kobiecie-poczucia bezpieczeństwa. Bez przerwy gdzieś w środku bałabym się, że zacznie brać. Po drugie nie wiem czy byłby dobrym ojcem-sam nie miał ojca i ogólnie pochodzi z dysfunkcyjnego środowiska. Po trzecie boję się, że w przyszłości może na coś zachorować. Jego organizm niewątpliwie po ośmiu latach brania jest wyniszczony... I ogólnie ta sytuacja zapowiada wiele trudności w przyszłości. Chciałabym żeby doradziła mi Pani co robić jako hipotetyczna matka. A później jeszcze jako postronna, obiektywna osoba. Z góry dziękuję :)

* * * * *

No to jako hipotetyczna matka ;): rozumiem Twoją mamę. Dlaczego ją rozumiem? Proszę, przeczytaj co pisałam wcześniej dziewczynie, które miała podobny problem, ale z alkoholikiem. Leczącym się, a może nawet wyleczonym, ale zawsze alkoholikiem. Narkomania to też nałóg taki jak alkoholizm - odp. nr: 686.
Rozumiem Twoją mamę, bo ona widzi dalej, ona widzi właśnie to co będzie za ileś lat. Ona wie jak jest po ślubie i jakie są małżeńskie problemy. I to takie "normalne" - czasem trudne do udźwignięcia a co dopiero problemy wynikające z bycia z kimś kto jest w nałogu, albo nawet z niego wychodzi, ale nie masz gwarancji jak będzie dalej w jego życiu. Ona się niepokoi, bo wie jakiej siły potrzebuje mężczyzna by zadbać o dom, by zapewnić byt rodzinie, by być wystarczająco silnym, gdy są trudności. Ona wie ile musi przejść kobieta w związku z urodzeniem i wychowaniem dzieci. Ona wie, że kobieta nie jest w stanie unieść ciężaru całego domu, dzieci i jeszcze męża, który ma problemy ze sobą. Ona widzi tego chłopaka i widzi, że to on potrzebuje pomocy zamiast dawać oparcie, on potrzebuje opieki zamiast opiekować się kobietą, to on potrzebuje terapii zamiast być wzorem dla przyszłych dzieci i motywować ich do wzrostu. Ona to wszystko widzi i chwała jej za to, że ma w sobie jeszcze tyle siły, mądrości i spokoju, że Ci to wszystko tłumaczy. A jak jej serce drży z niepokoju i ile nocy nie przespała wie ona sama i ewentualnie Twój ojciec. Widzisz Magdo, matka to kobieta, która kiedyś była taką dziewczyną jak Ty. Która przeszła Twoją drogę przed Tobą. Która więcej mówi, więcej zakazuje i nakazuje nie żeby dzieciom uprzykrzyć życie tylko dlatego, że więcej od nich doświadczyła. Więcej widziała, więcej bólu zniosła. To naturalne, że wiedząc to wszystko próbuje swoje dzieci uchronić. Że pokazuje zło, że się boi. Nienaturalne byłoby przecież i świadczyło o braku miłości gdyby z radością akceptowała fakt, że jej córka spotyka się z człowiekiem, który jest narkomanem. No pomyśl sama (może trudno Ci to sobie jesszcze wyobrazić): masz małą córeczkę albo małą siostrzyczkę i ona dotyka gorącego garnka. Pozwalasz, by nabrała doświadczenia jeśli się sparzy czy zabierasz ją od tego granka? Twoje mama właśnie widzi taki gorący garnek i wie jak może się to skończyć. Tak więc: ja Twoją mamę rozumiem, bo reagowałabym tak samo. A jako osoba postronna: moja Droga, sama odpowiedziałaś sobie na swoje wątpliwości. Widzisz, związek dwojga ludzi to nie instytucja charytatywna. To układ ludzi, gdzie każdy pełni swoją, niezastępowalną rolę, dający obu stronom spełnienie. Kobiecie oparcie, poczucie bezpieczeństwa i szacunek, mężczyźnie akceptację, podziw, ciepło. Zaspokojenie potrzeb w związku musi być wzajemne, nie może być tak, że jedna strona daje, druga bierze. Pisałam o tym szerzej w odp. nr: 1309.
Nie odradzam Ci tej znajomości czy nawet przyjaźni. Możesz mu pomagać, zachęcać do leczenia, wspierać, doradzać. Ale nie możesz być jego opiekunką będąc jego dziewczyną. Bo szybko doprowadzi Cię to do frustracji, zniechęcenia, do poczucia, że Ty dajesz wszystko a nie otrzymujesz tego czego potrzebujesz. Poczujesz się zwyczajnie zmęczona tym wszystkim. Tym bardziej, że nie zawsze będziesz mogła na niego liczyć gdy będziesz tego potrzebowała. Rozumiem, że go kochasz. Widzisz, czasem miłość jest właśnie taka trudna. Czasem jest tak, że kochamy a nie jesteśmy spełnieni, czasem sami musimy sobie tą miłość z serca wydrzeć. Czasem rozum mówi co innego niż serce. Bóg dał nam wolną wolę, dzięki niej możemy robić co chcemy. Wybieramy zatem to co jest dla nas dobre. Ale uwaga: dobre = słuszne, a nie wygodne. Ta słuszność nieraz kłóci się z naszymi uczuciami, emocjami, nieraz bardzo boli. Jednak spojrzenie w przyszłość, wyobrażenie sobie dalszego życia każe nam dokonać jednoznacznego wyboru. Bo miłość nie jest tylko na teraz, na dzień dzisiejszy, trzeba pomyśleć o tym co będzie jutro, trzeba wyobrazić sobie tego człowieka za lat 10 i 20. Trzeba przede wszystkim wiedzieć co mnie z nim czeka. Trzeba mieć wspólnotę poglądów i plany na przyszłość. No i przede wszystkim potrzeba zaufania i pewności, że możemy na tego kogoś liczyć, że nas nie zawiedzie, że możemy na nim się oprzeć.
Ja nie przekreślam nikogo z problemami. Uważam, że trzeba pomagać na ile to możliwe wszystkim chorym - w jakikolwiek sposób. Ale pomoc to nie branie na swoje barki tego człowieka i niesienie go przez życie. To nie nakładanie sobie dobrowolnie takiego krzyża, "bo może Bóg tak chce, może takie jest moje przeznaczenie". Ani Bóg nie chce, ani przeznaczenie nie jest takie. Związek, małżeństwo to poważna sprawa i nie można w nie wkraczać nieprzygotowanym. Już św. Paweł pisał, że są tacy, którzy do małżeństwa się nie nadają. I nie potępiał przez to nikogo tylko stwierdzał oczywisty fakt. No bo tak faktycznie jest. Nie nadaje się na męża i ojca alkoholik, narkoman, chory psychicznie, ktoś całkiem niezaradny życiowo. Trzeba go leczyć, trzeba mu pomagać, ale nie żyć za niego. W małżeństwie trzeba mieć męża a nie dziecko ani osobę do opieki.
Magdo! Przykro mi, że Twoja miłość jest niespełniona. Ale nie traktuj tego w kategoriach porażki. Potraktuj to jako ważne, życiowe doświadczenie. Ważne i dla Ciebie i dla niego, no bo Ty mu naprawdę pomogłaś. Niech świadomość tego faktu pomoże Ci przejść przez to wszystko jak najmniej boleśnie. Polecaj w modlitwie siebie i jego. Z Bogiem!

  KarOLKA, 18 lat
1311
13.10.2006  
A wiec ja mam problem tego typu ze.........nawet nie wiem jak to napisac...zakochałam sie w kims w kim nie powinnam....poznałam go na wakacjach....fajny chłopak odrazu wpadł mi w oko.. zaczelismy rozmawiac...był bardzo miły dla mnie i wogóle wogóle ...potem odprowadził mnie do domu...byłam bardzo szczesliwa ze go poznałam ale nie wiedziałam najwazniejszego....na nastepny dzien powiedział mi ze nie ma zone i dziecko....o MATKo!!!! to było jak grom z jasnego nieba...pomyslałam taki młody i juz ma zone...no ale jak to bywa w zyci poprostu tak sie stało ze pojawiło sie na swiecie jego dziecko...w sumie dobrze ze mi powidział o tej zonie...myslałam ze tak szybko jak go poznałam tak szybko skonczy sie nasza znajomosc...ale nie!!Tomek codziennie przychodził do mnie gadalismy praktycznie o wszystkim powiedział mi kiedys ze załuje ze wziął slub mogł przeciez tak wyuchowywac dziecko....powiedział ze naprawde jestem fajna i wogóle ...coraz bardziej mi mieszał w głowie i serduchu... spotykalismy sie dosc długo wiem ze zle robiłam ale to było silniejsze odemnie....naprawde potem pod koniec wakacji gdy Tomek musiał wuyjechac bo pracowal w moejj miejscowosci spotkalismy sie ostatni raz i powiedział ze napraede dziekuje mi za spedzony czas i ze było mu miło mmnie poznac zebym mu napisała jak poznam kogos kogo pokocham....zapytał tez czy sie w nim zakochała...jak mu powiedzialam ze napewno mi nie jestes obojetny to.....powiedział ze gdyby nie rodzina napewno by mnie tu samej nie zostawił...kazął mi pisac cco u mnie no i tak piszemy on czasem dzowni...ale ja sie strasznie mecze bo naprawde sie zakochalam..nie wiem co robic ttlkoi nie mowicie ze zapomniec bo to niemozliwe....próbowałam...ale jak popatrze na jego zdjecie albo jak on napisze smsa to koniec siwruje nadal!! !!!!!!!POMÓZCIE MI JAKOS .............PROSZE.................. ..............

* * * * *

Możliwe. Mnie się udało, Tobie też się uda. O swoich przemyśleniach na ten temat napisałam tutaj: odp. nr: 1034, 1100. Polecam też lekturę przysięgi małżeńskiej. Pomyśl czy gdybyś Ty była żoną nie bolałoby Cię to, że Twój mąż tak mówi o swojej rodzinie?
A jeśli naprawdę go kochasz to ofiaruj mu najprawdziwszy dowód tej miłości: możność zbawienia. Odejdź, by nie być przyczyną rozpadu małżeństwa, dramatu jego żony i dziecka i Waszego trwania w ciągłym grzechu. Odejdź, by pozwolić mu nadal być mężem i ojcem, a nie tym, który zostawił rodzinę. Jeśli nawet na własnym zbawieniu Ci nie zleży to zrób to dla niego. Jeśli go kochasz - będzie to najprawdziwszy i najszlachetniejszy tego wyraz.

  Ala, 17 lat
1310
13.10.2006  
Dzień dobry:) Słyszałam dużo o mowie ciała i w ogóle ale nie wiem jak interpretować zachowanie jednego chłopaka. Otóz, nie mamy ze sobą dużego kontaktu, taki średni. Ostatnio mi sie spodobał mimo, że nie jest piekny, poprostu zauwazylam jakim wspanialym chlopakiem jest i zauwazylam sie ze on na mnie nie patrzy w ogole, znaczy w sensie nie ze sie smieje do innych, ale jak ja patrze na niego to on stoi nieruchomo i patrzy gdzies obok mnie :/ Dzisiaj stanal za mna strasznie blisko, prawde mowiac przywarl do mnie calym cialem, nie jakos tak deliktanie dotknal, poprostu przywarl calym soba. Bylam strasznie zaskoczona ... Jak ja mam interpretowac takie zachowanie sie???

* * * * *

Mowa ciała to nieuświadomione gesty, które wyrażają nasze emocje. Dotyczy przede wszystkim wyrazu twarzy i gestykulacji. Na pewno nie jest to "przywarcie całym ciałem" - to to przecież nie jest nieświadome. Nie wiem o co chodzi temu chłopakowi, może faktycznie mu się podobasz. Następnym razem jednak gdy tak się zachowa spytałabym się jest mu ciasno.

  Kasia, 24 lat
1309
13.10.2006  
Witam! Czesto odwiedzam te strone, ale nigdy nie myślałam, że życiowa sytuacja skloni mnie by pozostawić tu swój ślad w postaci pytania. Sprawa jest dość skomplikowana i może dlatego szukam pomocy gdzie tylko się da. Niecale dwa lata temu pojawił się w moim życiu zupełnie nieoczekiwanie chłopak...był dla mnie prawdziwym darem Bożym, modliłam sie długo o prawdziwą miłosć i wreszcie po tak długim oczekiwaniu dane mi było jej doświadczyć. To były najwspanialsze chwile w moim zyciu, szczęście biło ode mnie na kilometr. Nie mogłam uwierzy, że coś takiego mogło mnie spotkać. Rozumieliśmy się pod każdym względem, rozmawialiśmy duzo o Bogu, poruszalismy tematy, których zwyczajnie się nie porusza...To było wspaniałe... Mijały miesiące, a ja trwałam w tym pieknym zauroczeniu, bałam się uzywac słowa miłość ( choc ona już rozgrzewała moje serce). Wszyscy dookoła mówili mi jak piękną tworzymy parę. MArcin był osobą stroniącą raczej od ludzi, trudno było mu nawiązywac kontakty z innymi. Początkowo mnie to troche dziwiło, ale potem odebrałam to po prostu jako taki typ osobowości. Poznałam jego rodziców, doskonale czułam się w jego domu.. On zreszta u mnie także. Po około pół roku wyjechalismy razem na wakacje... i tam zaczęły mnie zastanawiac jego pewne zachowania, dziwnia drażliwość... Nie mogła już tego znieść i wybuchnęłam, a on oznajmił mi wtedy, że leczy się u psychiatry, bierze leki.... Jak pytałam go na co choruje...wykręcał się od odpowiedzi mówac, ze to taki zlepek przypadłosci, troche depresji, troche schizofrenii... Na tamtą chwile było to dla mnie szokiem, ale wyjaśniało jego dziwne zachowania. Po tym czasie może nasza miłość się jeszcze wzmocniła, ale ja zaczęłam wertowac po internecie i szukac informacji na temat leków jakie bierze i ogolnie by lepiej poznac tę chorobe, a przez to by lepiej mu pomóc. Od tamtego czasu( dowiedzenia się o chorobie) minął już rok, a ja mam coraz większe wątpliwości...Tamto wydarzenie spowodowało, że zaczełam składac sobie wszystko w całość jego dziwne zachowania, jego stronienie od ludzi... NIe wyobrażam sobie przyszłości razem z Marcinem, nie widze go w roli swojego mężą, ojca moich dzieci... Poza tym denerwuje mnie jego mała odpowiedzialność, dla niego wszystko wydaje sie proste. Juz prawie się rozeszliśmy ostatnio, ale nie potrafiłam go zostawić.... Kocham go ale ...własnie jest duże ALE, które nie daje mi spokoju. Duzo rozmawiamy o tym , on zna moje rozterki, i mówi ze nie chce litości.. Ja się nie lituje, ale może taka droge zaplanował dla mnie Bóg. Moze jego choroba ma byc moim krzyżem?? Nie wiem kompletnie co mam robić. Muszę w końcu podjąc jakiś krok. Wiem , że nikt nie zadecyduje za mnie, bo każdy jest kowalem swojego losu, ale może choc odrobinę mi pomożecie. Gorąco pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedź.

* * * * *

Droga Kasiu! Sprawa jest bardzo poważna! Nie dziwię Ci się, że masz bardzo poważne wątpliwości. Oczywiście nie chcę Ci mówić co masz robić, ale parę rzeczy muszę Ci powiedzieć. Po pierwsze i najważniejsze: kochana, NIGDY nie wolno myśleć, że ten chłopak czy dziewczyna ma być naszym krzyżem. To jakaś totalna bzdura. Tak myślały narzeczone alkoholików, dziś ich zmęczone, sfrustrowane, wyglądające o 20 lat starsze niż w rzcezywistości żony, płaczące nad losem swoim i dzieci. Miłość i małżeństwo nie może być krzyżem!!! Naturalnie, zdarza się tak, że w małżeństwie ktoś zachoruje, ulegnie wypadkowi itp. - wtedy faktycznie to staje się krzyżem. Ale to dzieje się już w małżeństwie, w zupełnie innej rzeczywistości. Natomiast nigdy nie wolno wbrew sobie lub choćby z jakimiś wątpliwościami czy to ten człowiek wchodzić w małżeństwo myśląc, że Bóg pwoołuje mnie do cierpiętnictwa. Nie wolno siebie i dzieci skazywać na niepewny los, nie można dobrowolnie obarczać się i właśnie te niewinne niczemu dzieci (tak, tak, TRZEBA o nich pomyśleć już dziś!) takim krzyżem. Nie i jeszcze raz nie! Małżeństwo samo w sobie jest trudnym zadaniem. Tak, właśnie zadaniem. Oto spotykają się dwa światy, które muszą połączyć się w jedno. Ile przy tym zgrzytów, nieporozumień, docierania się ... Małżeństwo to nie tylko bycie razem. To mnóstwo obowiązków, to problemy nieraz bardzo poważne. Ja tu broń Boże nikogo nie zniechęcam do ożenku bo sama uważam, że małżeństwo to najwspanialsza rzecz, która mi się w życiu przytrafiła, ale chcę uświadomić wszystkich, że to nie dam raj, ale też ciężka, codzienna praca. Aby być w małżeństwie trzeba być osobą dojrzałą, odpowiedzialną, zaradną i silną. Szczególna rola przypada tu mężczyźnie, choć naturalnie kobieta też ma tutaj ważną misję. Ale inną. Ponieważ jednak problem tutaj leży w mężczyźnie o nim napiszę. To mężczyzna jako przewodnik związku ma być tą stroną "silniejszą". W jakim sensie? W sensie siły fizycznej naturalnie też, bo ktoś musi tą szafę przestawić i wieszak przykręcić, zakupy przytargać i wózek na piętro wnieść ale nie o to chodzi. Chodzi o psychikę. Kobieta podlega naturalnym, cyklicznym wahaniom hormonalnym. Mężczyzna nie. Dlatego jego spokój, opanowanie i stałość ma być opoką dla kobiety. Mąż ma zapewniać żonie oparcie i poczucie bezpieczeństwa - to jego najważniejsza małżeńska misja. Kobieta ma się czuć bezpiecznie i pewnie w ramionach męża. To nie ona ma dbać o cały dom i brać wszystko na siebie, decydować o wszystkim i jeszcze martwić się o męża a nie daj Boże znosić jego humory, tylko ma mieć poczucie, że nawet gdy ona postępuje czasem mniej racjonalnie to mąż jako osoba stabilna emocjonalnie mocno stąpa po ziemi i w razie potrzeby ją też na tą ziemię sprowadzi. Bardzo dużo jest takich sytuacji w małżweństwie, poczynając od napięcia przedmiesiączkowego po poważne problemy np. w wypadku niemożności poczęcia dziecka - co się wtedy z kobietą dzieje to ciężko opisać. I właśnie w takich sytaucjach mąż ma być tym, który wspiera, pokazuje słuszną drogę, by ona pod wpływem impulsu czegoś pochopnie nie zrobiła. Kobieta musi też mieć poczucie pewności materialnej. Takiej zupełnie podstawowej, że nawet jak ona np. będzie na wychowaczym czy straci pracę czy dziecko będzie chore i ona będzie musiała z pracy zrezygnować to mąż będzie się starał zawsze ich utrzymać. Że będzie się starał i będzie zaradny, a nie na nią wyłącznie spadnie ciężar wykarmienia rodziny.
I teraz wyobraź sobie Kasiu, że Twój chłopak staje w obliczu małżeńskich problemów. Że jest sytaucja, która Was przerasta, z którą Ty sobie nie radzisz. Jak widzisz jego oparcie? Czy będzie Cię uspakajał i szukał rozwiązania czy to Ty będziesz podwójnie zestresowana, bo to pogłębi jego chorobę? Nie jestem psychiatrą, ale z doświadczenia w rodzinie wiem jak strasznie trudne jest życie z osobą nawet lekko chorą psychicznie. Nie wyobrażam sobie co się musi dziać w przypadku schizofrenii czy depresji. Ja tu naturalnie nikogo nie napiętnuję, nie mówię, że taki ktoś jest gorszy. Takiego kogoś trzeba kochać, opiekować się nim i mu pomagać. Ale nie jest to jednoznaczne z gotowością do małżeństwa takiego człowieka, do wzięcia na siebie obowiązków męża i ojca. Kasiu, jeśli już teraz nie widzisz go w tej roli to nie jest dobry znak. Ty w jego obecności masz się czuć dobrze, bezpiecznie, masz czuć, że ten człowiek będzie się Tobą i dziećmi opiekował, że zapewni Wam byt, stabilność emocjonalną i miłość. Nie czujesz? No to sama widzisz. Rozumiem, że go kochasz. Ale kochać to nie znaczy poświęcać się bezgranicznie, to nie znaczy brać na siebie ciężar ponad miarę, to nie znaczy opiekować się kimś jak dzieckiem zamiast mieć męża, to nie znaczy zgadzać się, by nasze potrzeby pozostawały przez całe życie niezaspokojone. Można kochać, można pomagać, można robić co się da. Ale niekoniecznie rezygnować z bycia żoną na rzecz opiekunki. W małżeństwie w większości sytaucji to kobieta potrzebuje opieki. Jeśli Twój chłopak już dziś nie potrafi Ci jej zapewnić to nie zmieni się po ślubie. Kasiu, można by tak jeszcze długo. Nie wiem czy chciałas potwierdzenia swojej dezyji odejścia czy nadziei, ze może być ok. To Ty masz podjąć osteczną decyzje i nikt nie może zdecydować za Ciebie. Mogę polecić Ci jeszcze odpowiedzi o dojrzałości małżeństwa w ogóle: 189, 78, 89, 106,192, 271, 390, 728, 1021, 1050, 1059 oraz "Wieczory dla zakochanych", które pozwola Ci tą ostaeczną decyzje podjąć: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Kasiu! Wiedz jedno: Ty też jestes ważna, Twoje potrzeby też mają prawo być zaspokojone. Małżeństwo to nie instytucja charytatywna, tylko związek dwojga dojrzałych do swej roli, wzajemnie miłujących się ludzi. I nie myśl, że Bóg Ci jakąś misję wyznaczył i że grzechem jest się jej nie podjąć. O tym, że nie ma przeznaczenia pisałam tutaj: 58, 86, 896 Powodzenia!

  kaska, 18 lat
1308
09.10.2006  
przeczytalam wiele pani odpowiedzi na zadawane tutaj pytania i stwierdzenie jest tylko jedno: wedlug pani rozumowania chlopak z dziewczyna powinni ograniczyc sie do trzymania za reke, nawet calowac sie nie wolno bo to juz petting...

* * * * *

A na jakiej podstawie tak twierdzisz? Bo ja nigdzie tak nie napisałam. Polecam lekturę odp. nr: 79, 773, 800, 804, 1051. Na pewno gesty powinny być dostosowane do stopnia zaawansowania związku, ale jeśli coś jest grzechem to należy to nazywać po imieniu. Trudno nie nazwać pettingiem tego o co Ty poprzednio pytałaś.

  ona, 18 lat
1307
09.10.2006  
witam:) mam mały problem a w zasadzie nie wiem czy mozna to tak nazwac ale to nie daje mi spokoju i spedza mi sen z powiek....mam chlopaka od roku, nie jestem pewna swoich uczuc, tzn czasami wydaje mi sie ze go bardzo kocham, przewaznie jest to wtedy kiedy dlugo go nie widzę i tesknie za nim...ale jak juz sie widzimy nie czuje do niego nic szczegolnego oprocz przywiazania...wiem ze to niemozliwe ale czasem go kocham a czasem nie....nie potrafie zaakceptowac jego wad choc z drugiej strony tlumacze to sobie tym ze kazdy przeciez jakies ma i powinnam sie z tmy pogodzic....nie potrafilabym zerwac z nim i byc sama...chyba juz nie umiem...raz mielismy mala przerwe...trwala miesiac ale doszlam do wniosku ze nie potrafie bez niego zyc...teraz ciagle mam watpliwosci i nie moge powiedziec z ego kocham;( mam nadzieje ze pomoze mi Pani w jakis sposob lub da jakas rade co dlaej z tym zrobic....strasznie sie z tym męcze i bede bardzo wdzieczna za pomoc:)

* * * * *

No jeśli jesteście razem od roku to najprawdopodobniej Wasz związek przechodzi z etapu zakochania do miłości. To zupełnie naturalne i nie musisz się obawiać, że kochasz go mniej lub że Ci przechodzi. Po prostu opadają emocje. Pisałam o tym w odp. nr 15 oraz w tym artykule: [zobacz] Zaczyna się teraz etap pracy nad związkiem, poznawania się naprawdę. To trudny etap ale prowadzi do prawdziwej miłości. To co mogę Ci poradzić to dużo wspólnych zajęć, wspólnej pracy, dużo szczerych, głębokich rozmów. To normalne, że widzisz wady chłopaka - i Bogu dziękuj, że tak jest! To znaczy, że obiektywnie na niego patrzysz i przyjmujesz go takim jakim jest. Jeśli nie wszystko Ci się podoba to rozmawiaj o tym z chłopakiem, wyjaśniajcie to sobie. I nie zapominajcie o drobnych gestach miłości. Ten etap to nie tylko czas wytężonej "pracy u podstaw", ale również pielęgnowania czułości. Polecam odp. nr: 255, 498, 566 (przemyślenia Pawła),773. I jeszcze jedno: do wyznania miłości się nie zmuszaj, ale wiedz, że miłość to nie samo odczuwanie. O tym pisałam w odp. nr 13.

  Dzieciak, 17 lat
1306
09.10.2006  
Bardzo trudno mi określić moją sytuację, ponieważ nie spotkałam nikogo, kto by się w podobnej znajdował. Od maja tego roku razem z kolegą w pewnym stopniu jesteśmy ze sobą. Właściwie ten stopień jest, moim zdaniem, bardzo specyficzny, stąd czuję się bardzo zagubiona (w związku czym będzie trudno zrozumieć moje pytanie, przepraszam). Oboje jesteśmy nieśmiali w sprawach damsko-męskich, jak to się ładnie nazywa, że to, że jesteśmy ze sobą, nawet w taki sposób, jest niemal cudem. Nigdy nie przytulaliśmy się - ba! jedynym naszym fizycznym kontaktem jest podanie ręki na przywitanie i pożegnanie! Formy, w jakich okazujemy sobie wzajemnie zainteresowanie są bardzo, bardzo subtelne, ale jestem pewna, że jemu na mnie zależy i że wie, że mi na nim również. Czy byłoby nieodpowiednią rzeczą, gdybym tymczasowo przejęła inicjatywę? Czy nie zaprzeczałoby to jego męskiej i mojej kobiecej naturze? Czy nie zepsuje to naszych relacji? Obawiam się, że w przeciwnym wypadku dojdzie do tego, że nasza relecja scoraz bardziej będzie się rozwijała na płaszczyżnie pisemnej, stojąc w miejscu, kiedy chodzi o spotkania i rozmowy... Czy jeśli przejęłabym inicjatywę (chwilowo, oczywiście) nie przestanie mu na mnie zależeć, nie odbierze tego jako pchanie się w ręce? Jak postępować, żeby go nie zrazić i nie skrzywdzić? Wydaje mi się, że tzw. poważna rozmowa mogłaby wszystko skomplikować, co Pani sądzi o bardzo delikatnej formi tej poważnej rozmowy? Ale wyraźnej, wiem, że musi być wyraźnie powiedziane, o co chodzi... Czy wie Pani, coi powinnam zrobić? Pewnie nie piszę wystarczająco dokładnie,ale to wszystko, co potrafię opisać... Bardzo dziękuję za pomoc...

* * * * *

Rozumiem o co Ci chodzi. Naturalnie, że możesz też wykazywać inicjatywę. Ostrożna byłabym z "przejęciem" inicjatywy, ale "wykazywać" ją możesz. Widzisz różnicę? Przejęcie to prowadzenie związku, wykazywanie to współprowadzenie. Oczywiście, że w początkach związku, jeśli chłopak jest nieśmiały, a także w związkach bez problemów dziewczyna też może działać. W zasadzie gdyby nic nie robiła to wcale nie byłoby dobrze. Działaniem pokazuje, że jej zależy, że odwzajemnia sympatię. Naturalnie nie może to być nachalne, by chłopak nie odczuł tego jak chęć wzięcia go "pod pantofel" ;-). Natomiast czasem umiejętne nakierowanie związku na właściwe tory, bez podkreślania w tym swojej kluczowej roli może związek ocalić. Dlatego kobieta ma w ręku ważne narzędzia, którymi są mądrość i miłość. Za ich pomocą może pomóc chłopakowi zarówno dojrzewać, kształtować swoją osobowość, dopingować go do działania jak i sprawić, by potrafił odpowiednio pokierować związkiem. Kobiety są jak artyści - rzeźbiarze: z pomocą miłości i mądrości potrafią z chłopaka (który czasem jest jak "nieociosany pieniek") wyrzeźbić piękne kształty.
Natomiast odradzałabym, przynajmniej na razie konkretną rozmowę. Nie znam Twojego chłopaka, nie wiem jak reaguje, z Twojego listu wynika, że jest wrażliwy i nieśmiały. Istnieje obawa, że on po prostu poczuje się pod presją i może takiego obciążenia nie wytrzymać. Może odczuć, że Ty oczekujesz od niego konkretnych działań i może uznać, że nie podoła i ...ucieknie. Przeczytaj proszę odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514, 1168, tam pisałam o przedwczesnym wyznaniu uczuć. Rozumiem, że Ty nie o wyznanie miłości pytasz, ale chodzi mi o pokazanie samego mechanizmu. Na razie zatem ograniczyłabym się do działania, ale bez żadnych deklaracji co do charakteru związku. O ile bowiem działania odbierze on jako zainteresowanie jego osobą, o tyle na pewno nie będzie zachwycony gdy Ty jako pierwsza określisz Wasze relacje. To faktycznie powinno należeć do chłopaka. Wiem, że chciałabyś już wiedzieć "na czym stoisz", że chcesz konkretów. Ale nie spiesz się, bo czasem przez pośpiech można coś zepsuć. Natomiast wtedy gdy możesz próbuj - w odpowiednim momencie -delikatnie nakierowywać rozmowę na charakter Waszej relacji: on poczuje się pewniej i może którym razem ośmieli się sam powiedzieć to co chciałabyś usłyszeć. Powodzenia!

  joasia, nieistotny lat
1305
09.10.2006  
Kocham meżczyznę. On mnie zna,choć właściwie głownie z widzenia. O mojej miłości moze się tylko domyslać. Problem jest w tym,że bardzo chciałabym,by on to wiedzial.Nawet,jeśli byłoby to coś szalonego,chciałabym mu wyznac moją miłośc.Czy powinnam to zrobić? Czy będzie to w porządku wobec niego,taka swiadomośc,że ktoś go pokochał? A może najpierw wypada zapytac jego przyjaciół o stosunek do mnie... to wszystko trwa już bardzo długo.

* * * * *

Jeśli zależy Ci tylko na tym, żeby on się dowiedział - to i owszem, możesz mu to powiedzieć i...bocznymi uliczkami potem chodzić, bo tak Ci będzie głupio. Jeśli natomiast on Ci się podoba i chcesz z nim być to radzę ostrożniejszą drogę - nawiązanie kontaktu i poznanie się. A wyznanie miłości pozostaw jemu jako ukoronowanie związku - w końcu nie zaczyna się budowy domu od dachu, a co z takiego przedwczesnego wyznania może wyniknąć poczytaj w odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514, 1168. Jeśli zaś chcesz nawiązać z nim kontakt skorzystaj z rad nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912.

  Jarek, 27 lat
1304
08.10.2006  
Co mam zrobić jak po 3 miesiącach od ślubu żona nie chce być już ze mną? Kazała mi się wyprowadzić z domu i mieszkam u rodziców. A problemem tego są problemy które mieliśmy kiedyśa ona teraz do nich wraca. Wszystko przypomina i wypomina. Na siłe ślubu nie braliśmy i nikt nas do tego nie zmuszał. Byliśmy razem od 2000 roku. Miewaliśmy kłótnie ale jakos sobie radzilismy ze wszystkim. Teraz dowiedziałem sie od żony ze mnie juz nie Kocha i chce rozwodu. To juz trwa od 2 tygodni.Proszę o pomoc bo juz na nic nie mam siły i trace jakiekolwiek nadzieje.

* * * * *

Jarek! Po pierwsze to doradzam rozmowę w realu z mądrym kapłanem oraz rekolekcje dla mażłonków w kryzysie: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Byłabym bowiem niepoważna gdybym ośmielała się doradzać Wam konkretne rozwiązania na podstawie tych kilku słów. Nie mam pojęcia o jakie nierozwiązane problemy chodzi, jak są poważne i jakie jest wyjście, to może ocenić tylko osoba, której przedstawicie całą sytuację I do tego Was zachęcam, wręcz proszę o to.
A teraz powiem Ci jedno: Twoja żona nie chce rozwodu. Tak naprawdę nie chce. Jestem kobietą i powiem Ci z punktu widzenia kobiety: jak kobieta żąda rozwodu to jest to jej ostateczny, rozpaczliwy krzyk o zainteresowanie się mężą nią samą. Ona nie chce rozwodu samego w sobie, to jej "straszak". Ona liczy na to, że mężczyzna się w obliczu takiej powagi sytuacji wreszcie zajmie rozwiązywaniem problemu. Uwierz mi: nawet jeśli ona by temu zaprzeczała. To jej tarcza obronna, to chęć pokazania, że jest w stanie poradzić sobie w życiu, że jest warta więcej niż jej mężowi się wydaje. Mężczyzna często tego nie rozumie i wydaje mu się, że rozwód to autentycznie jej pragnienie, dowód końca związku, że ona już go nie kocha. Idąc tym tropem on przestaje się starać, naprawdę odchodzi i wydaje mu się, że daje jej to czego ona chce. Jest dokładnie odwrotnie. Jeśli żona żąda rozwodu to mówi całą sobą: wróć, głupcze, przecież Cię potrzebuję, chcę, byś mnie wysłuchał, byś mi pomógł, byś był moim oparciem. Owszem, ona długo będzie nosiła w sobie żal, może nawet wypominała pewne sprawy. Ale ona pragnie naprawdę jednego: by on uznał swoją winę, przeprosił, wrócił i zaczął się starać.
Widzisz, wiele już widziałam sytuacji gdzie historia kończyła się wyprowadzeniem się męża i końcem małżeństwa. Za każdym razem stał za tym dramat ich obojga. W 90 % ten dramat mógł zakończyć się pogodzeniem i życiem od nowa. Jarku! Twoja żona wyrzucając Cię z domu nie chciała byś się wynióśł. Chciała byś naprawił coś co zepsułeś, byś ją przeprosił i pozwolił powiedzieć co jej leży na sercu. Założę się, że ona codziennie wracając do domu ma nadzieję, że przyjdziesz, zadzwonisz i spytasz czy Cię przyjmie. I że nie zrazisz się gdy kilka razy rzuci słuchawkę czy nawet zamknie Ci drzwi przed nosem. Powiesz: w imię czego mam się tak upokarzać i pozwalać sobą poniewierać?
Widzisz... rozumiem, że jesteś mężczyzną i to godzi w Twoją męską dumę, w ogóle w Twoją godność jako człowieka. Zgadzam się, że to upakarzające skamleć jak pies na wycieraczce pod jej drzwiami i dostawać w twarz kwiatami, które jej przyniosłeś. Zgadzam się. Ale jeśli tego nie zrobisz, jeśli nie wytrzymasz paru takich scen to nie dasz Wam szansy.
Domyślam się, że sprawy zaszły daleko i że są to poważne problemy, skoro doszło do tego o czym piszesz. Jednak bądź pewien: nawet jeśli nie jesteś winny (lub jesteś mniej winny) to Ty musisz jej pokazać, że Ci na niej, na Was zależy, to Ty musisz zrobić pierwszy krok, to Ty musisz ją przeprosić. Jeśli chcesz uratować Wasze małżeństwo zrób to. Nawet jeśli zrobisz to wbrew sobie.
Jarku, nie zrozum mnie źle, ja jej nie bronię, nie bronię kobiet i nie demonizuję mężczyzn. Ja tylko chciałam Ci pokazać jak myśli Twoja żona i dlaczego się tak zachowuje. Tak, zgadzam się, że to jest irracjonalne. Jednak kobieta tak reaguje, czasem sama siebie nie rozumiejąc. To odruch, to gest rozpaczy. Nie wierzę, że ona Cię nie kocha. Gdyby tak było to robiłaby to wszystko na chłodno, a założę się, że Waszej relacji towarzyszą wielkie emocje, prawda?
Emocje zaś mają to do siebie, że wyzwalają się wtedy gdy na kimś/na czymś nam zależy. Nie jesteś żonie obojętny. Chcę byś o tym wiedział. I proszę Cię, byś przełamał się i dał szansę Waszej miłości. Nie chodzi o to, by jej ustępować i pozwalać sobie na wszystko. Chodzi tylko o to by TERAZ, w tej zaistniałej sytuacji dotrzeć do jej serca. Potem metody będą inne i nie będzie tak, że całe życie będziesz cierpiał i rezygnował z siebie. Potem będzie Wam potrzebna może terapia, a może tylko rozmowa, ale to już inna sprawa. NA RAZIE potrzebujesz wejść do jej serca. Potrzebujesz do niego klucza. Klucza miłości. On jest bardzo nietypowy, ale skuteczny.
Tak to widzę.
No cóż, być może się ze mną nie zgadzasz. Rozumiem, że niektóre słowa pewnie budzą w Tobie bunt. Rozumiem, że możesz się bać przyszłości, tego, że rozwód będzie jej kartą przetargową. Nie musi tak być i dlatego na samym początku napisałam Ci o rekolekcjach dla małżonków. Nie wiem jak Twoja żona się do tego ustosunkuje. Naturalnie, nie radzę Ci proponować jej tego już teraz, bo tylko pogorszy sprawę. Natomiast to co możesz już teraz sam zrobić to porozmawiać z jakimś księdzem. Może masz kogoś zaufanego, jeśli nie zapytaj w parafii o możliwość rozmowy. To Cię umocni od strony duchowej.
Jarku, trzymaj się. Wierzę, że jesteś silnym i mądrym mężczyzną i że zależy Ci na Waszym związku. W końcu starałeś się o tą dziewczynę i coś było powodem tego, że jej się oświadczyłeś. Kryzysy w małżeństwie się zdarzają. Na początku małżeństwa też ludziom trudno się dotrzeć. Ale wszystko jest do wyprostowania. Naprawdę. Życzę Ci powodzenia i jeśli potrzebujesz - pisz. Z Bogiem!

  Justi, 24 lat
1303
08.10.2006  
Witam! Mam problem z moim chłopakiem. Paweł jest 3 lata młodszy ode mnie. Jesteśmy razem 2 lata. Nie wiem czy jestem z nim szczęśliwa, nie wiem czy go kocham. Jest bardzo wrażliwy i często się na mnie obraża, nawet o banalne rzeczy. I nawet jeśli go przepraszam (chociaż czasem nie ma żadnej mojej winy) to potrafi nie odzywać się do mnie przez kilka dni, traktuje mnie jak powietrze. Dzwonię do niego - nie odbiera, piszę – nie odpowiada, a gdy pójdę do niego – zachowuje się bardzo oschle. Potrafi się w ogóle na mnie nie patrzeć, nie odpowiada na moje pytania (bywa, że nie wiem czym go obraziłam), a gdy go chcę przytulić albo pocałować to odwraca głowę, odpycha mnie, czasem nawet mocno. A dla mnie taki chłód jest najgorszy, to jak uderzenie w policzek. To nie było jednorazowe zachowanie ale zdarzyło się tak już kilkanaście razy. Takie jego zachowanie bardzo mnie zniechęca, sprawia, że jestem smutna, często płaczę, wyładowuję moje rozgoryczenie na rodzinie. Jest jeszcze jeden problem. Kilka lat temu byłam zakochana w księdzu. Był to dla mnie ciężki krzyż, bo wiem że raniłam Pana Jezusa ale dzięki modlitwie zostałam uleczona z tego uczucia. Powiedziałam mojemu chłopakowi o tym, był w szoku. Ale chyba by to jakoś przeżył gdyby nie to, że na początku naszej znajomości ja go oszukałam i po kryjomu spotkałam się z tym księdzem. Wysłałam też kilka SMSów, tak z sympatii. Paweł o tym wszystkim się dowiedział i od tamtej pory nie mam spokoju. Przegląda moją komórkę, przyznał się, że włamywał się na moje konto, aby czytać maile i gg. Gdy przypadkiem spotkamy gdzieś tego księdza nie mogę się do niego uśmiechnąć ani zagadać, bo potem słyszę okropne zarzuty. Jestem związana z kościołem i mam kilku znajomych księży i kleryków (usłyszałam kilka razy: że znów biorę się za innego księdza, że jestem służącą księży itp.) To tak bardzo boli, tym bardziej, że mam teraz czyste sumienie a nawet ograniczyłam wszystkie swoje znajomości z kapłanami, żeby nie prowokować kłótni. Wiem, że oszukując Pawła zrobiłam błąd ale to już ponad rok a nic się nie zmienia. Te dwie sytuacje – obrażanie się i zazdrość - sprawiają, że nie wiem czy chcę aby był moim mężem. Gdy wyobrażę sobie nasze przyszłe życie pełne obrażania się, kłótni, zazdrości to po prostu się boję i wątpię w to uczucie. Ponieważ Paweł jest młodszy chcemy zaczekać ze ślubem jeszcze ze 2 lata ale je nie wiem czy to mam sens. Nie czuję, że mam w nim oparcie. Próbowałam już raz zerwać z nim ale obiecał, że się zmieni. Jakoś tej zmiany nie widzę. A ja bardzo boję się samotności i tego, że będę sama. Niech mi Pani powie jak ta cała sytuacja wygląda z boku, bo już nie wiem co mam myśleć.

* * * * *

Droga Justi! Z boku wygląda to nie najciekawiej. Trzeba zaczać od tego, że Twoje obawy są jak najbardziej naturalne i uzasadnione. Rozumiem oczywiście ten mały szok jaki przeżył Twój chłopak po tym jak wyjawiłaś prawdę o księdzu. Głupio się stało, że ukrywałaś spotkania przed nim (rozumiem, że były to już takie "normalne" spotkania a nie spotykanie się z księdzem - bo aż mnie ciarki przeszły). Rozumiem, że nie chciałaś go ranić ani dawać mu powodu do obaw. Tylko widzisz, związek wymaga szczerości. Nie przesadnej, nie opowiadania szczegółowo o czym rozmawiałaś z koleżanką przez telefon, ale ważnych rzeczy nie można ukrywać. To jedno. Ale jest i druga strona medalu. Nikt nie ma prawa do zawłaszczania sobie kogoś w takim stopniu jak to robi Twój chłopak. Nawet w małżeństwie nie wyobrażam sobie, by małżonkowie kontrolowali swoje sms-y, maile itp. Bo takie rzeczy mają miejsce tylko w przypadku braku zaufania. A zatem on jednoznacznie daje do zrozumienia, że po prostu Ci nie ufa. Nie wiem jak można być z kimś komu się nie ufa. Przecież osoba, z która chcemy się związać ma być dla nas osobą najbliższą, a zatem tą, do której zaufanie mamy największe. Której można wszystko powiedzieć i niczego się nie wstydzić. U Was jest dokładnie odwrotnie. Niepojęte jest też dla mnie karanie Ciebie przez chłopaka chłodem, oschłością, nieodzywaniem się - co to jest: przedszkole czy prawie narzeczeństwo? Jego wiek niczego tu nie tłumaczy. Zazdrość to głupie uczucie (por. odp. nr: 24, 377) i doprawdy takie zachowanie nie przystoi mężczyźnie, który ma być mądry, silny i dawać oparcie kobiecie. Jeśli uważa się za osobę gotową do małżeństwa to ze wszystkimi tego konsekwencjami, bo małżeństwo może zawrzeć tylko osoba do tego dojrzała. Brak takiej dojrzałości jest przeszkodą, powodującą nieważność małżeństwa. Aby wziąć ślub trzeba być pewnym tej drugiej osoby. Nie chodzi mi o to, żeby nie mieć kompletnmie żadnych wątpliwości tylko, żeby być ufać narzeczonej czy narzeczonemu, wierzyć mu i móc na nim polegać. Oczywiście dochodzi do tego mnóstwo innych cech, zależnych od płci, sytuacji itp. o których pisałam w odp. nr: 78, 89, 106,192, 271, 390, 728, 1021, 1050, 1059, 189 - proszę, poczytaj. Natomiast jest to bardzo poważna i nieodwracalna decyzja, dlatego należy podjąć ją w wolności i z radością. A najważniejsze w związku jest już nawet nie to jaki ktoś jest ale jak się zmienia. Naturalnie zmienia na plus. Czy w ogóle chce się zmieniać? Czy widzi taką potrzebę? Bo zmiana to rozwój, to doskonalenie się, by temu drugiemu było coraz lepiej ze mną, by pokazywać mu, że jest dla mnie ważny, że liczę się z jego potrzebami, że chcę dla niego dobra.
Widzisz, ja nie chcę Ci doradzać jednoznacznie co masz zrobić, bo to jest Twoja decyzja. Jednak chcę Ci pomóc i dlatego serdecznie zapraszam Was oboje na "Wieczory dla zakochanych". Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl. Ten kurs (nie tylko dla narzeczonych!) pozwoli Wam ostaecznie zweryfikować Waszą decyzję, porozmawiać na wszystkie tematy, zdecydować. I doradzam dużo szczerych rozmów, głębokich. Spokojnych i szczerych. Musicie ustalić wspólną hierarchię wartości, poglądy, plany. Musicie oboje czuć, że bardziej Wam zależy na dobru drugiej osoby niż własnym egoizmie - bo to będzie dowód prawdziwości i dojrzałości miłości. Nie spieszcie się. Jednak nie myślcie, że ślub sam w sobie coś zmieni na plus. Dojrzeć do małżeństwa trzeba przed ślubem, by wejść w nie jako osoba na to przygotowana. Inaczej to będzie ciągle związek dwojga ludzi, którzy do tego nie dorośli. Justi! Polecam Wam te rekolekcje oraz książki, o których mowa na stronie głównej tego działu. Przygotujcie się do małżeństwa jak najlepiej. To na pewno zaprocentuje!

  Dorota_Wawa, 15 lat
1302
08.10.2006  
Witam. Zwracam się tu z dwoma pytaniami. Mianowicie, w tym roku rozpoczełam naukę w 1 klasie LO. Dostałam się do klasy o której marzyłam, mimo iż nie była ona /najmocniejsza/ (chodzi mi o profil), ale taki właśnie mi odpowiadał. No i tak, jako że wymagania do tej klasy nie były zbyt wyszukane, dostały się tu bardzo różne osoby. Ale nie powiem, jesteśmy nawet nawet zgrani i dobrze rozmawia mi się z prawie wszystkimi. A to ważne. Mam jednak koleżankę, która dostała się do klasy /najlepszej/, matematycznej (w końcu ona jest umysłem ścisłym). Tam wymagania były bardzo wysokie i większość kandydatów odpadła. Zostali ci /najlepsi/. Teraz, kiedy spotykam się z Martą po szkole, bez przerwy opowiada mi jaka jej klasa jest wspaniała, zgrana i w ogóle najlepsza. Za to mówi, że moja trzyma się ze wszystkimi na dystans. Cóż, ma trochę racji bo i ja znam całą jej klasę i ona moją. Prawdę mówiąc, wolałabym być w jej klasie ale to niemożliwe z wielu względów. Wiem, że w mojej klasie jest trochę nieszczerości, odrobinę obgadywania i zachowany wieczny dystans. Próbuję to jakoś przełamać, ale nie mam już ochoty bez przerwy podchodzić do każdego z osobna i zagadywać żeby chociaż trochę się poznać! Nawet lubię swoją klasę, ale wieczny zachwyt koleżanki swoją i to niemiłe teksty pod adresem osób z mojej klasy, zaczynają mnie powoli denerwować. U niej wszystcy są rewelacyjni! Każdy jest inny, ale to dobrze bo jest ciekawiej, weselej itd. Bez przrwy się wygłupiają, ale też dobrze uczą... Wcześniej, byłyśmy przez 2 lata w jednej klasie w gim. To nie była najlepsza klasa, bo większość to były wredne i złośliwe osoby. Teraz część jest w jej klasie i podobno wszczyscy się zmienili, wydorośleli itp. Może i tak, bo sama czasami widziałam te ich zmiany, ale to tylko na przerwach kiedy mamy niedaleko lekcje. PO prostu tam jest wszystko ŚWIETNIE. Kiedy tak mówi, przypominam sobie od razu pusty korytarz, dwie, trzy osoby z mojej klasy. Spuszczone głowy, a jedyny temat /nie udało mi się nauczyć/. Staram się żartować, bo boję się że będe taka jak oni. Nie wiem, chyba tu nie pasuję! Tak, chciałabym być w klasie koleżanki, ale to naprawdę niemożliwe. Coraz trudnje mi się z nią rozmawia. Ona bez przerwy rzuca /tekstami/ poznanymi w swojej klasie. Czasami nie wim co odpowiedzieć, wtedy śmieje się ze mnie, nazywa mnie /jakoś/ (przeważnie też nie wiem co to słowo oznacza!) Nie wiem jak jej odpowiedać, co mówić. Mam już wszystkiego dość. A druga sprawa. Chyba przestanę mówić moim przyjaciółkom o moich miłosnych /problemach/. Zauważyłam, że gdy tylko pwoiem ż ktoś mi się już nie podoba( a tak naprawdę jest!), to zaraz krzyczą /tak, oczywiście!/ Nie dają mi dojść do słowa, opowiedzieć o tym. Tak jakby ich to nie obchodziło. Są coraz bardziej wredne, nieuprzejme. Dodam, że to te przyjaciólki, które są w tej samej klasie co Marta(!!!). Gdy widzą chłopaka, który mi się podoba, lub podobał, zaczynają zachowywać się nienaturalnie, krzyczą, śmieją się. Wychodzę na głupią. Mam już tego dość. Przez takie zahowanie ich, straciłam już jednego chłopaka, Michała. Dodam, że mielibyśmy duże szanse, gdyby nie /interwencja/ koleżanek. Mówią, ż e chcą dla mnie dobrze, a i tak wszystko dzieje się na odwrót. Co mam robić? Dziękuję z góry, pozdrawiam serdecznie.

* * * * *

Po pierwsze: koleżance powiedz, że cieszysz się, zę jest zadowolona ze swojej klasy ale może porozmawiacie też na inne tematy, bo chyba szkoła nie przesłania jej całego świata. Może zrozumie aluzję.
A po drugie: Koleżanki się wybiera. Nie musisz być skazana tylko na te. A już tym bardziej, że zachowują się w sposób, który świadczy o ich niedojrzałości.

  Ewelina, 19 lat
1301
08.10.2006  
Proszę pomóżcie mi..poradzcie cokolwiek...opowiem historię moja i mojego chłopaka.Jest długa,ale postaram sie ja skrocic zachowujac najistotniejsze rzeczy.Wiec poznalismy sie w lipcu rok temu.BYły wtedy wakacje, a ja jak co roku spedzałam kilka tygodni na wsi u mojej chrzesnej.Miałam wtedy chloapaka z ktorym bylam ponad rok ale gdy poznałam K. doszłam do wniosku,że to on jest tym chłopakiem ktory wydaje sie druga połóweczka mojego serca.. i zaczeło sie..wspolne zabawy, spotkania wieczorem..rozmowy i wogole mase rzeczy ktore bardzo nas do siebie zblizyły..K. jest w moim wieku i mieszka w niewielkim miasteczku połozonym niedaleko wsi w ktorej ja mieszkałam.Zna go bardzo dobrze moja chrzesna i ma o nim bardzo dobre zdanie..zreszta jak reszta rodziny i znajomych ktorzy znaja K. na codzien..wszytsko bylo jak w bajce jedynym problem wtedy wydawała sie nam odległosc poniewaz po wakacjach wrociłam do domu a moje miejsce zamieszkani jest oddalone od K. o jakies 50km.No ale nie byl to az tak wielki problem bo K. ma samochod i mogl do mnie przyjezdzac w miare mozliwosci...Wszytskie potencjalne przeciwnosci dało sie pokonac..i oboje chcielismy je pokonac procz jednej..moich rodzicow..:( Moja mama podobnie jak moja chrzesna wychowała sie w stronach z ktorych pochodzi K..co wiecej w mlodsci tata K. przyjaznil sie zmoja mama..mowiac krotko moi rodzice kategorycznie zabraniaja mi spotkan z mim chłopakiem..Przez cały czas jak tylko podejrzewali ze jestem z nim prawie codziennie urzadzali mi w domu awantury(dodam tylko ze jestem jedynaczka), dochodziło do tego ze potafili sie do mnie nie odzywac tygodniami..wyzywali mnie..wszytsko bylo spowodowane tym ze K.mieszka na wsi..rodzice bardzo przejmuja sie tym, ze i ja bym trafila na wies i ich całe ambicje zwiazane z moja osoba (tj.wyzsze wykształcenie..w przyszlości dobra praca i dostatnie zycie)legły by w gruzach.Rozumiem chcieliby dla mnie jak najlepiej...zebym miala dobrego męża...głownie chodzi o to zeby byl bogaty.Niestety przykro mi to mowic..ale po tym co mowia moi rodzice wnioskuje ze chodzi im tylko o status materialny mojego przyszłego męza..kontynujac rodzice tak mi obrzydzili zycie...wysłuchiwałam takich przykrosci na temat K. z ich strony (mimo ze go nigdy nie widzieli nigdy z nim nie rozmawiali) ze marzyłam juz tylko o tym zbey ten koszmar sie skonczyl...a nieublagalnie zblizała si moja studniowka i studniowka K. ech...wiedzialam ze za nic w swiecie rodzice a szczegolnie mama nie pozwola mi na nia p=ojsc z K. meczylam sie bardzo..nie mialam pojecia co zrobic..zastanawialam sie co wykobinowac jak sklamac zeby jednak spedzic ten wyjatkowy wieczor z moim kohanym K...jednak rodzice nie dawali mi spokoju...sytuacja w domu do tego stopnia mnie dobiła ze stwierdziłam ze i dla K.i dla mnie bedzie lepiej jesli sie rozstaniemy na choryzoncie zreszta pojawil sie inny chlopak ktory bardzo zainteresował sie moja osoba wiec wymyslilm co stakiego ze powiem dla K.ze zakochalam sie w kims innym...on mnie za to znienawidzi i zapomni o mnie a ja przy nowym chlopaku zapomne o nim...i wszyscy beda szczesliwi..ja nie bede sie meczyla z rodzicami ..oni beda szczesliwi ze juz sie nie spotykam z tym......nie bede przytaczała tutaj słow jakimi okresłała go moja mama..a ja w koncu bede spokojna..i nie bede bała sie przychodzic do domu bo znowu czeka mniekolejnaawantura.zerwałam z K. na poczatku bylo wszytsko wg mojego planu...rodzice szczesliwi itd.. tyklo ja w sercu cały czas czułam zal do samej sienbie..i K.rowniez cały czas zadawal mi pytanie dlaczego..?przeciez sie kochamy...na pol roku nasze kontaktu sie urwały wogole nie rozmawialismy..tylko czasem dostawałam od K.milego sms..ze nadal o mnie mysli i ma mnie w sercu..nastała wiosna ..moja matura..bylam zabiegana..starałam sie nie mysle o nim...zreszta przy moim boku byl wtedy Maciek...ktor bardzo mnie pokochal..ja mialam nadzieje ze milosc do niego rowniez przyjdzie z czasem..jednak mylilam sie..po zdanj maturze jak co roku udałam sie na wypoczynek do mojej cioci..wiedzialam ze spotkanie z K.jest nieuniknione..jednak czułam ze to juz skonczone iz e po tym wszytskim co zrobilam..nawet nie ma szans ze relacje miedzy nami sie zmienia..jednak mylilam sie..gdy sie spotkalismy..po prostu wszytsko do mnie wrocilo...a K. nawet nie mial zamiaru udawac ze jestem mu obojetna...i ja rowniez wiedzialam ze nie mogetego wszytskiego w sobie tlumic i ze takie piekne uczucie jakie jest miedzy nami...wiedzialam po prostu ze nie moge tej milosci zabic poraz kolejny..:(postanowilismy mimo wszystko walczyc z K. o onas i o nasze szczescie..wspiera mnie w tym wiele osob...przede wszytsim moja chrzesna matka(siosra mlojej mamy)..gdyby tyklo moi rodzice zgodzili sie na nasz zwiazek...jak narazie wszytsko wyglada tak ze sotykamy sie potajemnie...rodzicom musze klamac opowiada niestworzone historie kiedy chce spotkac sie z K.mam wrazenie ze zyje w ciaglym kłamstwie.. ciężko mi z tym na prawde..ale nic nie poradze:( przeciez..nie umie sie bronic przed ta miloscia..postanowilismy z K.ze mimo wszytsko bedziemy razem..ze z zczasem wszytsko sie ułozy..on nawte poszedl na te same studia na ktorych ja jestem..stosunek moich rodzicow sie nie zmienil, nie chca o nim nawte słyszec..nie rozumiem ich postawy zupełnie..K.na prawde jest porzadnym chlopakiem..pracuje ciezko , w moich oczach jest tym własciwym chloakiem..Kiedys zastanawiałam sie czy moze nie jestem zaslepiona...ale rozmawiałam o tym z moija chrzesna..ona bardzo dobrze zn rodzine K. i utwierdza mnie w tym ze to porzadny chlopak..nigdy sie na nim nie zawiodłam..opchodzi z na prawde porzadnej rodziny.Nie mam pojecia jak przekonac do niego moich rodzicow..nie iwme co robic przeciez całe zycie nie moge ich oklamywac..a boje sie im nawet wspominac o nim bo wiem ze to zakonczy sie kolejna seria awantur i wyzwisk pod moim adresem...nie chce zyc w klamstwie..przez ta cała sytuacje czuje coraz iweksza niechec do moich rodzicow..przeciez nie robie nic zlego..tylko kocham..wole im nie wspominac o tym , bo boje sie ze znowu sprawia ze bede zmuszona zostawic K. a przeciez tego nie chce...poradz mi prosze co mam zrobic..czy posłuchac rozicow i dac sobie z nim spokoj..czy walczyc o te milosc...czy nie jest grzechem to ze im sie przeciwstawiam ze wywołuje w nich gniew i ze ich cały cas oklamuje..czy takie uczucie ma wogole szanse na przetrwanie? tak bardzo pragne tego zeby oni w koncu nas zaakceptowali,zebysmy nie musieli sie kryc i cały cazs bac ze znowu beda w stanie nas rozdzielic:(

* * * * *

Ewelino, jesteś dorosła. Rodzice na pewno chcą jak najlepiej dla Ciebie, chcą, żebyś się kształciła. To dobre i naturalne pragnienia. Ale zakaz spotykania się z chłopakiem ze względu na jego status materialny to nie jest poważne podejście. Powinni potraktować Cię jak osobę w Twoim wieku i spokojnie wytłumaczyć dlaczego tak naprawdę nie chcą, byś z nim była. Ty ze swojej strony musisz porozmawiać z nimi na spokojnie i wytłumaczyć im, że nie zamierzasz - mimo tej znajomości - rezygnować z marzeń i planów, że zamierzasz nadal się uczyć i coś osiągnąć w życiu. Że Twój chłopak też jest zdolny i ambitny, skoro poszedł na studia. Samo pochodzenie ze wsi nie dyskwalifikuje kogoś przecież jako osoby chcącej coś osiągnąć. Proponuję też byś zaprosiła kiedyś (nawet niespodziewanie) chłopaka do domu, by rodzice mieli możliwość go zobaczyć i porozmawiać z nim. Może to ich przekona. Poproś też chrzestną, by z nimi porozmaiwała. Skoro ona jako osoba dorosła ma o nim dobre zdanie to jest to chyba dla nich opinia obiektywna.
Jeśli jednak mimo tych wszystkich innych zabiegów rodzice nie zmienią zdania, pozostaje Ci po prostu "nie drażnić" ich mówieniem o nim. Oczywiście nie kłam, że z nim nie jesteś, bo to prędzej czy później wyjdzie. Wasz związek będzie trudniejszy ale jeśli uważasz, że ta znajomość ma przyszłość to ją kontynuuj. To z nim - być może - założysz rodzinę, to on będzie Twoim mężem a nie rodzice. Nie będzie to łatwe, ale pokazuj swoim życiem rodzicom, że to był dobry wybór. Powodzenia!


Ostatnia aktualizacja: 09.06.2021, 10:11


[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej