Szlachetna paczkaZ sercem do ludziGdzież te Starożyńce? Nawet GPS wśród pagórków i lasów nie pokazywał już drogi. Wreszcie ukazały się najwyraźniej opuszczone drewniane chaty. W tej nędzy żyje rodzina z ośmiorgiem dzieci? - To już tutaj - powiedziała Ania, wolontariuszka Szlachetnej Paczki z Augustowa, która wcześniej odwiedzała poszukiwaną przez nas rodzinę, aby zakwalifikować ją do internetowej bazy Szlachetnej Paczki. Podwórko, stary traktor i wóz drabiniasty załadowany świeżymi balami rewna - a pośród sprzętów okrągłe kury. Dalej drewniane zabudowania wymagające remontu i niewielki stary domek. Co zobaczymy dalej? W progu stanął drobny, szczupły mężczyzna. - To pan Jan Krysiuk, ojciec rodziny - szeptem poinformowała mnie Ania. - Wejdźcie dalej, bo zimno - gospodarz serdecznie ściskał nam ręce. Wprowadził nas do głównego pokoju, gdzie królowała mocno podniszczona meblościanka, obok kanapa i dwa fotele, a na środku metalowe łóżeczko dziecinne bez jednej płozy, niemiłosiernie odrapane. W środku, wyciągnięty na całą długość, spał chłopczyk. Na oko półtoraroczny. Od progu nie odstępowała nas mała Ada, może pięcioletnia. - Elu, chodź do nas - pan Jan zawołał żonę. Wiedziałam od wolontariuszki, że mama jest osobą lekko opóźnioną, nieśmiałą. - Elu, daj jakiś sweter porząd-ny, bo w tym drzewo ciąłem - poprosił pan Jan. - I sama załóż coś odświętnego do tej telewizji - śmiał się. Kobieta otworzyła drzwiczki jednej z szafek meblościanki. Chcąc nie chcąc, widzieliśmy jej zawartość: kilka starych swetrów, czystych i starannie ułożonych. - Poproszę pana - powiedziałam - żeby pan opowiedział nam o swoim domu, dzieciach i życiu na tym końcu świata. - To prawda, że wszędzie mamy daleko i żyje się trudno, ale to moja ojcowizna: domek i ziemię mam po rodzicach. A że bieda tu zawsze była, to i gospodarować trudno. Ziemniaki sadzę, zboża trochę sieję, żeby dla zwierząt było - mamy konia i krowę, więc mleko dla dzieci jest świeże... Mężczyzna przerwał opowieść, żeby dorzucić drewno do pieca, zajmującego niewielki przedsionek. - Bardzo ciepło tu u was - rzuciłam. - O to się staram - uśmiechnął się mężczyzna. - Co dwie godziny dokładam, żeby dzieciom ciepło było. Przez okno widać stosy równiutko pociętego i ułożonego sta- rannie drewna, na wozie - kolejne bale czekające na cięcie. Skąd tyle drewna? - Mam kawałek własnego lasu - i to nas ratuje. Stamtąd drewno, - ale też grzyby i jagody, całą rodziną zbieramy i sprzedajemy. Dzięki temu płacimy rachunki i na jakieś drobne zakupy mamy... - Sklep tu we wsi jest jakiś? -zainteresowałam się. - Nic takiego nie widzieliśmy po drodze. - Ale jest - roześmiał się pan Jan - jakieś 10 kilometrów mamy, kupujemy coś najczęściej, kiedy w niedzielę do kościoła zajedziemy. Tam sklep wtedy otwarty. - Jeździcie autobusem? - Skąd, nie stać by nas było. Koniem! Zaprzęgam do wozu, nakładam siano, na to deski, i siadamy wszyscy. Tak zajeżdżamy pod ko-ściół - śmieją się z nas, ale co tam. Chcemy być w kościele wszyscy, a na samochód mnie nie stać. Kiedy pan Jan z żoną zamieszkał w Starożyńcach, domek właściwie nie nadawał się do życia. Przeciekał dach, nie było bieżącej wody, w dwóch pokoikach stały piece kaflowe, a kuchnia była stara, metalowa, wysłużona. Ciepło uciekało przez nieszczelne okna -każdy kawałek drewnianego siedliska wymagał remontu. Rodziły się kolejne dzieci.
- Skąd pieniądze, kiedy tu nigdzie nie ma pracy? - mówił zakłopotany mężczyzna. - Żadnych zakładów, kiedyś w Lipsku coś było, wielu z naszej wsi miało tam pracę, ja też w latach 90. Ale wszystko upadło. Do Augustowa 50 kilometrów, kogo stać na dojeżdżanie tam do pracy? A gdybym nawet tam coś zarobił, kto zająłby się gospodarstwem, zwierzętami? Radzili sobie, jak mogli. Kiedy dzieci zaczęły chodzić do szkoły, okazało się, jak wiele im potrzeba. Wieść o biedzie panującej w domu rozchodziła się i w gospodarstwie pojawili się pracownicy pomocy społecznej. Po oględzinach zapadł wyrok: w takich warunkach, bez bieżącej wody, dzieci żyć nie mogą! Odbierzemy wam dzieci, jeżeli wody do domu nie doprowadzicie! - To była cała ich pomoc - mężczyzna jeszcze dziś spokojnie nie może o tym mówić. - Czy nie gmina powinna drogę zrobić i wodociąg? Jak ja miałem kupić hydrofor, wannę i łazienkę urządzić, kiedy za mleko, które bym odstawił, dostałbym grosze, a jeszcze dzieci by go nie miały? A świniaka miałem sprzedać po dwa-złote za kilogram? To co byśmy jedli zimą? I czy te 300 zł, które dostałbym za niego, wystarczyłoby na doprowadzenie wody? Mężczyzna zawziął się, uzyskał kredyt i w kilka tygodni urządził skromną łazienkę, zrobił studnię z hydroforem i dociągnął rury do domku. - Proszę zobaczyć - prowadzi nas po domku i pokazuje z dumą - to nasza łazienka: wanna, pralka, sznurki na bieliznę. Odczepiła się opieka od nas! Rodzina spłaca kredyt do dziś: większość pieniędzy z renty żony i zasiłków na dzieci pochłaniają spłaty i rachunki. - Czy możemy zobaczyć gospodarstwo? - zapytałam. - Oczywiście - mężczyzna wyprostował się, propozycja sprawiła mu radość. Wyszliśmy na podwórko. - To mój ciągnik - pokazał starego ursusa, schowanego na zimę pod drewniane zadaszenie. Obok piła tarczowa. - Tu piwnica, ziemianka - pan Jan otworzył drewniane drzwi prowadzące głęboko. - Jeszcze mój dziadek wykopał, a może i pradziadek. Dziś tutaj nasze zapasy ziemniaków, przy okazji wezmę wiaderko i zaniosę żonie. W maleńkiej kamiennej stajence zadowolone zwierzęta: krowa i koń - duma gospodarza. - Żona już kawę dla was zrobiła, zapraszam - powiedział ojciec rodziny. Od początku proponowano nam kawę, herbatę, ale my, onieśmieleni panującą w domu biedą, wymawialiśmy się pracą. Kolejne wymówki zrobiłyby przykrość gospodyni, więc weszliśmy do kuchni. - Piękny stół - pochwaliłam. - A tak - potwierdziła pani Ela. - Mąż zamówił u stolarza, duży, solidny. - I stołki też zrobił - dorzucił mąż - i ławę, żebyśmy mogli razem siąść. W przestronnej kuchni nie było wiele więcej: blat na rusztowaniu z desek i szafki, bez drzwiczek. Żadnych mikserów, młynków, sokowirówek. - Rafał, zdejmij z góry, tam w pokoju, wiesz... - mama wysłała trzyna-stolatka tajemniczym tekstem. Poszłam za nim, ciekawa, o co chodzi. Chłopak wszedł na krzesło i zdjął ukryte wysoko na meblościance pudełko ciastek. Schowane przed dziećmi - pomyślałam - żeby nas poczęstować. - Mam pomysł - powiedziałam. - Jak już na stole są kawa i ciastka, to my się wycofamy, a państwa i dzieci poproszę do stołu. Zrobimy zdjęcia do reportażu, pokażemy was razem. - Wołaj dzieci - powiedział pan Jan. Chwila konsternacji w oczach kobiety: wiedziałam, że myśli, jak ocalić ciasteczka na poczęstunek dla nas. - Pani Elu, niech dzieci częstują się słodyczami, wy rozmawiajcie, a nas tu "nie ma". Operator zaczął pracę, dzieci zasiadły wokół stołu; było ich już siedmioro, tylko najstarszej Kasi, licealistki, jeszcze brakowało. - Może jakaś scenka z waszym udziałem? - powiedziałam do dzieci, kiedy talerz w minutę był pusty. - Najlepiej przy wspólnej zabawie. Rozejrzałam się po pokoju, w którym spała większość dzieci. Na półkach kilka książek, szkolne zeszyty, ale żadnych gier czy pudeł z klockami. - Może weźcie piłkę i porzucajcie do siebie -powiedziałam. - W tym czasie operator zrobi wam zdjęcia. Na chwilę zapadła cisza. - My nie mamy piłki - powiedział Rafał. Tego się nie spodziewałam. - Może znacie jakąś kolędę? - rzuciłam. -Zaśpiewamy razem. - Znamy - wołały jedno przez drugie. - Ja mam nawet słowa - powiedział Rafał, który jest ministrantem. - Anioł pasterzom mówił, Chrystus się wam narodził - popłynął niepewny chłopięcy glos. - W Betlejem, nie bardzo podłym mieście, narodził się w ubóstwie - dołączyła reszta dzieci. Takiej biedy nie widziałam już dawno - i dawno nie byłam w miejscu, którego prostota, godność i surowe piękno przyciągają, jak stajenka betlejemska. Elżbieta Ruman
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |