Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
ks. Jerzy Popiełuszko

(1947 - 1984)

Byłem jego katechetą

     Od początku wiedziałem, że on jest święty. Już kiedy trafił do mnie na lekcje religii po Pierwszej Komunii św. Odwiedzał mnie później w trudnych chwilach swojego życia - wspomina ks. prał. Piotr Bożyk, katecheta ks. Jerzego.

     W pokoju na biurku ks. Piotra Bożyka w podwarszawskim Milanówku znajdują się wizerunki ks. Jerzego. Obrazek z modlitwą o beatyfikację, znaczek solidarnościowy. - Czytam brewiarz, patrzę na niego, jakbyśmy się razem modlili - mówi ks. Bożyk. Połączyła ich szczególna nić duchowego porozumienia.

     Do Suchowoli, rodzinnej parafii ks. Jerzego, ks. Bożyk przybył w 1957 r., wyznaczony na prefekta tamtejszego liceum ogólnokształcącego. Lekcje religii prowadził przy kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła, gdzie rano odprawiał Mszę św. Alek Popiełuszko codziennie przychodził przed lekcjami służyć. - To były czasy przed reformą liturgiczną. Msze św. odprawiało się tyłem do ludu. Jerzy klęczał z tyłu. Przyjmując Komunię św. był bardzo skupiony. Zawsze po Mszy św. odprawiał dziękczynienie w zakrystii. Był taki uradowany, że może pomagać jako ministrant - opowiada ks. Bożyk. - Dawało się zauważyć, że jest kimś pod szczególnym nadzorem, pod opieką Bożą. Zamyślony, jakby duchowo nieobecny, bardzo był wewnętrznie skupiony. On po prostu przerastał rówieśników duchową dojrzałością.

     Z domu wyniósł wychowanie i przekonanie, że życie religijne powinno być na pierwszym planie - opowiada ks. Bożyk. - Od początku wiedziałem, że on jest święty, że ma taki charyzmat. Wyjątkowe dziecko zapatrzone w Boga. Dało się zauważyć, że w grupie rówieśników on słuchał ze szczególną uwagą. Chłopcy zachęcali jedni drugich do wybryków, dokuczali sobie. On nikogo nie gromił. Tolerował wszystkich, nie skarżył się, że ktoś go źle potraktował, skrzywdził. Wśród kolegów był jakby osamotniony. Nie skarżył się, choć wszystko przeżywał bardzo głęboko.

     WPATRZONY W ŚW. STANISŁAWA KOSTKĘ

     Lekcje religii prowadzone przez ks. Bożyka miały nietypowy charakter.

     - Lubiłem pracę z młodzieżą. W wakacje jeździliśmy nad morze, nad rzekę, pływaliśmy kajakami. Jerzy nie bywał wtedy z nami. Całe wakacje spędzał w domu, choć pewnie do pracy angażowani byli raczej starsi bracia. Jerzy był delikatnym, wątłym dzieckiem.

     W ciepłe dni ks. Bożyk prowadził lekcje religii na świeżym powietrzu, w lesie czy nad rzeką. - Jednych posyłałem, żeby obserwowali jak płynie woda, innym kazałem obserwować obłoki. Potem zdawali mi bardzo ciekawe relacje z opisu tych zjawisk. Wnikliwe, pokazujące, że można zobaczyć to, czego się na co dzień nie dostrzega". Wszystkie miały wspólny mianownik: świat jest piękny i mieści w sobie tyle bogactwa. A za tym wszystkim stoi Bóg. Alek zaś sprawiał wrażenie, jakby był już gdzieś dalej. On przecież smakował ten świat każdego dnia, idąc o świcie przez las na Mszę św. Na lekcjach religii zawsze starał się znaleźć blisko mnie. Może wyczuwał, że jestem księdzem, który go nie odrzuca, nie uznaje za natręta zabierającego czas. Po każdej katechezie zostawał na rozmowę, chciał podziękować, czasem pytał: "Dlaczego nie akceptują mnie w towarzystwie, przecież nic złego nie robię". Trzeba było zająć się tym chłopcem, żeby nie był taki wyobcowany i samotny. Zapytać, czy ma jakiś wzór świętego do naśladowania. W tamtym czasie jedynym patronem młodzieży był św. Stanisław Kostka. W Suchowoli nie było jego obrazu.

     Pojechaliśmy kiedyś z pielgrzymką do Częstochowy. Przyglądałem się podobiznom świętych, ale nie było wśród nich św. Stanisława Kostki. W końcu jeden z malarzy powiedział, że może wykonać obraz - tylko jak ma na nim wyglądać portretowany? Zależało mi na uchwyceniu momentu, kiedy Stanisław Kostka, skonfliktowany z otoczeniem, opuszcza rodzinne strony i udaje się z domu do zakonu. Obraz zawisł na jednym z filarów w kościele w Suchowoli: Stanisław z kosturem, z przewieszoną przez ramię torbą wyrusza w nową drogę ku świętości.

    Na katechezach podkreślaliśmy często indywidualność człowieka, potrzebę tworzenia siebie, nasłuchiwania Bożego natchnienia. W ten obraz ks. Jerzy jako chłopiec często się wpatrywał. - Wydaje mi się, że w tamtych chwilach odnalazł siebie. Odczytał, że musi realizować oddanie się Bogu, niezależnie, czy się to komuś będzie podobać, czy nie - wnioskuje ks. Bożyk.

     - Byłem o niego spokojny, kiedy poszedł do seminarium. Sądziłem, że jako kapłan będzie bezpiecznie realizował swoje powołanie. Przyjechał do mnie po opinię. Pracowałem wtedy w Wasilkowie - wspomina ks. Bożyk. Jedną opinię wystawił wikary z rodzimej parafii, drugą właśnie ks. Bożyk, jako katecheta ze szkoły podstawowej.

     NIE UGNĘ SIĘ

     Jerzy Popiełuszko, składając dokumenty do warszawskiego seminarium, nie miał opinii proboszcza, który chciał, by zdolny uczeń wybrał seminarium w rodzimej diecezji białostockiej. Ksiądz Bożyk napisał w dokumentach w czerwcu 1965 r.: "Już w szkole podstawowej wykazywał umiłowanie ołtarza i nabożeństw. W klasach gimnazjalnych, w częstych rozmowach ze mną wypowiadał się o kapłaństwie jako celu swojego życia. Poglądy swoje utwierdzał w życiu eucharystycznym z Jezusem. Według mnie pragnienia jego są szczere i dlatego warto się nimi zainteresować". - Odwiedził mnie kilkakrotnie, będąc w seminarium - mówi ks. Bożyk. - Władza stosowała wtedy szykany wobec Kościoła, Alek był zmartwiony, kiedy niektórzy koledzy poddali się, zostali złamani. On sam nosił różaniec na palcu i krzyżyk na szyi. W wojsku prowadził modlitwy. Był za to surowo karany. Nie wycofał się. Pamiętam, jak przyjechał w mundurze i relacjonował mi to wszystko. Wiedziałem, że jest to początek męczeństwa. A on powiada: "Wszystko to jest nic, to głupstwo. Ja się nie ugnę" - wspomina ks. Bożyk. - Był bardzo szczęśliwy, kiedy już mógł otrzymać święcenia kapłańskie, choć trochę martwił się, że w Kościele nie chciano dać miejsca na jego postawę odważnego patriotyzmu.

     Ostatni raz ks. Jerzy odwiedził swojego byłego katechetę w końcu września 1984 r., na kilka tygodni przed śmiercią. Przyjechał wtedy z Waldemarem Chrostowskim, kierowcą, który towarzyszył mu w tamtym czasie. - Był bardzo zmartwiony, czuł się napiętnowany przez władze, miał wrażenie niepowodzenia swojej posługi. Mówię: "Może ty za wysoką postawiłeś sobie poprzeczkę?". A on na to: "Nie mogę się wycofać. Jeżeli cierpią ojcowie rodzin, ludzie pracy, to ja mam się oszczędzać? Nie wycofam się, bo wiem, że ludzie mnie potrzebują". Miał ufność, pewność, że to, co robi, jest słuszne.

     - W swoim życiu ciągle musiał pokonywać trudności. Uważam, że jest patronem trudnych spraw - kończy ks. Piotr Bożyk. Dzisiaj jest bardzo potrzebny. Trzeba bardziej eksponować przykład jego życia w czasach relatywizmu, kiedy wszystko staje się względne.


Irena Świerdzewska


Tekst pochodzi z Tygodnika
Idziemy, 6 czerwca 2010



[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej