Moje spowiedzi"Czy się biega, czy się siedzi, dobrze chodzić do spowiedzi." Taka myśl jest zakodowana w mojej głowie od czasów dzieciństwa, jakoś podskórnie zapisana. Przebiegam myślami spowiedzi w moim życiu.Jak wiele ich było... Jednak i w tej, dla mnie samej nieco przytłaczającej liczbie, pojawia się kilka bardziej znaczących. Niektóre z nich mogą być nawet odzwierciedleniem pewnych okresów życia, czy może raczej etapów rozwoju duchowego: świadomy jego początek, rozwój i dojrzałość. Zastanawiam się, czy i jak wiele z nich, jest wspólnym doświadczeniem wiernych. SPOWIEDŹ-TRAUMA To dla mnie niewątpliwie pierwsza spowiedź. Obowiązkowa przed Pierwszą Komunią Świętą. Wchodzę do świątyni. Jest cicho i panuje lekki półmrok. Mimo sporej gromadki koleżanek i kolegów nie słychać zwykłych poszeptywań. Dzieci oczekujące na swoją kolej do spowiedzi, zaciskają w rączkach otwarte książeczki do nabożeństwa, próbując zrobić rachunek sumienia. Ja także czytam pytania: "Czy nie kłócę się z kolegami lub koleżankami?" - tu przed oczami stają mi dramatyczne sceny z naszego klasowego życia i lekki dreszcz przechodzi mi po plecach: nie jest dobrze. "Czy w niedzielę uczestniczę w mszy świętej?" Uff. Jasne, że tak. Tu "mam z górki" dzięki systematycznej pracy moich rodziców. Kolejne pytania wywołują lekką panikę lub westchnienie ulgi. Co jakiś czas przerywam czytanie i rozglądam się dokoła. Z drżeniem serca patrzę na kolejkę przede mną (że coraz krótsza) i z lekką zazdrością na tych, co odchodzą po spowiedzi (bo mają to już za sobą). Sam konfesjonał wydaje mi się ogromny. Drewniana kratka, za którą rysuje się niewyraźny profil księdza. Ciekawe, kto to? Nie znam go, no może ze Mszy świętej, ale księża są wtedy zupełnie inni i tacy poważni. Waga sakramentu przytłacza mnie. "Bóg jest sędzią sprawiedliwym (...)" Mam nadzieję, że spowiednik potraktuje mnie łagodnie, nie nakrzyczy; że udzieli mi rozgrzeszenia. Zastanawiam się jak wyznać księdzu winy tak, by stojący obok tego nie słyszeli. Co by to był za wstyd, gdyby coś przedostało się do ich uszu! Nawet lepiej o tym nie myśleć. Kiedy przychodzi moja kolej podejścia do konfesjonału, nogi mi lekko drżą i czuję, że mam gulę w gardle. Udaje mi się przyklęknąć tak, że część mojej twarzy znajduje się w dolnej części kratki. Recytacja formułki spowiedzi, chwile wstydu przy wyznawaniu grzechów - co ten ksiądz sobie o mnie pomyśli? I co za ulga - spokojny, życzliwy ton spowiednika, który mówi, że Pan Bóg mnie nie potępił. Słowa "I ja odpuszczam tobie grzechy(...)", które są jak uśmiech, sprawiają, że dzień staje się piękniejszy. Do dziś pamiętam tamtą pospowiednią lekkość, poczucie, że pewien etap życia jest zamknięty i wyczyszczony. Ta refleksja towarzyszyć mi będzie po każdym uczestnictwie w sakramencie pokuty. SPOWIEDŹ-BANAŁ Niestety, kiedy byłam w wieku dorastania, chodzenie do spowiedzi było trochę tradycją, a może nawet rutyną. Sprzyjał temu brak grzechów ciężkich i poczucie, że większość moich koleżanek i kolegów tak robi. Dialog z owego czasu mógłby wyglądać tak: "Gdzie idziesz?", "Do spowiedzi?", "A dlaczego?", "Bo dzisiaj pierwszy piątek miesiąca", "Aaa...". Niby na pierwszy rzut oka wszystko w najlepszym, pobożnym, rzec by można, porządku. Kiedy się jednak zastanowić, to sakrament pokuty był traktowany powierzchownie, a większość spowiedzi przebiegała w podobny sposób. Szłam do któregoś ze stołecznych kościołów, wyznawałam siedzącemu w konfesjonale księdzu winy, on udzielał mi nauki, rozgrzeszenia i zadawał pokutę, którą ja sumiennie odbywałam. I poza unikaniem popełniania grzechów, na tym właściwie kończyło się spotkanie z sakramentem pojednania. Dziś odbieram to jako ślizganie się po życiu religijnym z uśmiechem błogostanu na twarzy. Dopiero w Duszpasterstwie Akademickim moje nastawienie zmieniło się, pogłębiło. Ksiądz Tadeusz mówił: "Ze spowiedzią jest jak z wizytą u lekarza, można korzystać tylko wtedy, kiedy jest się bardzo chorym. O ile lepiej jednak jest reagować przy wcześniejszych niepokojących objawach i regularnie kontrolować stan swojego zdrowia; wtedy łatwiej o wcześniejsze wychwycenie problemu, a kuracja jest mniej skomplikowana. (...) Warto też mieć swojego stałego spowiednika, tak jak swojego lekarza. Kogoś, kto zna w zarysie twoją historię życia, wie o twoich problemach, słabościach, wtedy łatwiej jest mu tobie pomóc.(...) Czasem ludzie się żalą, że spowiedź jakby pośpieszna. Jednak nie ma się czemu dziwić - jeśli korzystamy z sakramentu pokuty tylko raz czy dwa razy do roku, może jeszcze w okresie długich kolejek do konfesjonału, to nauka dla penitenta bywa powierzchowna. Dotarcie do źródła problemu wymaga czasu, a spowiednik także może być zmęczony.(...)" To były ważne wskazówki, nie tylko poszerzające spojrzenie na sakrament pojednania, ale także podkreślające rolę kapłana. Pamiętam, że wcześniej -przed tymi rozważaniami naszego duszpasterza - dominowała wśród nas postawa unikania spowiedzi u znajomych księży. Dziś z rozbawieniem wspominam nasze zwiady po kościele, mające na celu wybadanie, czy w którymś konfesjonale "nie czai się" spowiadający znajomy kapłan. Jakby fakt braku anonimowości był wadą, nie zaletą. Niezaprzeczalnie też, dzięki stałemu spowiednikowi i częstszemu przystępowaniu do sakramentu pojednania, mogłam na bieżąco konfrontować swoje słabości i problemy z tym, co niesie codzienność. SPOWIEDŹ-WYZWANIE Pod koniec zeszłego roku poszłam do spowiedzi do oo. jezuitów, do ich kościoła Matki Bożej Łaskawej. Ten sakrament pokuty był niejako "nadprogramowy", ze względu na uroczystości rodzinne. Miałam zostać matką chrzestną. Wspominam o tym dlatego, że nie chodziło o jakiś szczególny problem czy upadek, tylko o uroczystą i szczególną Komunię Świętą. Z powodu ograniczonych możliwości czasowych wybrałam kościół, w którym ojcowie spowiadają przez cały dzień. Kiedy przyszła moja kolej, weszłam do konfesjonału. W środku było prawie ciemno, świeciła się tylko mała lampeczka nad kratką, więc nic nie rozpraszało uwagi. Nie widziałam twarzy spowiednika, ale jego mądrość i przenikliwość będę pamiętać bardzo długo. Przytoczę tylko fragment naszej rozmowy: "(...) i zdarza nam się czasem spóźniać na niedzielną Mszę świętą", "A dlaczego?", "Zwykle z powodu naszych dzieci", "A ile macie dzieci?", "Troje", "A w jakim wieku?", "6, 4, 2" ,"A czy wcześniej przygotowujecie się do wyjścia?", "Tak, tylko to po prostu bardzo długo trwa", "A z czyjej winy jest to opóźnienie? Z waszej, bo nie potraficie się zorganizować, czy z przyczyny waszych dzieci", "To pewnie różnie bywa proszę księdza", "A czy w ogóle porządkujecie sobie wasz wolny czas, czy macie plan, co i kiedy będziecie robić? Czy z dziećmi czy sami?" (...)" Po tej spowiedzi wyszłam poruszona. Po raz pierwszy zdarzyło się, że ktoś nie tylko uważnie mnie wysłuchał i był w stanie zadać adekwatne do problemu pytania, ale nie zadowolił się powierzchowną - choć szczerą - odpowiedzią. Czułam, że spowiednik naprawdę chce mi pomóc, że jest po mojej stronie. Jego reakcja nie była ani akceptacją, ani negacją problemu. Nie osądzał, tylko starał się ukazać mi moją sytuację w szerszym kontekście. Sposób, w jaki poprowadził naukę, czynił mnie jej aktywnym uczestnikiem i poszukiwaczem rozwiązań. I dlatego, chociaż nie była to łatwa spowiedź, jej owoce są obecne w moim życiu. Zastanawiając się nad doświadczeniami, które opisałam, myślę, że wraz z pogłębianiem się rozwoju duchowego, zmienia się rola spowiednika. Na początku drogi kapłan jest w konfesjonale osobą, która przede wszystkim przypomina o miłosierdziu i dobroci Boga. Wydaje się, że wtedy właśnie tworzą się podwaliny sakramentu pojednania, ze szczególnym naciskiem na drugi człon tego określenia. Kiedy człowiek dojrzewa, dobrze jest, kiedy spowiednik ukazuje mu szerszą perspektywę spowiedzi, a nie tylko zadowala się regularnością przystępowania do sakramentu i brakiem grzechów ciężkich. Z upływem zaś czasu i życia oczekiwałabym od spowiednika "odkurzenia" wrażliwości na grzech, często powszedni. Dzięki jego dostrzeżeniu i eliminacji, można odzyskać radość i sens życia. Jak widać, w miarę upływu lat nic nie traci na prawdziwości powiedzenie "Czy się biega, czy się siedzi, dobrze chodzić do spowiedzi". Justyna Wichniewicz
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
|