Dlaczego nie mam chłopaka?Czekając na miłośćDlaczego nie mam jeszcze chłopaka? Jaki wiek jest odpowiedni, by kochać? Czy można przygotować się do miłości? To pytania, które zadajemy sobie gdy jesteśmy sami. Czasem wynikają one faktycznie z naszej wewnętrznej potrzeby obdarowywania miłością drugiego człowieka, czasem zaś czujemy się dziwnie, bo wszystkie nasze koleżanki już kogoś mają a my nie. Jak to zatem jest? Kiedy "należy" z kimś być? I co zrobić kiedy miłość bardzo długo nie przychodzi?Samotność to jeden z trudniejszych tematów w tej książce jak i w ogóle w życiu. W zasadzie nie wiadomo dlaczego tak się dzieje, że niektórzy w wieku kilkunastu lat trafiają na właściwą osobę (rzadkie to przypadki ale sami znamy takie) a inni koło trzydziestki, nawet po, a nadal nikogo nie mają. Podstawowe pytanie jakie sobie trzeba zadać brzmi: po co chcę mieć chłopaka czy dziewczynę? Mówimy poważnie, to ogromnie ważne pytanie, bo wszystko w życiu na sens np. uczymy się, żeby dostać się na studia, a potem dostać pracę. A zatem tak ważna sprawa jak miłość też musi "po coś" być. Odpowiedni wiek na miłość to całe życie. Oczywiście w wymiarze miłości oblubieńczej górnej granicy nie ma a dolna jest bardzo indywidualna. Zależy od dojrzałości, wewnętrznych potrzeb, charakteru, uwarunkowań kulturowych i mnóstwa innych czynników. Generalnie człowiek gotowy do miłości to człowiek dojrzały. A nawet nie tyle dojrzały w sensie: ukształtowany, tylko stale się rozwijający, stale dojrzewający, chcący się zmieniać. Niektórzy dojrzewają do miłości, do potrzeby bycia w związku w wieku kilkunastu lat, inni trzydziestu a inni jeszcze później. Niektórzy wcale takiej potrzeby przez całe życie nie odczuwają. To, że w wieku kilkunastu lat nie mamy lub nawet nie chcemy jeszcze mieć chłopaka czy dziewczyny jest normalnym, zdrowym objawem a sam fakt, iż być może wszyscy nasi znajomi są już z kimś w związku o niczym nie świadczy. To media tak ukierunkowują obecnie naszą mentalność, iż wydaje nam się, że jest to czymś dziwnym. Tak wcale nie jest. Jeszcze kilkanaście lat temu "posiadanie" chłopaka nawet w liceum nie było zjawiskiem powszechnym. Natomiast dzisiaj coraz częściej zdarza się, że w wieku gimnazjalnym jest się już po kilku związkach. Miłość jest czymś na tyle pięknym ale i odpowiedzialnym, że nie warto jej rozmieniać na drobne, warto poczekać na miłość prawdziwą. Wiek nastoletni jest zaś fantastycznym czasem do rozwoju przyjaźni, do nauczenia się wielu rzeczy, do rozwoju zainteresowań. Na miłość trzeba być gotowym. Jeśli się nie jest, nie potrafi się jej właściwie przyjąć to potem jest rozczarowanie, frustracje i właśnie dlatego być może Twoje koleżanki miały już kilku chłopaków. Bo nie potrafiły ani one ani ci chłopcy wytrwać w związkach. Przecież nie chodzi o to, by mieć jak najwięcej chłopaków, żeby jak największej ilości osób się podobać. Nie chodzi o to, żeby zaspokoić swoje potrzeby emocjonalne albo popisać się przed rówieśnikami. W miłości chodzi o to by dać dobro drugiemu człowiekowi. Jak zatem przygotować się do miłości? Miarą dojrzałości osoby do miłości są:
Zapytaj siebie czego w sobie nienawidzisz. Tylko nie mów: "wszystkiego". Konkretnie, wymieniaj. Czego? Wyglądu? Jeśli tak to czego najbardziej? Włosów, figury? Jeśli stylu bycia, to czego? Nieumiejętności wysławiania się, nieumiejętności nawiązania kontaktu? Weź kartkę i pisz po kolei czego nienawidzisz. Zrób sobie całą listę. To jest plan szatana wobec Ciebie. Zniszczyć Cię przez listę tego czego w sobie nienawidzisz. Ty z lubością realizujesz - nie wiedząc o tym - jego plan Twojego samozniszczenia. A teraz weź tą kartkę. To będzie też Twój plan. Plan samozachowania. To co w sobie znienawidziłeś musisz oswoić. Nie mówimy, że pokochać, bo to może Ci się nie udać. Zresztą ciężko kochać krzywe zęby czy jąkanie się. Ale oswoić. Zrozumieć, że to jesteś Ty, to jest cząstka Ciebie. Pomyśl: gdyby ukochana przez Ciebie osoba miała taki problem (któryś z wymienionych na tej kartce) to byś się złościł na nią, wypominał jej to czy objął, przytulił, pocałował, powiedział, że i tak kochasz. No powiedz: jakbyś zareagował? Na pewno obruszysz się: no jasne, że z miłością! Nieprawda. Jeśli siebie nienawidzisz to te same (lub inne) cechy będą Cię u innych denerwować. Będziesz się złościć, że ktoś czegoś nie potrafi, że nie jest taki jaki chcesz. Nie zaakceptujesz go. A jak nie zaakceptujesz to nie pokochasz. Dlatego zacznij od siebie. Staraj się zaakceptować siebie. Nie we wszystkim pewnie Ci się uda, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, byś się nauczył przyjmować zamiast odrzucać. I na tym miłość polega. Na przyjmowaniu kogoś takiego jakim jest, na patrzeniu z wyrozumiałością. Teraz już rozumiesz dlaczego miłość własna jest taka ważna? Bo wyrozumiałość względem siebie jest warunkiem wyrozumiałości wobec kogoś. Jeśli sam coś przeżyłeś, jeśli się z czymś uporałeś to lepiej zrozumiesz kogoś. Będziesz wiedział jak mu ciężko, jak się stara i będziesz potrafił mu w tym pomóc. A jak siebie odrzucisz to drugiego też nie przyjmiesz. I nie będziesz zdolny do miłości. Kolejna kwestia, którą trzeba rozpatrywać: stosunek do otoczenia - rodziców, znajomych, kolegów, moje przyjaźnie. Jaki jestem? Jeśli szanuję matkę to i żonę uszanuję. Jeśli nie "napyskuję" prostacko babci to i w miłości będę subtelny. Czy nie jestem egoistą (chodzi o potoczne rozumienie, a nie chorą postawę, że nic dla siebie, jestem niczym i daję się wykorzystywać)? Czy potrafię dzielić się i pomagać bezinteresownie? Czy potrafię dyskutować bez udowadniania racji za wszelką cenę? Czy potrafię zachować spokój i nie wściekać się z byle powodu? Czy jestem uczciwy? I tak by można jeszcze długo, chodzi o to, czy jestem dojrzały w relacjach z innymi. Jak mnie odbiera środowisko, jaki jestem w domu? Czy potrafię normalnie współistnieć czy "wszyscy ludzie mnie denerwują"? Bo jak zawsze mnie wszyscy denerwują to nie jestem dojrzały. Oczywiście nie mówimy tu o pojedynczych przypadkach zdenerwowania, tylko o ludziach, którzy twierdzą, że "wszystko ich wkurza". No i moja relacja z Bogiem. Wierzę tylko w Boga czy też wierzę Bogu? Wierzę, że to co On zaplanował jest dla mojego dobra czy uważam Go za wroga, który mi kłody pod nogi rzuca? Nasze wcześniejsze doświadczenia, a w szczególności nasz obraz ojca rzutuje na nasz obraz Boga. Nie bez przyczyny mówi się Bóg - Ojciec, prawda? Dlatego często tak trudno uwierzyć nam w dobroć i miłosierdzie Boga jeśli nie doświadczyliśmy tego ze strony ojca. Jeśli nasz ziemski ojciec jest surowy i nieprzystępny to się Boga po prostu boimy i wydaje nam się, że on będzie nas surowo sądził i na pewno nam nie wybaczy. Jeśli ojciec nie jest w domu poważany to pojawia się pokusa postrzegania Boga jako kogoś kim nie trzeba się specjalnie przejmować i następuje przechylenie szali w drugą stronę - wydaje się, że możemy sobie grzeszyć a Bóg i tak nam przebaczy. Jeśli ojciec w domu jest nieobecny (choćby duchem) to Bóg jest daleki i mamy wrażenie, że wcale się nami, naszym życiem nie przejmuje. Jak to zmienić? Uświadomić sobie, że: po pierwsze - Twój ojciec też jest człowiekiem, też pewnie został w życiu poraniony i być może nie może z tymi zranieniami dać sobie rady, stąd takie zachowanie. To go nie usprawiedliwia rzecz jasna, ale pomaga zrozumieć dlaczego tak się dzieje. A zatem skoro ojciec też człowiek (i tylko człowiek) a Bóg to Bóg to wcale nie oznacza, że Bóg jest taki jak Twój ojciec. I że bycie ojcem nie oznacza bycie zawsze takim ojcem jak Twój. Prawdziwe ojcostwo jest bardziej podobne do relacji Boga i człowieka, ale człowiek nie jest w stanie wejść na takie wyżyny, żeby wprowadzić w życie takie relacje. Oczywiście powinien do tego dążyć i o to się starać, niektórym się to udaje bardziej, innym mniej, tym niemniej prawdziwe ojcostwo to miłość jaką ma Bóg do nas a nie negatywne przykłady z otoczenia. Po drugie: jesteś już lub prawie dorosły. A zatem nie możesz ciągle usprawiedliwiać się tym, że zostałeś poraniony, że Twój ojciec jest taki i dlatego tak Boga widzisz. Skoro jesteś dorosły tzn. dojrzały to powinieneś spojrzeć na Boga oczami dorosłego człowieka a nie pokrzywdzonego dziecka. Bardzo często ludzie zatrzymują się w duchowym rozwoju na etapie dziecka. Potem się słyszy, że ktoś do kościoła nie chodzi bo Bóg i tak "ma go gdzieś" a tak w ogóle to księża są tacy i owacy. To strasznie schematyczne, niedojrzałe, żeby wręcz nie powiedzieć - prostackie myślenie. To prawda, i księża są grzeszni i Bóg nie zawsze daje co chcemy, ale czy jak nam nauczyciel jedynkę postawi to rzucamy szkołę i lekceważymy wykształcenie, ponieważ nauczyciel nas nie rozumiał? Skąd! Zatem miłość do Boga to zgoda na życie według Jego woli a nie tylko naszych upodobań. Co wcale nie oznacza, że nie wolno nam mieć marzeń, pragnień. Wolno. Wolno, nawet trzeba się modlić o ich realizację. Ale zaraz trzeba dodawać "...jeśli są zgodne z Twoją Wolą, Panie...". Bo jeśli nie są zgodne, jeśli On chce dla nas czegoś innego to musimy dać Mu wolną rękę w prowadzeniu nas, w obdarzaniu nas tym co On uważa za dobre dla nas. W obdarzaniu nas miłością. A zatem odwzajemnianie miłości Bożej to "tylko" pozwolenie, by Bóg nas swoją miłością obdarzał. Nic więcej. I jeśli tak będziemy rozumowali: że Bóg chce naszego dobra, że On naprawdę jest jak kochający ojciec, że wybaczy nam zawsze i że Jego miłosierdzie jest większe niż nasze grzechy i ograniczenia to znaczy, że nasza relacja z Nim jest prawidłowa. A co z niewierzącymi? Czy można kochać człowieka nie kochając Boga? Wydaje nam się, że ateiści też kochają w odniesieniu do jakiegoś absolutu, jakichś wartości. Dla nich tym punktem odniesienia jest dobro, piękno, miłość doskonała. Każdy człowiek bowiem nosi w sobie tęsknotę za wartościami wyższymi, nawet jeśli tą wartością nie jest dla niego Bóg. W ogóle dobre uczucia i pragnienia rodzą się w człowieku z jakiejś głębszej duchowej potrzeby, wewnętrznej tęsknoty. Tak naprawdę za tym stoi Bóg. Ateiści nie wierzą w Boga ale tak samo mogą pragnąć dobra dla drugiej osoby, liczyć się z jej uczuciami. Oni bowiem Boga przekładają na swoje wartości. Gdyby tak nie było kłamstwem byłyby ich słowa o miłości, a Kościół nie dopuszczałby małżeństw mieszanych niejako nie dowierzając, że ich przysięga małżeńska będzie prawdziwa. Również wtedy nie byłoby możliwe zbawienie ateistów skoro nie byłoby w nich miłości. Wiemy jednak, że tak wcale nie jest. Jest możliwe i ich zbawienie, a ich życie w wymiarze uczciwości, życzliwości itp. czasem może być wzorem dla nas wierzących. Naszym zdaniem więc możliwa jest miłość do osoby bez miłości do Boga jako osoby ale w odniesieniu do Boga - wartości, absolutu - jakąkolwiek by Mu nadać nazwę - który jest źródłem tej miłości. Ale wracając do oczekiwania na miłość. Jeśli czas leci i na horyzoncie bardzo długo nikogo nie widać to faktycznie człowiek zaczyna się niepokoić. KASIA: Ja również zaczęłam się martwić swoją samotnością gdy skończyłam 25 lat. Wydawało mi się, że to we mnie jest jakiś problem, skoro wszyscy wokół z kimś są. A ja nie. Byłam i towarzyska i wesoła, no po prostu "normalna". A czas mijał i nic. W końcu spotkałam tego jedynego ale nie było to w chwili kiedy tak bardzo tego pragnęłam i przez ten czas kiedy byłam sama miałam trochę żalu do Pana Boga, że tak właśnie jest. Nie wiem dlaczego Pan Bóg tyle "zwlekał", czasem miałam poczucie straconego czasu. Po prostu nie wiem. Bóg ma swoje plany wobec każdego, nawet jeśli nam się wydają one bezsensowne. Kiedyś dowiemy się dlaczego tak się dzieje, teraz możemy jedynie domniemywać. Być może Pan Bóg chce Cię uchronić przed związaniem się z niewłaściwym człowiekiem, być może ten Twój jedyny czy jedyna jeszcze nie jest gotowy na związek z kimś? W każdym razie na pewno to Twoje czekanie ma sens, choćbyś go nie potrafił na razie zrozumieć. Dlatego nie oczekuj miłości z zegarkiem w ręku, nie wypatruj na każdym rogu, bo jak nie będzie przychodziła to będziesz coraz bardziej sfrustrowany. Bóg zna czas dla nas właściwy i chyba jest trochę przekorny bo jakoś tak się składa, że daje nam miłość kiedy właściwie przestajemy o tym tak intensywnie myśleć, przestajemy się tylko na nią nastawiać. Skup się zatem na tym co masz do zrobienia w życiu w ogóle, tak jakbyś na miłość nie czekał, ucz się, rozwijaj hobby, może zaangażujesz się w jakąś wspólnotę? Nie chodzi o to, byś pragnienie miłości z siebie wyrzucił, bo to niemożliwe. Nie jesteśmy przecież w stanie zapomnieć o czymś na czym nam najbardziej zależy! Nie możemy sobie zakazać myśleć i czuć. Nie przestanie nagle nas "ruszać" widok zakochanych. Chodzi o to, by dobrze wykorzystać ten czas kiedy jeszcze nikogo nie masz. Chodź na jakieś kursy, może studia podyplomowe, aerobik, ucz się języka obcego. Wyjeżdżaj z przyjaciółmi w ciekawe miejsca. No i nie czekaj biernie! Nie odmawiaj uczestnictwa w spotkaniach towarzyskich, także świeckich, nie tylko wspólnotowych. Idź czasem nawet na dyskotekę, a nawet pozwól, by przyjaciele zaaranżowali Twoje spotkanie z kimś. Tu się nie ma czego wstydzić, naprawdę. Samotność nie jest winą, nie jest wstydem. Nie ma nic wstydliwego w aktywnym poszukiwaniu małżonka. Nie ma nic wstydliwego w szukaniu go przez internet czy w biurze matrymonialnym. Przecież tak jak przygotowujemy się do ważnych wydarzeń życiowych np. kształcimy się czy starannie wybieramy bank, który udzieli nam kredytu to o ileż bardziej trzeba przygotować się do życia we dwoje. Idź na pielgrzymkę albo wybierz sobie stałą, codzienną modlitwę w tej intencji. Może to być np. nowenna czy dziesiątek różańca - tylko módl się systematycznie. Miej kontakt z ludźmi w takiej sytuacji jak Ty. Miłość przyjdzie niepostrzeżenie, początkowo nawet nie będziesz wiedział, że to ona. Ale czy na pewno przyjdzie? Skąd to wiedzieć? A jeśli czekanie jest na próżno? Przyjdzie na pewno, choć nie do każdego pod taką samą postacią. Rozumiemy, że chodzi Ci o odpowiedź na pytanie: czy będę kiedyś miała chłopaka/męża lub dziewczynę/żonę? Tego nie wiemy na pewno. To wie tylko Bóg. Pewne jest jedno: Bóg obdarza nas miłością. On wie co nas zbawi i do Niego przybliży i takie nam daje w życiu okoliczności, byśmy mogli wybrać dobro. Nieraz posługuje się osobami - dlatego zawieramy małżeństwo - bo Bóg uzna, że nam to pomoże w zbawieniu. Nieraz powołuje nas do życia zakonnego - bo też uznaje, że ta droga będzie dla nas najlepsza. Czasem jednak nie robi ani tego ani tego. Wówczas być może chce byśmy się realizowali w miłości służąc innym nie będąc w małżeństwie ani w zakonie. To jest tak ogromna tajemnica, że nie podejmujemy się wyjaśnić dlaczego tak jest i od czego to zależy. Wiemy tylko, że przygotowanie siebie do miłości nigdy nie jest na darmo. To nie jest czas zmarnowany. I dlatego należy się o miłość modlić. Jeśli czujesz, że realizowałbyś się w małżeństwie to proś Boga, by postawił na Twojej drodze odpowiedniego człowieka. I nie zniechęcaj się jeśli nie nastąpi to od razu. Kasia i Tomek
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |