Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Samotność - dramat czy powołanie?

     Ostatnio coraz częściej słyszy się o "powołaniu do samotności". Nawet młodzi ludzie, nieraz dopiero po studiach postanawiają nie zakładać rodziny. Robią to całkiem dobrowolnie albo - nie mogąc znaleźć kandydata na małżonka dochodzą do wniosku, że samotność jest ich drogą. Utwierdzają ich w tym media lansując bardzo popularny ostatnio model "singla".

     A jak to wygląda naprawdę? Czy faktycznie jest takie powołanie? Czy Bóg dla tak wielu osób przewidział właśnie taką drogę do zbawienia? A może to tylko ucieczka przed odpowiedzialnością, modne wytłumaczenie dlaczego nie mam rodziny? A może za etykietką "singiel z wyboru" kryje się dramat współczesnego człowieka, któremu coraz ciężej znaleźć bratnią duszę? Może to wcale nie jest wolny wybór ani powołanie?

     Popatrzymy co kieruje człowiekiem w podjęciu decyzji o samotności.

     Co do zasady nie ma takiego powołania, by człowiek był sam. Słyszeliście kiedyś o takim? Bo my nie. Jest kapłaństwo, małżeństwo, zakon. Sam Bóg stwarzając człowieka stwierdził, iż nie jest dobrze by pozostał on samotny. Oczywiście, nie oznacza to, że każdy musi się żenić czy iść do zakonu. Rzeczywiście, są ludzie, którzy nie widzą się w żadnej z tych sytuacji. Całkiem dobrowolnie postanawiają pozostać bezżennymi. I to jest OK - pod jednym warunkiem: że poświęcą się czemuś konkretnemu, jakiejś wielkiej sprawie, idei, której wykonywanie nie dałoby się pogodzić z pełnieniem roli męża czy żony. Tylko my to rozumiemy tak: najpierw następuje zaangażowanie w jakąś działalność, najpierw zaczynamy coś robić dla innych.? Widzimy, że to nas pochłania całkowicie, że staje się to naszym zadaniem życiowym, nie wyobrażamy sobie siebie w innej roli i dochodzimy do wniosku, że ta działalność jest dla nas ważniejsza niż realizacja siebie w rodzinie czy zakonie. I wtedy dobrowolnie z tej rodziny rezygnujemy, bez żalu, z poczuciem, że to jest właśnie najwłaściwsza droga. Oczywiście jest to wymodlone, rozpoznane, skonsultowane z kierownikiem duchowym, spowiednikiem itp. I daje nam to taką radość i poczucie spełnienia, że chcemy to robić całe życie. To jest właściwa kolejność. A nie taka: chłopak czy dziewczyna zastanawia się na powołaniem i dochodzi od wniosku, że jest powołany/a do samotności. I dopiero potem zaczyna się zastanawiać co by tu w życiu robić. No bo skoro nie rodzina czy zakon to coś "na usprawiedliwienie" bycia samemu wypada mieć. Zaczyna trochę działać w Caritasie, trochę w jakiejś wspólnocie, troszkę tego skubnie, trochę tego. W niczym dłużej miejsca nie zagrzewa. I co się dzieje? Nie jest spełniony/a, nie jest do końca szczęśliwy/a. Bo brak jest tej głębi, tego ducha ożywczego, kierującego ich zapałem. Lata lecą, czasem ktoś się koło nich zakręci, ale - według nich - "to nie to", bo oni mają przecież inne powołanie. Każdy dzień wygląda tak samo: praca, dom, jakiś obiad, zakupy dla jednej osoby, weekendy u rodziców. Natarczywe pytanie ze strony rodziny co dalej, na które nie bardzo wiadomo co odpowiedzieć. Przyjaciół coraz mniej, bo każdy zajęty swoimi sprawami. Nic za bardzo nie daje satysfakcji, bo dla kogo ubierać choinkę, dla kogo piec ciasto? W końcu naprawdę zostają sami i zastanawiają się co tu dalej robić, czym się zająć. Pojawia się myśl: a może trzeba było wyjść za mąż? A może trzeba było pójść do zakonu? Przystają do jakiejś grupy przy kościele, coś robią, ale nadal brak tego "ducha". I tak rodzą się stare panny i starzy kawalerowie.

     Nie chcemy broń Boże nikogo urazić! Nie kpimy ze starych panien (ja sama nią byłam, bo wyszłam za mąż jak miałam 30 lat). Chcemy tylko powiedzieć, że jest ZASADNICZA RÓŻNICA między byciem samemu z wyboru (dla idei) a domniemanym powołaniem do samotności (z braku pomysłu na życie). I znów: wiemy, że nie wszyscy założą rodzinę. I nie z ich winy tak będzie. Po prostu - nie znajdą kandydata na męża czy żonę. I my tego absolutnie nie krytykujemy, doskonale rozumiemy ich ból, bo w pewnym momencie życia wydawało nam się, że będzie to też naszym udziałem. Należy takim osobom współczuć bólu niespełnionego powołania i na ile to możliwe starać się im pomóc - tak bardzo konkretnie: przez poznawanie ze swoimi znajomymi, którzy także jeszcze są sami, przez zachęcanie do szukania tej drugiej osoby przez internet czy choćby biuro matrymonialne. Natomiast zmierzamy do tego, że nie ma POWOŁANIA DO SAMOTNOŚCI. Bo nikt nie może żyć dla siebie. A zatem albo wybiera poświęcenie życia czemuś i z tego powodu rodziny nie zakłada, bo nie pogodziłby obowiązków albo nie z własnego wyboru pozostaje sam, choć chciałby mieć rodzinę. I wtedy realizuje się inaczej. Natomiast nie może to być wybór z wygody, lenistwa, nierealnych oczekiwań co do kandydata na małżonka, lęku przez zobowiązaniem się. Wiecie kto to jest tak bardzo ostatnio lansowany singiel? Ktoś komu się wydaje, że "ma powołanie do samotności". Ktoś kto boi się wejść w formalny związek. Ktoś kto zostawia sobie furtki. Ktoś kto podejmuje wybory wygodne a nie słuszne. Trudno nam sobie nawet wyobrazić, by dobrowolnie zrezygnować z miłości: do małżonka lub w służbie bliźnich. Bo "powołanie do samotności" jest rezygnacją z miłości do innych na rzecz miłości tylko do siebie. I przeciwko takiemu powołaniu protestujemy. NIE WOLNO zatem robić założenia, że "może takie jest moje powołanie".

     Zdarza się też, że ktoś owo powołanie do samotności tłumaczy np. koniecznością pozostania z rodzicami. Zawsze w tym przypadku mamy mieszane uczucia. No bo faktycznie: rodzicom zawdzięczamy życie i wychowanie, a zatem sumienie nawet nakazuje nam zająć się nimi na starość. No i oczywiście rodzicom zawsze należy się pomoc. Ale pomoc nie może być rezygnacją z własnego życia. Bo co się stanie jak rodzice umrą?

     Gdy dostajemy listy z pytaniem czy nie powinno się poświęcić rodzicom zawsze przychodzi mi na myśl moja kuzynka, której wydawało się że takie właśnie jest jej zadanie życiowe. Po śmierci rodziców, która nastąpiła wcześniej niż się komukolwiek wydawało zawalił się jej świat. Dosłownie. Skończyło się dla niej wszystko czym żyła. Nagle straciła cały sens życia, bo to co do tej pory robiła, czyli życie z rodzicami przestało istnieć. Została sama. Nagle spostrzegła, że jej rówieśnicy dawno już pozakładali rodziny, rodzeństwo ma dzieci i swoje małżeńskie sprawy i problemy i w zasadzie nawet nie bardzo ma o czym rozmawiać z koleżankami ze szkoły. Wcześniej nie bardzo jej to przeszkadzało, bo zawsze mogła wrócić do domu i porozmawiać z rodzicami. Zbliżała się do czterdziestki ale była ładną, zadbaną kobietą i z pewnością mogła się jeszcze podobać. Jednak zamiast próbować wyjść do innych ona była już tak zgorzkniała, że nie wierzyła w swoje siły, w to, że ktoś chciałby się z nią spotykać i stwierdziła... że jej powołaniem jest samotność, nic już w jej życiu się nie zmieni i widocznie zawsze już będzie nieszczęśliwa. Czy musiało tak być?

     Dlatego moja Droga i mój Drogi: jeśli wydaje Wam się, że musicie pozostać całe życie przy rodzicach pomyślcie co Wy zrobilibyście w takiej sytuacji. Bo ona może stać się też Waszym udziałem. Czy naprawdę pragniecie być całe życie sami? A Wami nawet Wasze dzieci się wtedy nie zajmą bo...nie będziecie ich mieli. Ani zatem dzieci nie powinny czuć "takiego obowiązku" ani też rodzicom nie wolno tego od dzieci wymagać. A jeśli tak się dzieje to znaczy, że po którejś stronie jest duży problem. Waszym obowiązkiem jest zrealizować swoje powołanie. Jeśli czujesz się powołana do małżeństwa to znaczy, że masz wyjść za mąż i mieć rodzinę. Opiekować się rodzicami, ale nie być ich wiecznym dzieckiem. Tego Ci robić nie wolno, bo zmarnujesz życie. A co robić w sytuacji gdy rodzice na to nalegają? Delikatnie tłumaczyć i pokazywać jaka jesteś szczęśliwa z kimś. A jak nie akceptują - robić swoje. I nie bać się, że rodziców zasmucisz, zdenerwujesz. Może tak będzie, ale to nie będzie Twoja wina. Powtórzymy jeszcze raz: należy rodzicom pomagać, należy ich odwiedzać i za nimi tęsknić, należy nawet na starość wziąć ich do swojego domu. Ale nie wolno koniecznością pomocy rodzicom tłumaczyć sobie "powołania do samotności". Bo ani rodzicom nie dogodzicie ani Wy nie będziecie szczęśliwi.

     Jeszcze innym argumentem jaki zdarza nam się słyszeć to taki, że "nikt mnie nie pokocha" lub "nie nadaję się do związku". Jeśli tak twierdzisz to zapytamy przewrotnie: skąd wiesz? Skąd wiesz, że jak do tej pory nikt Cię nie pokochał to już nigdy się to nie zdarzy? Nie wiesz co Cię spotka za tydzień, pół roku, rok. Nie wiesz i nie możesz wiedzieć więc się nie zarzekaj. Dlaczego ktoś miałby Cię pokochać? A dlaczego nie? Zrób listę za i przeciw, tylko bądź obiektywny. Wpisz na nią konkretne argumenty dlaczego nie i dlaczego tak. I co? Taki najgorszy nie jesteś, prawda? Jasne, nie jesteś najpiękniejsza i nie jesteś najmądrzejszy, ale jest takie ludowe przysłowie: "Każda potwora znajdzie swego amatora". Nawet Shrek znalazł żonę. A Ty przecież trochę od Shreka jesteś przystojniejszy, prawda? No właśnie. A zatem nie wiesz czy ktoś nie szuka właśnie kogoś takiego jak Ty. Ja też myślałam, że takiej jak ja nie szuka i mój mąż też tak myślał. A teraz jesteśmy małżeństwem.

     Jeśli nie byłeś w związku, to nie wiesz czy się nadajesz czy nie. Bardzo rzadko się zdarza, że ktoś nie dojrzał do bycia w związku, ale to raczej kwestia osobowości jako takiej a nie "nieumiejętności". Nie możesz powiedzieć, że nie lubisz szpinaku jeśli nigdy go nie jadłeś. Jeśli zatem nie kochałeś to jak możesz twierdzić, że się do tego nie nadajesz?

     I wiecie co kochani? Ile razy dostajemy takie listy z twierdzeniem, że ktoś chce żyć bez miłości, że ktoś się nie nadaje itp. to jednego możemy być pewni: że to pisze ktoś kto myśli dokładnie na odwrót. Ktoś, kto bardzo chce kochać i być kochanym. Jak ktoś pisze, że chce nauczyć się żyć bez miłości to mamy 100 % gwarancji, że miłości właśnie najbardziej w życiu pragnie. A wiecie skąd to wiemy? Z autopsji. Kiedy człowiek czegoś w życiu bardzo pragnie a tego nie otrzymuje, kiedy bardzo się stara i robi wszystko by to osiągnąć a mimo wszystko to "coś" od niego nie zależy to przychodzi taki moment, że ma już dosyć. Taka chwila, kiedy nie ma już siły wołać, błagać, szukać. Kiedy jest już tak psychicznie zmęczony, że chce już tylko przestać pragnąć. Myślę, że być może w takim stanie był Jezus w Ogrójcu kiedy wołał: "Ojcze, oddal ode mnie ten kielich.". Nic nie pomagało na oporność ludu: ani nauczanie ani cuda, nic. Wiedział, że ostatecznym środkiem jest Jego Męka i Śmierć. I już nie mogąc udźwignąć tego ciężaru modlił się o ulgę. I dlatego takie listy są wołaniem o miłość. Bo wydaje nam się, że stosując technikę: "kwaśne winogrona", czyli wmawiając sobie, że to co jest obiektywnie dobre to dla mnie będzie niedobre odczuwamy ulgę. Nie jest tak, prawda? Albo jest na chwilę a w najmniej spodziewanym momencie zmora wychodzi i dusi za gardło. Dlatego nie wypierajmy się miłości. Nie wypierajmy się jej pragnienia. Bo to tak jakbyśmy chcieli zrezygnować z jakiegoś wymiaru swojego człowieczeństwa. Nie da się. I nie potrzeba.

     Doszliśmy zatem do wniosku, że życie w pojedynkę może być wyborem (ktoś decyduje się poświęcić pracy charytatywnej, nauce itp.) lub stanem, w którym znaleźliśmy się wbrew woli. No właśnie i co wtedy? Jeśli czujemy powołanie do małżeństwa powinniśmy szukać nadal. No, ale są ludzi którzy chcą założyć rodzinę, szukają i nie znajdują, znamy przecież takie osoby z naszego środowiska. Co z nimi? Najpierw należy się zastanowić czy mają one realne wymagania co do drugiej osoby, bo czasem różnie z tym bywa. Jeśli tak to czy nie boją się pokochać, czy nieświadomie nie odrzucają innych poprzez swoje zachowanie np. głębokie poranienia, z którymi sobie nie poradzili czy jakieś cechy, które utrudniają wspólne życie (np. jakąś niezaradność życiowa, niezdecydowanie itp.). Jeśli nie - módlmy się i szukajmy dalej. My zawsze zachęcamy, by nie pozostawać biernymi. Powiedzenie: "Siedź w kącie, znajdą Cię" może było dobre w początkach naszego wieku gdzie się wszyscy na wsi znali i chłopak wiedział w którym domu jakiej dziewczyny się spodziewać ale nie bardzo ma zastosowanie w dzisiejszym zwariowanym świecie. Dlatego my zachęcamy, nie tylko chłopaków ale i dziewczyny, by zawierzając Bogu kwestię małżonka sami także byli aktywni. By "dali Bogu szansę". By nie izolowali się od ludzi, by nie unikali spotkań towarzyskich. Aby nie odmawiali np. pójścia na wesele jako osoba towarzysząca. A może właśnie na tym weselu okaże się, że ten kolega z osiedla to całkiem fajny, dobrze wychowany chłopak? A może na jakichś imieninach okaże się, że brat koleżanki jest całkiem interesującym facetem, który ma swoją pasję? A może ta szara myszka, na którą nie zwracałeś uwagi to wspaniała dziewczyna, która wiele robi dla innych i piecze pyszne ciasta przy okazji?

     Nie wstydźmy się poznawać kogoś przez biuro matrymonialne. Najbardziej "sztandarowym" przykładem małżonków z takiego biura są oczywiście rodzice obecnego papieża ale też wiele bardzo zgodnych, dobrych małżeństw, które nie wiadomo dlaczego wstydzą się przyznać, że w ten sposób się poznali. A przecież tam się jasno określa swoje oczekiwania i preferencje i przychodzą tam poważni ludzie - właśnie w tym celu, więc jaki tu powód do wstydu? Jak to jest, że współczesny świat nie wstydzi się grzechu, wręcz chlubi się z powodu jawnego łamania przykazań a "biuro matrymonialne" budzi zażenowanie. Przyznacie, że to dziwne, prawda? Ostatnio bardzo wiele osób poznaje się też przez internet. Na naszej stronie za pośrednictwem działu "Źródełko" poznało się około 20 małżeństw. Jest też wiele innych, wartościowych, chrześcijańskich portali gdzie szanse trafienia na "swego" człowieka - w sensie wartości i poglądów są ogromne! Oczywiście, internet jest większym ryzykiem niż biuro i dlatego zachęcamy do korzystania ze stron sprawdzonych i takich, o których wiadomo, że mają coś wspólnego z wiarą. Nie bójmy się: nic nie tracimy a możemy zyskać wiele.

     A może jakaś wspólnota? Wcale nie jest tak, że to dobre tylko dla studentów czy licealistów. Są też wspólnoty tworzone przez młodzież pracującą, duszpasterstwa postakademickie. Może warto? My sami poznaliśmy się w maleńkiej wspólnocie, gdzie na 10 osób utworzyły się ...cztery małżeństwa! To niezwykłe a dla nas dowód na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych a "Duch wieje kędy chce...". A nawet jak małżonka we wspólnocie nie poznamy to wzbogacimy życie duchowe. A może któraś z koleżanek ze wspólnoty ma brata, którego poznamy odwiedzając ją w domu? Nigdy nic nie wiadomo.

     Kochani - i jeszcze jedno. Dawajmy sobie nawzajem szanse. Nie można stwierdzić, że "to nie ten człowiek" po pierwszym spotkaniu (pomijamy przypadki ewidentnego chamstwa, cwaniactwa i sytuacje gdzie ktoś jest wulgarny albo otwarcie manifestuje swoje nienajciekawsze poglądy). Spotkajmy się minimum 2-3 razy. Rozmawiajmy ze sobą. Trzeba się bowiem poznać, by podjąć decyzję i nie jest tak, że od pierwszego razu "się wie". No, ale to już temat na osobny artykuł.

     A jeśli już wyeliminujemy wszystkie powody braku małżonka, wypróbujemy wszystkie sposoby i nie znajdujemy odpowiedzi na swoją samotność to pozostaje tylko się modlić by Bóg to zmienił.

     W jednym z psalmów czytamy: "Bóg spełni pragnienia twego serca". W pierwszym odruchu chciałoby się odczytać te słowa dokładnie tak jak one brzmią. Że Bóg spełni nasze pragnienia założenia rodziny, że da nam poznać tą właściwą osobę. To normalne odczucia, bo to są właśnie pragnienia naszego serca. Jednakże wiemy, że mimo wszystko nie zawsze tak będzie. Jak wtedy odczytywać słowa psalmu? Czy pragnienie serca człowieka może być sprzeczne z pragnieniem Boga np. odnośnie założenia rodziny? A jeżeli tak to chyba jest to jakiś niesamowity dramat, na który Bóg nas skazuje. Czy naprawdę zaspokojenie pragnienia naszego serca w miłości może być nierealne?

     Nie. Nie, bo gdyby tak było Bóg nie byłby Ojcem miłosiernym. Bóg natomiast - jak już wielokrotnie mówiliśmy wcześniej - nie jest złośliwy. On nie bawi się naszymi uczuciami i nie skazuje nas na bezsensowne cierpienie - choć pewnie w chwilach rozpaczy każdemu z nas zdarzało się tak myśleć. Ale tak nie jest, bo gdyby tak było całe dzieło stworzenia byłoby bez sensu. Może być naturalnie tak, że Bóg, chcąc dla nas zawsze dobra inaczej postrzega to dobro niż my w danej chwili. A zatem obietnicę zaspokojenia pragnienia naszego serca należy rozumieć szerzej. Należy ją rozumieć jako zaspokojenie pragnienia serca w ogóle, nie tylko w tej chwili. Bo na każdym etapie życia mamy jakieś pragnienia i wyrywkowe przeczytanie jakiegoś fragmentu Pisma św. daje nam natychmiastową obietnicę ich spełnienia. Natomiast w tym przypadku chodzi o największe pragnienie serca człowieka, czyli pragnienie Boga. Bóg dając nam zbawienie daje nam obietnicę zaspokojenia właśnie tego największego głodu człowieka - znalezienia się w obecności Boga na wieczność, zbawienia i "przygarnięcia" przez Boga. Bo to jedno, jedyne pragnienie ludzkiego serca jest najbardziej ponadczasowe i niezmienne pośród wszystkich etapów życia i okoliczności, bo do tego przecież sprowadza się cel naszego życia. I dlatego należy modlić się, żeby Bóg zaspokoił to konkretne pragnienie naszego serca i przemienił tą tęsknotę za drugim człowiekiem w tęsknotę za Bogiem i działanie dla innych. Ale takie, by nie był to środek zastępczy, wypełniacz czasu, coś na zapomnienie czy metoda klina tylko autentyczne zaspokojenie serca przynoszące ukojenie i szczęście. Dopiero wtedy nie będzie dramatu gdy Bóg to uczyni, gdy będziemy tego zaspokojenia pragnąć i godzić się na to.

     Nie wypierajmy się zatem pragnienia miłości: prośmy o nią Boga a On da nam ukojenie. I wtedy nawet "samotność" nie będzie dramatem.


Kasia i Tomek


Redakcja portalu




Wasze komentarze:
 Stara panna: 23.10.2020, 10:00
 Przestańcie ludziom wmawiać, że na siłę mają kogoś szukać i muszą mieć kogoś. Nie. Nie muszą i mogą wybrać jak chcą żyć. Bóg daje rozum i wolną wolę oprócz powołania.I możemy w zupełnej wolności jak ludzie dorośli ponosić tego konsekwencje. I decydować. Decydować. Sami o sobie.
 Nadzieja umiera ostatnia...: 16.11.2019, 22:44
 Samotność-dramat czy powołanie? Już za samo to pytanie poleciłbym autorom udać się do odpowiedniego lekarza aby zbadał czy wszystko w porządku.. Ludzie!! Co to jest za durne pytanie??!! Tacy niby wierzący i doradzający innym o Bogu..weźcie się ogarnijcie i przestańcie ranić ludzkie serca, które na tym marnym łez padole już wystarczająco się wycierpiały. Co Bóg powiedział na początku historii zbawienia?? "Nie jest dobrze aby mężczyzna był sam" Jak zatem twierdzicie, że można być powołanym do samotności?? Istny stek bzdur!! To tak na wstępie. Zwracam się do wszystkich, którzy są samotni..Kochani, postanowiłem napisać kilka słów..nie będą to słowa krzepiące ale takie z życia wzięte..aby nie było,że piszę tylko o sobie..niech moja historia da do myslenia tym wszystkim, którzy są w szczęśliwych związkach i zakładają rodziny..dziękujcie Bogu za tą Łaskę codziennie bo nawet nie zdajecie sobie sprawy, że to wielki dar. A samotnym.. nic nie muszę mówić..oni dobrze wiedzą jak serce i cała duchowość człowieka cierpi gdy jest samotną osobą. Od bardzo dawna pragnąłem kochać ze wzajemnością. Nawet jako małe dziecko 6 letnie pamiętam, że ogladając pewną piosenkę w tv przestraszyłem się czegoś..nie wiedziałem wtedy czego..ale zdawałem sobie sprawę, że jest to bardzo piękne.Takie sprzeczne emocje..Wyobraźcie sobie, minęło tyle lat, nie tak dawno przez przypadek usłyszałem w tv piosenkę..to było niesamowite przeżycie..znałem melodię ale słów nie. Czułem jak serce ściska pewna tęsknota i smutek..takie wzruszenie i tęsknota i wiecie co?? Przypomniałem sobie..to była ta sama piosenka której słuchałem jako dziecko.Teraz jako 40 letni facet od razu zrozumiałem..to piosenka o ogromnej tęsknocie za miłością..smutna ale bardzo piękna.Tak mnie wzruszyła, że musiałem ukryć twarz, aby nikt nie zauważył moich łez, które nie wiadomo skąd tak nagle się pojawiły.. Był to zespół Vox -A Ty kochaj mnie Od tamtej pory to nieznane wtedy uczucie dojrzewało wraz ze mną. Jako nastolatek byłem wrażliwy na piękno kobiety..zachwycałem się tym cudownym dziełem boga. nie traktowałem kobiet przedmiotowo, ale zawsze widziałem w nich coś więcej.Mijały lata i jako 20-kilku letni chłopak pomyslalem, że czas aby zaprosić do mojego serca Tą jedyną wybrankę..zdarzały się krótkie znajomości, ale wiedziałem, że to nie jest to..w wieku 26 lat pojawiła się Ona..to był rok 2005..schyłek jesieni, tuż przed zimą..poznaliśmy się zupełnie przypadkiem..wtedy jeszcze były tzw. komórki cegły i mialy opcję kanały sms. Tam zaczęliśmy pisać. Po dwóch tygodniach zdecydowaliśmy się spotkać. to było coś niesamowitego..czekałem na nią na dworcu..kupiłem wcześniej róże( coś mi mówiło abym to zrobił) Nadszedł ten dzień..niedziela..mroźna słoneczna..zobaczyłem ją..zaczęliśmy rozmowę, potem spacer, kawa, pi9zza i spacer przy blasku księżyca..to były najpiękniejsze chwile w moim życiu..była wspaniała..jej zapach NIEPOWTARZALNY, oczy, głos, czarne włosy..Boże jaki ja byłem szczęśliwy :((((( To były cudowne lata, kochałem ją do szaleństwa..na studiach szło mi wtedy wspaniale..miałem tą MOC i radość, że jest KTOŚ kto mnie kocha..niestety..po roku odeszła..chyba się mną znudziła..a ja? Ja nadal ją kochałem..tyle wspomnień zostało, wspólne miejsca, taniec, jej rodzina, jej spojrzenie, zapach..dziś gdy sobie o niej przypomnę wzruszam się i choć nie wypada mężczyźnie płakać..nie potrafię zatrzymać tych kilku łez.. Bardzo to przeżyłem..boże pytałem..dlaczego mi ją postawiłeś na drodze i zabrałeś?? Jaki w tym był cel??? Nie tak dawno -wchodzę na fb a tam zaproszenie do znajomych..nie wiem od kogo bo nieznajome nazwisko..wszedłem więc w profil i co widze? To ona-zaprosiła mnie do znajomych-ale już z innym nazwiskiem...kolejna rana w serce..gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że się zejdziemy i mimo moich starań okazało się ,że nie..dziś szczęśliwa mężatka..a ja?? Po tym bolesnym doświadczeniu zamknąłem się w sobie..choć bardzo cierpiałem, tęskniłem, nie potrafiłem zapomnieć..Minęło 7 lat..nie mowię, że przeszło ale powoli zacząłem żyć z tym ciezarem..wtedy poznałem swoją drugą miłość.i znowu była to zima-tym razem już w pełni-to była blondynka.Inaczej mi skradła serce..jej czułość, gesty, spojrzenie i kobiecość zachwycały mnie..serce spragnione milosci nie mogłoby nieczułe na takie wdzięki..tak..zakochałem się i pokochałem tą dziewczynę..co co czułem bedąc z nia moglbym opisać w książce. powiem tylko, że do dziś nie zapomnę jak wracaliśmy z gór samochodem..siedziala obok mnie..jej twarz dosłownie promieniała blaskiem, szczęściem..jej spojrzenie mowilo: kocham Cię" co potem przełożyło się na słowa..Byłem taki szczęśliwy..Boże a teraz?? i stało się to najgorsze..odeszła mówiąc że zasługuję na kogoś lepszego..i co??? Experci od samotności?? co powiecie komuś, kto kochał tak mocno i został zraniony tak boleśnie??? Dziś jestem sam..choć bardzo się staram, szukam to za żadne skarby nie mogę nikogo poznać. Tak wiem ,zaraz pojawia sie glosy, że miłośc przyjdzie sama..a jak nie przyjdzie?? Nie wiem co mam robić , nie potrafię się modlić z silną wiarą o miłośc..nie potrafię..w sercu tyle żalu, pytań bez odpowiedzi..czasem i złośc, czasem łzy..pod przykrywką sztucznego OK zyuję, pracuję..wszyscy wokól zakładają rodziny, żenią się, a tu coraz większa prasja od innych i samego siebie. nie wiem jak mam szukać..czasem ogarni mnie pokusa aby zwątpić w to że Bóg mnie wysłucha..nie mam silnej wiary jak Hiob czy Abraham. cokolwiek robie zawsze niewypal.Czasem wydaje mi się, że Bóg nie chce abym kogoś poznał,bo wszystkie znajomości które zaczynam kończą się ZAWSZE tak samo. Choć wygladem nie straszę, mam pracę, jestem skromnym kulturalnym facetem to na nic to wszystko. Przerobiłem już wszystkie opcje- od dyskotek, pielgrzymek, swatki, biur matrymonialnych, szybkich randek, spacerów po mieście i w rożnych miejscach, a nawet odmówiłem Nowennę Pompejańską w tej intencji. Kończą mi się pomysły, cierpliwość, słabnie wiara i nadzieja..czasem po prostu będąc sam zapłaczę, bo nie rozumiem jednej rzeczy..skoro Bóg obdarzył mnie takim sercem, które pragnie bardzo miłości to dlaczego nie sprawi abym choć przez te marne resztę życia był szczęśliwy??? Po co mi dał to pragnienie??? Abym zmagał się z nim każdego dnia i nocy??? Chyba zaczne się modlić o serce z kamienia dla siebie..abym nie czuł potrzeby kochania bo wszysatkie moje starania na nic się zdały. Panie boże wybacz mi..musiałem zrzucić ten ciężar..chociaż na dziś...
 Asia: 20.10.2019, 19:14
 Nie zgodzę się z treścią tego artykułu. Ponieważ bywają sytuacje kiedy ktoś jest chory np. psychicznie i wiadomo, że taka osoba nie założy rodziny i pozostanie sama do końca życia. Wbrew opinii zawartej w powyższym artykule są osoby, które nie nadają się do związku. Po prostu ktoś jest samotnikiem z natury i nie potrzebuje do szczęścia drugiej osoby albo tak długo był sam, że nie potrafi stworzyć z nikim bliższej relacji. A co do singli to nie uważam żeby byli zapatrzonymi w siebie egoistami, którzy z wygody i lenistwa rezygnują z bycia w związku. Po prostu niektórzy nie trafili na odpowiednią osobę i tyle. Lepiej być samemu niż być z kimś tylko z lęku przed samotnością. Poza tym można pozostać do końca życia bez drugiej osoby u boku, nie poświęcając się wielkiej i szczytnej idei. Nie każdy znajdzie miłość swojego życia. Skoro to Bóg wie co dla nas najlepsze to może dla niektórych pozostanie lepiej jeśli będą sami, bez partnera. Nie dla każdego życiowym celem jest zawarcie związku małżeńskiego i posiadanie dzieci.
 Szymon: 03.04.2019, 10:28
 Ze swojego powołania do życia samotnego (z premedytacją będę używał tego sformułowania) zdałem sobie sprawę mając 16 lat, kiedy zostałem sam w domu na tydzień. Bardzo spodobał mi się taki styl życia, w którym wszystko zależy ode mnie - od ugotowania obiadu po pranie. Zawsze najszczęśliwszy czułem się będąc sam, nie lubiłem towarzystwa innych ludzi. Nigdy nie kręciły mnie dyskoteki, imprezy, biwaki klasowe etc. Zawsze wolałem samotny spacer poza miasto, czytanie książek, jazdę konno czy grę na pianinie/gitarze. Życie w związku z drugą osobą zdecydowanie nie jest moim powołaniem. Po maturze pomyślałem, że może warto by zrealizować moją samotność w kapłaństwie (byłem ministrantem, uważałem się za pobożnego człowieka). Niestety, tak to nie działa. Na koniec V roku rektor seminarium postanowił nie dopuścić mnie do święceń diakonatu i kazał poszukać "innej drogi życiowej". Powodem było moje "zamknięcie się", "wyobcowanie", "małomówność", przez które nie nadaję się do pracy duszpasterskiej. Bóg ustami przełożonych dał mi jasno do zrozumienia, że kapłaństwo nie jest moim powołaniem. Postanowiłem dać sobie jeszcze jedną szansę i poszukać jakiegoś zakonu. Napisałem listy do przełożonych trzech zgromadzeń, w których opisałem moje dotychczasowe doświadczenia. Listy zwrotne nie pozostawiały wątpliwości, czy nadaję się na zakonnika: "W Pana przypadku wstąpienie do zakonu byłoby ucieczką przed trudnościami życia", "Nie przyjmujemy kandydatów zweryfikowanych wcześniej negatywnie" itp. Taka była wola Boża, abym nie wstępował do zakonu. Prostą metodą eliminacji doszedłem do pewności, że moim powołaniem jest życie samotne. Wiodę taki żywot od 5 lat. Pracuję, modlę się, dbam o moją kawalerkę. Nigdy nie miałem poczucia, że kogoś lub czegoś mi brakuje. Jestem trochę jak dziewica konsekrowana, tyle że w wydaniu męskim ;) Najważniejsze, że w tym stanie odnalazłem szczęście i pokój serca. Na koniec refleksja natury ogólnej - życie samotne to naturalny stan, w jakim człowiek przychodzi na świat - w tym sensie, że nikt nie rodzi się automatycznie małżonkiem, kapłanem bądź zakonnikiem. Dopiero po kilkunastu-kilkudziesięciu latach odkrywają się przed człowiekiem nowe perspektywy. I tak jedni wstępują w związki małżeńskie, inni przyjmują święcenia kapłańskie czy składają śluby zakonne. Ale są też tacy jak ja, którzy kochają swój "pierwotny stan" i czują się w nim szczęśliwi przez całe życie.
 Mrówka: 22.12.2018, 04:18
 Mnie małżeństwo odstrasza. Raz się wpakujesz i koniec. Drzwi się zamknęły, po co się narażać na stresy? Teraz jest duzo fałszu, niewiary, egoizmu, a potem nie da się z tego wyplątać. Jak ktoś odrzuca małżeństwo, to często słyszy się, ze nie dorósł itd. Może wlasnie to najmądrzejsza rzecz w zyciu. Bo jest szczęśliwy i bez miliona małżeńskich problemów.
 Marek: 17.12.2017, 00:40
 Co z takim razie z osobami, które mają przeszkodę nie swojej winy do zawarcia małżeństwa np. impotencji, osoby chore psychiczne, mające skłonności homoseksualne? Przeczytajcie sobie 7 rozdział 1 listu do Koryntian. Nie neguje wartości małżeństwa, niech będzie ich jak najwięcej, szczęśliwych, wielodzietnych i opartych na nauce kościoła katolickiego. Ale małżeństwo to jest droga, a nie cel życia. I jeżeli człowiek tylko od małżeństwa uzależnia swoje szczęście , to co z naszą wiarą w Boga, wierzymy, że on nas kocha w każdym stanie w jakim się znajdujemy, czy nie, czy osoba głęboko w ogóle powinna być samotna. Parcie za wszelką cenę do małżeństwa może być przyczyną wielu tragedii, przykład taki miała koleżanka mojej siostry, która jak wróciła do domu, do znalazła męża kopulującego z drugim mężczyzną. Oczywiście, gdyby był on samotny to też był grzech, ale pokazuje do czego prowadzi taka presja.
 stokrotka: 09.09.2017, 09:20
 No cóż życie pisze różne scenariusze,dla każdego jest przygotowana inna droga.
 lara: 09.08.2017, 15:54
 Rodzice chcieliby mieć już wnuka a to nie takie proste.
 paula: 27.06.2017, 14:32
 Samotność nie jest dobra. Wiele razy się o tym przekonałam. Dlatego szukających proszę o kontakt: paulina.po@interia.com kobieta 30 lat.


 P.: 16.06.2017, 19:48
 Ja sobie myślę,że co ma być to i tak będzie,tego człowiek nie uniknie.
  przyjmijcie prawdę: 13.02.2017, 19:23
 Ja też jestem sam, ale nie odbieram tego jako wielki dramat mimo, że chłopakom podobno ciężej znosić samotność niż dziewczynom.
 lady: 05.01.2017, 13:44
 A mnie małżeństwo zniechęca jak ludzie wokół narzekają.
 lady W: 01.07.2016, 07:57
 Małżeństwo to ciężki kawał chleba o którego trzeba codziennie walczyć.
 lusia: 06.06.2016, 09:15
 Wydaje mi się ,że to z powodu braku czasu. Ludzie są zajęci sobą ,pracą ,obowiązkami,a gdzie tu życie towarzyskie. Spędzasz całe dnie w pracy ,w domu jesteś gościem.
 Do Kasi: 29.04.2016, 11:01
 A co mieli w artykule napisać? Jesteś gorsza bo nie masz męża?
 Margot: 11.02.2016, 10:24
 "mam 25 lat i jestem samotna jest mi z tym źle wszystkie już moje koleżanki już dawno wyszły za mąż a ja dalej sama martwie się że nigdy nie wyjdę za mąż" A może te koleżanki wyszły za mąż bo wpadły?Nie ma czego im zazdrościć.
 :): 20.08.2015, 09:32
 Bycie z kimś jest sensem życia,ale też nie jedynym.
 Kasia: 16.08.2015, 15:07
 Jestem gotowa na wiele zdarzeń w życiu. A jednak nic się nie dzieje. Nie mam tematu "do przerobienia". Jestem samotna wbrew sobie. Jaką wspaniałą rzeczą jest możliwość wyboru swojej drogi życiowej, pracy, partnera. Rzeczywistość jest taka: bezrobocie i samotność. Tylko proszę nie mówić: wyjdź do ludzi. Wychodzę. Artykuł zaliczam do niezbyt mądrych.
 Aśka: 16.06.2015, 16:34
 Autorka nie wzięła pod uwagę, że ktoś może być w życiu bardzo nieśmiały i nie potrafi tego przeskoczyć i że pewnych rzeczy się po prostu nie lubi. Gdy pewien kolega zaprosił mnie jako osobę towarzyszącą na wesele, to (mimo że podobał mi się wizualnie)poczułam, że paraliżuje mnie strach od stóp do głowy a serce skacze do gardła. Po pierwsze nigdy mi taniec w parze nie wychodził i bym się zbłaźniła na tym weselu, po drugie jestem osobą, która wesel nie lubi i nigdy wcześniej na żadnym nie byłam ( a miałam wtedy już 25 lat), no i na poczekaniu wymyśliłam mu jakieś kłamstwo, żeby tylko nie iść, nigdy nie żałowałam tego "niepójścia"a mojego męża poznałam rok później zupełnie gdzie indziej :-)
 Robert: 28.02.2015, 01:45
 Kiedy człowiek jest samotny ,to tylko się mu wydaje że jest a tak na serio ma bliższy kontakt z Jezusem niż by sobie to wyobrażał :) Po prostu samotnik nie jest sam ,ale jest z Bogiem a wiadomo przyjacielem Jezusa jak jesteś to spokojnie zniszczyc mury wszystkich twoich wrogów! Tutaj szansa dla samotników ,mogą być bliżej Boga ,blizej niż ludziom co udaje się w rodzinie katolickiej! Ludzie samotni są bliżej Boga... heh
(1) [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31] [32]


Autor

Treść

Nowości

Wyjaśnienie liturgii Wielkiego TygodniaWyjaśnienie liturgii Wielkiego Tygodnia

Tajemnica Triduum PaschalnegoTajemnica Triduum Paschalnego

Ostatnia WieczerzaOstatnia Wieczerza

Jak dobrze odbyć sakrament pojednaniaJak dobrze odbyć sakrament pojednania

Skąd sie bierze kapłaństwoSkąd sie bierze kapłaństwo

Tryptyk PaschalnyTryptyk Paschalny

Najbardziej popularne

Modlitwa o CudModlitwa o Cud

Tajemnica SzczęściaTajemnica Szczęścia

Modlitwy do św. RityModlitwy do św. Rity

Litania do św. JózefaLitania do św. Józefa

Jezu, Ty się tym zajmij - Akt oddania się JezusowiJezu, Ty się tym zajmij - Akt oddania się Jezusowi

Godzina Łaski 2023Godzina Łaski 2023

 [ Powrót ]Następna
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej