Bóg zaskakujeJako młody anestezjolog opuścił Włochy, by w czasach głębokiej komuny pracować w NRD, a potem w Polsce. - Jestem starym lekarzem i młodym kapłanem -żartuje ks. Roberto Saltini z Ruchu Focolare. Święcenia kapłańskie przyjął niedawno.Od kilku lat mieszka w Trzcian-ce pod Warszawą. To miejsce, gdzie Ruch Focolare (Dzieło Maryi) założony przez Chiarę Lubich ma swoje miasteczko Mariapoli. Takich miejsc na świecie jest 30. Tworzą się w nich samodzielne wspólnoty i budują domy, szkoły i miejsca pracy. To zachwyciło Roberta, kiedy poznał Focolare we Florencji - życie we wspólnocie jak w wielkiej rodzinie, i takie traktowanie spotykanych na co dzień osób spoza ruchu. - Studiowałem medycynę. Byłem wierzący, skończyłem szkołę katolicką, ale Bóg był dla mnie tylko w niebie i w tabernakulum. Nie widziałem go w świecie. Spotkanie fokolarinów - ludzi żyjących dla Boga pośrodku świata - było dla mnie rewelacyjnym odkryciem! -opowiada ks. Saltini. Zdecydował się wstąpić do Focolare. Wiedział, że dla rodziców nie będzie to łatwe do przyjęcia: ich jedyne dziecko wybiera życie konsekrowane, a oni przecież czekali na wnuka. - Mama się rozpłakała - wspomina - ale ojciec opowiedział historię sprzed lat: kiedy jedyny raz w swoim życiu był na rekolekcjach, usłyszał zaproszenie Pana Boga, by podarował mu swojego jedynego syna, a uczyni go szczęśliwym. - "Czekałem na to" - skomentował mój wybór ojciec. Mama natychmiast przestała płakać. Zamurowało nas - wspomina ks. Saltini. - I tak zaczął się ciąg doświadczeń pokazujący, że kiedy Bóg zabiera rodzicom jedyne dziecko, daje im stokroć więcej - mówi. Razem pojechali do Mariapoli w Dolomitach na rekolekcje. - Po powrocie miałem wyprowadzić się do wspólnoty - opowiada ks. Saltini. - Ale nowo mianowany "odpowiedzialny" za wspólnotę fokolarinów, który był lekarzem, zaproponował, żebym na czas studiów został u rodziców, jeszcze przez trzy lata. POD KONTROLĄ STASI Chiara Lubich pragnęła, by ruch spieszył z pomocą Kościołowi w krajach za żelazną kurtyną. Ale jak znaleźć drogę? Podczas Soboru Watykańskiego II biskupi z NRD przebywający w Rzymie szukali lekarzy do szpitali katolickich, aby zastępować nimi uciekających na Zachód. Chiara znalazła wśród włoskich fokolarinów siedmiu chętnych lekarzy. - Byłem jednym z nich. Natychmiast powiedziałem "tak", ale wiedziałem, że moi rodzice zniosą to ciężko. I znowu stał się cud. Koło Florencji ruszyła budowa największego miasteczka Ruchu Focolare - Loppiano, a u moich rodziców był wolny pokój, w którym zamieszkali studenci różnych narodowości. Rodzice traktowali ich jak własne dzieci, a kiedy potem pojawiali się w Loppiano, słyszeli wokół: "Mamo! Tato!" - opowiada ks. Saltini. On sam wyjechał do Lipska. Tam z kolegami mieli za zadanie pracować i stworzyć wspólnotę fokolarinów. Warunki były bardzo ciężkie. - W 450-łóżkowym szpitalu było nas tylko dwóch anestezjologów. Do obstawienia całodobowy dyżur - mówi ks. Saltini. W ciągu dnia pracowali razem, potem jeden zostawał na dyżur nocny. - Mieliśmy po 15 dyżurów w ciągu miesiąca. Do tego musieliśmy jeszcze znajdować czas na prowadzenie ruchu - wspomina. - Pracowaliśmy tak jak mówiła nam Chiara: uzgadnialiśmy z Jezusem, że staramy się dobrze wykonać pracę w danym miejscu, a więc w szpitalu, a On wykonuje za nas pracę tam, gdzie my nie możemy być - opowiada ks. Saltini. -Doświadczyliśmy takiego zainteresowania Ruchem Focolare, jakiego sobie nie wyobrażaliśmy! W ciągu kilku lat wspólnoty pomnożyły się. Nawiązano pierwsze kontakty z Polską, Czechosłowacją, Węgrami, Litwą. Jednocześnie w szpitalu w Lipsku udało się stworzyć nowoczesny ośrodek anestezji i intensywnej terapii, który do dziś utrzymuje markę jednej najlepszych tego rodzaju placówek w Niemczech Wschodnich. Na sukces złożyły się nie tylko nowoczesne techniki medyczne przeniesione z Włoch. - Żyliśmy duchowością Focolare i dzięki temu udało się zbudować zgrany zespół, w którym byli katolicy, ewangelicy i niewierzący. Staraliśmy się do każdego odnosić z szacunkiem. Przed rozpoczęciem pracy przy jednym stole jedliśmy śniadanie: od ordynatora po salową. Rozmowy dotyczyły pracy, a z biegiem czasu wychodziły też sprawy rodzinne - mówi ks. Saltini. Potem wspólnie chodzili nawet do restauracji i opery. - To był moment odreagowania w ciężkich sytuacjach, na przykład kiedy zmarł nam ciężko poparzony pacjent, o którego życie walczyliśmy cztery tygodnie - wspomina. Dzięki rodzinnej atmosferze personel nie odchodził z oddziału intensywnej terapii, mimo bardzo trudnej pracy, przez wiele lat. W połowie lat 70. w Magdeburgu zorganizowano rekolekcje Mariapoli. Zgromadziło się około tysiąca osób. - Po tym spotkaniu agenci Stasi powiedzieli jednemu z kapłanów: "Fokolari-ni nie muszą stawiać samochodów parę przecznic od kościoła". Zadawaliśmy sobie pytanie: dlaczego władze nam nie przeszkadzały? - wspomina ks. Saltini. Kiedy po upadku komunizmu zajrzeli do teczek Stasi, znaleźli relacje agenta, człowieka zaufania jednego ze znajomych kapłanów. - Uczestniczył w naszych spotkaniach. Nocował u nas. W notatkach podawał nawet liczbę naczyń czy bielizny pościelowej, którymi dysponujemy, żeby pokazać, na przyjęcie ilu osób jesteśmy przygotowani. Konkluzja była jedna: są fokolarina-mi, ale wykonują w szpitalu cenną pracę, tworzą atmosferę życzliwości. Dlatego nie widzieli powodu, by nas wydalić - ocenia ks. Saltini. POLSKI KAKTUS Chiara Lubich widziała potrzebę wspierania rozwoju Focolare w Polsce. -Zaproponowała, bym się przeniósł - mówi ks. Saltini. Jako lekarz trafił do Instytutu Replantacji Kończyn w Trzebnicy, słynnego w Europie ośrodka prowadzonego przez prof. Ryszarda Kociębę, który jako pierwszy replantował pacjentowi uciętą rękę. - W czasie rocznego stypendium musiałem znaleźć sposób na uzyskanie pozwolenia na pobyt stały. Bez tego nie mogłem podjąć pracy. Sprawa była właściwie beznadziejna - wpomina. Dlatego pojechał do Częstochowy, by przedłożyć problem Matce Bożej. - Pierwsze sześć miesięcy w pracy to była dla mnie śmierć zawodowa - opowiada. W Lipsku był wiceordynatorem, tutaj mógł tylko przyglądać się, jak inni pracują. - Szefostwo odnosiło się do mnie z wyraźną rezerwą. Potem okazało się, jak opatrznościowy to był czas. Chodziłem z polską gramatyką w kieszeni i mogłem uczyć się języka. Któregoś razu prof. Kocięba zaprosił mnie na polowanie. Wcześniej przyniósł dwie tarcze, wiatrówkę i powiedział: "Robimy konkurs". Strzelałem lepiej od niego. A on na to: "Teraz rozumiem: Czerwone Brygady". Tak przełamane zostały lody, mówiliśmy sobie po imieniu i mogłem pracować - śmieje się ks. Saltini. Profesor Kocięba próbował pomóc w załatwieniu karty stałego pobytu. Ale szef wydziału paszportów był nieugięty. "Kaktus mi na ręku wyrośnie, jeśli wydamy pozwolenie" - skwitował rozmowę. Zwrócili się więc do abp. Bronisława Dąbrowskiego, który był łącznikiem między episkopatem a rządem. "Jestem orionistą, mamy dom generalny w Rzymie, tam się poznaliśmy. Więc przyszedł pan do mnie jako do starego przyjaciela, bo chciałby pan tutaj zostać. Żeby oni mogli się o tym dowiedzieć, napisze pan do mnie kartkę i wyśle pocztą" - przedstawi! scenariusz abp Dąbrowski. Pół roku później Roberto Saltinii miał już spotkanie z ministrem ds. wyznań i szefem od paszportów. - Opowiedziałem historię swojego życia zawodowego i zaznaczyłem, że chciałbym pozostać w Polsce w służbie zdrowia narodu polskiego - wspomina ks. Saltini. Minister połączył się z sekretariatem: "Sprawa doktora Saltiniego ma być przyspieszona". - Ale trzeba było poczekać jeszcze kilka tygodni, bo pan "od kaktusa" moje dokumenty przełożył na sam spód -wspomina ks. Saltini. Pozwolenie na pobyt stały dostał w pamiętny dzień: 13 maja 1981 r. przed południem. Po południu był zamach na Jana Pawła II. - Przeżyłem w Polsce stan wojenny. Mimo trudności Ruch Focolare rozwijał się - opowiada. Ktoś podarował 20 hektarów ziemi na założenie Mariapoli. Przybywało członków. Kiedy Chiara po raz trzeci była w Polsce, Roberto Saltini podjął temat potrzeby kapłanów żyjących wspólnotową duchowością. - Zapytała, czy są w Polsce fokolari-ni gotowi przyjąć święcenia. Wymieniłem dwóch. Popatrzyła na mnie: "A ty?" - Naszła mnie myśl, że przecież ona jest narzędziem Bożym. - Gdybyś widziała, że będzie to użyteczne dla dzieła w Polsce, jestem gotów - odpowiedziałem. O jego planach wkrótce dowiedział się zaprzyjaźniony abp Damian Zimoń. - Czterdzieści lat życia konsekrowanego wystarczy jako seminarium. Od razu cię wyświęcę - skomentował krótko. Przygotowania trwały ostatecznie półtora roku. Od sześciu lat jestem kapłanem -mówi ks. Saltini. - Powołanie kapłańskie rozumiem jako budowanie mostów między człowiekiem i Bogiem oraz między człowiekiem i człowiekiem, zgodnie z charyzmatem Focolare - mówi poważnie. - Ale to, co najważniejsze, jeszcze przede mną. Teraz trzeba szlifować "jakość", bo nie jest ważne, co się robi, ale jak się to wykonuje - podkreśla z uśmiechem i dodaje: - Pan Bóg zaskakuje, ale nigdy nie rozczarowuje. Irena Świerdzewska
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |