Między życiem a śmierciąFlorek trafił do mysłowickiego hospicjum kiedy miał pięć lat. Był bardzo wesołym i pogodnym chłopcem, a jego największym marzeniem był lot helikopterem. Dzięki ludziom dobrej woli, Florek, jedenaście dni przed śmiercią, uniósł się nad ziemią.Podobny lot odbył Tomek. Kiedy umierał miał siedemnaście lat. Łukasz był o trzy lata młodszy i marzył o czymś innym. Chciał mieć telefon komórkowy. I znów udało się spełnić marzenie. Łukasz do ostatnich dni rozmawiał ze swoją babcią przez upragniony telefon. - Staramy się spełniać marzenia naszych dzieci - mówi Aneta Bielawska, wiceprezes Hospicjum Cordis w Mysłowicach. - Udaje się to dzięki wielu dobrym ludziom. Zaczęło się w WigilięFlorka, Tomka i Łukasza nie ma już wśród nas. Pozostało po nich wspomnienie i kolorowe fotografie w kronikach, które opowiadają jedenastoletnią historię mysłowickiego hospicjum.Wszystko zaczęło się w wigilię Bożego Narodzenia w 1990 roku. - Pracowałam w Komitecie Obywatelskim i dostałam tam "zadanie domowe" na temat hospicjum. Zaczęłam czytać, jeździć, a z czasem sprawa ta, tak mnie pochłonęła, że mogłam iść już tylko w jednych kierunku - mówi dr Jolanta Markowska, prezes hospicjum. W ciągu tych jedenastu latach ani przez chwilę nie żałowała tamtej decyzji. Hospicjum jest alternatywą eutanazji. - Człowiek nigdy nie poprosi o śmierć, jeśli ma przy sobie drugiego człowieka - twierdzi ksiądz Marek Kujawski, duszpasterz hospicjum. Choroba niemodna- Jesteśmy różnie spostrzegani przez otoczenie - mówi Aneta Bielawska. - Jedni bardzo nam pomagają, a inni wolą nie wiedzieć, że takie miejsce istnieje. Być może wynika to ze strachu przed rakiem.Tak samo uważa pielęgniarka Małgorzata Hanusek: - Ludzie myślą, że są tu tylko jęki i krzyki, a ściany pomazane krwią. Boją się śmierci i umierania. Dawniej ludzie umierali w domach. Najbliżsi modlili się przy nich. Dziś starych i chorych odwozi się do domów opieki społecznej i szpitali. Robi się wszystko, by nie widzieć cierpienia i śmierci. - Obecnie panuje moda, żeby być młodym i pięknym. A jeśli uda się przy tym być jeszcze bogatym, to nie potrzeba do szczęścia nic więcej - dodaje Małgorzata Hanusek. - Ludzie obawiają się, że jak zobaczą czyjąś śmierć, to się od tego widoku zarażą. Wróciła i zostałaKiedy w październiku zeszłego roku lekarz wypowiedział słowo: hospicjum, pani Marianna przeraziła się. Słyszała kiedyś o takich placówkach, ale nigdy nie przypuszczała, że sama tam trafi. - Płakałam kilka godzin - wspomina. - Ale nie miałam innego wyjścia. Za dwa lub trzy miesiące wyrzucą mnie z mieszkania za niepłacenie rachunków. Gdyby została w domu, 645 złotych emerytury jakie dostaje, nie starczyłyby na opłaty, jedzenie i lekarstwa. - Moja emerytura to równowartość jednego opakowania lekarstw, które muszę kupować co dwa miesiące. Gdybym je kupowała, nie miałabym na chleb, nie mówiąc już o płaceniu rachunków - mówi pani Marianna.W decyzji zostania w hospicjum umacniały ją pielęgniarki. Dziś nie żałuje tego kroku. Jednak pierwsze dni były trudne. - Uciekłam. Wypisano mnie na własne żądanie - wspomina. - Byłam już wtedy po lampach. Twarz miałam spuchniętą tak strasznie, że wyglądałam jak ptyś. Taki był wpływ chemii. Po dniu Wszystkich Świętych pani Marianna powróciła do hospicjum. - Wróciłam... i zostałam. - Tak jak każdy staram się mieć nadzieję, że będę zdrowa, a tak naprawdę to wiem, że nie ma żadnej nadziei. Brałam chemię... wypadły mi włosy... teraz już tylko umrzeć... Odrobina rodzinyJedno czego pragnie pani Marianna, to choć odrobinę ciepła rodzinnego. Od wielu lat jest osobą samotną. - Straciłam rodziców i braci. Wszyscy umarli z powodu tej samej choroby - opowiada.Przy życiu trzyma ją wiara. Mówi, że gdyby miała zdrowe nogi, poszłaby pieszo na Jasną Górę. - Jest w człowieku jakiś duch, który pomaga we wszystkim. Choroba jest trochę wystawieniem wiary na próbę. Jest sprawdzeniem czy się przetrzyma... Jedni nazywają hospicjum domem, inni szpitalem, a jeszcze inni umieralnią. Aneta Bielawska: - Trzeba stworzyć takie warunki, żeby przypominało dom, ale takim prawdziwym nigdy nie będzie. Prawdziwy dom tworzy rodzina. Czasem jednak chorzy nie mogą przebywać w domu rodzinnym, bo potrzebują stałej opieki lekarskiej. - W wielu przypadkach rodzina nie daje sobie sama rady. Wówczas hospicjum nie zastępuje rodziny, tylko rodzinę wspomaga - uzupełnia Aneta Bielawska. - Poza tym hospicja są dla ludzi samotnych i opuszczonych przez rodzinę. Małgorzata Hanusek: - Dobrze jest kiedy najbliżsi przychodzą do hospicjum i przebywają z chorym. Czasem nie trzeba nic mówić, liczy się tylko sama obecność - mówi Małgorzata Hanusek. Tuptuś i FelekDwunastoletni Krzyś przekroczył próg mysłowickiego hospicjum w marcu zeszłego roku. - Krzysiu ma warunki odpowiednie w domu, ale potrzebuje stałej opieki medycznej - wyjaśnia pani Jadwiga, babcia chłopca. - Ludzie, którzy boją się samego słowa hospicjum, po prostu nie wiedzą czym ono jest. Ci, którzy są uprzedzeni, powinni przyjść i zobaczyć. Niejeden chory nie ma w domu tego, co jest tutaj.Babcia Krzysia mówi, że gdyby, nie daj Boże, zachorowała, to jej synowie już wiedzą, że mają oddać ją do hospicjum. - Jest tu kolorowo, można trzymać zabawki, a nawet zwierzęta - mówi Krzysiu. W jego pokoju mieszka żółw Tuptuś i świnka morska o imieniu Felek. Krzysiu bardzo lubi zwierzęta, ale jeszcze nie wie kim będzie jak dorośnie. Nie może się zdecydować. Być może zostanie weterynarzem. Na razie czyta książki o zwierzętach i czeka aż przyjdzie wiosna i obudzi się żółw, który od kilku miesięcy śpi pod jego łóżkiem. Któregoś dnia specjalnie dla Krzysia z chorzowskiego Zoo przyjechał do hospicjum wąż, duży żółw i króliczki. - To był wspaniały dzień - wspomina chłopiec. Ale takie szczęśliwe dni nie zdarzają się często. Na co dzień trzeba walczyć z chorobą. Krzysiowi pomagają w tym nie tylko rodzice i babcia, ale również dwóch młodszych braci. Dzięki rodzinie nie jest sam. I tak jeden tydzień jest z nim mama, w sobotę i niedzielę tata i któryś z braci, a w kolejnym tygodniu babcia. Tydzień kończą znów odwiedziny taty i tak w kółko. - Czasem zostaję sam z bratem, bez rodziców i babci. Wówczas przez dwa dni Tomek opiekuje się mną. Przygotowuje jedzenie i wtedy czuję się tak jakbym był z mamą - mówi Krzyś. I choć Krzysiu nie może wstać z łóżka i pójść z braćmi pograć w piłkę, to jednak nie nudzą się. Grają w karty, gry planszowe, rysują. Największe marzenie Krzysia? - Wrócić do prawdziwego domu. Darowane życie- Trudno mówić o cudach, ale zdarzają się jakieś cudowne przedłużenia życia - opowiada Aneta Bielawska. W ciągu tych jedenastu lat zdarzyło się to kilkakrotnie.Pani Henia przyszła do hospicjum w stanie terminalnym, a żyje do dzisiaj. - Ten stan trwa już trzy lata - mówi Bielawska. Zaś pani Danuta, która przyszła do hospicjum w równie ciężkim stanie, poszła do domu, by pozałatwiać sprawy rodzinne. Miała głuchoniemego syna. Przed śmiercią zdążyła pozałatwiać wszystkie sprawy związane z adopcją, kupić synowi rower i pobyć z nim kilka dni. Następnie odeszła... Aneta Bielawska: - Było to takie darowane życie. Lekarze, którzy się nią zajmowali twierdzili, że była to boska ingerencja. Czasami tańcząKażdy dzień w hospicjum jest inny. Chorzy bawią się, żartują, a czasami nawet tańczą. - Każda okazja jest dobra, by się zabawić. Dlaczego nie mielibyśmy na przykład świętować kolejnej rocznicy pobytu kogoś w naszym domu? - mówi z uśmiechem na twarzy Aneta Bielawska.Często przyjeżdżają artyści z przedstawieniami i koncertami. Największą pomoc niosą jednak wolontariusze. Jest ich trzydziestu. - Wolontariusz to osoba, która dobrowolnie i bez wynagrodzenia służy człowiekowi, a w naszym przypadku choremu na chorobę nowotworową - podaje definicję pani prezes. Wolontariuszem może zostać każdy, kto ukończył osiemnaście lat. - Musi być wrażliwy, odpowiedzialny i punktualny. Musi umieć słuchać i być otwartym na drugiego człowieka - twierdzą zgodnie wolontariusze z mysłowickiego hospicjum. Na co dzień są studentami, rencistami i emerytami. Są także bezrobotni oraz pielęgniarki, które tak jak Aneta Bielawska zostają po pracy. - Ludzie umierający potrzebują więcej czasu i więcej ciepła, niż chorzy w szpitalu - mówi jedna z sióstr. Aneta Bielawska została wolontariuszem jako jedna z pierwszych. Ksiądz z ambony ogłosił, że odbędzie się spotkanie organizacyjne w sprawie hospicjum. Poszła. Była najmłodszą osobą na spotkaniu. Przez dziesięć lat przychodziła do hospicjum po zakończeniu swojej pracy, a od roku jest etatowym pracownikiem hospicjum. Jednak nie zaprzestała być wolontariuszem. Kiedy mija ósma godzina jej pracy, znów jest wolontariuszem. Ze wzruszeniem wspomina pana Józefa, pierwszego chorego, którym się opiekowała. Nie boję się śmierciObecnie w hospicjum przebywa czternaście osób. Dla więcej nie ma miejsca. Zresztą, jak twierdzą pracownicy, w tak szczególnym miejscu nie powinno być przeładowania. Aneta Bielawska: - Myślę, że byłoby idealnie, gdyby każdy miał swój pokój.- Hospicjum kojarzy się wielu z umieralnią. Często rodziny boją się oddać swoich bliskich do takiego domu. Nie znają nas, ani naszej opieki. Myślą, że z hospicjum odchodzi się tylko na drugi świat - mówi Bielawska. Przez te jedenaście lat umarło już kilkadziesiąt osób. Czy każda śmierć przynosi taki sam spiutek? - Zależy to od stopnia zaangażowania wolontariusza. Żaden człowiek nie jest pozbawiony uczuć, ale musimy być silni zarówno w czasie choroby dla chorego, jak i po jego śmierci dla rodziny. Trzeba ich wspierać - twierdzą wolontariusze. Czy sami nie boją się jej? - Ja się boję. Nie umiem się z tego wyzwolić. Zawsze bałam się raka - zwierza się Małgorzata Hanusek. Pani Marianna uważa inaczej. - Jeśli wierzy się w Boga, to nie ma się czego bać - mówi. - Ja się nie boję śmierci, tylko jest mi żal innych. JĘDRZEJ MAJKA
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2025 Pomoc Duchowa |