Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

W wianku do ślubu

z pamiętnika Magdy Autorka tego pamiętnika, matka trojga dzieci, nie żyje już od pięciu lat. Umarła, mając zaledwie 43 lata, po trwającej dwa lata chorobie. Pisała wyłącznie dla siebie. Przed śmiercią poprosiła męża, aby przekazał wszystkie trzy zeszyty pamiętnika wskazanemu przez nią imiennie dominikaninowi, który w ogóle jej nie znał, a którego upoważniła do zrobienia z tekstem "wszystkiego, co uzna za pożyteczne". Męża poprosiła, żeby nawet po jej śmierci tych zeszytów nie czytał, z czego się rzetelnie wywiązuje.

Sam fakt, że nie kazała ich zniszczyć, a również to, że zależało jej na pokazaniu całości swoich najintymniejszych zwierzeń w taki właśnie sposób, odebraliśmy z jej mężem jako sygnał, że ten najściślej prywatny, niepowściągany żadnymi niepokojami o czyjąś ocenę przekaz własnych przeżyć i stanów wewnętrznych Autorka uznała za rodzaj świadectwa, którym warto i trzeba się podzielić z innymi.

Magda była osobą jednoznacznie i niezłomnie wierzącą, bardzo konsekwentną w swojej wierze. Zapis różnych sytuacji z czasów, kiedy rozglądała się za chłopcami, oraz z czasów jej narzeczeństwa, sytuacji nieraz bardzo nasyconych erotycznie, kiedy zarazem bardzo starała się pamiętać o swojej dziewczęcej godności, również o tym świadczy. Sądzę, że szczególnie warto zauważyć świadectwo wielkiej walki wewnętrznej, którą stoczyła ta dziewczyna, zakochana po uszy w człowieku niewierzącym, a jednocześnie mająca wewnętrzną pewność, że nie powinna swojego małżeństwa budować bez oparcia na fundamencie wspólnej wiary.

o. Jacek Salij

25 listopada '73
Cztery miesiące temu poznałam X. Jak dotąd jest to dla mnie ideał. Dlaczego nieosiągalny? Nie umiem sobie wytłumaczyć. Tak bardzo pragnę go spotkać. W każdej chwili potrafię sobie przypomnieć, jak było mi z nim dobrze. Właśnie dlatego, że w żaden sposób nie nadużył mojego zaufania. Chociaż byłam w takim stanie, że bym mu wiele wybaczyła w tamtej chwili. (...)

Jestem młoda i tak bardzo chcę być kochana, i tak bardzo chcę kochać. Tak zwyczajnie i przez to tak przepięknie. Być dla niego cała i jednocześnie być sobą, i mieć go całego, i nigdy nie poznać go do końca, i mieć pewność, że jego reakcje będą dobre. I wierzyć mu, i ufać zawsze tak samo, i nie zawieść się, i wiedzieć, że zawsze przebaczy, i umieć zawsze przebaczyć. Zawsze. A przecież "zawsze" i "nigdy" to słowa, których nie wolno używać.

Ta miłość tak mi jest potrzebna jak powietrze, bo w przyjaźń między chłopakiem i dziewczyną nie wolno wierzyć. To się nigdy (znowu!!!) nie udaje. Zawsze ktoś będzie pokrzywdzony. Nawet jeśli nie on i nie ja, to może ta dziewczyna, która liczy na niego, a w tej sytuacji wycofuje się, czuje się zdradzona.

Czy można żyć bez udawania, bez zgrywy, czy można być w czystej wersji sobą?

8 grudnia '73
Niedługo skończę 20 lat i żadnego trwałego obustronnego uczucia. Nigdy. To straszne. Inne dziewczyny mają. Tyle tylko się pocieszam, że opowiadają może to, co im się wydaje, a nie to, co jest. Albo jestem za bardzo wybredna?

5 stycznia '74
Już nie chcę chodzić na żadne zabawy ani Sylwestry. Głupie to takie. Bawiłabym się tylko wtedy dobrze, gdybym była z chłopakiem, na którym by mi zależało. Ale tak to żadna przyjemność po kątach się ściskać. To było coś takiego, jak już kiedyś na wakacjach z Y. Żadna przyjemność, żadna. Pewnie, że gdybym była z X, to by mi się to wszystko podobało. Wtedy tańczenie miałoby jakiś sens, a w każdym razie radości dużo z tego, że bylibyśmy tak blisko siebie. (...)

Byłam wczoraj z Z w kinie. Przy okazji przyszło mi na myśl, jak to będzie, gdy się będziemy "kochać". Czy tak jak na filmach? Tyle jest filmów, w których widać kolejne etapy gry. Boję się, żeby właśnie nie odczuć tego jako gry, jako szablonu, jako czegoś ściągniętego. Tak bym chciała, żeby to było takie jedyne, niepowtarzalne, tylko nasze - osobiste. Tak nie chcę, żeby wyzierała z tego reguła, technika. Wiem, że jakieś prawidła muszą być, ale żeby móc tego nie odczuć, żeby było w miarę spontanicznie.

Właściwie czekam na ten moment. Wiem, że oddam się tylko z wielkiej miłości, wtedy potrafię ewentualny ból przeżyć z radością, bo to będzie dla niego. Czy to będziesz Ty, X? Mało to prawdopodobne. Zdaję sobie z tego sprawę, żeś nie jeden na świecie, ale od tamtego momentu żaden chłopak nie podobał mi się tak, jak Ty. Dlaczego to się skończyło tak nagle?

17 stycznia '74
(...) Wracając do tańca, to bardzo lubię tańczyć. Być tak blisko siebie, czuć się upojona, aż trochę otępiała, z zamkniętymi oczami. Szkoda (nie wszystkie małe zwierzątka wiążą kokardkę na ogonku), że nie przeżyłam tego z X (...): przy dobrym tancerzu można zamknąć oczy i wtedy nie jest się na świecie.

Wtedy po tańcach z Y wpadłam w żonatego A i na początku w myślach go potępiłam, tym bardziej, że byłam tak blisko niego, a nie X, ale tańczył świetnie. Nie imponuje mi on niczym. Nie zakochałabym się w nim na pewno, nie umówiłam się z nim, chociaż chciał. Nie - wiedziałam, że nie chcę i nie mogę, i nie mam prawa spotkać go nigdy więcej. Jednak tańczył świetnie. Tańczył tak, że można było się zapomnieć. Trzymał mnie blisko i było mi z tym dobrze. Byłam absolutnie trzeźwa i zdawałam sobie ze wszystkiego sprawę. A jednak tańczyłam z nim, pozwalałam mu się dotykać i nie pragnęłam zmiany tancerza. Całował mnie w szyję i w gołe ramię, całował każdą cząsteczkę mojej ręki, całował na początku i w środku, i na koniec. Robił to tak, że aż mnie bolesna rozkosz w sobie przeszywała, aż wszystko we mnie drżało. Czekałam, kiedy następny raz podniesie moją rękę i pocałuje. Całował mnie potem w policzek i chciał więcej, chciał wszystkiego ode mnie. Nie gorszyłam się, wiedziałam, że nie dostanie, że wszystko, co z nim związane, skończy się za kilka godzin. Nie cierpiałam z tego powodu, że go więcej nie spotkam, a pragnęłam czuć go blisko i zamknąć oczy, oprzeć głowę i poddać się całkowicie jemu w tańcu. Czy jestem cyniczna? (...)

Był szczery, powiedział: "wziąłbym Cię teraz, wrzucił do wanny, wytarł i położył obok siebie". Wiem, że to jednoznaczna propozycja, ale sprawiło mi to coś w rodzaju przyjemności. Jestem pewna, że zrobiłby to subtelnie, nie wulgarnie, i z miłością, która być może dotyczyłaby tylko tej chwili, ale byłaby szczera i pełna uniesienia.

Czy miałam prawo po tym wszystkim przyjąć Komunię Świętą następnego dnia? Wstyd mi było spojrzeć w oczy ludziom, a Bogu? (...) Czy ja nie naciągam zasad do siebie?

27 lutego '74
I kolejna zabawa z Y. (...) Ach, tylko te potworne tańce z B, ta nieprzeciętnie głupia jego mowa, całe jego zachowanie. To policzek dla mnie znać takiego człowieka. Próba zagrania na uczuciach i wręcz wulgarnie erotyczne zachowanie. Niedobrze się może zrobić na wspomnienie o tym. Musiałam w środku tańca zażądać, żeby mnie odprowadził do stolika. Te jego ruchy i gesty. Obleśny, wstrętny, obrzydliwy. Naprawdę lepiej w domu siedzieć niż takie coś.

24 marca '74
Boję się, co z tego wyniknie. C znowu mnie odwiedził. I wplatał od czasu do czasu: "no, nie mogłem wcześniej pojechać, bo bym ciebie nie zobaczył". Ja go nie kocham, nie kocham, nie kocham!

Nie podoba mi się to na przykład, że natychmiast byłby zdecydowany pozostać dłużej w tym mieście, gdybym tę myśl w jakiś sposób poparła. A ja nie chcę. To zresztą takie mało męskie. Ta miękkość, ta chęć uchylenia mi w każdej sytuacji nieba, to ciągłe przystawanie na moje pragnienia i zachcianki... Może rzeczywiście to drobnostki, ale ja wcale nie chcę w miłości czuć się panią sytuacji. Otrzymać miłość bez walki. Ma się wrażenie jakiejś darmochy, taniochy, czegoś, co się ma na skinienie palca. Muszę uważać na to, by gdy będę chciała czyjejś miłości, nie być niewolnikiem drugiej osoby.

27 kwietnia '74
(...) po spotkaniu z N. Jak on mi się podoba! Już teraz pamiętam, jak wygląda i jak się uśmiecha. W ciągu tego tygodnia nie mogłam sobie przypomnieć jego twarzy. Tak bardzo chciałam i nie mogłam. Na pożegnanie pocałował mnie w usta. Było mi tak, jakbym żegnała kogoś, kogo kocham. Niemożliwe przecież, to znaczy nielogiczne jest to, żebym się w nim zakochała. Jest taki przystojny i starszy ode mnie. Takich przygód jak ze mną miał na pewno mnóstwo. Jestem tylko skromnym małym epizodem w jego życiu. Wkrótce mu się znudzę, takich jak ja dziewcząt jest mnóstwo. Przecież ja go nie zauroczę sobą. Czy on chociaż trochę przeżywa, myśli o mnie, gdy nie jesteśmy razem? Czy podobam mu się tylko fizycznie? Powiedział: "ja cię nie zdradzę". Po co to mówił? To brzmi banalnie i na pewno nie będzie prawdą.

Chciałabym być całowana. Tak bardzo tego pragnę.

Nie wiem, ale boję się, że palnę głupstwo i pojadę 1 maja do niego. Nie potrafię sobie chyba tego odmówić. Jak to się skończy? Czy mogę mu ufać po dwóch spotkaniach? Naprawdę zachowuję się jak naiwna dziewczyna! Jak mogę? Na co liczę? Wiem, że nie powinnam jechać. Dlaczego mu wierzę? (...)

Ale ja chcę go widzieć! Chcę kochać i być kochana!! Ale przecież z nim to nierealne.

3 maja '74
(...) Największą rzeczą, która się wydarzyła, wcale nie były egzaminy i nawet nie N, tylko to, że Matylda już nie jest panną. Jakoś bardzo ciężko zrobiło mi się po tym wyznaniu. Jak miałam zareagować, kiedy już i tak było po wszystkim? Rozgoryczyło mnie to tylko mocno, że zawsze opowiadała o swoim chłopcu jako o tym, który nie chce jej za wcześnie odebrać dziewictwa. Wiem, jasne, że jej nie zgwałcił, ale wiadomo, że jego sprawą było doprowadzić do tego stanu, że i ona chciała.

Nie, nigdy w życiu! Mój wybranek musi to wiedzieć, że będę go tylko wtedy kochać, jeżeli bardzo chcąc mu się oddać, nie zrobię tego, bo właśnie on będzie cenił umiejętność wytrzymywania, doczekania. On mi tego nie zaproponuje, bo będzie jego wewnętrznym przekonaniem, że oczekiwanie ma wielką wartość. Wartość dla niektórych niezrozumiałą, ale dla mnie o bardzo wielkim znaczeniu.

30 maja '74
Wysłałam kartkę do N. Nie taką zupełnie obojętną, ale myślę, że mogłam sobie na taką pozwolić.

Ja tak tęsknię do tego, żeby mnie ktoś przytulił, pocałował. Czasem aż zdaje mi się, że nie wytrzymam, że wezmę coś bez przebierania w środkach.

18 lipca '74
(...) Głupie żarty, głupie książki, łóżkowe sceny filmowe - to niszczy prawdę i szczerość, nie daje poczucia bezpieczeństwa i jest tylko tymczasowym odbiciem w krzywym zwierciadle. Przez takie zachowanie, obcowanie z tym traci się niewinność, dochodzi się do tego, że rozum dyktuje, kiedy trzeba spuścić głowę, a nie odruch i intuicja. (...)

Zrobiłam krzywdę L. Jak mogłam 17-letniemu chłopcu pozwolić się tak całować. W tym wypadku ja byłam starsza i ode mnie powinien pochodzić rozsądek. Chciałabym, żeby jutro zadzwonił. Powinnam mu powiedzieć, że dziewczynę powinien cenić tylko wtedy, gdy nie jest zbyt łatwa, i żeby nie chciał od rówieśniczek tego, co dostał od dwudziestolatki. (...) Takie zachowanie katolickiej dorosłej dziewczyny upoważnia go do nieszanowania mnie. Boże, jak mogłam tak się zachowywać, gdzie Ty byłeś, że Cię nie widziałam i nie słyszałam. Boże, nie pozwól mi być cyniczną i szafować sobą.

27 lipca '74
Myślę czasem, czy chciałabym, żeby ktokolwiek przeczytał to po mojej śmierci, gdybym na przykład zginęła tragicznie. Chciałabym przecież, żeby X kiedyś się dowiedział, że kocham go bardzo, ale nie chciałabym chyba, żeby to czytał.

Jeśli już, to wolałabym, żeby to przeczytał ktoś całkiem obcy, nieznający ani mnie, ani tych wszystkich, o których tu piszę. W każdym razie nie chciałabym, żeby czytali to rodzice.

12 sierpnia '74
Absolutnie nie można z siebie rezygnować, gdy się kocha. Bezgraniczne psie patrzenie w oczy znudzi się szybko. Wydaje mi się, że w miłości często tak bywa, że jedna strona gotowa jest poświęcić wszystko, a druga zachowuje swą indywidualność. Trzeba chyba wymagać dla siebie i od siebie. Mimo wszystko wydaje mi się, że nie będę tego umiała. Jeśli się zakocham bez granic, to nie będę potrafiła zachować się naturalnie i równocześnie będę chciała zawładnąć nim całym.

5 września '74
Kiedy Cię spotkam, mój kochany, jedyny chłopcze? Ty, którego tak pragnę i dla którego chcę żyć? Czy będzie kiedyś taka chwila w moim życiu, że będę z ufnością, będąc pewna tego, co robię i mówię, szeptać "kocham" i całować bez lęku w sercu, że oszukuję, że kłamię, że jestem nieszczera, że się wyżywam? Tak mi szkoda, że tracę lata największych dziewczęcych miłości. Czasem wydaje mi się, że jestem poniekąd nienormalna. Żeby nie móc spokojnie bez lęku pocałować.

14 września '74
Dowiedziałam się, że ten A z 17 stycznia zdradza namiętnie swoją żonę, gdzie i kiedy się da. Głupio się poczułam i Bogu dzięki, że nie okazałam się wtedy tuzinkowa i nie poszłam z nim.

16 czerwca '75
Ja oszaleję! W nocy się budzę i marzę, żeby być z Tobą - czuć Twój ciężar, zasypiam z tym samym uczuciem. Tak dzień w dzień. Chcę być kobietą, Twoją, N, żoną... Aż boleść człowieka przechodzi - takie to jest silne pragnienie.

22 czerwca '75
On nie może wiedzieć, że aż tak bardzo chcę być jego. Gdy się o tym dowie - nie będę miała siły się już obronić. Zacznie argumentować, że jeśli oboje chcemy, to nic nie stoi na przeszkodzie... A ja tak bardzo chcę go poczuć, chcę go przyjąć. To staje się natrętnym marzeniem. To jest ciągłe pytanie, kiedy to wreszcie nastąpi.

Ciągle muszę uważać, jeden gest za dużo, a on już jest gotowy. Jak bardzo chciałabym móc wreszcie powiedzieć: "koniec tego, od dziś jesteśmy razem i wolno nam". Chcę bardzo być uczciwa, a jednocześnie wpuszczam go coraz dalej, a właściwie on się wdziera. I nie jest mi to niemiłe. Pragnę tego i tylko szkoda, że muszę tak ciągle być cała napięta, cała uważająca, żeby nie stało się za dużo. Jak to trudno wyznaczyć granicę, dokąd wolno, a co jest zakazane? Nie jestem w stanie wszystkiego mu przecież zabraniać, a on posuwa się dalej i dalej. Tego, co już raz dane, zdobyte, już się nie wycofa. Za każdym razem jest więcej.

Jednak nadal jeszcze wierzę, że będę tylko mojego męża i dlatego nikt mnie nie dostanie przed ślubem. Jeszcze w to wierzę, ale nieraz się w sobie podłamuję. Dlaczego tak jest, dlaczego nie można? Czy to ma sens, kiedy już wszystko prawie było, kiedy zostaje tylko to jedno? Jak długo tak można czekać i wyczekiwać? A jednak czuję, że jeśli uda mi się dotrwać, będę z tego całe życie dumna. Nie chodzi mi przecież o to, żeby to się stało, ale nie wyszło na jaw przed czasem. Nie. Ja rzeczywiście chcę w wianku do ślubu...

Naiwne to, a naprawdę chciałabym uczciwie ten wianek nieść, a potem pozwolić zdjąć go ukochanemu. Wytrzymam, muszę! Zrozumiałam teraz, że na chłopaka pod tym względem nie ma co liczyć. On jest zawsze gotowy i powoli zaczynam wierzyć, że każdy prędzej czy później wysuwa tę propozycję.

On ciągle w słowach utrzymuje, że mu się podoba moja postawa (zresztą pewnie tak jest, bo to chyba wzmogło w nim wiarę, że ma szansę być tym pierwszym od początku do końca), a równocześnie chce jak najwięcej osiągnąć. Doprawdy on mnie zdobywa. Jak kiedyś powiedziałam "zdobywca", czułam, że był urażony. Fakt, że jemu to mogę wybaczyć - to nie jest takie zdobywanie, żeby mieć...

Ciekawe, czy jemu też jest tak ciężko. On przynajmniej się nie kryje z tym, że chce, najwyżej potem przeprasza, że za daleko sięgał, a znowu potem robi to samo. Nie może się powstrzymać. Chyba mu to opanowywanie trudniej przychodzi.

Dla mnie psychicznie największe męki są nie wtedy, gdy jestem z nim - wtedy po prostu koncentruję się, żeby uważać. Dopiero w domu wieczorem wszystko wraca, napręża się we mnie, jest gotowe, czekające. Wtedy, kiedy już wiem, że go nie ma, że nie muszę się skupiać na uważaniu.

"Kiedyś będą z tobą szalone noce. Nie pozwolę ci wcale spać" - tak mówi i wierzę, że tak by mogło być, a nie wierzę, że tak będzie.

24 czerwca '75
Wszystko jest tak strasznie beznadziejne. Nic nie można wymyślić. I on, i ja to wiemy. To jest po prostu czekanie na to, kto pierwszy zdecyduje się powiedzieć: "koniec". Dlaczego go spotkałam? Niełatwo przecież o taką miłość, jaką on daje. (...) On też to widzi, że należałoby się rozstać. Zastanawiam się, czy zdołam przeżyć, żeby mnie ktoś inny dotknął, przytulił, pocałował... Teraz wydaje mi się to niemożliwe. (...) Wiem, że muszę skończyć, wiem to od początku, od samego początku nad tym płaczę, od pierwszego "kocham", które mi powiedział. Jeszcze go wtedy nie kochałam i dlaczego gdy ta trudność przed nami wypłynęła...

(...)

Jak bardzo mnie boli, gdy wszyscy wkoło mówią, że trzeba to przerwać. Dziękuję za te roztropne rady. Tak, jakbym sama tego doskonale nie wiedziała.

Kiedy mama mi to mówi, wszystko we mnie wtedy aż nieruchomieje z żalu, a ona mi do tego żalu dodaje jeszcze rozpaczy tym mówieniem. Aż czasem żałuję, że jej powiedziałam o tym moim głównym w życiu problemie. Wszystkie chyba inne sprawy można by zmienić lub rzucić z mniejszym lub większym bólem. Nad wszystkim chyba by można się zastanawiać, szukać jakiegoś rozwiązania, a tu rozwiązaniem jest rzeczywiste rozstanie. Jakie to okrutne. Ale jeszcze nie dojrzałam, żeby mu to powiedzieć. Krążymy wokół tego ciągle, ale odkładamy na później. Gdy zamykam teraz oczy, zawsze jest blisko mnie, a nigdy nie będzie... Nie, nie mogę pisać "nigdy". Nawet napisanie tego boli.

17 lipca '75
Dlaczego wszystko musi być logiczne, dlaczego musimy być odpowiedzialni za każdą chwilę? To dlatego, że jesteśmy ludźmi, że nie można działać instynktem, popędem i trzeba się hamować. Ale czasem boję się, że nie wytrzymam tego hamowania. Jestem rozbudzona, gotowa... Jakże długo będę jeszcze czekać? Czy niewarta jestem miłości? Nie chcę uwierzyć w to, że nie ma królewicza dla mnie. Tylu ludzi na świecie się kocha, pragnie się, pożąda, jest blisko siebie. Mój Ty, czemu my nie możemy?

23 lipca '75
To już prawie miesiąc, odkąd się rozstaliśmy, a ja Cię ciągle kocham i wcale nie marzę o tym, żeby zapomnieć cokolwiek z tego, co było. Tak bardzo chciałabym się z Tobą ciągle spotykać, iść na kawę, przytulić się do Ciebie, być tak blisko, z Tobą, razem. Jak bardzo było mi wtedy dobrze. Choć zawsze do wszystkiego przychodziłam z obawami, to teraz we wspomnieniach niczego nie potrafię Ci mieć za złe. Wszystko wspominam pięknie i tak bardzo mi Ciebie brakuje. Tak dobrze było trzymać Twoją rękę, chodzić razem do kina i z niecierpliwością czekać, kiedy zmienisz pozycję na taką, by być bliżej mnie, kiedy obejmiesz, będziesz trzymał rękę, całował. (...)

I potem tak szybko wszystko się zmieniło. Nie żałuję tego końca, kiedy powiedziałam, że jesteś wspaniały. Nie wiem nawet, czy dobrze mnie zrozumiałeś, możeś myślał, że mam na myśli całowanie..., ale chodziło mi o Twoją decyzję. To znaczy przez Ciebie wypowiedzianą - przez Odważnego Człowieka naszą decyzję.

2 sierpnia '75
Nikomu chyba w życiu na tyle nie zaufam, żeby to wszystko dać do przeczytania, nikomu zresztą nie chciałoby się tego dokładnie czytać, zagłębiać się w to i z tych napisanych słów domyślać się nastroju, trafnie to odczytać i odpowiednio domyślić się trzech kropek.

Już teraz jestem ciekawa, jak te lata miną mojej córce (obym ją miała!). Nie będę nawet cząstki wiedzieć z tego, co się w niej będzie działo, bo mi tego nie opowie. To jest chyba jednak zbyt duża przestrzeń czasowa, a zresztą ja mimo ciekawości mogłabym być nieraz zakłopotana, gdyby rzeczywiście szczegółowo miała mi opowiadać. Czy umiałabym ją zrozumieć? (...)

Moja córeczko, jaką czuję teraz do ciebie sympatię, jakie oczekiwanie ciebie i twojej młodości, a ciebie jeszcze nie ma, nawet nie jesteś poczęta, ale będziesz kiedyś - musisz być! Boję się, że synów mogę nie rozumieć, mogę nie umieć z nimi postępować, ale córka to chyba będzie moje oczko w głowie. Żeby mi się udało ją dobrze wychować - w przyjaźni dla świata, dobrą, kochaną.

4 sierpnia '75
(...) Ciekawe ludzie wyciągają wnioski z tego, że para, gdzie dziewczyna jest w ciąży, dostaje ślub kościelny. To znaczy, że wolno się puszczać przed ślubem!!! Że jest to przez Kościół aprobowane, przyjmowane jako normalka. I tu mi głosi: "Bo ja, proszę pani, katolik jestem... praktykujący". Co ty, człowieku, praktykujesz (o, sądzę!), skoro nie zawahałbyś się chwili nad tym, żeby mnie mieć, chociaż masz rozwód...

18 sierpnia '75
Tak jest. Dopóki są dziewicami, uznają to za największy swój skarb i są z tego dumne, a potem, gdy się zakochają, to twierdzą, że miłość ma swoje prawa i że im właśnie wolno, że mają do siebie prawo, no bo skoro się kochają, to cóż stoi na przeszkodzie.

Ja też nie bardzo rozumiałam, dlaczego by nie. Szczególnie właśnie trudno jest zakochanym. I znowu przechodzę na siebie - jak bardzo było mi trudno, kiedy tym wybranym był On. Ciekawe, czy się nigdy z tym nie załamię. Wtedy przestałam rozumieć, dlaczego należy czekać, a raczej zaczęłam się nad tym zastanawiać i stwierdziłam, że nie rozumiem, a jednak tak jakoś na ślepo czekałam.

I czy z całym przekonaniem mogę teraz powiedzieć, że nie żałuję, że nic się nie stało więcej? To tak trudno połączyć, bo i żałuję, i tęsknię za tym bardzo, a równocześnie uważam, że zrobiłam rozsądnie i uczciwie. Ale czy to nie jest oszukiwanie samej siebie? Bo ja przecież chcę, bardzo chcę!

I o Nim, jaki by on tam był, nie mogę i nie chcę zapomnieć; ciągle przypomina mi się, kiedy nachylał się nade mną, sposób, w jaki na mnie patrzył, jego opanowanie i brak opanowania, i chociaż czułam się dumna, szanowana, gdy on nad sobą panował, a bałam się, gdy czułam go tak blisko siebie, to jasno sobie zdaję sprawę, że tęsknię właśnie do tej jego bliskości. Wewnętrzna obłuda czy co?

10 września '75
(...) kiedy wreszcie po spowiedzi zdecydowałam się mniej o tym myśleć, zwrócić swe myśli bardziej w stronę Boga i odszukać znowu mojego Boga, którego ostatnimi czasy trochę zagubiłam, i cierpliwie czekać, i nie robić tragedii, to taki super Jacek sam pcha mi się w ręce. Nie bardzo to wszystko jest prawdopodobne i stąd mnóstwo wątpliwości, jaki cel i sens ma ta znajomość, czy w ogóle będzie kontynuowana i czego on u mnie szuka.

15 września '75
Wczoraj byłam upita szczęściem. Wszystko mi się wydaje tak piękne, że aż nierealne, niemożliwe jak ze snu. I można bać się przebudzenia. Cały dzień byłam z Jackiem. Dostałam od niego kwiaty, i to ot, tak - nie musiałam wcale tęsknym okiem spoglądać na przekupniów, nie musiałam mówić, że bardzo lubię... Tylko po prostu dostałam kwiaty.

On na pewno nie ma pojęcia, ile to szczęścia i jak się czuje dziewczyna z kwiatami, i ja nie umiałabym mu tego powiedzieć - nie umiałabym tego wyrazić, żeby nie brzmiało sztucznie. Ale Jacek na każdym kroku oddaje mi honory, traktuje jak księżniczkę. Co będzie, jeśli wszystko nagle się skończy?
Byłam z Jackiem w kościele. To chyba największa satysfakcja. Nikt nie może wiedzieć, jak bardzo tego można pragnąć. Nikt, kto nie miał chłopaka niewierzącego. Wtedy marzeniem było, żeby choć wstąpił ze mną do kościoła, a Jacek, ach, Jacek poszedł i znał wszystkie modlitwy - uczestniczył. On jak na razie jest tak nienaganny, że aż nierealny. Nie można przecież samych plusów łączyć w sobie. Chyba teraz mam nałożone różowe okulary.

Nawet szczegóły są moje wymarzone: lubi tańczyć, śpiewa, gra na gitarze, zapalony turysta - z typu takich, co to uważają, że każdy człowiek powinien urodzić się z namiotem, lubi morze, całuje w rękę (i nie tylko), wysoki, przystojny, dobrze zbudowany, wychowany do tego stopnia, że sąsiadom kłania się na schodach, po studiach, obyty, nie boi się mojego domu, ma bardzo fajne, niechamowate towarzystwo, lubi Tuwima i z tym wszystkim sprawia wrażenie mną zainteresowanego!

O Boże, czy ja zasłużyłam na kogoś takiego? O takim ideale aż nie śmiałam myśleć, a żeby takiego spotkać w rzeczywistości!? Boję się, żeby nie zaczęły wychodzić jakieś świństwa, żeby nie było niedomówień - bo to wszystko jest takie jak z bajki. Może ja wpadłam w jakąś pułapkę? Dlaczego mnie akurat miałby wybrać taki chłopak, dlaczego nie poszukał wcześniej fajnej, ładnej, wspaniałej, inteligentnej dziewczyny? (...)

Jacek, jeśli byś mnie zawiódł, to po raz pierwszy w życiu teraz czuję, że trudno byłoby mi się dźwignąć i bardzo trudno zaufać komukolwiek.

5 października '75
Jacuś nie powiedział mi, że kocha. Też mi się to podoba (czy w nim coś mi się nie podoba?), niech się nie śpieszy, a i ja muszę wytrzymać, by mu tego nie powiedzieć. Czuję, że on mnie cały czas bada, sprawdza, obserwuje. Ja przecież robię to samo. Próbujemy się nawzajem i jest tak dobrze.

2 listopada '75
Ja nie wiem, czy Jacka kocham, to znaczy, czy powinnam go kochać? Czy nie unieszczęśliwię go? Czy sama potrafię być zadowolona? Może naprawdę lepiej, bym była sama? A tymczasem tak trudno znieść rozstanie - nawet tak krótkie jak teraz - niecałe cztery dni. A co się stanie, gdy pojedzie na cztery miesiące? Teraz w ciągu tych właśnie czterech dni braku Jacka autentycznie mnie to przeraziło. Już teraz mam wyobraźnię tak pobudzoną zmyślaniem, że stało mu się coś złego, a co będzie, gdy nawet nie będę wiedziała, gdzie on jest, a będzie sztorm, niepogoda i tyle czasu do takich właśnie myśli? (...)

Postaram się nie żądać od niego, by nie pływał, ale im bliżej tego rozstania, tym okrutniej sobie uświadamiam, że nie jestem na to przygotowana. (...)

Czy to, że ja będę do ślubu dziewicą, jest rzeczą między nami, czy sprawą forum publicznego? Ja to wiem i Jacek to wie. I naszą sprawą jest dotrwanie. A przecież można nie dotrwać i nikt nie będzie wiedział. A można dotrwać, a nasłuchać się głupich uwag i plotek.

(?) listopada '75
Jacek chyba za bardzo mnie akceptuje - okazuje mi to na każdym kroku. Niemożliwe, aby wszystko we mnie mu się podobało. A tym swoim postępowaniem psuje mnie. Naprawdę to czuję, choć teraz już nic nie mówię, bo się boję, że mógłby przestać, a ja przyzwyczaiłam się do tej adoracji i bardzo by mi tego brakowało.

24 listopada '75
Czasami mam wrażenie, że Jacek to duże dziecko, które lubi, by je pochwalić, by je dostrzegać. To prawda, każdy lubi być ważny, ale czy on nie przekracza pewnych granic? Kto mi odpowie na pytanie, czy ja kocham Jacka, czy nie? I w ogóle co to jest miłość?

19 grudnia '75
Jednak uważam, że Jacek się pośpieszył z tym pytaniem o małżeństwo. (...) Za szybko to idzie i nie umiem się cieszyć. Jacek nie daje mi czasu na oczekiwanie. Ja się do tego nie przyznam, ale chciałabym musieć bardziej czekać na te jego słowa. (...) Byłam zaskoczona jego przejęciem w tej chwili, głos mu się łamał i cały dygotał - nawet nie wyobrażałam sobie, że on tak to może przeżywać. A ja nie poczułam zupełnie nic - to do mnie ciągle nie dotarło. Byłam spokojna i zwyczajna, nie umiałam się nawet cieszyć. Nie spodziewałam się, że już mi to powie. (...)

Ciągle nie mogę się pozbyć wątpliwości, czy naprawdę chcę wyjść za mąż. Jeśli w ogóle, to za Jacka - tak. Ale czy ja w ogóle tego chcę? Czy nie wolałabym być sama? Nie ukrywam, że ja się boję tego wszystkiego nowego, co mnie czeka. I czasami wydaje mi się, że Jacek jest zbyt beztroski, że jednak mniej o tym wszystkim myśli. Czy on nie ma żadnych wątpliwości? Tym gorzej, jeśli później zacznie ich mieć całe mnóstwo.

23 grudnia '75
Jest teraz tak bardzo fajnie, naprawdę z dnia na dzień jestem bardziej zadowolona z sytuacji. W związku z tym, że odłożyliśmy nasze zaręczyny na jakieś trzy, cztery miesiące, poczułam się spokojniejsza i w tej chwili tak jakbym przygotowywała się do narzeczeństwa. Właściwie między sobą jesteśmy już narzeczonymi i teraz, kiedy pierwszy szok minął, jestem bardzo zadowolona. Tak łatwo się o wszystkim rozmawia. Tak dobrze i bezpiecznie jest się przytulić, wtulić w niego. Jest ciepło, spokojnie albo niespokojnie, ale jest się z nim i ogrom miłości spływa na mnie. Och, czuję, że go kocham, kocham tak na pewniaka. Z taką wielką wiarą, że mnie nie zawiedzie i nie zwiedzie. Jacuś kochany, zakochany. I tak bardzo mnie cieszy, jak on czasem wtrąci, że modlił się o dobrą żonę albo że Bóg to jednak ciekawie ten świat ustawił.

29 lutego '76
Jacku! Ożeń się ze mną już teraz. Leżę i spać nie mogę. Chciałabym tak już urządzać własny dom, czekać na ciebie, aż przyjdziesz z pracy, wracać do domu, w którym na mnie czekasz. (...) Zastanawiam się, czy jest sens czekać z tym ślubem. Na co czekać? Na koniec studiów? Na koniec pływania? na mieszkanie? Po co czekać? Przecież to niemożliwe, abyśmy przestali się kochać - jesteśmy dla siebie stworzeni. Więc po co czekać, po co odkładać, po co męczyć się marzeniami, gdy można je realizować? Po raz pierwszy czuję aż taką chęć do małżeństwa, ale to nie znaczy, że chcę być żoną - ja chcę być Twoją żoną! (...) Co jest najwspanialsze w tym wszystkim - że nie boję się być twoja.

28 kwietnia '76
Ja się pewnie będę w swoich humorach całe życie gubić. Jednej chwili jest tak, a w następnej całkowita zmiana. Jacuś, co Ty mi wieziesz z tych wojaży? Słowo daję, że wolałabym niczego nie dostać - to ze strachu, że będzie mi się to coś nie podobać. Jedno jedyne, co bym chciała, to pierścionek - bo chciałabym być zaręczona - żeby tylko był ładny, delikatny i nieduży.

OD 20 WRZEŚNIA 1976 ROKU JESTEŚMY MAŁŻEŃSTWEM.

W Drodze nr 4/2003

Wasze komentarze:
Magda: 09.10.2006, 19:58
czytalam jakby troche o sobie..... rozmawialam ze swoim chlopakiemo zareczynach i z jednejstrony chcialbym juz byc Jego narzeczona ale z drugiej czy kocham go tak szczerze i na zawsze..... tak ciezkomi, bije sie zmyslami, bije sie w sobie o czytsosc.Juz tyle rzeczy sie zdarzylo..... to bardzo piekne swiadectwo.czytajac plakalam...DZIEKUJE
[1] (2)

Autor

Treść

Poprzednia[ Powrót ]Następna

[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2021 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej