"Bądź wola Twoja..."Kiedy osiem lat temu wypowiedzieliśmy sakramentalne "tak", nie przypuszczaliśmy, że taką drogą poprowadzi nas Pan. Niecały rok po ślubie żona oznajmiła mi, że jest w stanie błogosławionym. Nietrudno sobie wyobrazić, jak wielka wówczas ogarnęła nas radość, zwłaszcza że od początku byliśmy otwarci na przyjęcie nowego życia.Uczucie to było w nas tak silne, że postanowiliśmy się podzielić naszym szczęściem z najbliższymi. Niestety, niedługo było nam dane cieszyć się owocem naszej miłości... Ciąża przebiegała nieprawidłowo i po kilkutygodniowym pobycie żony w szpitalu przyszło nam się zmierzyć z dramatyczną wiadomością o utracie upragnionego Maleństwa. To, co wówczas rodzi się w ludzkim sercu, może zrozumieć tylko ten, kto przeżył podobne doświadczenie. Nigdy nie zapomnę tego, jak wielka przeniknęła nas pustka, a pytanie w głowie: "dlaczego?" wydawało się nie do uciszenia... Cierpienie to tak dalece wnika w człowieka, że myślisz wtedy, że nie jesteś w stanie dalej ruszyć z miejsca. W takich jednak chwilach mocniejsza od wszelkiej ludzkiej słabości okazuje się niepojęta miłość Boża, która sprawia, że odczuwasz bliskość Jezusa mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Rok później Bóg, jako najlepszy Ojciec, przyszedł do nas z łaską uzdrowienia, która w niesamowity sposób spłynęła na nas na rekolekcjach ignacjańskich. To tam po raz pierwszy zawierzyliśmy siebie i nasze małżeństwo Jezusowi. Uzdrowienie to sprawiło, że dręczące nas nieustannie pytanie: "dlaczego?" ustąpiło miejsca świadomości przyjęcia w tym wydarzeniu woli Bożej. Jednakże akceptacja tego doświadczenia i wyzbycie się ludzkich pretensji - to, jak się okazuje, jedno, a przyjęcie dalej Bożego planu - to drugie. Mam tu na myśli kolejne lata małżeńskiego życia, które przerodziły się w dalszą wspólną wędrówkę... po lekarzach. Każda kolejna wizyta lekarska wzbudzała w nas początkowo nadzieję na to, że w końcu będziemy cieszyć się upragnionym i wyczekiwanym dzieckiem. Jednak nie było to takie proste. Ufność pokładana w skuteczność zaproponowanego nam leczenia z czasem słabła, a podejście lekarza do problemu sprawiało, że towarzyszyło nam ogromne rozczarowanie, niejednokrotnie wyrażone płaczem w domowym zaciszu. Kiedy na nowo potrafiliśmy zebrać w sobie siły do dalszego działania, przystępowaliśmy do poszukiwania innego lekarza. Myśleliśmy, że ten kolejny z pewnością okaże się bardziej zainteresowany udzieleniem nam fachowej pomocy. W tym wszystkim pragnęliśmy też pozostać wierni naszemu przyrzeczeniu, które zakładało, że nie zrobimy nic w naszej sprawie, co byłoby niezgodne z nauką Kościoła. Jak się jednak z czasem okazało, owo przyrzeczenie, które z góry negowało - sugerowane nam na wizytach - techniki wspomaganego rozrodu, sprawiało, że lekarz nie bardzo miał "pomysł" na to, w jaki sposób prowadzić dalsze leczenie. Dla małżeństw, które bez najmniejszych rozterek poddawały się tego typu praktykom, byliśmy "niezrozumiałym przypadkiem". My natomiast z niepokojem patrzyliśmy, jak postawione ślepo dążenie - wyrażone w pragnieniu dziecka - wykluczające wolę Stwórcy w życiu człowieka może z łatwością zagłuszyć ludzkie sumienie. To tak, jakby przyjąć za prawdziwe stwierdzenie mówiące o tym, że: "cel uświęca środki". Wtedy to też uświadomiliśmy sobie, jak wielkie spustoszenie w ludzkim sercu i umyśle czynią dzisiejsze media. To one próbują wmówić takim parom jak my, że bezdzietność to dzisiaj nie problem. Wystarczy tylko, że poddamy się leczeniu poprzez zastosowanie metody in vitro, a ona sprawi, że nareszcie spełnią się nasze najskrytsze marzenia i doczekamy się upragnionego potomstwa. Czy jednak na pewno? Kiedy żona kilkukrotnie przebywała w szpitalu, przechodząc kolejne uciążliwe badania, miała możliwość rozmowy z kobietami, które starały się o dziecko za pomocą tej właśnie metody. Nawet jeśli z moralnego punktu widzenia nie widziały one w tym niczego złego, to już późniejsze efekty takiego "leczenia" dla wielu stawały się źródłem osobistych rozterek i frustracji, nierzadko połączonych z kłopotami zdrowotnymi. Stając wobec tego wszystkiego, czuliśmy się kompletnie zrezygnowani, skołowani i zagubieni. Dostrzegaliśmy też, jak coraz bardziej zanika w nas nadziej a na poczęcie dziecka. Mieliśmy dosyć badań, lekarzy i podejmowania kolejnych prób leczenia. Postanowiliśmy to wszystko zostawić na jakiś czas. Skupiliśmy się wówczas tylko na modlitwie i częstej Eucharystii, aby w ten sposób powierzyć się dalej Bożemu prowadzeniu. Jedno wiemy na pewno: że nasze ośmioletnie wspólne małżeńskie życie, które nie oszczędziło nam mnóstwa cierpień i kłopotów, bardzo nas zbliżyło do Boga i do siebie. Jarek
Publikacja za zgodą redakcji
(Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa)
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2021 Pomoc Duchowa |