Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Świętować czy kupować?

Dobrze jest umieć cieszyć się z choinki, prezentów i przedświątecznej krzątaniny. Czasem nawet obejrzenie historii Kevina, który po raz piętnasty został sam w domu, nie zaszkodzi. Warto jednak przedrzeć się przez lukrowaną zasłonę, w jaką Boże Narodzenie zostało spowite.

W każdej sklepowej witrynie rubaszny Święty Mikołaj lub co najmniej renifer z czerwonym nosem nachalnie zachęca do zakupu swetra, telewizora, a nawet płynu do mycia naczyń. W bankach, urzędach i innych instytucjach witają choinki. W osiedlowym sklepiku na pewno usłyszymy kolędy, a włączając telewizor czy radio możemy być pewni, że każdy blok reklamowy zaprezentuje najlepsze pomysły na prezenty dla bliskich we wszystkich możliwych wariantach. Zaczyna się to już w połowie listopada, więc warszawska Wielka Iluminacja zainaugurowana równo z Adwentem jest w tej sytuacji przykładem niebywale pozytywnym. Warszawiacy chyba już polubili rozświetlone Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat i Aleje Ujazdowskie, skoro ciągną tam całymi rodzinami, aby podziwiać ogromną choinkę przed Zamkiem Królewskim. To przynajmniej jest prawdziwy rodzinny spacer - w odróżnieniu od wędrówki po zatłoczonych centrach handlowych. Te aż kipią od świątecznych promocji i dekoracji przygotowanych w myśl zasady "dla każdego coś miłego".

- To jest po prostu pójście na skróty - mówi ks. dr Mirosław Nowosielski, psycholog z Wydziału Studiów nad Rodziną UKSW. - Nachalny marketing pozbawia nas czasu oczekiwania. Trochę tak, jakbyśmy poszli do opery bez uwertury, od razu na drugi akt. Marke-tingowcy zagłuszają nam Adwent.

- Na wszystko jest czas - dodaje ks. Bogdan Bartołd, proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Warszawie. - Nie ma nic złego w robieniu świątecznych zakupów, śpiewaniu kolęd czy przystrajaniu sklepów i miejsc, gdzie pracujemy. To są ogólnie dobre praktyki, pod warunkiem, że robimy to w stosownym czasie. Niestety, to, co dziś obserwujemy, przyczynia się tylko do tego, że w samo Boże Narodzenie mamy przesyt. To wszystko już nas nie cieszy, już nam się znudziło, bo obcujemy z tym od dwóch miesięcy. Tym bardziej, że oglądając nadawane z uporem maniaka spoty reklamowe można odnieść wrażenie, iż ich twórcy mają dość kiepskie mniemanie o ilorazie inteligencji odbiorców. Reklamy są przesłodzone, bazują na kilku sprawdzonych chwytach i banalnych skojarzeniach z Bożym Narodzeniem. Ze świecą szukać czegoś oryginalnego i nieprzyprawiającego o mdłości widza zmuszonego do oglądania tego wszystkiego przez dwa miesiące co rok.

A jednak biznes się kręci. Machina ruszyła na początku XX w., a jej spiritus movens był koncern Coca-Cola Company, który jako pierwszy przybrał Świętego Mikołaja we własne, czerwono-bia-łe barwy. Zabieg odniósł spektakularny sukces. Do tego stopnia, że dziś początek świątecznego sezonu obwieszcza od lat piosenka "Coraz bliżej święta", przy akompaniamencie której na ekranach telewizorów pojawia się opatrzony emblematami Coca-Coli konwój ciężarówek. Znają ją ludzie na wszystkich kontynentach. Za przykładem amerykańskiego giganta poszli inni producenci, przeczuwając, że na Bożym Narodzeniu można zarobić naprawdę duże pieniądze.

- Nie możemy potępiać w czambuł producentów, gdyż bez reklam w dużej mierze nie dałoby się dotrzeć do klientów z wieloma produktami - przypomina prof. Krzysztof Koseła z Instytutu Socjologii UW. - A kiedy spada sprzedaż, wszyscy finansowo tracimy. Każdy zatrudniony przy produkcji danego towaru ma prawo oczekiwać godnej zapłaty za swoją pracę.

Bogacą się więc sklepy i producenci. Do budżetu państwa wartkim strumieniem płyną pieniądze z podatków. Jednym słowem jest dobrze. Tylko czy za ewidentnymi finansowymi korzyściami nie stoją ukryte i nie tak łatwo dostrzegalne niebezpieczeństwa?

KONSUMENTA PORTRET WŁASNY

- Żyjemy w czasach kultury konsumpcyjnej - mówi dr Dominika Żukowska-Gardzińska z Instytutu Wiedzy o Kulturze UKSW. - Oznacza to, że posiadanie stało się ważnym składnikiem naszej codzienności. Tym bardziej niełatwo się od niego uwolnić, jeżeli jesteśmy do niego zachęcani na każdym kroku. Społeczeństwo konsumpcyjne ma to do siebie, że żyje bardzo szybko, aktywnie. Pewnie można też powiedzieć, że ciekawie, ponieważ koncentruje się na wciąż nowych gadżetach. Myślę, że jest możliwe mądre korzystanie z produktów masowych, bez uprzedmiotowienia drugiego człowieka. Jednak współczesna kultura wcale nam tego nie ułatwia.

Niedługo po tym, jak Coca Cola przypuściła szturm na rynki, u jej boku wyrósł kolejny gigant, który zmienił oblicze zachodniego świata. Kiedy w roku 1938 r. bracia Mack i Dick McDo-naldowie otwierali pierwszą restaurację w Kalifornii, nie przypuszczali nawet, że symbol żółtej litery "M" dla wielu stanie się rozpoznawalnym na całym globie symbolem kultury konsumpcyjnej. -Światowy sukces pewnych marek spowodował, że oddalone od siebie o tysiące kilometrów społeczeństwa upodobniły się - mówi dr Żukowska-Gardzińska. - Na różnych kontynentach dominują te same formy spędzania wolnego czasu, identyczne propozycje filmowe, bestsellery książkowe, ta sama moda na wszystko: od ubierania się począwszy, na ideach i poglądach skończywszy.

Szkoda różnorodności, ale na tym nie koniec. Według prof. Georga Ritzera, wykładowcy socjologii z uniwersytetu w Maryland, świat uległ swoistej "makdonaldyzacji", czyli "procesowi stopniowego upowszechniania się zasad działania restauracji szybkich dań we wszystkich dziedzinach życia społecznego".

Jakie są te zasady, każdy widzi. W świecie według McDonalds panują drobiazgowe przepisy, a wszelka inwencja własna zostaje stłamszona przez procedury. Wchodząc do restauracji tego typu, dokładnie wiemy, jak będzie smakował Big Mac i jaka będzie grubość frytki. Wiemy też, że nie pogawędzimy sobie z obsługą, która trzyma się sztywno czasu wyznaczonego na obsługę klienta. I że odchodząc od kasy zawsze usłyszymy: "Smacznego i zapraszamy ponownie". Wszystko podporządkowane jest zasadzie efektywności i zysku. Jedzenie nie jest zdrowe ani nawet specjalnie smaczne. Na czym więc polega tajemnica sukcesu?

Okazuje się, że ów styl idealnie trafia w potrzeby współczesnego człowieka, w którym obcowanie na co dzień z reklamą wyrobiło skłonność do wygody, lenistwa i pośpiechu. Konsument chce szybko zaspokoić głód bez potrzeby pracochłonnego kupowania składników, gotowania czy nawet długiego oczekiwania na obiad w tradycyjnej restauracji. Na hamburgera - nawet byle jakiego - stać prawie każdego.

Potrzeby klienta zaspakajane są szybko i skutecznie, a on sam staje się trybikiem w samonapędzającej się maszynie. Żeby mieć dostęp do dóbr, których pożąda, musi coraz więcej pracować. Styl życia w pośpiechu i nadmiar informacji płynących z mediów tłumi jego zdolność do refleksji. Nie zadaje sobie pytania: po co ja tak pędzę? Gdzie jest meta tego wyścigu?

- Producent i użytkownik uzależniają się od siebie - dodaje dr Żukowska-Gardzińska. - Producent nie tylko odpowiada na potrzeby, ale jednocześnie budzi nowe pragnienia. Reklama przestaje być informacją, a konsument zaspokojenie pragnień myli ze szczęściem.

Jaki ma to związek z Bożym Narodzeniem? Czy to przypadek, że ulice Warszawy w okresie przedświątecznym wyglądają niemal jak ulice Nowego Jorku? Że zamiast kultywowania rodzimej tradycji mamy do czynienia z nieustającym "kopiuj-wklej"? Można zaryzykować twierdzenie, że tak jak wcześniej hamburger, tak teraz święta Bożego Narodzenia wylądowały po prostu na taśmie montażowej. Społeczeństwo nie chce już przeżywać Bożego Narodzenia. Chce je konsumować.

Dla wielu ludzi jest to po prostu sympatyczny, lekko zdziecinniały pajac z brodą i dużym brzuchem. Niedługo tylko nieliczni pamiętać będą, że w rzeczywistości był biskupem, który rozdał ubogim cały swój majątek.

Podobnie jak wiele innych chrześcijańskich symboli Święty Mikołaj padł ofiarą świątecznego biznesu. Jak daleko sięga sekularyzacja świąt, pokazuje przykład miejsc, w których w imię politycznej poprawności i rzekomej dbałości o wyznawców innych religii zakazuje się używać samej nazwy Boże Narodzenie. Co ciekawe, tych "innych" pomysł wcale nie zachwyca. Raczej dziwi. Kiedy Rada Miejska Oksfordu uchwaliła w 2008 r., że Boże Narodzenie nazywane będzie odtąd Zimowym Świętem Światła, po stronie oburzonych chrześcijan stanęli brytyjski imam i rabin. W ich odczuciu takie zmiany w kraju o chrześcijańskich korzeniach były zupełnie niezrozumiałe. Takie praktyki nie należą do rzadkości w zachodnich korporacjach. Tam wszelkie wzmianki o Bożym Narodzeniu są z oficjalnych dokumentów natychmiast usuwane, a w ich miejsce wstawia się określenie "wakacje zimowe". W efekcie część osób rzeczywiście traktuje tych kilka wolnych od pracy dni jako zwyczajny urlop, który można wykorzystać na wypad na narty. Ale żeby obedrzeć Boże Narodzenie z duchowej głębi, nie trzeba odgórnych nakazów i zaleceń. Najskuteczniej robią to sami chrześcijanie.

- Współczesny człowiek przed Bożym Narodzeniem przypomina wielbłąda objuczonego pakunkami - mówi ks. Wenancjusz Zmuda z parafii Opatrzności Bożej na Kapuściskach. - Biegamy od promocji do wyprzedaży, i tak w kółko. A żeby móc ruszyć w drogę adwentową, trzeba najpierw dobrze się spakować. Mam takie doświadczenia z czasów, kiedy ze studentami chodziłem po górach: najważniejszy był dobrze spakowany plecak, czyli taki, w którym nie ma zbędnych rzeczy. Tylko wtedy można było osiągnąć szczyt.

Do absurdalnych rozmiarów urasta często kwestia prezentów. Statystyki pokazują, że wraz ze zbliżaniem się świąt nawet ci, którzy zwykle są oszczędni, lubią pozwolić sobie na więcej. A nawet jeśli akurat brakuje funduszy, z odsieczą przychodzą szybkie pożyczki ze specjalną bożonarodzeniową ofertą. Wydajemy więc bajońskie sumy. Może to wciąż ukryta terapia po latach upokarzających braków, kiedy wyszarpane w tłumie cztery pomarańcze albo za duże buty bez talonów miały być wymarzonym upominkiem? Może nie umiemy przeciwstawić się szałowi zakupów, bo ciągle jeszcze nie doszliśmy do stanu nasycenia?

Coraz częściej jednak widać oznaki zmęczenia, dlatego popularnością zaczynają się cieszyć bony pieniężne, za które obdarowany może zrobić zakupy w konkretnym sklepie. To jednak oznacza daleko posuniętą depersonalizację prezentu: masz stówę i kup sobie coś od rodziców.

- Musimy na powrót nauczyć się cieszyć z drobiazgów - mówi ks. dr Nowosielski. - Z obdarowywania się prezentami może wyniknąć dużo dobra. Jeśli powodowany radością z narodzenia Jezusa chcę coś komuś podarować, może to zaowocować wzmocnieniem więzi. Ale muszą być zaproporcje. Relacja z Panem Bogiem musi być ważniejsza niż prezent.

- W naszej parafii wierni przygotowują anonimowo paczki dla ubogich - mówi ks. Zmuda. - Jestem do głębi poruszony ich dobrocią. Chcą się podzielić tym co mają z potrzebującymi, nie tylko z bliskimi.

Może się okazać, że w czasach przesytu gadżetami i nieustającej gonitwy najpiękniejszym prezentem dla rodziny jest poświęcenie jej czasu. Zaproszenie żony na kolację przy świecach. Wspólne wyjście z dziećmi do kina. Zafundowanie zapracowanemu mężowi wypadu za miasto.

NAJLEPSZE ŚLEDZIE W MIEŚCIE

- Brakuje nam równowagi - dodaje ks. Bartołd. - Owszem, ważne jest, żeby do świąt przygotować się także zewnętrznie. Posprzątać, ugotować. Ale ileż to razy widziałem, jak po wielodniowej bieganinie w poszukiwaniu prezentów, wysprzątaniu całego domu i ugotowaniu wszystkich potraw człowiek był już tak zmęczony, że pragnął tylko, żeby święta jak najszybciej się skończyły. Ilu z nas po Wigilii szepcze pod nosem: Bogu dziękować, że to już koniec!

Bo do tego wszystkiego dochodzą jeszcze firmowe opłatki, na których stoły uginają się od jedzenia. Klasyczny wigilijny zestaw ze śledziem i barszczykiem z uszkami - o tym jedynym, niepowtarzalnym smaku, na który czeka się cały rok - jest teraz powielany na kolejnych przyjęciach, które trudno wszak nazywać wigilią. Ta jest przecież tylko jedna, ale kiedy już nadejdzie, okazuje się, że nie ma na co czekać. Przecież na opłatku w biurze smażony karp był tak wspaniały, że nikt inny takiego smaku nie powtórzy.

Ale i tak zjemy. Bo choć potrawy tradycyjnie są postne, kto nie lubi barszczu z uszkami czy kapusty z grzybami? - Media co roku donoszą, że po wieczerzy wigilijnej pogotowie ma moc pracy - zauważa ks. Bartołd. - Jeździ nie do złamań i wypadków, ale do pacjentów cierpiących z powodu przejedzenia. Brakuje nam wewnętrznej wolności od rzeczy i pokarmów. A na koniec i tak jedna trzecia z tego, co przygotowaliśmy, ląduje na śmietniku.

Święta w zmakdonaldyzowanym świecie to nieustający festyn dostatku, wygody i miłej atmosfery rodem z Disneylandu. I na tym właśnie polega problem. Bo wizja upudrowanego świata nijak się ma do tego wszystkiego, co zdarzyło się dwa tysiące lat temu w małej mieścinie zwanej Betlejem.

UBODZY W DUCHU

Jedno jest pewne: Maryja, Józef i Jezus nie doświadczali dostatku i wygody. A im współcześni, którzy byli zadowoleni z istniejącego status quo, nawet nie dostrzegli, że tuż przed ich nosem rozgrywa się najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości. Wniosek z tego prosty. Niewiele brakuje, żeby pośród świątecznej gorączki przegapić sedno sprawy: przychodzącego Boga.

- Na katechezie zawsze mówię dzieciom: popatrzcie, Bóg nie przychodzi w huku gromu i błyskawic, ale jako dziecko. Dlatego trzeba być uważnym, żeby Go dostrzec - mówi ks. Bartołd. - Kiedy Jezus przyszedł na świat, większość ludzi Go nie rozpoznała. A mędrcom i pasterzom się udało. Dlaczego właśnie im? Jezus sam odpowiedział na to pytanie. Powiedział, że przyszedł do ludzi prostego serca. Kim są ewangeliczni prostaczkowie? To ci, którzy nie pokładają nadziei w gromadzonych dobrach. Posiadają duchowy zmysł dostrzegania tego, co niepozorne, a co ma niesamowitą wartość.

Dobrze jest umieć cieszyć się z choinki, prezentów i przedświątecznej krzątaniny. Czasem nawet obejrzenie historii Kevina, który po raz piętnasty został sam w domu, nie zaszkodzi. Warto jednak przy tym zrobić wysiłek i przedrzeć się przez lukrowaną zasłonę, jaką Boże Narodzenie zostało spowite. Pokonać konwencję i spojrzeć na nie z innej perspektywy. Jako na zwiastuna Dobrej Nowiny. Nowiny, bądź co bądź, rewolucyjnej. Wywracającej utarte schematy do góry nogami w sposób, w jaki tylko Bóg to uczynić potrafi.

- Wystarczy wyjść ze skorupy swojego egoizmu i dostrzec, że są obok nas ludzie, którym możemy cokolwiek ofiarować - podpowiada ks. Bartołd.

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej