Ekstaza jako drogaKto zaś nie kocha swojej żony, występuje przeciwko sobie samemu. To rodzaj swoistego masochizmu. Dokuczanie żonie, mężowi jest w rzeczywistości robieniem krzywdy samemu sobie. Małżeństwo nie jest wyrokiem, lecz wolnym wyborem miłości. Mam na myśli miłość ofiarną. Taka miłość nie zadaje pytań. Jest troskliwa, nakierowana na drugiego człowieka. Nie myśli o sobie. Zainteresowana jest dawaniem szczęścia. W rzeczy samej jest służbą bliźniemu i wzajemnym oddaniem. Ta służba byłaby niewolnictwem, gdyby stanowiła akt wyłącznie jednostronny, gdyby nie znajdowała równie służebnej odpowiedzi, równie ofiarnej postawy współmałżonka. Służba to nie niewola. Małżonkowie zostali powołani do wolności. "Tylko nie bierzcie tej wolności - przestrzega św. Paweł - jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie". Tajemnicze, niemal czarodziejskie słowo: "wzajemnie" - pojawia się kolejny raz. Dzięki niemu mnoży się miłość, rozprzestrzenia się pokój i dobro. To bardzo franciszkański aspekt chrześcijańskiego małżeństwa. Sam jestem franciszkaninem i cenię sobie ogromnie pokój i dobro. Wartości te dla małżeństwa znaczą bardzo wiele, pozwalają mu spać spokojnie w łodzi życia, nawet podczas burzy. Apostoł wspomina też p wzajemnym poddaniu się. Być może mowa o poddaństwie nie przystaje do dzisiejszych czasów i mentalności współczesnego człowieka. Zastąpimy to słowo innym, które lepiej jeszcze oddaje myśl Św. Pawła: "Bądźcie sobie wzajemnie oddani". I dalej: "Żony niechaj będą oddane swym mężom" - ze wzajemnością. Wszak "mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało". I tu ważna uwaga: "Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje" - są przecież jednym ciałem. Kto zaś nie kocha swojej żony, występuje przeciwko sobie samemu. To rodzaj swoistego masochizmu. Dokuczanie żonie, mężowi jest w rzeczywistości robieniem krzywdy samemu sobie. Przecież "ona, to ja", a "ja, to ona". Razem stanowią "my". To "my" - scala miłość. Ona jest spoiwem jedności dwojga. To z powodu miłości "mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem". Jeśli tak się rzeczy mają, niepodobna, by mąż nie służył żonie, w ten sposób bowiem najlepiej służy samemu sobie. Kto kocha swoją żonę, kocha też siebie. Miłość samego siebie nie jest bynajmniej grzechem. Miłość własna jest normą i miarą miłości bliźniego. Zasada ta odnosi się w sposób szczególny do relacji małżeńskich. W sensie negatywnym oznacza to, by nie być ciężarem jeden dla drugiego. Mówiono o pewnym mistrzu, że był jak ptak, który nie pozostawia szlaku swego lotu na niebie. Mówiono o nim'; że gdy wchodził do lasu, nie zadrżało żadne źdźbło trawy; kiedy wychodził z wody, nie tworzyła się najmniejsza nawet zmarszczka na jej powierzchni. Nie był ciężarem dla ziemi. Czy jestem ciężarem dla mojej żony? Czy rzeczywiście nie drży ona, gdy wchodzę do domu? Czy nie marszczy się jej czoło, gdy z niego wychodzę? Jak szerokie koła zmartwienia zatacza w jej sercu moja nieobecność? Takie same pytania niech zada sobie również żona. Ludzie tak naprawdę nie dzielą się na kobiety i mężczyzn, wszak dopiero razem są człowiekiem, lecz na osoby, które są albo nie ciężarem dla siebie. Służcie sobie nawzajem, bądźcie sobie oddani. To oddanie ma w sobie coś z ducha, żołnierskiego. Ilustruje to opowieść o anonimowym żołnierzu, który wbrew zakazowi wydanemu przez oficera, wrócił na pole bitwy, by przynieść przyjaciela. W drodze powrotnej przyjaciel zmarł na barkach żołnierza, on sam również otrzymał śmiertelną ranę. Konającemu żołnierzowi oficer zadał pytanie: "Powiedz mi, czy warto było iść, by przynieść ciało?" Umierający odrzekł: "O, tak. Gdy do niego dotarłem, jeszcze żył. I powiedział do mnie: «Wiedziałem, że przyjdziesz»". Służba i oddanie, najpiękniejsze strony małżeńskiego losu. Bywa jednak, że brakuje kartek w pamiętniku zdarzeń, ktoś je powyrywał. Zwykle sami je powyrywaliśmy. Zostały tylko wspomnienia z narzeczeństwa i miodowego miesiąca. Wtedy byliśmy sobie oddani. Wtedy jedno poszłoby w ogień za drugim. Wtedy ona była moją panią, a ja byłem jej rycerzem. A teraz? Kości zostały rzucone. Czy warto zatem - pyta poeta - "było przekraczać tę rzekę, by wśród rzuconych kości odnaleźć własny szkielet1 miłości...? (R. Brandstaetter). Dzisiaj nie czas na takie pytania. Dzisiaj jest czas, by przypomnieć sobie aurea aetas, złoty wiek miłości, i zacząć na nowo służyć, na nowo poddać się jej i oddać. Na nowo uczyć się rozumienia tych prostych słów: "wzajemnie", "nawzajem", bądźcie sobie wzajemnie oddani. "Miłość obejmuje całość egzystencji w każdym jej wymiarze, także w wymiarze czasu: miłość dąży do wieczności. Tak, miłość jest "ekstazą", ale ekstazą nie w sensie chwili upojenia, lecz ekstazą jako droga, trwałe wychodzenie z "ja" zamkniętego w samym sobie w kierunku wyzwolenia "ja" w darze z siebie i właśnie tak w kierunku ponownego znalezienia siebie" (Benedykt XVI). Miłość prowadzi do zatracenia człowieka. Ale właśnie w tym zatraceniu może on odnaleźć samego siebie. Kiedy staje się darem dla drugiej osoby, wyzwala się z egoizmu. Łączy się z drugą osobą tak ściśle, że stają się jednym: stają się mężem i żoną; stają się człowiekiem na obraz i podobieństwo Boga, który jest wspólnotą, jednością Trzech Osób zespolonych doskonałą, absolutną miłością: wzajemnie służebną. Służcie sobie nawzajem i bądźcie sobie oddani, jak Chrystus oddany jest swemu Ojcu w Duchu Świętym Miłości. O. Ignacy Kosmala OFMConv Rycerz Niepokalanej
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |