Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Jak wprowadzić małe dziecko w prawdy wiary?

Nie trzeba chyba zapewniać, że dziecko nie stanowi miniatury dorosłego człowieka. Jest od niego inne i to na każdym etapie swojego rozwoju; inaczej inne, choć oczywiście w stosunku do "ostatecznego celu", jakim jest dojrzałość - konsekwentnie inne.

Taka jest nasza wiedza, ale wcale nie jestem pewna, czy takie jest nasze przekonanie, zwłaszcza tych, którzy patrzą, ale nie śledzą rozwoju dziecka i to swego rodzonego dziecka. Bo na swoje rodzone inaczej się patrzy! Co robić! Tak już jest.

Przyglądając się w moim parafialnym kościele obrazowi Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w stylizacji bizantyjskiej, gdzie postać Dzieciątka - to dorosły człowiek, widziany odwrotną stroną lornetki, nie mogę się oprzeć refleksji, ze nieraz tak właśnie widzimy i nasze domowe "dzieciątko". Nie dostrzegając zaś bogactwa jego inności jemu robimy krzywdę, a sobie przysparzamy niepotrzebnych wychowawczych kłopotów.

Chciałabym więc pokrótce scharakteryzować etapy rozwojowe tak, jak się one zaprezentowały w moim osobistym doświadczeniu.

Dziecko małe - to przedszkolne, to, które prowadzimy już za rączkę na pierwsze w jego życiu lekcje, lekcje religii - to istotka niesłychanie malownicza, o bujnej uczuciowości, o swoistej wizji świata, w którą wkłada swoją własną logikę w oparciu o subiektywne odczucia. W postępowaniu zaś dziecko kieruje się emocjami i swoistymi prawami, które można by nazwać bezprawiem, czy też kaprysem lub zachcianką, gdyby takie postępowanie nie było właśnie "prawem" małego dziecka.

Oczywiście ta jego postawa powinna być rozumiana i uwzględniana w pracy wychowawczej, choć ani utrwalana ani kultywowana, a już nigdy traktowana jako środek do rozweselania dorosłych. A bywa tak, bywa! Ileż to razy śmiejemy się z zabawnych powiedzeń małego dziecka, prowokujemy je nawet, czasem mocno niemądrym pytaniem, połechtaniem pod bródką - coś w rodzaju pociągania pajaca za sznurek - zamiast zastanowić się, co znaczy jego powiedzenie, dlaczego tak a nie inaczej się zachowało, jaką to nam stawia zagadkę do rozwiązania. Brak doświadczenia, rozsądku, intelektu?

Doprawdy, że tego wszystkiego potrzeba. Musimy bowiem tak ukształtowanej psychice przekazać cały ładunek informacji religijnych, filozoficznych, etycznych i innych, nad którymi głowią się najtęższe umysły. A w dodatku nic z tego nie można przeinaczyć ani zrobić dziecięcej papki dokładnie zmiksowanej. Dziecko bowiem powinno otrzymywać zawsze "towar" w najlepszym gatunku, taki, który jednak może objąć dziecięca zdolność pojmowania. Jest to chyba zupełnie realne, bo przyjrzyjmy się, czym jest ów towar, owo przekazywane dziecku chrześcijaństwo?

Miłość, umiejętność kochania - sedno Bożej nauki - to zarazem sedno życia rodzinnego. Serdeczne powiązania z rodzicami, rodzeństwem, dziadkami, ciociami i wujkami, od których w domu rodzinnym aż gęsto uczą go tej miłości, a dalej to już wiadomo, tak jak w tej piosence nawiązującej do słów Ewangelii: "Gdzie miłość wzajemna i dobroć, tam znajdziesz Boga żywego". I to chyba jest najważniejsze, czego dziecko w wieku przedszkolnym powinno się uczyć. Jeśli zaś uczyni się go zdolnym do kochania, to tym samym uczyni się go człowiekiem religijnym. Wcale też nie należy starać się schodzić z tego konkretu, jakim jest "miłość wzajemna i dobroć", na rzecz deklamacji na temat: jak to dzieci kochają Pana Boga i Pana Jezusa. Dzieci to robią z wdziękiem dodając swoje własne, czasem dość. karkołomne pomysły, które nas cieszą. Powtarzamy słowa dziecka z rozbawieniem, czasem z rozczuleniem nie myśląc, że nie takim "wehikułem" przybywa do serca dziecka prawdziwa miłość Boga. A ona, jak w wierszyku Brzechwy, jest jak lato, co to "przyszło pieszo" - przychodzi w zgrzebnym czynie dobroci. Mozę nawet i nietrudno będzie dziecku to zrozumieć w dobrze ustawionej rodzinie, bo tam miłość rodzinna - to nie czulenie się z matką ani nie odstępowanie jej na krok, a przeciwnie - nieraz zrezygnowanie z jej opiekuńczej obecności. Bo miłość - to również, a może przede wszystkim, ofiara na miarę dziecka przedszkolnych lat.

A przecież łatwą emocjonalność dziecka należy spożytkować. Przede wszystkim chyba w ten sposób, aby niektóre pobożne słowa spłynęły w nie kroplą ciepła. Takim słowem jest przykładowo słowo Jezus i słowo Maryja i w ogóle słowa Ewangelii. Jest to chyba niezwykły kunszt rodziców i katechetów, żeby zapoznać dziecko z Ewangelią w sposób domowy i prosty, a jednak z zaznaczeniem jej szczególnej odrębności. Wzbudzić przy tym pozytywne uczucia.

Otóż i owa odrębność prawd wiary. Jak z nią zapoznać małe dziecko? Jest to sprawa niezmiernie delikatna. Dziecko będąc w stadium myślenia magicznego - to wdzięczny słuchacz bajek, w które wierzy i nie wierzy jednocześnie - taka jest bowiem jego nielogiczna logika. Ale przecież prawdy wiary, wymykające się przyrodniczej prawidłowości, nie są bajką, a prawdą w innym tylko układzie odniesiertia. I teraz nasza rzecz w tym, żeby dać mu tę inną rzeczywistość odczuć. Odczuć- nie zrozumieć. Powtarzam to z naciskiem, bo dziecko w ten sposób przyjmuje informacje - całym sobą; sobą, co jest jak kropla napełniona tęczowymi barwami wzruszeń, impulsów, pragnień i wrażeń odbieranych wszystkimi zmysłami na raz. Osobiście jestem nie za tłumaczeniem i dyskusją z dzieckiem na temat tajemnic wiary, a za informowaniem go o nich w słowach prostych, lecz bynajmniej nie infantylnych - oczywiście przy okazji. W tym okresie wszystko, co się z dzieckiem robi, powinno się robić przy okazji przejawianych przez niego zainteresowań. To nic, ze tej informacji może na razie nie zrozumieć. Jeśli podajemy ją z całym własnym podtekstem zadziwień, refleksji, wzruszeń -- to również i dziecko jakoś to wszystko odbierze i przeżyje.

Tego rodzaju wprowadzenie małego dziecka w chrześcijaństwo wydaje mi się najwłaściwsze, a przy tym nienatrętne, nierezonerskie, lecz zgrane z atmosferą dzieciństwa. Nie płoszmy się też, gdy nasze słowa wywołują czasem niespodziewane reakcje, nie myślmy tez, że gdybyśmy mu rzecz całą lepiej i logiczniej wyłożyli, to ono zrozumiałoby to dokładniej.

Podsłuchałam kiedyś rozmowę, którą prowadziła trzyletnia dziewczynka ze swoim dwuletnim braciszkiem. Na jego beztroskie pytanie: "Co to jest Pan Jezius?" - bardzo się zgorszyła i pouczyła go: "Jak to, nie wiesz? Jest Pan Jezus malutki w żłóbku i jest Pan Jezus duży - Bóg". Wydawało mi się, że moja spontaniczna reakcja była wystarczająca, gdy powiedziałam: "Tak, Pan Jezus-Bóg!" i przeżyłam wzruszenie nowego wyznania wiary złożonego w obliczu dziecka. A przeciez skarcono mnie, ze powinnam była wytłumaczyć, uzupełnić brakujące ogniwa tego rozumowania, bo przeciez nie było ono logiczne i ustawiało sprawę Pana Jezusa w dwóch odrębnych kategoriach myślenia.

Tak, wiem, było nielogiczne, ale wydaje mi się, że nic na siłę, ze nie należy przed czasem rozwijać płatków kwiatu, niech sam dojrzewa i otwiera się do słońca.

Byleby dać słońcu dostęp do niego.

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej