Ojciec GoriotDorosłe dzieci i starzy rodzice. Może być dobrze a nawet wspaniale, może być jednak gorzko i nie tak jak ileś lat temu mogłoby się wydawać. Dlaczego? Gdzie tkwi regulator przestrzeni między ludźmi, którzy z natury rzeczy są tak blisko, że bliżej nie można; krew z krwi, kość z kości? O miłość też nie musieli się starać, ona im po prostu została dana. Co z nią zrobili lub na co zamienili?Mówi się: "Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz". Współczesne teorie psychologiczne skwapliwie przysłowie to zaadoptowały, twierdząc, że jeśli nie daliśmy dziecku wszystkiego, co mu bezwzględnie do rozwoju potrzebne, to nie powinniśmy się na starość dziwić, że dzieci nas traktują nie tak jak powinny. Wszystko to prawda, tylko co tak naprawdę jest do pełnego rozwoju człowieka bezwzględnie potrzebne (bo lista coraz bardziej się wydłuża)? Na naszych oczach funkcjonuje pokolenie ojców i matek spod znaku "Goriot". Bardzo rzadko skarżą się (choć powinni), a jeśli to robią to dyskretnie i z lękiem. Przypatrzmy się temu. - Tak sobie myślę, że chyba pierwszy raz w życiu żalę się, ale pocieszam się, że podobno każdego choć raz dopadnie godzina żałości. Zycie mnie nie rozpieszczało, a ja sam też nie lubiłem się mazgaić. Ważne było tylko to dla mnie, aby w drodze nie rozdeptać kogoś, aby nie skrzywdzić i postępować godnie. Oboje z żoną tego samego uczyliśmy naszych synów. To co mieliśmy było wyłącznie efektem naszej ciężkiej i uczciwej pracy. Może luksusów nie było, ale niedostatków dzieci też nie zaznały. Były dla nas najważniejsze. Wszystko zrobiliśmy, aby nasi synowie zdobyli wykształcenie, zwiedzili trochę świata, aby im było lżej na świecie niż nam. Lata płynęły, dzieci z gniazda wyfrunęły, na ile mogliśmy, to jeszcze pomogliśmy w usamodzielnieniu się ich i pozostaliśmy sami. Teraz postanowiliśmy zająć się sobą zaczęliśmy chodzić na spacery, do kina, wyjeżdżaliśmy do sanatorium, a nawet pojechaliśmy do Rzymu. Emerytury nie były wysokie, ale dwie razem przy naszych skromnych wymaganiach pozwalały nawet na odłożenie paru groszy. Było dobrze, nawet bardzo dobrze, ale ponieważ szczęście nie może długo trwać, stało się to, na co zupełnie nie byłem przygotowany - moja żona ciężko zachorowała. Robiłem wszystko, aby mogła powrócić do zdrowia, a potem to już, aby choć żyła. Biegałem do lekarzy, ściągałem z końca świata najlepsze lekarstwa, kołkiem siedziałem przy jej szpitalnym łóżku. Umarła, a ja na długo straciłem grunt pod nogami. Miałem trochę za złe synom, że tak szybko pozbierali się po śmierci matki, że mówili, abym przestał rozpaczać, bo w końcu nie jest aż tak źle, skoro mam dla kogo żyć. Po pewnym czasie przyznałem im rację i choć prawie codziennie byłem na cmentarzu, to jednak moje myśli były coraz częściej przy synach i wnukach. Jak tylko mogłem starałem się pomagać moim dzieciom. Podrzucali mi wnuki, czasem jakąś domową robotę, teraz pomagam wnukom w lekcjach, latem pilnuję mieszkania, psa i ogródek. Zdarza się, że synowie po pracy wpadają do mnie na obiad, bo mają bliżej. Złoszczę się co prawda, że nigdy niczego nie zapowiadają ale w końcu zapominam i dzielę się tym co mam. Czasem pożyczają ode mnie drobne sumy, bo akurat przy sobie nie mają. Problem w tym, że dla nich to naprawdę drobne sumy, dlatego może zapominają czasem oddawać. Nie muszę tego wszystkiego robić, bo synom się powodzi na szczęście bardzo dobrze, ale odmawiać nie potrafię, a i nie chcę pokazać, że coraz mi ciężej. Mam swoją dumę i nic nie mówię. Oczywiście, przyjemnie jest, gdy człowiek jest użyteczny i komuś potrzebny, ale ja już czuję się bardzo zmęczony. Wstydzę się tego narzekania, a może to tylko starość? Zygmunt Drogi panie Zygmuncie! Nie pogłaszczę Pana, nie zapłaczę, a tym bardziej nie pochwalę. Jeśli jest Pan moim czytelnikiem, to zapewne raczył zauważyć dwa ciągle powtarzające się słowa: dystans i rozsądek. W swoim bardzo zacnym życiu pogubił Pan niestety oba te ważne słowa. Błędy wychowawcze, które popełnili Państwo wiele lat temu, jak zła czkawka odzywają się obecnie. Potrzeby synów, ich wykształcenie, a potem usamodzielnienie zostały niebezpiecznie wywindowane ponad potrzeby rodziców, ponad normalnie (czyli bez nadzwyczajnego poświęcania się) funkcjonującą rodzinę. Czy można się dziwić, że taki stan rzeczy utrwalił się w ich świadomości jako prawidłowy i nie do podważenia? Ma Pan prawo do narzekania i wcale nie musi się tego wstydzić. Żaden wiek człowieka nie upoważnia do ograniczania jego wolności, do wykorzystywania jego miłości, dobroci i bezinteresowności. Ten fakt należy synom i całej rodzinie spokojnie i konsekwentnie uświadomić. Proszę się nauczyć krótkiego i niezwykle cennego słowa - NIE. Ufam, że zrozumie Pan, jak ważne to nie tylko dla Pana, ale przede wszystkim dla najbliższych. Pod żadnym pozorem nie wolno godzić się na nieprawość, bo ona zawsze wraca jak bumerang, niszczy człowieka, wykrzywia jego widzenie świata. Proszę przeczytać piękną i bardzo smutną książkę Balzaka "Ojciec Goriot". Ten Goriot to był zacny i uczciwy człowiek, nigdy nie podniósł głosu na człowieka, nikomu nie wszedł w drogę i uczynił krzywdy". Panie Zygmuncie! Czasami trzeba podnieść głos. Krystyna Holly Pismo Katolickie Pielgrzym nr 251
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |