Zabierałem dziewczyny w góryNa małżeństwo warto się zdecydować, kiedy we dwoje chce się zrobić więcej dobrego niż w pojedynkę
Wanda: Każdy ma jakieś szansę, ale sprawa jest skomplikowana. Chodzi o to, by znaleźć tę "odpowiednią połówkę pomarańczy"
Szukałem tej właściwej osoby, ale zdawałem sobie sprawę z własnych deficytów - nazwijmy to - emocjonalnych. Wiedziałem, że muszę znaleźć osobę, która będzie umiała bardziej kochać ode mnie. Kiedy spotkałem Wandę, jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to Ta, której szukam. Przekonałem się o tym po ponad roku znajomości. Odkryłem, że właśnie ona ma tę dużą zdolność kochania. Wanda: Ze mną było inaczej. Było dla mnie oczywiste, że chcę mieć rodzinę. Zauważałam, że jestem obiektem zainteresowania płci przeciwnej, że się podobam. Każdą bliższą znajomość traktowałam poważnie, prawie jak deklarację małżeństwa. Dla mnie kandydat na męża musiał spełniać dwa warunki: podobnie patrzeć na Pana Boga, czy mówiąc inaczej, mieć zbliżoną do mojej hierarchię wartości i kochać góry. Andrzeja poznałam w Duszpasterstwie Akademickim, oboje działaliśmy w sekcji PTTK. Zauważyłam starania Andrzeja i jego zainteresowanie mój ą osobą. Tak jak w wierszu Okudżawy: Jeśli chcesz kogoś poznać, pójdź z nim w góry". I poszłam z nim w Tatry.
Jednak z perspektywy 26 lat mogę powiedzieć, że się nam udaje. Andrzej: Droga była długa i wyboista. Przechodziliśmy różne małżeńskie burze. Impas wynikał z mojej nieumiejętności kochania. Doszło do załamania w naszej relacji, kiedy wyszło to na jaw. Nie umiałem sam sobie z tą sytuacją poradzić. Ja nie potrafiłem kochać, a Wanda nie miała siły kochać dłużej bardziej niż ja ją. Momentem zwrotnym była chwila, w której zdecydowałem powierzyć tę sprawę Jezusowi. Nie czekałem długo. Pan Jezus uświadomił mi fałszywość myślenia o moich emocjach. Uleczył mnie. Pokazał, że nasza relacja może się zmienić. Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy dojrzałym, dobrym małżeństwem. Co do recepty... Podstawą jest dla mnie przekonanie o nierozerwalności małżeństwa, które płynie z siły sakramentu. Ja to przekonanie wyniosłem z własnego domu. Wanda: Nie dzielę lat naszego małżeństwa na tak szalone przełomy, nie widzę tak wyraźnie jak Andrzej momentów zwrotnych. Na bieżąco starłam się i staram rozładowywać napięcia i mówić o trudnych sprawach. Mam chyba tendencje do raczej optymistycznego myślenia i patrzenia. Poza tym byłam tak zanurzona w sprawy związane z wychowywaniem naszych dzieci, że rekompensowało mi to małżeńskie trudności, które przychodziły. Kiedyś były takie obszary, których się bałam dotykać w naszym małżeństwie. Lata wspólnego poznawania się, prób wychodzenia z kryzysów, patrzenie na drugą osobę w różnych sytuacjach nauczyły nas, że teraz przegadujemy ze sobą wszystko. Potrafimy interpretować swoje zachowania. Wszystkie małżeńskie trudności bardziej lub mniej świadomie powierzałam Panu Jezusowi...
Wanda: Trzeba wyrażać przede wszystkim swoje potrzeby. Dużo problemów miedzy nami brało się z tego, że dla mnie niektóre rzeczy były oczywiste, a dla Andrzeja nie. Każdy z nas wchodził do małżeństwa ze swoją historią życia, z doświadczeniami z dzieciństwa, pewnymi nawykami. Nie było to łatwe, ale próbowaliśmy mówić o swoich oczekiwaniach, potrzebach.
Wanda: Staramy się wychowywać nasze dzieci, by potrafiły wybierać, przygotować do wolnych wyborów. Zawsze chcieliśmy im przekazać, że najważniejszym odniesieniem w życiu jest dla nas Pan Bóg. Nie ukrywamy przed nimi, że rzeczywistość małżeńska jest trudna, ale tylko wtedy ma sens, kiedy zaangażowany jest w nią Bóg. Przypominają mi się słowa, które sama usłyszałam, że: "na małżeństwo warto się zdecydować, kiedy we dwoje chce się zrobić więcej dobrego niż w pojedynkę". Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Agnieszka Carrasco-Żylicz
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |