Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Choinka na "lesouczastku" Wołosnoje (1940)

Wróciła ze stołówki, z pewnym opóźnieniem, Marynia, młoda, osiemnastoletnia dziewczyna o stale śmiejących się oczach. Pracuje w lesie jako woźnica, na "lesouczastku", gdzie też mieszka z nami w "obszczeżytju" - czymś w rodzaju hotelu robotniczego, baraku z okrąglaków.

Jeszcze nie widać na niej fizycznego zmęczenia i tego charakterystycznego smutku beznadziejności, jaki cechował już wówczas większość Polaków. Czuje się radość w sercu, gdy się patrzy na nią. Wysoka, dorodna, smukła jak nadwiślańska topola. Taka nie łatwo się ugnie i zmiażdży - pomyślałam. - Na takich zbuduje się na nowo nasza Ojczyzna, choć oni sami nie wiedzą, jakim sposobem i kiedy się to stanie. Stanęła we drzwiach i zaraz od progu oznajmia:

- Słuchajcie, dziewczęta! Minęło dziesięć miesięcy od czasu, gdy nas wywleczono nocą z własnych domów i wraz z rodzicami skazano na tułaczkę, która zaprowadziła nas aż tutaj, w lasy archangielskie. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia. Pierwsze na wygnaniu w tych przepastnych lasach. Wiecie, co wymyśliłam? Ubierzemy sobie, tu w baraku, choinkę! Co wy na to?

- Patrzcie, jaki to mówca z tej naszej Maryni! Kto by się po niej tego spodziewał.

I zaraz ten sam głos dodaje:

- Choinek to można przynieść z lasu i dziesięć, ale co mamy na choinkę? czym ją przyozdobimy?

Pozostałe dziewczęta przyjęły pomysł niemrawo, bez jakiegokolwiek entuzjazmu. Marynia nie zraża się tym i z miejsca postanawia:

- Pójdziemy w najbliższą sobotę do domów na posiołek. Każda niech przewertuje swoje i mamine rzeczy, a nóż coś tam znajdzie na naszą choinkę.

W sobotę wyruszyły na posiołek, do baraków oddalonych o osiem kilometrów, gdzie mieszkały rodziny. Niby umyć się i przebrać, a właściwie to na poszukiwania. Niestety, nie było czym się cieszyć. Prawie nic nie znalazły. Przyniosły trochę białego papieru i kilka błyszczących papierków po cukierkach. Któraś zdobyła odrobinę waty - i to wszystko.

W samą Wigilię przyniosły z lasu małą choinkę. Z powodu ciasnoty w naszej izbie barakowej, umieszczono drzewko na stole, który stał przy słupie podtrzymującym sufit naszego "mieszkania". Zaczęło się strojenie. Ubogie, bo ubogie, ale jest choinka - symbol dawnego życia i tradycji... Papier został pocięty na cieniusieńkie paseczki, tak też zrobiono z papierkami po cukierkach. Obsypałyśmy tym całe drzewko. Nawet możliwie to wyglądało.

Największą jednak atrakcję i niespodziankę sprawiła nam niezawodna Marynia. Dopiero przy końcu ubierania zaskoczyła nas wszystkich, bo z miną wyższości wyjęła, przyniesiony przez siebie, prześliczny obrazek Matki Bożej z Dzieciątkiem. Popatrzyłyśmy na nią z uznaniem i nieukrywanym podziwem.

Przydała się nam tu, i to bardzo, wata. Starczyło jej w sam raz na obramowanie obrazka, który został umieszczony na widocznym miejscu, wśród gałązek choinki. Wszystkie te czynności dekoracyjne były wykonywane cicho i sprawnie, ażeby ktoś lub coś nie przeszkodziło w przygotowaniach. - Nareszcie wszystko gotowe!

Ażeby dostać się do pomieszczenia kobiet, trzeba było przejść przez "pokój" mężczyzn. Nie sprawiało nam to żadnych trudności, bo pomieszczenie to zajmowali sami Polacy. Następna ściana dzieliła nas od robotników należących do kategorii ludzi "wolnych". Nie wiadomo, jakiej byli narodowości, to nas nie interesowało, zresztą prawdopodobnie ich samych również, bo sami siebie określali mianem: "my zdesznyje, siewwiernyje" - to znaczy, tutejsi, północni. Nazywaliśmy ich po prostu "Sowietami".

W przeciwieństwie do Polaków, u których było cicho i spokojnie, oni ciągle hałasowali. Często, prawie co wieczór, były u nich libacje z wrzaskami i niewybrednym śpiewem. W ten wieczór wyjątkowo głośno ucztowali.

Przewodził temu wszystkiemu, jak zwykle, znany na uczastku Anton. Był to człowiek bez żadnych skrupułów, przy tym okrutny bluźnierca, znieważający w szczególnie haniebny sposób imię Matki Bożej. Sądząc z jego zachowania, człowiek ten musiał jednak słyszeć cokolwiek o Bogu.

Znałam go lepiej niż inni, bo jak na ironię z rozporządzenia majstra lasu, pracowałam wówczas sezonowo, jako drwal, w brygadzie Antona. Co to była za gehenna przebywanie z tymi ludźmi, z nim zwłaszcza, w pracy, w ciągłym strachu i napięciu. Odpoczynek nocny też nie był spokojny przez sąsiedztwo z nimi. Dzieliły nas drzwi, zamknięte z naszej strony na mały haczyk.

W pewnym momencie słyszymy zapijaczony głos Antona:

- Riebiata! Idiom riezaf Poliakow! Zaparło nam dech ze strachu. Zbiłyśmy się w kupkę, jak owce przed niebezpieczeństwem, do jednego kąta, z lękiem czekając, co będzie.

"Siewiernyje" zaczęli walić w drzwi z krzykiem: "Odpirajtie!" Odpowiedzią z naszej strony było głuche milczenie. Miałyśmy trochę nadziei, że może haczyk wytrzyma. Jednak gdy mocniej uderzyli w drzwi - mieli siekiery - haczyk odskoczył. Anton ze swoim nieodstępnym towarzyszem Karakinem (ten niewiele się odzywał mitygując niekiedy prowodyra) wwalili się do naszej izby.

Stałyśmy struchlałe, jakby przykute do miejsca, nie wiedząc co robić.

Nagle Anton spojrzał na choinkę. I o dziwo, to małe drzewko ostudziło widać w nim jego wojownicze zapędy, bo zajął się oglądaniem choinki.

- Smotritie, jołku postroili.

Zauważył też obrazek i jego agresywne zamiary skierowały się w tę stronę. Zaczął mleć tym swoim pijackim jęzorem.

- A eto czto takoje? Czesnoje słowo, Maf Boża. W samom dziele tak - bełkotał sam do siebie. - Podożdu, uwielim, zgoriejet iii niet. Nie zgoriejet, znaczyt jest Maf Boża, kak zgoriejet znaczyt jej niet. A nuka uwielim, prowierim - mamrotał dalej.

Wyjął z kieszeni zapałki. Zaczął zapaloną zapałkę przykładać do obrazka. Nie od razu mu się to udało. Był pijany i ręce miał niezbyt sprawne. Ze zgrozą, w milczeniu obserwowałyśmy Antona. Wystarczyło w tym momencie okazać sprzeciw, a rozegrałaby się tragedia, bo kilku Polaków stanęło już w drzwiach w pogotowiu.

Zaczęłam się w duchu, chaotycznie, z pośpiechem, modlić do Matki Bożej wzywając natarczywie Jej pomocy.

- Święta Boża Rodzicielko, okaż swą moc! Panno Święta z Jasnej Góry, tak daleka od nas przestrzenią, a tak bliska sercu każdego Polaka, przybądź z pomocą! Przecież jesteś związana z nami przez wieki całe! Nie daj się znieważyć!

Nie o sam obrazek przecież tu chodzi, ale o sprawę Twojego Syna, a naszego Pana. Będą szydzili z Niego i z Ciebie dalej, sprawiając nam tym ból i cierpienie. Pomóż nam! Daj znak dla powstrzymania tych pijaków, może to będzie dla nich jakaś przestroga...

Taka była mniej więcej moja modlitwa. Zresztą wszystko w pewnej chwili w głowie mi się pomieszało. Zapragnęłam nawet, niezbyt pobożnie, by cały barak się spalił. Wydawało mi się, że to najbardziej do nich przemówi, przyprowadzi do porządku te łby zapij aczone. W końcu Anton podpalił obrazek. Znieruchomiałyśmy. Wlepiłyśmy oczy w choinkę, która stanęła w płomieniach, bo zapaliły się jednocześnie wszystkie papierki. Patrzyłam jak zafascynowana na buchający w górę płomień nie mogąc oderwać wzroku od płonącego drzewka. Nagle usłyszałam leciuteńkie pacnięcie i ujrzałam obrazek w lewym rogu stołu - nietknięty.

Anton z towarzyszem, wystraszeni, otrzeźwieli i zaczęli gasić ogień, czym się dało, ażeby nie rozprzestrzenił się na cały barak; zdawali sobie sprawę, że byliby za to odpowiedzialni. My Polacy staliśmy cały czas nieruchomo. Nikt nie ruszył się do gaszenia. Było już po wszystkim. Z choinki pozostały żałosne szczątki, a "Siewiernyje" wciąż jeszcze nie opuszczali naszej izby. Wtem Anton zauważył obrazek, dziwiąc się, że ocalał. Słychać było ponowne mamrotanie:

- Udiwitelno! W samom dziele nie zgorieła. Podumaf tolko! A możet i jest Maf Boża?!

W tym właśnie momencie stanął w drzwiach majster lasu, kierownik lesouczastka, przyprowadzony przez Polaków. Kazał wynosić się natychmiast nieproszonym gościom i do rana było już cicho.

Byliśmy wszyscy przekonani, że Matka Boża w swym wizerunku z Dzieciątkiem, posługując się małym drzewkiem, wstrzymała napastliwych "Siewieraków". Nie pozwoliła, ażeby wyrządzili nam krzywdę w ten Wieczór, upamiętniający przyjście na świat Syna Bożego.

Radość nasza była ogromna. Ze wzruszeniem oglądaliśmy obrazek, który przechodził z rąk do rąk. Przyjęliśmy jego ocalenie jako znak, dany nam wszystkim, że w ten Wieczór mały Jezus i Jego Matka w szczególny sposób są z nami.

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej