Plebania od kuchniPowinna dobrze gotować, być gospodarna, dbać o wygląd i wypowiadane słowo, zachowywać umiar i dyskrecję. Każdy z zapytanych proboszczów twierdzi, że taka właśnie jest jego gospodyni.Ciche, skromne, przemieszczają się niczym dobre duchy po plebanii. Na co dzień nie widać ich na salonach czy na fotelu w ogrodzie. Kurzu u nich nie uświadczysz, a na stole zawsze o stałej porze pojawi się ciepłe danie. Nie oczekują pochwał, bo najlepszą jest dla nich pusty talerz po posiłku i zadowolone twarze księży. Ta służba to prawdziwe powołanie. - Wszystkie panie gospodynie, jakie znałem, były bardzo życzliwe i zacne. W ciągu 19 lat swojego kapłaństwa byłem na siedmiu parafiach i wiem coś o tym - mówi ks. Piotr Milewski z parafii św. Wincentego a Paulo w Otwocku. - Od pięciu lat pracuję na Floriańskiej, przy katedrze - mówi Krystyna Zgódka. - Mam bardzo odpowiedzialne zadanie: 10 kapłanów do nakarmienia, a jeszcze goście z zewnątrz. Musowo trzeba obsłużyć wszystkich! - Przychodzi do mnie któregoś dnia ksiądz i woła: "Pani Krysiu, jesteś nam potrzebna!" - i tak z Siennicy przeniosłam się do Warszawy - zdradza pani Krystyna. - Ja nie rządzę, ja pytam, czy księża mają ochotę na coś konkretnego, i to robię. Chociaż i tak wiem, co każdy ksiądz lubi zjeść. Jeden nie lubi podrobów, drugi przepada za swojską kaszanką i salcesonem, inny lubi pierogi z mięsem, a to rosół, a to flaczki, a to leczo. Ale i tak wszyscy wszystko zjedzą i nikt nie narzeka. - Kiedyś podczas ogłoszeń proboszcz mówił, że poszukuje gospodyni. Zgłosiłam się, chociaż potrafiłam wtedy ugotować rosół albo ogórkową i zrobić naleśniki. Ksiądz powiedział: "Proszę przyjść jutro" - i z takim doświadczeniem startowałam. Na szczęście księża byli bardzo wyrozumiali, a ja szybko się dokształciłam dzięki gazetom i telewizji - wspomina Elżbieta Białek, która od ośmiu lat jest gospodynią w parafii Błogosławionych Męczenników Podlaskich w Tłuszczu. - Pamiętam swoje pierwsze rekolekcje parafialne, bo to zawsze jest wyzwanie dla gospodyni. Przyjeżdżają księża z innych parafii i trzeba być przygotowaną na wiele godzin pracy w kuchni i sprzątania plebanii. Stwierdziłam, że co nie dogotuję, to "dowyglądam" i pobiegłam do fryzjera. Wszystko się na szczęście znakomicie udało, a z czasem praca zaczęła mi sprawiać olbrzymią satysfakcję. Szczególnie jeśli ktoś doceni moje starania. Wymagania są bardzo wysokie. - Gospodyni powinna być przede wszystkim wierząca i praktykująca, życzliwa, uczciwa, kontaktowa, potrafić nakryć stół, znać savoir-vivre. Musi być inteligentna, bo czasami pod nieobecność księdza trzeba jakiś telefon odebrać albo odpowiednio przyjąć gości - mówi ks. prałat Zenon Majcher, proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego przy sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej w Warszawie. Elokwencją na pewno nie grzeszy Michalowa z pularnego serialu "Ranczo", o której^iele prawdziwych gospodyń ma nie najlepsze zdanie: gospodynie tak nie rządzą na plebanii jak ona. - Michałowa powinna być grzeczniejsza! - kontestują. Podobnie jak serialowa Solejukowa. Kiedy proboszcz zapytał jej kiedyś podstępnie: "Jakiej narodowości była Matka Boska?", odpowiedziała: "No, jak to jakiej? Matka Boska Częstochowska!". - Gospodyni powinna być też stateczna i w odpowiednim wieku - dodaje ks. Piotr Milewski. - Mówi się, że wiek powinien być co najmniej kanoniczny, czyli wymagany do objęcia pewnych urzędów kościelnych. Krótko mówiąc, po pięćdziesiątce. PRACA CZY POWOŁANIE? Miała z tym spore problemy s. Faustyna Kowalska, patronka wszystkich gospodyń, która zapisała w "Dzienniczku": "Najtrudniej było mi odlewać kartofle, czasami mi się połowę wysypywało. Kiedy powiedziałam o tym Matce Mistrzyni, powiedziała mi, że pomału przyzwyczaję się i nabiorę wprawy". Dopiero po jakimś czasie s. Faustyna poskarżyła się na brak sił Bogu, a kiedy usłyszała, że od dziś odlewanie ziemniaków będzie jej przychodziło z łatwością, pospieszyła do kuchni. "Z całą swobodą biorę garnek i całkiem ddfcrze odlałam. Ale kiedy zdjęłam pokrywę, żeby kartofle odparowały, ujrzałam w garnku zamiast kartofli całe pęki czerwonych róż". - Pan Jezus nazywał kapłanów w rozmowach z s. Faustyna swoimi zastępcami. Praca gospodyni na plebanii jest więc prawdziwą służbą Bogu - mówi abp Henryk Hoser SAC. - Jest to praca na pewno niełatwa, wymagająca, ciągle oceniana, nie tylko przez gospodarza plebanii, ale i gości, którzy się przez nią przewijają. Zwłaszcza, nie daj Boże, podczas odpustu albo innych świąt. Jest to też jednocześnie praca niezwykle delikatna, dlatego że gospodynie plebanijne wchodzą w tę sferę życia kleru, której nie widać od ołtarza i ambony. Są przy księżach w ich codziennych przywarach, kaprysach, narzekaniach, ale też zaletach i cnotach. Wymaga to ogromnej cierpliwości i matczynego podejścia do kapłanów, którzy są przecież ludźmi jak każdy z nas. Jest jeszcze jeden wymóg - dyskrecji i unikania plotek. Pod tym względem świętość pań pracujących na plebanii powinna polegać na umiejętności typowej dla Najświętszej Marii Panny, która wszystko zachowywała w swoim sercu. - Panie mają wyjątkową służbę, bo życie na plebanii dotyczy takich dni, kiedy każdy człowiek potrzebuje odpoczynku, natomiast one wtedy mają najwięcej pracy - mówi s. Dominika Steć ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, która 27 sierpnia współorganizowała w Domu św. Faustyny w Ostrówku spotkanie dla gospodyń pracujących na plebaniach. - Już w Ewangelii wokół Pana Jezusa i Apostołów chodziły wdowy i usługiwały im "ze swego mienia". W tym przypadku oznacza to usługiwanie ze swego wolnego czasu. Bez odpowiedniego powołania mogłoby nie wystarczyć sił - dodaje. OD SERCA I CHIŃSZCZYZNY - Panie Boże, pobłogosław te dary i spraw, by nam nie zaszkodziły - zaczyna wspólny posiłek ks. Sławomir Safander, proboszcz od św. Anny z Kiczek. Wszyscy wybuchają śmiechem. - Naturalnie żartuję, pani Irena, robi pyszne dania, szczególnie podroby, coś wspaniałego! - mówi. - Na jutro mam do wykonania właśnie takie zadanie specjalne - śmieje się w odpowiedzi gospodyni. - Szczerze mówiąc, to ustalonych jest osiem zup, które lubimy. Jest jedna, której gospodyni nie lubi robić, mianowicie zupa krewetkowa. Więc ostatnio sam ją zrobiłem, ale niestety się zwarzy-ła, a pani gospodyni z wielką satysfakcją ją wylała - opowiada proboszcz. - Jednak i ja umiem gotować i w razie czego ratuję sytuację. Kiedy mam dużo czasu, potrafię zrobić chińszczyznę, makaron ugotować, ziemniaczki z przyprawami usmażyć, a kiedy mało, to ograniczam się do zaglądania w garnki pani Irence i dodaję jeszcze czasem coś od siebie, zwłaszcza pieprz. Wygląda na to, że oprócz umiejętności gotowania gospodyni powinna mieć jeszcze cierpliwość niczym pasażer polskich kolei i nerwy ze stali. - Lepiej gotować dla kilku księży, niż dla jednego, bo zawsze może komuś coś posmakuje - żartuje Małgorzata Białek, gospodyni w klasztorze księży orionistów w Wołominie. - Trzeba być też zawsze przygotowaną, że za pięć dwunasta zjawi się jakiś gość. Księża jednak nie jedzą dużo. Nawet kiedy robię jakieś przyjęcia dla kilkudziesięciu, to wszyscy proszą o małe porcje. - Nie narzekam, jestem szczęśliwa i wdzięczna za taką pracę. Każdy ksiądz uśmiechnie się, podziękuje - słychać było na spotkaniu w Ostrówku. Czy zdarzyło się coś przypalić? -Tak - odpowiadają panie bez ogródek. - Szarlotka była bardzo smaczna, tylko troszeczkę się nie ścięła, ale wszyscy ją najszybciej zjedli - śmieje się Maria Stępień z parafii w Poświętnem. - Przeszłam na emeryturę i okazało się, że miałam bardzo dużo czasu. Chciałam robić jeszcze coś pożytecznego i wtedy proboszcz poprosił mnie jako gospodynię na zastępstwo na dwa miesiące, i tak jestem już dwa lata - mówi. - Sama wszystko robię. Nawet przetwory: ogórki kiszone, kompoty, kapustę kiszoną w beczce - zdradza Krystyna Zgódka. - Kiedy na Floriańskiej mieszkał jeszcze ks. kanclerz Wojciech Lipka, tłukł mi kiedyś kapustę specjalnym tłuczkiem, który z domu w tym celu przywiozłam. "A czemu pani nic nie mówi, przecież byśmy tu pomogli" - wołał od progu, a po chwili siedział już przy beczce. "No, księże, tak nie wypada, wy macie inne obowiązki, a ja bym sobie tu powoli sama utłukła" - mówiłam, ale i tak sobie w końcu posiedzieliśmy parę godzin w kuchni. - Czasami żartuję: "Idę od was, bo już mi się daliście we znaki". "Nie! my wszystkimi samochodami pojedziemy po panią" - krzyczą księża. I w humor wszystko obracam, bo ja dla nich mogę być babcią, mamą. Przecież oni mają po 30, 40 lat, a ja już 68! - mówi pani Krysia z Floriańskiej. Marta Kawalec
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |