Zanim stałem się zakonnikiem, kapłanem, misjonarzem i mogłem dawać świadectwo swojej wiary... spotkałem przed wieloma laty Pana Jezusa. Mój ojciec jako 16-letni chłopak został wywieziony podczas wojny na przymusowe roboty do Bawarii. Po wyzwoleniu wyjechał do Anglii jako wojenny emigrant; pracował tam w kopalni węgla kamiennego. Polacy mieszkający w Anglii zorganizowali w październiku (miesiącu maryjnym) 1956 r. wielotysięczną pielgrzymkę do Lourdes statkiem pasażerskim. Ojciec uczynił tam ślubowanie, że gdy powróci to Polski, da Matce Bożej jakiś wspaniały dar. Już w grudniu nadarzyła się okazja powrotu z powodu zmian politycznych, z czego ojciec skorzystał, po 17 latach rozłąki z najbliższymi. Mamę poznał w styczniu 1957 r., w lutym był ślub, ja zaś: Ryszard - jego syn - urodziłem się w grudniu. Kiedy miałem może 3 lata, przeżyłem pewne zdarzenie. Mieszkaliśmy wtedy w Katowicach. Ojciec jak zwykle był w kopalni o nazwie "Boże Dary" na nocnej zmianie. Obudziłem się i zacząłem płakać, bo w domu nie było też matki (stała po wodę pitną w kolejce do cysterny). Pojawiła się szybko. Tuląc mnie, włączyła pozytywkę z pieśnią "Po górach, dolinach rozlega się głos...". Pozytywkę tę kupił ojciec w Lourdes. Później, gdy mama chodziła po wodę, zawsze włączała mi tę maryjną pieśń; słuchając jej, zasypiałem, czując się bezpieczny. Każdego roku, kiedy skończyłem 7 lat, ojciec brał mnie na coroczną pielgrzymkę męską górników i ludzi Śląska do Sanktuarium Matki Bożej Piekarskiej. Tam w ścisku tysięcy mężczyzn i młodzieńców wielbiliśmy Maryję i wsłuchiwali się w kazania ówczesnego Prymasa Tysiąclecia i kard. Karola Woj tyły oraz bp. katowickiego - Herberta Bednorza. Mijały lata. Dorastałem, uczyłem się, później pracowałem w kopalni węgla kamiennego, popołudniami chodziłem do technikum wieczorowego, odbyłem też zasadniczą służbę wojskową. Jako młodzieniec wraz ze swoimi kolegami kumplowałem się z kilkoma młodymi księżmi ze swojej parafii. Nie tylko się modliliśmy, ale i grali wspólnie w piłkę. Pomału rodziło się w moim sercu powołanie pójścia za Chrystusem. W końcu powiedziałem o tym ojcu. Jednak wiadomość ta go nie zaskoczyła. Pojechałem do Częstochowy, aby się tam wymodlić i otrzymać siłę na swoją drogę. Wszedłem też do biura powołaniowego. Wśród wielu fiszek informujących o żeńskich zakonach była tylko jedna jedyna informująca o zgromadzeniu męskim - Księży Marianów od Niepokalanego Poczęcia. Bardzo mi się to spodobało, a szczególnie Patronka marianów - Maryja Niepokalanie Poczęta. Wstąpiłem do marianów w 1982 r., świecenia kapłańskie przyjąłem w Lublinie 23 marca 1989. W dniu moich święceń ojciec wyznał mi o swoim ślubowaniu w Lourdes. Darem, jaki tam obiecał Maryi przed laty, byłem ja, jego pierwszy syn. Syn zaś, nie wiedząc o tym, wybrał marianów od Maryi Niepokalanej, tej Maryi, która powiedziała św. Bernadecie: "Ja jestem Niepokalane Poczęcie". Mogę więc powiedzieć, że Bóg powołuje nas również nawet przed naszym narodzeniem, na prośbę innych, choćby rodziców, dziadków. W tym miejscu zwracam się do tych, którzy czytają to świadectwo: nie bójcie się ofiarować i dać wasze dzieci i wnuki Bogu samemu, Jego Matce. Przecież wszyscy pragniemy, aby były szczęśliwe i błogosławione. Ich szczęście i błogosławieństwo będą także naszym udziałem. W 1989 r. wyjechałem do Afryki, do Rwandy. Oprócz skromnego materialnego bagażu (40 kg) wziąłem ze sobą otwarte serce przepełnione nie tyle miłością, co wielką bojaźnią i lękiem - jak tam będzie i czy podołam. I właśnie w Afryce miałem wielką okazję doświadczyć i uczyć się miłości od tych najbiedniejszych i najmniejszych, uważanych często za śmieci tego świata. To oni uczyli mnie ciągle pokory, kiedy byłem z nimi w czasie radości i pokoju, w czasie nienawiści i wojny. To również oni mnie kochali i mnie zdradzali. Mimo różnicy koloru skóry, mentalności, obyczajów i kultury stawali się moimi przyjaciółmi. To w nich odkrywałem słowa Jezusa: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". Doświadczenie życiowe, które zdobyłem przed pójściem do seminarium, pomagało mi i pomaga w mojej posłudze kapłańskiej oraz pracy misyjnej, gdzie trzeba nie tylko głosić słowo Boże kochającego i miłosiernego Ojca, ale także pracować rękami, których skóra nie jest delikatna. Najważniejsza jednak w życiu zakonnika, kapłana, misjonarza jest stała przyjaźń z Panem Bogiem, ciągłe spotykanie się z Nim. Także pragnienie, aby to On i drugi człowiek byli dla mnie zwierciadłem, w którym będę mógł zobaczyć swoje prawdziwe ja i swoje serce. Na zakończenie. Pewnego razu wracałem pieszo do misji - było to w Kamerunie. W plecaku miałem aparat fotograficzny, o czym wiedziały okoliczne dzieciaki. "Padre, Padre, zrób nam zdjęcie!". Podszedłem do pobliskiego drzewa i zobaczyłem uśmiechnięte buzie spoglądające na mnie z góry. Zrobiłem zdjęcie, które później wywołałem w kilku odbitkach dla każdego dziecka. Kiedy po 3 tygodniach znowu byłem w tej wiosce - rozeszła się wiadomość: "Są zdjęcia!". Mały Mohammed oglądając fotografię, rozpoznał wszystkich swoich przyjaciół. Nie wymienił jedynie swojego imienia. Wskazując go na zdjęciu, jego mama powiedziała: "Mohammed, tu ty". Uświadomiłem sobie, że ze względu na brak w wiosce luster chłopiec nie rozpoznał własnej twarzy. Znał siebie jedynie przez swoją matkę i innych ludzi. Oglądali oni siebie w ludzkich zwierciadłach innych ludzi.
Modliłem się tamtej nocy, prosząc Boga: Jeżeli lustra kiedykolwiek dotrą do tej wioski, nie pozwól, Panie, aby jej mieszkańcy stracili swoje ludzkie zwierciadła.
ks. Ryszard Górowski MIC Tekst pochodzi z pisma Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich w Polsce Z Niepokalaną Lato 2009
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |