Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
Leczenie terminalne

     "Człowiek jest powołany do pełni życia, które przekracza znacznie wymiar jego ziemskiego bytowania, ponieważ polega na uczestnictwie w życiu samego Boga" (Jan Paweł II, Evangelium Vitae). "Cała osoba, włącznie z ciałem, zostaje powierzona samej sobie i właśnie w jedności duszy i ciała jest podmiotem własnych aktów moralnych. Prowadzona przez światło rozumu i wspomagana przez cnotę odkrywa we własnym ciele znaki, które są zapowiedzią, wyrazem i obietnicą daru z siebie, zgodnie z mądrym zamysłem Stwórcy" (Jan Paweł II, Veritatis Splendor).

     "Cała osoba, włącznie z ciałem, zostaje powierzona samej sobie" - nie oznacza to nic innego, jak możliwość podjęcia świadomego dążenia człowieka do współdziałania ze Stwórcą w budowaniu swojej duchowej osobowości. Tworzona "jakość" duchowości ujawnia się najwyraźniej podczas choroby, a zwłaszcza w okresie choroby terminalnej. Określenie "choroba terminalna" oznacza stan chorobowy człowieka, prowadzący nieuchronnie do śmierci w określonym czasie. Medycyna nie może bowiem zapobiec śmierci, choć może złagodzić, a nawet usunąć dolegliwości bólowe. Chory (zakładamy, że jest rzetelnie informowany) i jego rodzina muszą się wtedy zmierzyć z faktem nieuchronności końca życia.

     Pierwszym działaniem w takiej sytuacji jest poszukiwanie najlepszych specjalistów w danej dziedzinie w nadziei, że to jednak tylko zły sen, błędna diagnoza. Kiedy jednak zostanie potwierdzona, chorzy najczęściej chwytają się każdej możliwości, aby oddalić widmo nieuchronnego końca, wpadając w pułapkę uporczywego leczenia. Taka uporczywa terapia przybiera różne formy i może być prowadzona w lecznictwie zamkniętym, np. na oddziałach intensywnej opieki medycznej, ale może także polegać na oddaniu się w ręce różnych szarlatanów. Nierzadko poszukiwanie możliwości leczenia przeradza się w działanie samo w sobie, jako jedyny cel końca życia.

     Chory, w wieku 62 lat, zauważył szybko powiększającą się czarną plamę na czole. Gdy zgłosił się do nas, poszerzone znamię wielkość dłoni rozpostartej na czole chorego, znamionując czerniaka złośliwego w późnym okresie. Chory, wraz z żoną, nieustannie i aż do końca szukali pomocy u największych sław lekarskich. Wielokrotnie dawano cień szansy, którą skwapliwie, choć bezowocnie, sprawdzano. Najbardziej cierpiała miało żona chorego, która wpadła w depresję i -jak sama mówiła - ciągle była pod wpływem leków uspokajających. Skarżyła się, iż nie może pogodzić się z sytuacją, że mąż (w pełni zdrowia) musi niebawem odejść. Po trzech miesiącach chory zmarł.

     Podobnie było z pewną, stosunkowo młodą kobietą, mającą rodzinę i pełniącą zaszczytne stanowiska polityczne w dyplomacji. Wróciła ona do kraju z powodu choroby. Badania wykazały, że ma nowotwór jajników z przerzutami do wielu narządów jamy brzusznej. Nie można było już nic zrobić, oprócz ulżenia dolegliwościom. Na jej usilną prośbę, pomogliśmy jednak znaleźć miejsce w specjalistycznej klinice w kraju ościennym, gdzie właśnie dokonywano eksperymentalnego leczenia ostatniego stadium nowotworu, poprzez usunięcie większości narządów jamy brzusznej. Chora, uchwyciła się tej szansy. Podpisała zgodę na leczenie, będąc poinformowana o tym, że wyniku operacji nie można przewidzieć, a życie po zabiegu może być bardzo ciężkie. Rzeczywiście, heroicznie znosiła trudy, a rodzina mówiła, że obdarzona wolą życia kobieta nie podda się śmierci. Chora - wytrzebiona z organów wewnętrznych w celu usunięcia ogniska przerzutów - cierpiała z powodu efektów zabiegu (stolec i mocz oddawała dzięki wyprowadzeniu dróg na powierzchnię brzucha), ale do końca miała przekonanie, że wytrwa. Na tym działaniu skupiła wszystkie swoje siły i poświęciła cały swój czas. Chociaż wysiłek był wielki, a wola życia cielesnego nie do złamania, śmierć przyszła po roku od operacji, w męczarni fizycznej i w cierpieniu psychicznym trudnym do opisania.

     Doświadczenia nasze i innych ośrodków wykazują, że chorzy na choroby terminalne, którzy posiadają religijność głęboką (ok. 5% wierzących), nie wpadają tak często w depresję, jak inni chorzy. Niewątpliwie, nie przysparzają sobie niepotrzebnych cierpień czy pustych nadziei i z ufnością odchodzą do domu Pana. Jednak zachowanie podczas choroby u większości wierzących nie odbiega od zachowania ludzi niewierzących. Trzeba wspomnieć także o osobach niewierzących, ale o dużym stopniu uduchowienia. Element "duchowości" ludzi niewierzących nie ma charakteru transcendentalnego, ale zamyka się w sferze psychicznej człowieka. Duchowość tego rodzaju można lapidarnie określić jako rodzaj charakteru występujący u ludzi "dobrze żyjących", tzn. żyjących nie tylko dla "uciech życia" czy "adrenaliny", ale dla celów wyższych: rodziny, ojczyzny, drugiego człowieka, chociaż całkowicie bez Boga. Ludzie ci, gdy cierpią w chorobie o charakterze terminalnym, wykazują zazwyczaj dużo godności.

     Można jednak życie w ciele widzieć jako dążenie do życia wiecznego. Pewien siedemdziesięcioletni człowiek, ciężko chory na serce, został przyjęty do kliniki celem dokonania operacji mogącej przedłużyć życie i poprawić jakość życia, ale obarczonej ryzykiem leczenia uporczywego. Mężczyzna ów zrezygnował jednak z pomocy lekarskiej, bo nie widział potrzeby ulegania dążeniu do życia za wszelką cenę. Kiedy zapytałem go, dlaczego tak postępuje, odpowiedział: "Już przeżyłem swoje i czekam na ostatnią drogę do Niego" - i wsunął dłoń w moją rękę, a był to taki gest, który daje nadzieję, że spotkamy się u Niego na zawsze.

     Chociaż wszyscy ludzie cierpiący na chorobę terminalną, niezależnie od ich przynależności religijnej czy zachowania, zasługują na największą uwagę oraz najbardziej wydatną pomoc i współczucie, to chcemy świadczyć, że każda choroba ma wielkie znaczenie wspomagające człowieka w znalezieniu drogi do domu Pana. Wychowanie w kulturze życia, przeciw kulturze śmierci, opiera się na Ewangelii i wymaga wysiłku wychowawczego od najmłodszych lat. Choroba zaś staje się dla nas sprawdzianem umożliwiającym kontemplowanie modlitwy "Przyjdź Królestwo Twoje". Memento mori, które przyjmiemy jak komunię po okresie karnawału, musi być autentyczne.

     Gdy Janowi Pawłowi Wielkiemu pogorszyło się, gdy wystąpiły zaburzenia oddechowe, lekarze usilnie chcieli przewieźć chorego do szpitala na dalszą kurację. Zaburzenia oddychania można przecież skutecznie leczyć respiratorem. Niewątpliwie, może i kilka miesięcy można byłoby utrzymać Ojca Świętego przy życiu. Tak bardzo tego oczekiwaliśmy... Wiemy jednak, że Jan Paweł Wielki kategorycznie odmówił. Życie zakończył niedługo potem ze słowami: "Pozwólcie mi odejść do Pana".

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej