Upośledzony dar Pana BogaPamiętam, że tamto spotkanie z młodzieżą przebiegało sprawnie i z obopólną korzyścią, i nic nie wskazywało, że będzie prowokacją dziwnego zachowania pani profesor, która gwałtownie wybiegła z sali, trzymając w ręce mokre okulary. Co jej sięstało? Co ją tak zabolało? Odświeżona rana? Znałam panią profesor; to miła, kulturalna i zwykle opanowana kobieta. Więc? Odpowiedź przyszła szybko, jeszcze w pokoju nauczycielskim (akurat pustym). - Przepraszam za ten incydent - zaczęła spokojnie i z uśmiechem. - Mówiliście o uczuciach, o pierwszych latach życia człowieka i... jak ważna jest w tym okresie miłość. A ja nie potrafiłam jej dać swojemu młodszemu dziecku. Odrzuciłam je. To niesprawiedliwe - krzyczałam do Pana Boga - całe życie starałam się być dla Ciebie dobra, wierzyłam w Ciebie, a Ty?! Zacięłam się, przestałam się modlić. Większość czasu zaczęłam spędzać w swoim pokoju: przy książkach, przed telewizorem. Czułam się jak wydrążona z pestki śliwka i w jakiś kosmiczny sposób było mi z tym dobrze. Nie zmieniało to jednak bardzo oczywistych faktów.Za drzwiami mojego pokoju odbywało się normalne rodzinne życie. Normalne, bez matki? A jednak, ci wspaniali ludzie nie dali za wygraną, przygarnęli i pokochali to dziecko, którego nawet nie chciałam odebrać ze szpitala, mojego młodszego synka - z zespołem Downa, czyli mongoli- zmem. Tam, za drzwiami mojego pokoju: mój, już nie najmłodszy mąż, moja staruszka matka i 20- letni starszy syn patrzyli jak rośnie i uśmiecha się do nich czarnowłosy, pucołowaty, upośledzony chłopczyk. Patrzyli i wierzyli, że będzie mu dane pewnego dnia uśmiechnąć się również do matki. Minęły trzy lata, w których nawet nie spojrzałam na synka, kiedy przyszedł ten dzień. Zapomniałam zamknąć drzwi od mojego pokoju. Pochylona nad klasówkami, które właśnie sprawdzałam, czułam jak rośnie we mnie ogromna fala zmęczenia i samotności. - To zwykły ból egzystencjalny, w końcu "każdy umiera w samotności" - wymądrzałam się przed samą sobą, nie ruszając tej prawdziwej drzazgi, którą nosiłam w sercu. Czułam, że za daleko zaszłam w ten beznadziejny zaułek. Sama nie wrócę. Sama? Przez niedomknięte drzwi wciskał się mój odrzucony syn. Szedł na swoich trochę źle rozstawionych nóżkach, wciągał trochę za duży języczek i mrużył w uśmiechu skośne oczka. Nie widziałam tego, ale on już od dłuższej chwili przyglądał mi się bacznie. Widać uznał, że jestem godna pożałowania, bo szybko udał się w moim kierunku. Zaskoczył mnie frontalnie, nawet nie wiem kiedy wgramo- lił mi się na kolana i jak w obręcz chwycił rączkami moją szyję. Próbowałam się wyzwolić, ale to było niemożliwe. Dzieciak trzymał twardo, pomrukując jak mały niedźwiadek. W pewnym momencie nasze oczy spotkały się. Nigdy tego nie zapomnę. Czułam jak lód wokół mojego serca pęka. Nie pamiętam jak długo ściskałam synka i jak on długo wpatrywał się w moje zary- czane oczy. Na klęczkach wieczorem przepraszałam Boga za mój ośli upór i małpie myślenie. Długo rezonowało we mnie to świadectwo życia. Było to jedno z wielu, których głównym bohaterem stało się upośledzone dziecko. Ze wszystkich przebijają dwie wielkie prawdy.
- Każde dziecko jest wielkim darem Boga, wielką szansą na wzrost naszej formacji i radości życia. Krystyna Holly Pielgrzym nr 220
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |