Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Nie każcie mi się zmieniać!

Piszę do Was, bo coś mnie do tego zmusza. Chciałbym jednak, abyście to przeczytali. Ten list będzie się składać z dwóch części. Pierwsza część to mój pierwszy list, który miałam do Was wysłać, ale tego nie zrobiłam. Opisuję tam moje życie i pojednanie z Bogiem. Druga część to... Zresztą sami przeczytajcie.

Kochana Redakcjo! Pozdrawiam Was i gorąco całuję.

Jestem dowodem, świadectwem na to, co czyni z człowieka pornografia i wszelkie inne zło. Posłuchajcie... Moi rodzice, cóż, uważają się za katolików, ale nie chodzą do kościoła. Odkąd pamiętam mój ojciec nadużywał alkoholu. Z biegiem lat było coraz gorzej. Bardzo ciężko jest mu przyznać się do choroby, chyba że jest pijany. Trzeźwy nigdy nie powiedział: "Jestem alkoholikiem", za to mówił "Zawsze mogę przestać pić". Tylko że efektów tych deklaracji nie widać do dnia dzisiejszego. Modlę się za ojca wraz z siostrą, aby wreszcie się opamiętał i spostrzegł, jak bardzo krzywdzi zarówno siebie jak i nas. Teraz, kiedy piszę do Was ten list, ojciec nie pije od kilku dni. Boże, daj mu siłę, aby potrafił na zawsze przezwyciężyć nałóg. Lecz nie o moim ojcu chciałam pisać, tylko o sobie. To jest dużo trudniejsze...

A zatem pochodzę z rodziny patologicznej. Ojciec często wzniecał awantury, bił - nierzadko bez żadnej przyczyny - mnie, siostry i naszą mamę. Moje dzieciństwo było niczym koszmar, ale miało też i swoje blaski. Czuję, że ojciec zawsze nas kochał, ale nie potrafił tego wyrazić. Przypominam sobie, że niekiedy trzeźwy przytulał mnie, ale też nigdy wtedy nie powiedział "kocham cię".

Mój ojciec nie szanuje swoich rodziców. Od kiedy pamiętam, wyzywa ich od najgorszych. Bywało, że przemawiał do nich siłą. W furii rzucał, czym się dało, w zamknięte drzwi domu dziadków. Żyliśmy więc w ciągłym strachu przed ojcem. Pomimo to byłam optymistycznie do życia nastawioną dziewczynką, bardzo dobrze się uczyłam. Moim celem było wykształcenie, zdobycie dobrej pracy, kupno mieszkania oraz pogodne życie. Nie chciałam aby moje dzieci miały taki dom jak ja, pełen kłótni spowodowanych nadużywaniem alkoholu. Nawet sam ojciec mówił, abym nigdy go nie naśladowała, gdyż stoczę się na dno, jak on. Szkoda tylko, że mówił to mój ciągle pijany ojciec... Próbowałam znaleźć jakiś lek na moje lęki, które co i raz dawały o sobie znać. Uciekłam w świat seksu... Muszę zacząć od tego, że przez wiele lat patrzyłam, a raczej słuchałam, jak ludzie ze sobą współżyją. Sypialnia rodziców i mój pokój to jakby jedno pomieszczenie, z cienką ścianką pośrodku i otworem na przejście, ale bez drzwi, więc trudno mi było nie słyszeć tego, co rodzice robili w nocy. Na dodatek naprzeciwko mnie znajdował się telewizor, a ojciec często oglądał filmy pornograficzne. Później rozkazywał mamie, aby robiła to, co wcześniej oglądane bohaterki filmów.

Gdy pierwszy raz oglądałam film pornograficzny, czułam wielką odrazę i obrzydzenie. Kolejne filmy już mnie zaciekawiły. Wtedy zaczęłam się onanizować, a miałam wtedy 7 lat! Od tej pory czułam wielką potrzebę seksu. Zaczęłam przeglądać pisma pornograficzne mojego ojca. Wiedziałam, gdzie są, choć próbował je ukrywać przed nami. Onanizowałam się, kiedy było mi smutno i czułam się odrzucona przez ojca. Onanizm był moim lekarstwem, ale z krótkim czasem działania. Później wstydziłam się tego, ale zagłuszałam wyrzuty sumienia głupimi wymówkami. Po jakimś czasie oglądanie filmów porno zaczęło być dla mnie słabym impulsem do podniecenia. I wtedy nadszedł czas na "praktyki", które całkowicie zniszczyły moją duszę, psychikę i ciało. Spotykałam się z chłopcami, moimi rówieśnikami. Pozwalałam im na wiele rzeczy - oprócz jednej pozbawienia mnie "godności" - cnoty. Przez parę lat udało mi się tego uniknąć, ale do czasu... Zakochałam się w pewnym chłopcu, byłam gotowa zrobić dla niego wszystko. Myślałam, że jeśli dam mu to, co dla mnie najcenniejsze - dziewictwo, to on zostanie przy mnie, będzie mnie kochał. Tak też zrobiłam. Po tym współżyciu czułam się bardzo źle psychicznie. Zrozumiałam, jak ciężki grzech popełniłam, czułam się taka brudna i zużyta. Uklękłam przed obrazem Matki Bożej i płakałam, tak gorzko płakałam... Chciałam się wyspowiadać, ale bałam się. Wtedy po raz pierwszy popełniłam świętokradztwo. Tak trudno mi było powiedzieć: "straciłam dziewictwo". Przez trzy lata spowiadałam się, pomijając problem współżycia i onanizowania się.

Teraz mam 17 lat. Do tej pory onanizowałam się i spotykałam się z chłopakami w celu seksualnego "rozładowania". Nie współżyłam z nimi, ale i tak robiłam okropne rzeczy, że same myśli o nich wywołują wstręt. Po każdej "takiej" czynności czułam się okropnie wykorzystana i brudna. Próbowałam sobie wmówić, że seks to nie grzech, to tylko zabawa. Przecież Bóg stworzył nas po to, abyśmy się "kochali". Czy ja robię komuś krzywdę? A tak naprawdę ukrywałam gorzką prawdę, że poddając się zwierzęcym wręcz instynktom, zubażam nie tylko siebie, ale i innych, choć mogą oni sobie z tego nie zdawać sprawy. Stoczyłam się na samo moralne i duchowe dno. Nie było dla mnie Boga, wydawało mi się, że On nie istnieje, a moje życie jest nic nie warte, ciężkie, nie do "strawienia". W niczym nie widziałam sensu, przestałam się uczyć. Świat był dla mnie ohydny, coraz częściej myślałam o skończeniu ze sobą. Wmawiałam sobie, że jestem nikim, niepotrzebnym śmieciem, karykaturą, pomyłką Stwórcy. Te złe myśli tłumiłam głośną muzyką (wtedy było to techno), ona stała się dla mnie ukojeniem.

Szybko przekonałam się, że tak myśląc jeszcze bardziej staczam się na dno. Ja już nie znałam wstydu cielesnego. Mogłam się rozebrać przed chłopakiem bez żadnych zahamowań. Oto jaki wpływ na człowieka ma pornografia. Narastające problemy w szkole, atmosfera w domu (ojciec dosięgnął szczytu nałogu), niechęć do samej siebie spowodowały, że nie byłam już w stanie unieść ciężaru grzechu i wewnętrznego załamania. Moja dusza umarła, a wraz z nią psychika i ciało. "Dla mnie nie ma już nadziei, ja zasługuję tylko na piekło" - mówiłam do siebie, a tym samym czynienie zła zaczęło mi sprawiać wielką przyjemność. "Co mi Bóg, co mi szatan, ja jestem władczynią siebie i nikt nie może w to ingerować. Jestem wolna, prawdziwie wolna" - myślałam. Ale wtedy cicho, jakby nieśmiało odzywało się moje sumienie. Pewnego dnia coś we mnie pękło - mój cały ból, moja rozpacz. Rozpłakałam się klęcząc na kolanach... Po tak długim czasie zrozumiałam, że to jedynie Bóg pragnie mojego szczęścia. Po to właśnie pozostawił nam Dekalog i Przykazanie Miłości, abyśmy podążając Jego drogą odnaleźli szczęście. Ta wasza gazeta (trafiła do mnie przypadkowo) otworzyła mi serce na Boga.

Przez długi czas oddawałam szatanowi pokłony, trwając w złych uczynkach. Gra władcy piekieł doprowadziła do mnie do kontaktów kazirodczych. Bałam się nawet, że jestem w ciąży. Gdybym wtedy rzeczywiście była, bez skrupułów pozbyłabym się dziecka. To przerażające, byłam gotowa zabić człowieka. Ten list jest moją szczerą spowiedzią z całego życia. Boże, daj mi siłę, odwagę, abym mogła dokładnie opowiedzieć to spowiednikowi. Odegnaj moje lęki, mój strach i pomóż mi Tobie zaufać.

Powoli wraca mi radość życia, bo znalazłam jego sens - Boga. Tylko dzięki Niemu odnajdziemy prawdziwą Miłość. Zawsze myślałam, że Bóg to Wielki Władca, który wyłącznie zakazuje i nakazuje, odbierając nam wolność. Teraz rozumiem, jak bardzo się myliłam. Tylko trwając w Chrystusie, możemy poczuć się naprawdę wolni, nie pętają nas wówczas więzy grzechów. Modlę się codziennie. Wczoraj nawet rozpłakałam się odmawiając różaniec. Czułam tak ogromną bliskość Jezusa, że ze wzruszenia nie mogłam powstrzymać łez. Moje kamienne serce skruszało wobec Miłosierdzia Pana. O Panie, jak mam Ci dziękować za ten dar łaski. Dopiero dwa tygodnie temu wkroczyłam na dobrą drogę - zaczęłam od modlitwy. Ostrzegam wszystkich młodych ludzi, aby nie podążali, jak ja dotąd, drogą rozwiązłości. Idźcie tą drogą, którą wskaże Wam Jezus. Zaufajcie Mu, a będziecie szczęśliwi. Czuję w sobie ogromną siłę nawrócenia i chcę ją za wszelką cenę zatrzymać. Panie, pokazałeś mi, czym jest Miłość i Prawda. Niech odtąd tylko to czynię, w czym Ty masz upodobanie. Pełna skruchy czytelniczka

Uf! Wreszcie skończyłam to przepisywać. To była pierwsza część mojego listu, a teraz druga, czyli mój obecny stan...

Owszem, wyspowiadałam się w tamtym jasnym okresie mojego życia ze wszystkiego. Trafiłam na dobrego spowiednika. Poczułam się wolna jak ptak i taka czysta. Ale moja "świętość" trwała zaledwie 2 tygodnie (codzienny różaniec, dwa razy dziennie modlitwa, czytanie Biblii, dobre uczynki itd.). Żenada i jeszcze raz żenada. Nie powiem, czułam Boga we mnie przez cały ten czas. Byłam szczęśliwa, ale... się skończyło. Ja już tak mam w zwyczaju, zawalam wszystko, co dobre. Nie wiem, może miłość Boga była dla mnie zbyt ciężka do udźwignięcia. Nie potrafiłam odwzajemnić uczucia. Wcześniej nikt mnie tego nie nauczył. Czy to moja wina, że ojciec nigdy mnie nie przytulił, nie mówił mi, że mnie kocha, za to często wyzywał mnie od dziwek. Dlaczego musiałam urodzić się w takim bagnie, poznawać świat w rodzinie patologicznej? Czy przez grzech pierworodny? Po co mnie stworzył Bóg, żeby było więcej ofiar dla piekła? Bez sensu to wszystko, takie niesprawiedliwe...

Nie każcie mi się zmieniać, bo tego nie uczynię. Wiecie dlaczego? Ja kocham to zło, które jest we mnie. Odeszłam od Boga, to nie znaczy, że należę do szatana. Ja nie należę do nikogo. Wiem, czeka mnie piekło, ale to nie moje pragnienie, tylko konsekwencja wyboru życia. Ave!

Kati

Kati, nie zniechęcaj się

List od Kati bardzo mnie zszokował i wzruszył.

Droga Kati! Myśl o Tobie nie daje mi spokoju. Uznałam więc, że nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, chce, abym do Ciebie napisała. Można powiedzieć, że jestem Twoją starszą siostrą (u Boga wszyscy jesteśmy rodziną). Mam 27 lat, męża, czteroletniego synka. Tak jak Ty, przez wiele lat żyłam bez Boga, w grzechu. Zła na naszego Stwórcę, pełna pretensji, że mój ukochany tata jest alkoholikiem, że rodzice się rozwiedli, ojczym mnie poniża, nie szanuje, że nikt na tym świecie nie przytula mnie, nie mówi "kocham cię". Zamiast tego domowe awantury, strach, odrzucenie, samotność, poczucie winy. Po każdej kolejnej kłótni mama mówiła, że to znowu przeze mnie. Pewnego dnia powiedziała, że na miłość muszę sobie zasłużyć. Na pytanie: dlaczego, usłyszałam, że po prostu taka już jestem. Lekarstwem na to, dokąd sięgam pamięcią, było onanizowanie się.

Samotna i spragniona miłości, w wieku osiemnastu lat zaczęłam współżyć z moim chłopakiem. Na szczęście chłopak ten został po paru latach moim mężem, ale mogło to się skończyć zupełnie inaczej. Jednak seks przedmałżeński zostawił w nas zranienia, które długo będą się goiły. W szkole średniej nadużywałam alkoholu, cudem nie poszłam w ślady mojego taty. Przeklinałam, o Bogu pamiętałam tylko po to, by zgłaszać pretensje. Największym grzechem było jednak zwrócenie się do szatana z prośbą, abym za cenę mojej duszy podobała się chłopcom. Co ciekawe, szybko o tym zapomniałam.

Gdy wyszłam za mąż, a po dwóch latach urodziłam Adasia, wydawało mi się, że mam wszystko, o czym marzyłam. Zamiast szczęścia czułam jednak narastające poczucie bezsensu i smutku, czego zwieńczeniem były lęki, głęboka depresja i w końcu myśli samobójcze, Nie wiedziałam, nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Oto dokąd zaprowadził mnie grzech. Dopiero przygnieciona ciężką chorobą zaczęłam się modlić. I to był punkt zwrotny w moim życiu. Bóg obdarzył mnie łaską nawrócenia i pomógł mi ją przyjąć. Znalazłam sens życia - Boga. Z Nim wszystko ma sens! Nie jest łatwo iść za naszym Zbawicielem, ale tylko On może dać nam pokój serca, szczęście, i nauczyć prawdziwie kochać. Boże, dziękuję Ci za Twoją Miłość! Pragnę być narzędziem w Twoich rękach! Pragnę wypełniać Twoją wolę! Tyle o mnie.

Kochana Kati! Nie poddawaj się tak łatwo. To, że upadłaś, nie znaczy, że przegrałaś. Przegrywamy wówczas, gdy się poddajemy. Przecież każdy upada, bo jesteśmy tylko ludźmi. Nawet święci popełniali grzechy, a Ty chciałabyś po dwóch tygodniach od nawrócenia być lepsza niż oni. Na wszystko potrzeba czasu, dużo czasu. Nie dwa tygodnie, nie dwa lata, ale dwadzieścia lat. W tym czasie nieraz upadniesz, ale ważne jest żebyś znowu wstała! Nawet Bóg potrzebuje czasu, daj Mu go. Nie zniechęcaj się. Bóg kocha Ciebie tak bardzo, że oddał za Ciebie życie. Bardzo cierpiał! I to nie raz. Nasz Zbawiciel cierpi i dziś, jest ofiarowywany Bogu Ojcu w czasie każdej Mszy Świętej. I to wszystko dla Ciebie - jednej, jedynej w swoim rodzaju, niepowtarzalnej, nie podobnej do nikogo innego - Kati.

Nasz Ojciec kochał Ciebie zanim stworzył niebo i ziemię taką miłością, której, żyjąc tu na ziemi, nie zdołamy pojąć.

Nie byłabyś człowiekiem, gdybyś nie popełniała błędów, nie upadała. Nie kochaj tego, ale i nie myśl, że Ty jedyna "zawalasz wszystko, co dobre".

Piszesz też, że nie potrafiłaś odwzajemnić uczucia Boga. Nieprawda. Nie będziesz czuła bez przerwy bliskości Boga, a serce Twoje nie będzie wciąż przepełnione uczuciem miłości do Niego. Jezus mówi nam, że miłość, to nie uczucie, a czyn. Kochać Boga - nie znaczy czuć miłość i radość. Ja często czuję oschłość, czasem nawet zniechęcenie. To znaczy, że pomimo iż miłości nie czuję, modlę się i pragnę wypełniać Bożą wolę - jest ona dla mnie najważniejsza. Droga siostro w Panu! Nie zrzucaj z siebie odpowiedzialności za to, kim jesteś i jak postępujesz, na rodziców, na nieszczęśliwe dzieciństwo, brak miłości. To dziecinne. Pomyśl, czym zawinili ci, którzy urodzili się chromi, chorzy i są porzucani przez swoich rodziców? A czym ci, którzy w czasie wojny zginęli w obozach koncentracyjnych? A czym zawinili ci, którzy stracili życie w zamachu terrorystycznym jaki miał miejsce w Stanach Zjednoczonych we wrześniu tego roku? Podobnych pytań można zadać bardzo dużo. Odpowiedź na nie wszystkie brzmi: niczym. Takie jest życie. Gdyby do nieba szli tylko ci, którzy życie mieli usłane różami, niebo byłoby puste. Zresztą ci, którzy mieli lub mają takie życie, nie mają łatwiej. Do nieba wchodzi się przez krzyż. Cierpienie może pomóc nam rozwijać się, uwrażliwiać, otwierać nasze serca na Boga i na ludzi. Cierpienie może oczyszczać naszą duszę. Musimy tylko powiedzieć Bogu: tak.

W swoim liście piszesz także, że kochasz zło. To nie ty je kochasz, a ten, który w Tobie mieszka. Piszesz, że nie należysz do szatana - czyniąc zło, do niego właśnie należysz, jesteś pod jego wpływem. Bóg mówi nam: "nie cudzołóż, nie onanizuj się, miej czyste ciało i duszę". Szatan mówi: "cudzołóż, onanizuj się, zniewalaj się seksem".

Kogo słuchasz? Nie ma miejsca pośrodku. Zrozum: albo jesteś z Bogiem, albo z diabłem.

Kati! Jeszcze jedno. Pewnie będziesz kiedyś mamą. Czy chcesz, żeby Twoje dzieci były szczęśliwe? Oczywiście, że chcesz. Pomyśl tylko, jaką chciałabyś mieć mamę, jakiego tatę? Ty i ja wiemy jakich: kochających Boga, siebie nawzajem i Ciebie. Szanujących się, dobrych, cierpliwych, mądrych, czułych. Twoje dzieci też takich będą chciały. Więc zacznij od dziś przemieniać się, by móc kiedyś być dobrą mamą i znaleźć męża, który będzie dobrym tatusiem (ci chłopcy, z którymi się spotykasz, nie są dobrymi kandydatami). To jest możliwe, ale tylko z Bogiem.

Życzę Ci wiary, męstwa i wytrwałości na drodze do świętości. Będę się za Ciebie modlił.

Kasia

Ciągle zaczynaj od nowa

Czytając list Kati, zadziwił mnie sam tytuł. Muszę przyznać, że przy czytaniu zakręciło mi się w głowie. Żal, gniew, współczucie, no i łzy. Wszystko to jednocześnie. Mimo to, czytałem. W momencie, gdy byłem prawie pewien, że historia, bardzo przykra zresztą, zakończy się happy endem, nastąpiło rozczarowanie. Autorka listu pisze o upadku i poddaniu się. Czuję się zobowiązany powiedzieć kilka słów osobom, które także straciły nadzieję.

Mój grzech rozpoczął się w siódmej klasie podstawowej. Dziś mam 22 lata i ciągle ten sam problem - samogwałt. Sam nie wiem dokładnie od czego się zaczęło. Na początku sporadycznie. Później "przypadkiem" wpadły mi w ręce gazety i obrazy pornograficzne. Karmiłem się tym wszystkim. Najgorsze jest to, że ja od początku miałem świadomość, że robię źle. Próbowałem jedynie kalkulować, czy jest to grzech ciężki, czy lekki. W "Bravo" pisali, że to normalne, więc jeżeli to nawet grzech, to jedynie lekki. I tak się usprawiedliwiałem. Przyjmowałem Komunię św. świętokradzko. Na spowiedzi czasem w ogóle pomijałem tę kwestię. Spowiadałem się rzadko i u księży, którzy mnie nie znali. Tak było wygodniej i łatwiej. Ten okres nie trwał na szczęście długo. Uświadomiłem sobie, że popełniam grzech ciężki. Trwało to dobrych kilka lat. Od spowiedzi do spowiedzi. Czasem moja "świętość", jak to określiła Kati, trwała tydzień, albo i krócej. Nadal spowiadałem się rzadko. Czasem też przyjmowałem Komunię w stanie grzechu ciężkiego. I tego obawiałem się bardziej niż nieczystości. Czułem wielką wewnętrzną potrzebę przyjmowania Pana Jezusa. Moje spowiedzi stawały się z czasem coraz częstsze i bardziej szczere. Zacząłem się otwierać przed spowiednikami. Niestety, do tej pory nie mam tzw. stałego spowiednika, chociaż wiem, że powinienem.

Jakieś trzy lata temu rozpoczęły się moje kłopoty zdrowotne wynikające z onanizowania się. W tym momencie chciałbym wszystkich przestrzec, że ten grzech niszczy nie tylko duszę, ale i ciało. To jest także bardzo ważna kwestia.

Chciałbym powiedzieć kilka słów o nadziei, ponieważ w momencie, gdy uświadomimy sobie, że jest z nami źle i gdy naprawdę chcemy wrócić do Boga, jest ona bardzo ważna. Musimy mieć ciągłą nadzieję, że zdołamy się z tego uwolnić. Bardzo ważna jest tu także głęboka wiara w Boga, w to, że On nam zawsze wybaczy, gdy tylko będziemy żałowali. A dlaczego? BO NAS KOCHA. Wydaje się nam, że to Bóg nas opuszcza, a to jest nieprawda. To my się oddalamy od Niego gdy upadamy, gdy przestajemy się modlić, gdy wątpimy. On ciągle czeka w konfesjonale, wyciąga rękę, więc nie unikajmy Go. Nie zniechęcajmy się. Nasza "świętość" raz będzie trwała dwa tygodnie, następnym razem trzy, ale będzie. Zaraz po upadku trzeba iść i prosić o miłosierdzie. Musimy mieć niezachwianą nadzieję, że się w końcu uwolnimy z tego grzechu, mocną wiarę, że Bóg nam przebaczy i gorącą miłość, która będzie przynajmniej częściowym wynagrodzeniem za popełnione zło.

Podczas jednej z moich ostatnich spowiedzi, klęcząc już przy konfesjonale, kiedy kapłan mówił do mnie, zacząłem wątpić. Pomyślałem sobie: "Boże, przecież to wszystko nie ma sensu. Co ja tu robię, który to już raz. Przecież za jakiś czas znów przyjdę z tym samym problemem". I w tym momencie kapłan powiedział do mnie: "Zapomnij o tym, co było. To już jest nieważne. Ufaj i wierz, że spowiadasz się z tego ostatni raz". Ja jestem przekonany, że były to słowa samego Jezusa. To był swego rodzaju znak i zarazem wielka otucha.

Kochani przyjaciele, miejcie zawsze nadzieję i wierzcie, że to jest ostatni raz. Zawsze się módlcie, nawet wtedy, gdy będziecie uważać, że nie ma sensu i nie będzie się Wam chciało. Te modlitwy są szczególnie miłe Bogu. Osobiście polecam modlitwę brewiarzową. Uczy dyscypliny i obowiązkowości. Uczestniczcie często w Eucharystii, przyjmując Pana Jezusa do serca. Angażujcie się w życie parafii. To odgrywa bardzo dużą rolę w drodze do ciągłego powstawania. Miejcie wokół siebie ludzi, którzy myślą podobnie jak Wy i którzy swoją postawą dają świadectwo o Chrystusie. Takich przyjaciół Wam życzę.

Kati, nikt z nas nie kocha zła, ponieważ nie do tego zostaliśmy stworzeni. Musimy poznać i uwierzyć miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim (por. 1 J 4,16). Szczęście pełne i trwałe może nam dać jedynie Bóg, Stwórca wszelkiego dobra. Kati, ciągle zaczynaj od nowa, nie ustawaj. I my wszyscy nie ustawajmy. Łączę się z Wami w modlitwie i również o nią proszę.

Dominik

Kati, idź na całość w dobru!

Twoje ostatnie słowa nie są niczym nowym. Każdy nawrócony, każdy uzdrowiony, ośmielę się powiedzieć, każdy święty, ma identyczne doświadczenia wewnętrzne. Bóg nas uzdrowił, zostaliśmy "poderwani do Nieba", jest nam fajnie, cudownie, a potem znowu postawieni na ziemi, i jak malutkie dziecko -jeden krok i... bęc, znów leżymy. Powstaje pytanie, czy to znaczy, że Bóg nas odrzuca, przestał kochać ? Nic podobnego.

Posłuchaj, ja też "trochę" nagrzeszyłam w życiu; miałam doświadczenia z masturbacją. W wieku 16 lat, gdy poszłam do spowiedzi, myślałam, że ze wstydu się spalę. Długo płakałam, postanowiłam, że więcej tego nie zrobię (bo nie wytrzymam więcej takiego wstydu i stresu przy spowiedzi). Oczywiście prosiłam Jezusa o pomoc i otrzymywałam ją - zawsze. Byłam przekonana, że ten problem już dla mnie nie istnieje. Minęło dziesięć lat i niestety sprawa wróciła ze zdwojoną siłą. Nie muszę Ci opisywać odczuć wstrętu i obrzydzenia do samej siebie, po tym co robiłam. I właśnie w takim momencie, znów przyszedł do mnie Jezus. Czułam Go tak wyraźnie; siedzi obok mnie na krześle, pochylony, ma ręce oparte o kolana, patrzy na mnie... Ale jak patrzy ?! To była Miłość! Miłość pisana przez duże M. Nigdy tego nie zapomnę; to nie była litość, czy nawet miłosierdzie. Nie. To był Przyjaciel, przyjmował mnie taką, jaką jestem (bagno!), ubolewał nad tym, co się stało; ubolewał wraz ze mną - nie mówię nade mną, ale ze mną... Rozumiał i... kochał... Nie chciałam grzeszyć, ale czy myślisz, że nie upadałam więcej?

Od tego czasu pojęłam jedno: nie tyle grzech się liczy (wynik mojej słabości), co chęć powstania z niego. Ile razy myślałam, że nie ma dla mnie innego miejsca, jak piekło! Ale kiedy On uzdrawia, to jest tak, jak przy poważnej operacji - przychodzi czas rekonwalescencji, a ta w wielu wypadkach jest najtrudniejsza - wraz z osłabieniem organizmu może się wiele rzeczy ujawnić i przyplątać... Czy poddałam się słabości (bo taka już jestem, nie potrafię się zmienić)? Nie. Bo nie chcę się poddać! Zastanawiałam się podobnie jak Ty, dlaczego Jezus tak ze mną postępuje, bawi się mną? Nie, na pewno nie. Zrozumiałam, że próbuje udowodnić mi, że nie mogę być niczego pewna - a siebie najmniej. Zrozumiałam, że moje słodkie poczucie pewności, swoistego bezpieczeństwa, było w ostateczności wielką pychą. Nie była to ufność, że Bóg mi pomoże, lecz pewność siebie: sama nad tym panuję i dam sobie radę. Nieraz trzeba, aby Pan postawił nas na ziemi i powiedział: "skoro tak bardzo chcesz sam iść, to idź"... Ciekawe jest to, że kiedy jest nam źle, zawsze oskarżamy Boga, a kiedy jest dobrze - zapominamy o Nim... Pytasz, dlaczego urodziłaś się w takiej rodzinie (patologicznej)? Z pewnością nie odpowiem Ci na to pytanie. Ale idąc tokiem Twoich myśli, zadam Ci inne: skoro Bóg wiedział, że będziesz taka zła, taka butna, taka okropna, wciąż będziesz Go odrzucać, obrażać, dlaczego Cię stworzył? Po co? Czyżby błąd w sztuce? Przecież On nigdy się nie myli! Nikt z ludzi - mieszkańców "cudownej" planety o nazwie Ziemia -nie jest do końca zły, ani absolutnie dobry. Nikt. Wszyscy "jedziemy na tym samym wózku". Niedawno przeczytałam takie zdanie: "Bóg stworzył człowieka z miłości, dla miłości go stworzył, stworzył go dla niego samego". Każde życie ma sens. Twoje też. Poza tym, czy się z tym zgadzasz, czy nie, On Cię kocha; na pewno masz jakieś zadanie, misję do spełnienia.... Może to właśnie Ty masz ratować Twoją chorą rodzinę... Jak? Nie wiem, zapytaj Go sama... Mówisz, że chcesz grzeszyć, kochasz zło. To nieprawda. Kurtyna przed Twoimi oczami została odsłonięta. Poznałaś smak zła. Poznałaś jego niesmak. Ale poznałaś też Miłość, nie możesz temu zaprzeczyć... Jesteś bardzo inteligentna. Szatan doskonale zdaje sobie sprawę, jaką zdobycz traci. Szarpie Ciebie (bo mu się wymykasz, uznał Cię za swoją własność, a tu szok). Myślisz, że jesteś wolna? Nie oszukuj się. Doskonale wiesz, że to bzdura. Przecież wiadomym jest, że nie ma próżni. Nie istnieje niebyt. Wszystko jest zawsze czymś wypełnione, z czegoś się składa. My możemy nie widzieć, nie wiedzieć... Szatan chce Cię zniszczyć - pokrzyżowałaś mu plany. Walcz! Walcz razem z Jezusem! On jest w Tobie! Zostałaś uzdrowiona, zostałaś przebudzona, zostałaś uświadomiona. Nie możesz powiedzieć: nie wiem, nie wiedziałam. Sumienie będzie w Tobie krzyczeć, a szatan będzie nad Tobą pracował, aby doprowadzić Cię do rozpaczy - efekt Judasza.

Widzisz, po dziesięciu latach można wrócić do początku zła (mówię o sobie) i z góry, na którą się weszło, sromotnie zlecieć... I wiesz, co mi to jeszcze uprzytomniło? Że Bóg ze mnie nie rezygnuje, wciąż walczy (o mnie) i naprawdę kocha. Jest rozbrajający w cierpliwości i przebaczaniu... Byłam w górach, "waliły" pioruny, aż - mówiąc po ludzku - podskakiwałam ze strachu, a jednak gdzieś wewnątrz miałam pewność, że On mnie kocha i nic mi się nie stanie (chyba, że taka byłaby Jego wola, co z pewnością miałoby sens - niekoniecznie dla mnie znany).

Nie rezygnuj Kati! Spójrz na Magdalenę, tak jak "szła na całość" w złu, potem "poszła na całość" w dobru. I Ty "idź na całość" do Jezusa! Nie uda się?

Tobie samej - nie. Ale Jemu - tak. On nie przegrywa bitew. On już wygrał. Uwierz w to. Jestem z Tobą! Zresztą nie tylko ja; przede wszystkim: Maryja i Twój Anioł Stróż - czy wiesz, że Go masz? To kolejny dowód, jak bardzo Bóg się o nas - o Ciebie - troszczy... A Maryja? Jest fantastyczna, mówię Ci - zapoznaj się z Nią.

Małgorzata

Mam dobre wieści

Niedawno ukazał się list od Kati. W przeciwieństwie do niej mam dobre wieści. Chciałbym, aby ten list dał jej trochę optymizmu do walki z nałogiem. Dzięki Waszej gazecie trafiłem na mityngi Anonimowych Erotomanów. Zacząłem trzeźwieć i coraz lepiej uświadamiać sobie pewne sytuacje z mojego życia oraz moje zachowania i reakcje. Obecnie mija rok chodzenia na spotkania. Mój najdłuższy okres abstynencji liczy 47 dni. Zważywszy, że potrafiłem popełniać samogwałt z dnia na dzień i to czasami dwa razy z rzędu. To jest dużo. Jeszcze do dziś mam pretensje do Boga, że tak długo (mam 37 lat) muszę czekać na dziewczynę, która zostałaby moją żoną. Ale chyba Bóg nie chce, bym zawarł sakrament małżeństwa, gdy jestemzniewolony erotomanią, dlatego też dał mi grupę AE.

Tak jak u większości erotomanów, u podłoża mojego zniewolenia leży historia mojego dzieciństwa. Od maleństwa tułałem się po domach dziecka, gdzie byłem tylko niekochanym i niepotrzebnym wychowankiem. Gdzie najcieplejszymi słowami była zwykła uwaga wychowawcy, zaś na porządku dziennym pretensje, bicie, wyzwiska, kary, karanie brakiem jedzenia itd. Nie tylko od wychowawców tak się obrywało, ale także od wychowanków między sobą. Także początek nadużyć seksualnych było owocem pobytu w tych placówkach. Brak miłości, nadużycia seksualne oraz wychowywanie w poczuciu winy są głównymi czynnikami wywołującymi późniejsze myśli erotyczne.

Samogwałt poznałem przypadkowo mając 14 lat. Próbowałem później walczyć z tym nałogiem, lecz bezskutecznie pogrążając się w nim coraz głębiej. Poszedłem do wojska i później wystąpiłem z niego, cały czas cierpiąc. Do tego moje nieprzygotowanie do życia (wyniesione z domu dziecka) też dało o sobie znać. Trafiłem do wspólnoty katolickiej, gdzie powoli uwalniałem się od tego nałogu, ale dopiero wstąpienie do grupy Anonimowych Erotomanów było początkiem prawdziwego trzeźwienia.

Moje marzenia o żonie i rodzinie wciąż się nie spełniają. Jak będzie - nie wiem. Wiem tylko, że trzeźwiejąc coraz wyraźniej widzę świat nie tylko z perspektywy moich emocji, ale także moich uwarunkowań. Jest to kolejny krok do tego, aby spotkać bliską osobę, której już nie będzie się raniło dzieciństwem, czego sobie, wszystkim erotomanom i Kati życzę.

K. T. D.

Zmartwychwstałam!

To znowu ja, Kati. Pamiętacie mnie? Oto ja, córka marnotrawna. Oto ja, dziecko Boga Ojca w skrusze pogrążona. Powróciłam w ciepłe ramiona Jezusa Ukrzyżowanego. On przytulił mnie Swoją miłością i znów żyję! Rok 2002 był dla mnie ciężki, ale i wspaniały. Przez 2 lata niepotrzebnie odrzucałam Boga i grzeszyłam, grzeszyłam, grzeszyłam... Spowiedź mnie znów oczyściła, pojednałam się z Bogiem. Jestem szczęśliwa!

Pewnie jesteście ciekawi, co się ze mną działo przez ten cały czas. Przede wszystkim myślałam, że pozjadałam wszystkie rozumy, że wiem lepiej od Boga, co dla mnie najlepsze. Byłam uparta, słuchałam satanistycznego metalu, nosiłam pentagram (znak Lucyfera), koszulki satanistycznych zespołów. Ubierałam się tylko na czarno, farbowałam nawet włosy na ten kolor. Wszystko po to, by czuć się w pełni dzieckiem szatana, dzieckiem ciemności i nocy. Kochani, to przerażające! Ja wtedy wiedziałam komu powierzyłam moją biedną duszę! Moim panem był szatan - wiernie mu służyłam: onanizowałam się, współżyłam z chłopakiem, piłam alkohol na umór, paliłam "wagony" papierosów. Miałam swoją ideologię. Myślałam, że jestem wolną, "na czasie", super wylu-zowaną satanistką. Co za błędne myślenie! Wyśmiewałam Pismo św., księży, Kościół, w ogóle cały katolicyzm. Chodziłam na Msze św. do kościoła i szydziłam z przebywających w nim ludzi. Byłam wrakiem człowieka, umarłą duszą. I co najgorsze - sama siebie nazywałam czarnym aniołem, dzieckiem śmierci i ciemności. Czułam potęgę zła. Wywyższałam się nad innych, bo przecież miałam "wiedzę" szatana. To były prawdziwe manowce, moje piekło - już tu, na ziemi. Nienawidziłam z całych sił samą siebie, bliźnich, cały świat i Boga. Ale...

Na szczęście przebudziłam się. Co było tego powodem, niech pozostanie moją i Boga tajemnicą. Powiem tylko, że był to taki cios, że myślałam, że umrę z samej rozpaczy. Ale to cierpienie, ten krzyż Jezusa, uzdrowił mnie!!! I krzyczę w mej duszy: "Bóg jest Miłością. Ja potrafię kochać!" To wspaniałe uczucie, po latach udręki, ciemności, grzechów, niepotrzebnego odrzucania Boga ze swojego życia. Wiem, że to była kolejna lekcja Boga dla mnie. Muszę z całego serca przyznać, iż jest On najlepszym nauczycielem, jakiego znam! Spowiedź wyleczyła moje zranione wnętrze, ale mam świadomość, że walka o Miłość dopiero się zaczęła. Już nie mam pretensji o nieszczęśliwe dzieciństwo. Mam wolną wolę i sama odpowiadam za swoje czyny i tym samym za własne grzechy. Dziś kocham Boga i ludzi. Powoli odzyskuję szacunek dla własnego ciała. Pragnę być czystą, mimo, że tak pobrudziłam siebie grzechem onanizmu i współżycia przedmałżeńskiego.

Wy, którzy walczycie z grzechem nieczystości! Obiecuję Wam codzienną modlitwę i Was też proszę o nią. Bóg zapłać! Kocham Was wszystkich, bracia i siostry! Jezus kolejny raz odmienił mnie i moje życie. To naprawdę cud, zważywszy na to, że byłam zatwardziałą satanistką. Teraz jestem szczęśliwa, pomimo krzyża, który muszę dźwigać. Czynię to jednak z uśmiechem, bo jest przy mnie mój największy Przyjaciel - Jezus. Bóg jest naprawdę wśród nas! Wierzę w to i cieszę się bardzo, że już niedługo, w Wielkanoc, mogę z całych sił wyśpiewać: Alleluja! Alleluja! Chrystus Pan Zmartwychwstał! I ja także zmartwychwstałam.

Kati, lat 20

Publikacja za zgodą redakcji
Miłujcie się!, nr 9-10/2001, 11-12/2001, 3-2004

Wasze komentarze:
Ania: 24.02.2007, 22:36
Jestem w szoku! Jestem w takim szoku, ze ciężko mi cokolwiek napisac. Gdy czytałam swiadectwo Kati, miałam wrażenie, że czytam o moim życiu. Mój ojciec był alkoholikiem (był, bo umarł 2 lata temu- wódka go zabiła), od najmłodszych lat miałam kontakt z pornografią (gazety, oglądane w ukryciu), zabawy z bratem (początkowo "niewinna" zabawa w lekarza, później coraz odważniejsze działania), aż w koncu masturbacja i kontakty z mężczyznami (nie jednym, a wieloma). To rozwijało się przez całe moje życie. Dzisiaj w wieku 19 lat nie moge żyć bez sexu i samogwałtu. Wiele razy próbowałam z tym skończyć, jednak bez skutków. Ciągle upadam :( Czuje, że to co robie wyniszcza mnie od środka, niszczy moją duszę, ale nie umiem tego przerwać. Mam juz dosyć takiego zycia! Nie chce tak dłuzej, ale nie wiem co zrobic żeby było inaczej :( Moze poprostu trzeba to zakończyć? Po co komu taki ktos jak ja? Wiem że jesli to zrobie to trafie do piekla, ale co za róznica, skoro mam już piekło na ziemi?
[1] (2)

Autor

Treść

Poprzednia[ Powrót ]Następna

[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2021 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej