Z Janem Pospieszalskim, publicystą, autorem znanego programu telewizyjnego "Warto rozmawiać" - na temat obrony życia i wyzwań stojących przed ruchami pro-life - rozmawia Dariusz Hybel
- Co sprawiło, że jest Pan obrońcą życia, i to obrońcą zaangażowanym?
Jan Pospieszalski: Świat nie dzieli się na obrońców życia i tych innych. Szacunek do życia to coś normalnego - przyrodzonego człowiekowi, coś, co dziedziczymy, jako instynkt umożliwiający przetrwanie gatunku. Człowiek z natury wybiera życie a nie śmierć, więc opowiadać się po stronie życia to nie jakaś specjalna cecha, lecz norma.
- Czy łatwo być jednocześnie obrońcą życia i pracownikiem telewizji publicznej, która uchodzi za siedlisko tzw. "moralnego postępu"?
JP: Postawa szacunku do życia, chęć jego obrony, to nie jest tylko sprawa przekonań religijnych czy moralności. To racjonalna ocena sytuacji. Składa się na nią m.in. wiedza i dokonania nauki. Uwzględnianie najnowszych badań naukowych i obserwacje życia w pierwszych dniach i tygodniach jego rozwoju w łonie matki, dostępne teraz za sprawą najnowocześniejszej techniki, są chyba bardziej przekonujące niż apele moralistów. Dlatego dziennikarz - publicysta, dążąc do prawdy i chcąc objaśniać świat, nie może nie uwzględniać tego, co mówi nauka.
Skoro widzimy uśmiech kilkunastotygodniowego dziecka na zdjęciach, jego mimikę, skoro wiemy, że ten maleńki człowiek ma inny kod genetyczny niż jego mama, a także często inną grupę krwi - wszelkie pytania o to, czy jest to odrębna żywa istota ludzka czy też fragment tkanki kobiety, przypominają dziś spór o to, czy ziemia jest płaska.
Dlatego w dobie ultrasonografu, laparoskopii, nowoczesnej genetyki, cyfrowej techniki rejestracji obrazu i dźwięku, aborcja jawi się jako barbarzyński zabobon, a taka postawa jest postawą niegodną dziennikarza, czyli człowieka wyczulonego na prawdę i poznawanie rzeczy takimi, jakimi są.
- Ostatnio w sprawie Pańskiego programu "Warto rozmawiać" ponad 100 osób wystosowało list protestacyjny - w tym wicepremier, zwolenniczka legalizacji aborcji, Izabela Jaruga-Nowacka. Czy nie są to przypadkiem zakusy na wprowadzenie cenzury? Czy nie obawia się Pan w związku z tym utraty swojej pozycji w TVP?
JP: Nie obawiam się.
- Pański program przełamał swego rodzaju tabu w telewizji publicznej, które zakazywało mówienia otwarcie o tragicznych konsekwencjach aborcji czy eutanazji. I co najważniejsze, program prowadzi obrońca życia... To się wielu nie podoba...
JP: Istotnie, byliśmy bodaj pierwszym programem w TV, który zajął się obszernie sprawą syndromu poaborcyjnego. To przemilczany dramat, który dotyczy wielu rodzin w Polsce, niełatwo przedostaje się do opinii publicznej. Dziś się o tym mówi już nieco więcej, lecz gdy trzy lata temu zabieraliśmy się za to niewielu wiedziało, że coś takiego istnieje.
- Co powinny zmienić ruchy pro-life w Polsce, by na trwałe zaistnieć w mediach i prezentować w nich swoje poglądy? Chyba nie jest tak, że przyczyną nieobecności obrońców życia w mediach są wyłącznie decyzje telewizyjnych czy gazetowych decydentów?
JP: Nie wszyscy należycie wykorzystują szansę i możliwości, jakie mają w docieraniu do opinii publicznej. Znam przykłady fatalne - środowisk i redakcji katolickich lub ludzi uważających się za przyzwoitych członków Kościoła, którzy jak ognia boją się przyjmować zdecydowaną postawę przeciw aborcji. Przecież w tych mediach pracują ludzie ochrzczeni, nieraz przystępujący do Komunii św. Mógłbym mnożyć przykłady gorszących zaniechań, ale potraktowane by to mogło być jako donos na branżę. Sam nie wiem, skąd się biorą takie postawy. To godne ubolewania.
Ostatnio na spotkaniu z młodzieżą szkół katolickich na Jasnej Górze (!) z grona dziesięciu przypadkowo wybranych licealistów połowa zgodziłaby się dokonać aborcji dziecka, które poczęło się w wyniku gwałtu. To pokazuje jak wiele jest jeszcze do zrobienia.
- Jaki według Pana powinien być skuteczny wizerunek obrońcy życia? Jakim językiem powinien on przemawiać do zwolenników "cywilizacji śmierci" i jakich argumentów używać?
JP: Myślę, że potrzebna jest rozwaga i delikatność. Doświadczenie aborcji stało się udziałem wielu polskich rodzin, jest ich uświadomioną lub podświadomie wypychaną ze wspomnień tragedią. Nieskuteczne jest tu używanie określeń piętnujących: "dzieciobójczynie", "mordercy" itp. Ten ton budzi poczucie winy i spycha wielu ludzi w postawę zamknięcia się na jakiekolwiek sensowne argumenty. Trzeba umiejętnie dobierać słów i szukać różnych sposobów, a jest ich bardzo wiele. Młodym ludziom, wrażliwym na ochronę środowiska naturalnego, można akcentować wątek afirmujący postawy proekologiczne, do innych bardziej przemówi dobro Polski czyli racja stanu. Przecież żyjemy w Europie i w Polsce, która przeżywa zapaść demograficzną. Inni bardziej będą skłonni przyjąć argumenty naukowe - te, o których wspominałem na początku. Jeszcze dla innych ważne będą kwestie etyczne i prawne. Niezwykle przejmujący jest przykład porównujący dopuszczalność aborcji do pręta na rampie w Oświęcimu. Tam też stosowano selekcję w zależności od wzrostu dziecka. Osobnym tematem jest uświadamianie, jakie konsekwencje wiążą się z aborcją, czyli czym jest syndrom poaborcyjny.
- Czy otrzymuje Pan sygnały, że Pana program przyczynił się do zmiany postaw u widzów, np. stali się zwolennikami życia?
JP: Otrzymałem sygnał, że po kolejnej edycji "Otwartego Studia" nawróciła się pewna kobieta, bo rozpoznała swój problem w świadectwach matek występujących w naszym programie. Dla tego jednego pojednania z Bogiem warto było robić te programy.
- Pochodzi Pan z rodziny wielodzietnej. Nie jest to obecnie popularny model rodziny... Jaki wpływ na Pana życie miał fakt dorastania w tak licznej rodzinie? Czy nie tu leży przyczyna tego, że jest Pan zwolennikiem konserwatywnych wartości?
JP: Każdy z nas wyrasta w jakimś klimacie, systemie wartości, środowisku. Wiele zawdzięczam moim rodzicom. Mieli odwagę otworzyć się na życie. Dorastanie w takiej rodzinie pewnie kształtuje człowieka inaczej. Trudno mi o tym mówić, bo przecież musiałbym to z czymś porównywać, a moje doświadczenie życiowe jest całym moim światem, więc nie wiem, jakim człowiekiem byłbym jako jedynak. Wiem, że przekaz wiary i wartości, tradycja i tożsamość, mają swe źródła w domu rodzinnym. To depozyt, który otrzymałem od Taty i Mamy. Teraz muszę go przekazać dalej. Taka jest logika pokoleń, Kościoła, Narodu.
- Ostatnimi czasy widzowie telewizji kojarzą Pana głównie z twórczością publicystyczną. Zanim pojawił się program "Warto rozmawiać", prowadził Pan w Telewizji Puls słynne "Otwarte Studio". Ale przecież Jan Pospieszalski to również muzyk i kompozytor. Czy planuje Pan w najbliższym czasie realizację jakiegoś nowego projektu muzycznego?
JP: Tak, jestem w trakcie przygotowywania piosenki na Narodowy Dzień Życia.
GŁOS DLA ŻYCIA
nr 2(73) marzec/kwiecień 2005