Matematyka na minusiePoziom nauczania matematyki w szkołach można porównać do stanu polskich dróg. Czy już niedtugo ten, kto zna tabliczkę mnożenia, będzie uchodzit za supermatematyka?Matematykę na maturze oblatoby 30-40 proc. uczniów, gdyby nie pytania na poziomie audiotele. To tak jakby pytać, czy autorem "Pana Tadeusza" jest: a) Grzegorz Lato, b) Wislawa Szymborska, c) Pan Tadeusz, d) Adam Mickiewicz - komentuje poziom tegorocznej matury z matematyki Krzysztof Cywiński, nauczyciel i autor książki "Matematyka dla humanistów, dyslektyków i innych przypadków beznadziejnych". - Przeciętny uczeń prześlizguje się przez matematyczną edukację, bez zrozumienia, byle tylko nauczyciel nie wyrwał go do tablicy - mówi Cywiński. Szacuje, że niemal 70 proc. uczniów zatrzymało się na poziomie znajomości tabliczki mnożenia. Istnieje na to zresztą ciche społeczne przyzwolenie. - Rodzice mówią: "E, ja też ściągałem na maturze z matmy". Kiedyś uczniowie przychodzili do mnie na korepetycje po to, żebym im coś wytłumaczył. Teraz chcą, żebym tylko rozwiązał zadanie, a oni je spiszą - ubolewa. Z doświadczenia Krzysztofa Cywińskiego wynika, że czasem wystarczy jedno trafne porównanie, żeby dotrzeć do opornego ucznia. Ale do tego potrzebna jest partnerska relacja. Tymczasem na pytanie uczniów: "A dlaczego to równanie rozwiązujemy tak?" - wielu z nich słyszy odpowiedź: "Bo tak", "Bo taka jest umowa przyjęta przez matematyków". Autorka tego artykułu ma w pamięci cytat z matematyczki w liceum, bezsilnej wobec "tępoty" uczniów: "Macie to po prostu wpruć na pamięć". Nauczyciele nierzadko przemawiają ze stanowiska wszechwiedzących, i to głównie do matematycznych geniuszy. - Są przeświadczeni, że mówią o najoczywistszych rzeczach pod słońcem, bo wpatruje się w nich dwóch uczniów potakujących z zapałem każdemu równaniu - mówi Cywiński. - Pozostali uczniowie najczęściej takiego przeświadczenia nie mają. Ale wcale nie chcą być półgłówkami. Nikt lepiej nie zrozumie słabego ucznia niż ktoś, kto sam miał problemy z nauką i sam dochodził do ich rozwiązania - twierdzi Cywiński, który nazywa siebie "humanistą i prowincjonalnym nauczycielem ułamków". Sam od połowy podstawówki był z matematyką na bakier. Dopiero gdy trafił na dobrych nauczycieli w liceum, podciągnął się z tego przedmiotu. Ale jego miłość do królowej nauk rozbudziła się dopiero po trzydziestce. Miał wtedy pomóc znajomemu szóstoklasiście rozwiązać zadanie. Rozwiązać umiał, ale wytłumaczyć dziecku - już nie. I tak zaczęła się jego przygoda z nauczaniem. Uczniowie Cywińskiego doceniają jego otwartość, to, że się nie denerwuje i że przy tablicy można dotąd próbować rozwiązań, aż samemu się wpadnie na to prawidłowe. On sam uważa, że ucznia trzeba zmusić do aktywnego uczestnictwa w lekcji. Przy tablicy sadza zawsze trzech ochotników. Na podstawie ich toku rozumowania i odpowiedzi reszta grupy uczy się na cudzych błędach. W ten sposób nawet słabsi uczniowie są zmuszeni do myślenia. Nauczyciel zaś widzi, z czym podopieczni mają problemy i nad czym należy popracować. Trzeba znaleźć zloty środek między zbyt oględnym wyjaśnieniem jakiejś kwestii, co mniej zdolnym uczniom może nie wystarczać, a zbytnim wchodzeniem w temat, bo w połowie większość słuchaczy się wyłączy - podkreśla Cywiński. Sam szuka tego złotego środka, m.in. pisząc książkę "Matematyka dla humanistów". Tworzył ją ponad 10 lat, choc jej objętość - zaledwie 76 stron - może na to nie wskazywać. Była testowana ponad 200 razy na kolejnych uczniach. Wystarczyło, że któryś miał wobec jej treści choćby jedną wątpliwość, a książka lądowała w koszu i była pisana od nowa - tak, żeby w końcu była zrozumiała. Jednej ż przyczyn fatalnego poziomu szkolnej matematyki Krzysztof Cywiński upatruje w braku ujednoliconego programu nauczania. - W tym samym gimnazjum nauczyciele .potrafią korzystać z kilku różnych podręczników. Pedagog został niemal pozbawiony narzędzia władzy, jakim jest ocena. Jeśli nadal będzie musiał się tłumaczyć z jedynek i szóstek, przestanie je stawiać, żeby nie robić sobie kłopotu - wyjaśnia szkolne mechanizmy Cywiński. - Matematyk, który wystawi! ocenę niedostateczną, słyszy czasem od dyrekcji: "Kolego, chyba źle pan uczy, skoro pana uczniowie muszą zdawać egzaminy poprawkowe. W naszej szkole wszyscy uczniowie muszą zdać, bo to wpływa na jej rangę". Zdaniem autora nietypowych podręczników, w ten sposób uczniów się "uśrednia" i liczy się to, co w dzienniku, a nie w głowie. - To tak, jakby do hospicjum wpuścić oddział komandosów: automatycznie podnosi się poziom zdrowotności, a jednocześnie ze średniej wynika, że wszyscy kwalifikują się do leczenia ambulatoryjnego - tłumaczy obrazowo. Na tej zasadzie powstały krzepiące dane statystyczne na temat tegorocznej matury z matematyki. Wcześniej zorganizowano dodatkowe lekcje; samorządy i gminy dofinansowały siedem z dziesięciu godzin tygodniowo. W okresie przedmaturalnym trudno było o wolnego korepetytora, choć cena za lekcję sięgała często 100 zł. - To była pokazówka przed pierwszą edycją matury z matematyki. Czy władze stać będzie na taki gest każdego roku? - pyta Cywiński. Dobre nauczanie matematyki od podstaw wydaje się naglącą potrzebą. Z badań wynika, że rynek pracy ma zapotrzebowanie na 700 tys. inżynierów. Rocznie uczelnie opuszcza ich zaledwie 100 tys.! Skąd weźmiemy pozostałych? - Z Chin, Ukrainy - prognozuje Krzysztof Cywiński. Na kampanie promujące kierunki ścisłe państwo wydało pół miliarda zł. Czy to wystarczy, by zachęcić do ich studiowania tych, którzy nie czują się mocni w matematyce? Monika Odrobińska
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |