Zwycięstwa Jana Pawła IIKiedy papież Jan Paweł II po raz pierwszy przyjechał do Polski, trasa jego pielgrzymki wiodła z Warszawy, przez Gniezno do Częstochowy, a stamtąd dalej na południe - do Krakowa i okolic.Doskonale pamiętamy wiele ważkich słów, które padły w Warszawie (Niech zstąpi Duch Twój), w Gnieźnie (dwa płuca Europy), w Krakowie (Musicie być mocni). W Częstochowie Jan Paweł II wracał do Mszy milenijnej 3 maja 1966 r. Cytował Prymasa Wyszyńskiego: "Kardynał Prymas w takich oto słowach mówił w czasie Wielkiej Nowenny o znaczeniu częstochowskiego sanktuarium w życiu Kościoła. Pytał: Co się stało na Jasnej Górze? Dotąd nie jesteśmy w stanie dobrze na to odpowiedzieć. Stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy (O tak, stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy!)..." Dzisiaj, obchodząc rocznice tamtych wydarzeń, my moglibyśmy zadać podobne pytanie. Co się stało wtedy, przed trzydziestu laty w Polsce? I chyba również moglibyśmy uczynić swoimi dalsze słowa powyższego cytatu: "Dotąd nie jesteśmy w stanie dobrze na to odpowiedzieć. Stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy". Wtedy, papież z Polski, pełen wewnętrznego zdumienia z mocą powtórzył: "O tak, stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy!" POGODA DLA ZAKOCHANYCH W czasie całej tej pielgrzymki panowała piękna pogoda. Słońce grzało mocno i to - mimo uciążliwości czerwcowych upałów - dobrze korespondowało z coraz wyższą temperaturą serc Polaków. Na placu Zwycięstwa w pierwszym dniu pielgrzymki było około 300 tys. ludzi. Na krakowskich Błoniach w dniu ostatnim - między 2 a 3 miliony. Oblicza się, że w tej pielgrzymce bezpośrednio lub pośrednio uczestniczyło ok. 10 milionów ludzi - tyle, ile później liczyła "Solidarność". Wiele już mówiono o znaczeniu owych dziewięciu dni, o ich związku z sierpniowym protestem 1980 r., o powiewie wolności, który okazał się tak potężny, że doprowadził do upadku systemu komunistycznego i to bez zbrojnego, krwawego przewrotu. Ale wciąż wraca pytanie - dlaczego "stało się coś więcej niż zamierzaliśmy"? Odpowiedzi można szukać w kluczu socjologicznym, psychologicznym lub politycznym. Chciałbym zaproponować jednak spojrzenie od nieco innej strony, a mianowicie od strony ludzkiej miłości. Od czasu do czasu - kiedyś częściej, dziś rzadziej - wraca w dyskusjach o odbiorze przesłania papieskiego twierdzenie, że bardziej Jana Pawła II kochaliśmy niż słuchaliśmy. Powiedzenie to jest mi szczególnie bliskie, kiedy myślę o osobistym odbiorze pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski. Byłem wtedy na placu Zwycięstwa i zasadniczo zapamiętałem trzy rzeczy. Po pierwsze - doskwierający upał. Po drugie - ogromne emocje. Po trzecie - słowa o tym, że nie można zrozumieć człowieka, naszej ojczyzny i Warszawy bez Chrystusa. No i śpiewy z akcentowaniem "Chrystus wodzem" oraz "My chcemy Boga". Absolutnie nie miałem świadomości, co się wtedy działo się w kategoriach ziemskich, nie mówiąc już o kategoriach nadprzyrodzonych. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że budzi się w nas podmiotowość, zdolność do wolnej ekspresji pragnień, tęsknot, ambicji nawet. Kiedy po wielu latach słuchałem nagrania papieskiej homilii, zwróciłem uwagę, że śpiew "Chrystus wodzem" wyszedł najpierw od ludzi, a dopiero potem odezwały się organy i chór. A więc, pod wpływem niewątpliwych emocji wywołanych słowami Jana Pawła II, ludzie wzięli inicjatywę w swoje ręce, nie czekali na "podpowiedz" i to w tak uświęconej tradycją chwili, jaką jest liturgia Mszy św. - i to Mszy papieskiej! Tak rodziła się miłość. Jaka to była miłość? Można ją porównać do stanu zakochania. Jest to piękny stan. Ci, którzy go przeżywają, czują jakby rosły im skrzydła, czują się wolni, promieniuje z nich jakaś wewnętrzna siła i piękno - i choć czasem zachowują się jak szaleni, to jednak patrzymy na nich z sympatią. Mówi się - pijany szczęściem, i coś w tym jest. Ten stan ma swoje uroki. Ale jest też druga strona medalu. Emocje mogą utrudniać racjonalne zachowania. W konfrontacji z rzeczywistością miłość zakochania jest zbyt słaba, aby sprostać wyzwaniom. Wówczas albo dojrzewa, albo załamuje się. Wiedzą o tym bardzo dobrze ci, którzy tylko na takiej miłości chcieli budować swoje życie małżeńskie. I wiedział o tym papież, który - pozostając wciąż radosnym, rzec można zakochanym w Bogu i ludziach człowiekiem - patrzył dalej, poza ten entuzjazm spowodowany wyborem Polaka na Stolicę Piotrową i jego pielgrzymką do ojczyzny. MIŁOŚĆ JAKO ZADANIE Papież zadawał sobie wówczas pytania o sens obu tych wydarzeń. Wnioski, które wyciągał, mogły zaniepokoić, a nawet przerazić, ale podejrzewam, że w ogólnym entuzjazmie słowa o tym, "że Polska stała się w naszych czasach ziemią szczególnie odpowiedzialnego świadectwa" puściliśmy trochę mimo uszu. I nie jest wykluczone, że nie usłyszeliśmy tak do końca dramatycznego pytania Jana Pawła II: "Ale, umiłowani rodacy - jeśli przyjąć to wszystko, co w tej chwili ośmieliłem się wypowiedzieć - jakżeż ogromne z tego rodzą się zadania i zobowiązania!" Czy do nich naprawdę dorastamy? W sobotę 2 czerwca 1979 r. była piękna pogoda. Zupełnie inna aura panowała w tym miejscu 26 maja 2006, kiedy - już na placu Piłsudskiego - stanął Benedykt XVI. Oczekiwanie na Ojca Świętego, a potem i Msza znaczone zostały obfitym deszczem, a chłód panował dojmujący. Wszystko było inne - inny papież, inna pogoda, nawet nazwa placu już nie ta sama. Benedykt mówił o miłości: "Chrystus mówi: "Jeśli Mnie miłujecie..." Wiara nie oznacza jedynie przyjęcia określonego zbioru prawd dotyczących tajemnic Boga, człowieka, życia i śmierci oraz rzeczy przyszłych. Wiara polega na głębokiej, osobistej relacji z Chrystusem, relacji opartej na miłości Tego, który nas pierwszy umiłował (por. 1 J 4, 11), aż do całkowitej ofiary z siebie." Mówił to papież, który kilka miesięcy wcześniej opublikował swoją pierwszą, a zatem programową encyklikę zatytułowaną "Deus caritas est" ("Bóg jest miłością"). Całą pierwszą jej część poświęcił analizie miłości ludzkiej, a konkretnie miłości między mężczyzną a kobietą. Wskazał tam, że miłość ta, choć już w pierwszym stadium (eros) wydaje się wznosić nas na niebiańskie szczyty, to wymaga oczyszczenia i dojrzewania, tak aby stała się miłością, która prowadzi do ofiarowania siebie w darze drugiej osobie. Kiedy, zupełnie przemoczony, słuchałem tych słów papieża, pomyślałem sobie, że inaczej być nie mogło - musiało być zimno i mokro, abyśmy nie tylko naszym rozumem, ale i naszymi zmysłami pojęli, iż dalej trwa proces zapoczątkowany modlitwą Jana Pawła II. MIŁOŚĆ AŻ PO GRÓB Przez lata plac Zwycięstwa zmieniał swoje oblicze, zmienił też nazwę, zmieniali się ludzie, którzy po nim chodzili. Przybywało nowych elementów - od pomnika marszałka Józefa Piłsudskiego, przez nowoczesny biurowiec, po postawiony ostatnio granitowy krzyż - pamiątkę tamtej Mszy 2 czerwca. Ten krzyż stoi naprzeciwko Grobu Nieznanego Żołnierza, o którym Jan Paweł II mówił wówczas: "Przyklęknąłem przy tym grobie, wspólnie z Księdzem Prymasem, aby oddać cześć każdemu ziarnu, które - padając w ziemię i obumierając w niej, przynosi owoc. Czy to będzie ziarno krwi żołnierskiej przelanej na polu bitwy, czy ofiara męczeńska w obozach i więzieniach. Czy to będzie ziarno ciężkiej, codziennej pracy w pocie czoła na roli, przy warsztacie, w kopalni, w hutach i fabrykach. Czy to będzie ziarno miłości rodzicielskiej, która nie cofa się przed daniem życia nowemu człowiekowi i podejmuje cały trud wychowawczy. Czy to będzie ziarno pracy twórczej w uczelniach, instytutach, bibliotekach, na warsztatach narodowej kultury. Czy to będzie ziarno modlitwy i posługi przy chorych, cierpiących, opuszczonych. Czy to będzie ziarno samego cierpienia na łożach szpitalnych, w klinikach, sanatoriach, po domach: wszystko, co Polskę stanowi". Gdy Jan Paweł II odchodził gromadziliśmy się tam i paliliśmy świece, gdy jego ciało było składane do grobu, nie mieliśmy wątpliwości, że ziarno, obumierając, przynosi owoc. To ziarno wciąż dojrzewa. W jaki sposób? Dobrze wyjaśnia to Benedykt XVI w "Deus caritas est". Papież zwraca uwagę, że w klasycznej biblijnej literaturze miłosnej, czyli w "Pieśni nad pieśniami" miłość określana jest dwoma słowami. Najpierw - dodim, czyli miłość jeszcze niepewna, poszukująca. Potem - ahaba. "Ten termin wyraża doświadczenie miłości, która teraz staje się naprawdę odkryciem drugiego człowieka, przezwyciężając charakter egoistyczny, który przedtem był wyraźnie dominujący." Ta miłość "nie szuka już samej siebie, zanurzenia w upojeniu szczęściem; poszukuje dobra osoby ukochanej: staje się wyrzeczeniem, jest gotowa do poświęceń, co więcej, poszukuje ich". Gdybyśmy w tym znaczeniu przyjęli obiegowe stwierdzenie, że kochamy Papieża, to prawdopodobnie moglibyśmy również uznać, że go słuchamy. Paweł Zuchniewicz
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |