Szczęśliwe małżeństwo jest możliweSZCZĘŚLIWY W RAMIONACH BOGA!Miłość stwarza takie podobieństwo kochających, iż można powiedzieć, że jedno jest drugim, a dwoje stanowi jedno. To właśnie ma na myśli św. Paweł pisząc: "Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (św. Jan od Krzyża "Pieśń duchowa" 11,6)Podstawą jest pragnąć kochać współmałżonka tak, jak kocha go Bóg. O tym właśnie mówi św. Paweł w tekście należącym do ślubnej liturgii: Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, aby stanął przed nim jako chwalebny, bez skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. (Ef 5,25) "Jak Chrystus", nie mniej. Czy może to nie przerastać naszych sił?! "Moja żona nie jest bez skazy czy zmarszczki" - pomyśli ktoś. Lecz św. Paweł tłumaczy właśnie chrześcijanom z Efezu, że w sposobie życia nie są już zdani na własne siły. (Nie jesteście jak poganie - Ef 4,17) Ponieważ tylko Bóg jest miłością, nie chodzi o to, by mieć siłę kochać, lecz by pozwolić miłości kochać w nas. Kto wierzy we mnie - mówi Jezus - strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza! (J 7,38) Aby popłynęły z naszego serca strumienie wody żywej, w małżeństwie, i nie tylko, potrzeba uwierzyć w Jezusa, zawierzyć się Jemu, pozwolić Mu przebywać w nas. "Matko - pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus do swej przełożonej - odkąd zrozumiałam, że nic nie mogę uczynić sama z siebie, zadanie, które mi poleciłaś, nie wydaje mi się już trud- ne, poczułam, że jedyną konieczną rzeczą jest coraz bardziej jednoczyć się z Jezusem, a reszta będzie mi dodana w obfitości." Kto kiedykolwiek odważył się powiedzieć z takim przekonaniem: udział człowieka w działaniu to kontemplacja? To właśnie owa kontemplacja, uwalniająca w nas Boże działanie, poza którym nasza praca jest tylko niespokojną krzątaniną, sprawia, że jakiś czyn jest prawdziwie ludzki. Kontemplacja jest jednym z imion miłości: jest to całkowite przylgnięcie w każdej chwili do Dawcy wszelkiego życia, postawa Adama, pozwalającego się kształtować przez Stworzyciela. Nie ma więc mowy o żadnej konkurencji między tymi dwoma miłościami, które stanowią jedną.(...) Jedność z Bogiem nie istnieje obok jedności małżeńskiej, rodzinnej czy społecznej, lecz w jej sercu, ona jest pniem, którym płyną życiodajne dla całej rośliny soki. Kto trwa we Mnie a ja w nim, przyniesie obfity owoc! (J 15,23) - mówi Jezus. SZCZĘŚCIE KOCHANIA I PRZYJEMNOŚĆ PRZEBYWANIA RAZEMW tym świecie spotykamy się ze sobą, nasze drogi przecinają się: w najlepszym wypadku idą równolegle, pozwalają nam "być razem" i "być z", lecz ostatecznie to zupełnie co innego niż "być zjednoczonym". Sprecyzujmy tę zasadniczą różnicę miedzy "być zjednoczonym" i "spotykać się". Jedność jest bezpośrednią obecnością jednej osoby dla drugiej, więcej, obecnością jednej w drugiej, wzajemnym przenikaniem. Aby wszyscy byli jedno, jak ty, Ojcze, jesteś we mnie, a ja w tobie (J 17,21), prosi za nas Jezus Ojca. Jacy narzeczem nie marzyli o tak pełnej jedności?Oto dlaczego nie będziemy nigdy zjednoczeni jedni z drugimi inaczej niż w Trójcy Świętej, w sercu Boga, tam, gdzie jesteśmy wiecznie obecni jedni dla drugich w modlitwie Jezusa. Natomiast w czasie i w przestrzeni, w uwarunkowaniach ziemskiej egzystencji nie powiemy już o jedności międzyosobowej, lecz o spotkaniu indywidualnych osób: słowo to oznacza po francusku to, co niepodzielne (indivisible) niezbadane, co stawia nieprzekraczalną w bliskości granicę: ponieważ każde jest na swoim szlaku, spotykają się, zaś nie jednoczą. Nagi miecz Tristana zawsze rozdzielać będzie uśpionych kochanków. Ponieważ jesteśmy powołani, by żyć równocześnie na łonie świata i w sercu Boga, rzecz w tym, by harmonijnie przeżywać tę podwójną przynależność, nie oczekując od świata tego, co sam Bóg może nam ofiarować, i nie domagając się od Boga tego, co już nam daje za pośrednictwem świata. W sytuacji małżeństwa będzie więc chodziło o to, by małżonkowie przeżywali swoją jedność w Bogu, jednakże w warunkach, które tu na ziemi pozostaną warunkami spotkania (w tym sensie po zmartwychwstaniu nie będziemy już żenić się ani za mąż wychodzić - Łk 2,35). Jakkolwiek jest to najpełniejsze ze wszystkich spotkań, zakładające dzielenie się wszystkim, czym są małżonkowie jako istoty stworzone. BYĆ RAZEM W RAJU(...) Zauważmy, że początkowo rzeczywistość pierwszej rodziny jest czysto duchowa, zawiera się w potrójnej relacji Boga z Adamem i z Ewą oraz Adama i Ewy między sobą. Zaznaczmy przy okazji, że z uwagi na tę duchową spójność rodziny, Kościół może stawiać za wzór dla wszystkich rodzin Świętą Rodzinę Marii, Jezusa i Józefa: nie była ona pozorem rodziny, a małżeństwo Marii i Józefa nie było pozorem małżeństwa, lecz właśnie tym, czym w sposób niewidzialny powinny być według Bożego planu wszystkie rodziny - w pierwszym rzędzie komunią zawiązaną między osobami, zanim jeszcze wyrazi się ona w języku ciała.Następnie ta potrójna relacja przyobleka się w rzeczywistość cielesną, otrzymując misję w świecie: Bądźcie płodni, rozmnażajcie się, napełniajcie ziemię i czyńcie ją sobie poddaną! (Rdz 1,28). Odtąd Adam i Ewa wezwani są do przeżywania jedności, niebawem mającej objąć również ich potomstwo, za pośrednictwem praw duszy i ciała, psychologii i biologii, państwowości i polityki. Znać i szanować te prawa to znać i szanować warunki, w których Bóg pozwala nam uczestniczyć na ziemi w swej wiecznej miłości: to cały przedmiot moralności chrześcijańskiej, która odnajduje swój sens i światło w tym czysto duchowym powołaniu. Zauważmy dwa poziomy powodzenia tego pierwszego małżeństwa, odpowiadające jego podwójnej rzeczywistości, duchowej i cielesnej: o ile są zjednoczeni w Bogu, Adam i Ewa są szczęśliwi, o ile są razem w raju, doświadczają przyjemności. Szczęście zaspokaja to, co w nich jest wieczne, podczas gdy przyjemność zaspokaja to, co w nich przemijające, co związane jest z ich obecnością w świecie, z ich potrzebami, instynktami, włącznie z instynktem seksualnym. Łatwo pojąć tę różnicę: fizyczna nieobecność mojej żony pozbawia mnie przyjemności przebywania z nią, ale w żaden sposób szczęścia wzajemnej jedności, choć jej obecność jest wówczas nieuchwytna, duchowa. Tu dochodzimy do najdelikatniejszego problemu, nie duchowości, lecz moralności małżeńskiej, a co za tym idzie, rodzinnej i społecznej: odróżnić szczęście, które jest celem naszych działań, od przyjemności, będącej tylko ich efektem. Jednak, pragnąc szczęścia, często poszukuje się przyjemności. Dlaczego? Powiemy dalej o grzechu pierworodnym jako przyczynie. Tymczasem dochodzimy tu do zrozumienia, że przyjemność nie stworzy nigdy szczęścia, jako że obie należą do całkiem odrębnych porządków. Szczęście, będąc związane z dziedziną miłości, może być jedynie darem Bożym, który z kolei może być przeżywany jedynie jako dar z siebie dla drugiego i drugich; w przypadku małżeństwa, jeśli spotkanie małżonków oznaczałoby coś innego niż ten dar, jeśli miałoby ograniczyć się do szukania przyjemności, zamknęłoby każdego w jego ziemskiej kondycji, przemijającej i śmiertelnej, odcinając go tym samym od przynależności do porządku miłości i szczęścia. To "odcięcie" może przyjąć różne formy: wyłączenie jakiejś podstawowej właściwości, wzajemnego daru (sprawa antykoncepcji), czy też po prostu wolnego rozkładu relacji, kiedy życie małżeńskie staje się zwykłą wspólnotą interesów, korzyści uczuciowych, majątkowych, społecznych itd., słowem, jakiegoś rodzaju przyjemności. Widzimy, że to nie przyjemność sama w sobie jest zła, lecz fakt, że poszukując jej dla niej samej, pragniemy czego innego niż miłość, czego innego niż szczęście.
GRZESZNA PRZYJEMNOŚĆ?"To silniejsze ode mnie...". Wszystko dotąd wyda się wielu bardzo teoretyczne. Czas zapytać, dlaczego zwykła rzeczywistość miłości jest przeżywana z tak wielkim trudem: doświadczamy wszyscy, że rodzaj tyranii instynktu seksualnego ogromnie komplikuje relacje kobiety i mężczyzny.Bardzo czysty człowiek odczuwa ten przypływ sił z głębi siebie już na widok telewizyjnego obrazu. Stąd myśl o pewnym fatalizmie grzechu w tej materii. Stąd też zawsze pewną trudność sprawiało ludziom wierzenie, że świętość można pogodzić z fizyczną rzeczywistością małżeństwa. "Na moje własne ryzyko i odpowiedzialność obiecuję wam świętość, nawet jeśli macie żony!" - musiał zapewniać św. Jan Chryzostom niedowierzających słuchaczy. A św. Augustyn, tradycyjnie wliczany między pesymistów, wykazuje przecież wyjątkowo wyważony osąd, gdy kojarzy piękno miłości ze zranieniem naszych grzesznych serc. Można przypuszczać, że zachował z burzliwej młodości tylko złe wspomnienia: "Gdy oderwana została od mego boku kobieta, która dzieliła moje łoże, moje serce, które przywarło do niej, wydawało mi się przekłute na wylot i rozbite na kawałki, nie przestawało krwawić." (...) To wynikające z grzechu rozdarcie pomiędzy ducha i ciało opisuje św. Paweł słowami: Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę (Rz 7,19) Jest to prawdą w odniesieniu do wszystkich ludzkich czynów, zawsze połączonych z jakimś egoistycznym oczekiwaniem korzyści, nawet w przypadku najlepszych, jednakże ten rozdział uwydatnia się szczególnie, gdy w zamiarach leży ów dobry czyn, który powinien nas ogarnąć całkowicie, do głębi ducha i ciała: akt małżeński jest z pewnością, wraz z modlitwą, najtrudniejszy w tym sensie, że zakłada całkowite zawierzenie się, całkowite zaufanie drugiemu, brak maski, słowem - miłość. Jak modlitwa, osiągnie on pełną autentyczność jedynie przez noce duszy, poprzez przekraczanie siebie, aby spotkać drugiego, niezależnie od doświadczanych satysfakcji i rozczarowań. Streśćmy: grzech to nie tyle robić coś złego, co źle robić coś dobrego. (...) Fakt, że pragnienie zwracające ku sobie małżonków nie ma już przejrzystości utraconego raju, fakt, że akt małżeński włącza w akt ofiarowania element wyrwania (Twoje pragnienie zwróci cię do twego męża, a on będzie panował nad tobą - Gn 3,16) przypomina jedynie realia kondycji ludzkiej odkąd Adam i Ewa wynieśli stworzenie ponad Stworzyciela. A jednak nie chodzi o to, by uciec od tej kondycji, a raczej aby w tej dziedzinie, jak i w innych, przyjąć drogę zbawienia, drogę Chrystusa w tym, co zależy od Boga, drogę wiary i nawrócenia w tym, co zależy od nas. Można w tym miejscu słusznie spostrzec, że moralna tradycja chrześcijańska zdaje się szczególnie surowa dla grzechów związanych z seksualnością, bardziej surowa niż dla rozwiązłości, niż dla łakomstwa i lenistwa na przykład. Czy nie wynika to jednak z samej istoty i wagi płciowości? Pozwolić Bogu przeniknąć tę, tak wewnętrzną dla nas sferę, znaczy pozwolić się zbawić. W konsekwencji, zniszczyć relację małżeńską oznacza zniszczyć wszystkie inne relacje, całą strukturę Bożej rodziny na ziemi. Bóg potępia rozmiar grzechu, a nie rozmiar przyjemności, a skoro związał ją w takim stopniu z relacjami małżonków, to niewątpliwie związał z nimi również tyleż miłości. Zdradzić tę miłość znaczy uśmiercić w sobie to, co jest w nas na obraz Boga, zdolność pełnego ofiarowania siebie. Zaznaczmy tu, że z tej perspektywy należy patrzeć nie tylko na winy "małżeńskie", lecz wszystkie winy popełnione przeciw swemu ciału lub swej wrażliwości; lekceważone przez zlaicyzowaną moralność ("to nikomu nie szkodzi") uderzają one w to, czym najgłębiej, zgodnie z chrześcijańską wizją człowieka, jesteśmy. W istocie, nasze ciało, zarówno jak i dusza, są przeznaczone do miłości i czyn ludzki, pozostając cielesnym, jest zawsze zarazem duchowym. Usiłowania, by oddzielić ciało od serca w poszukiwaniu przyjemności dla niej samej, przyjemności "poza szczęściem", zawsze będą oznaczały zerwanie z miłością, nawet jeśli pozornie osoba nie ponosi widocznych tego konsekwencji.(...) MAŁŻEŃSTWO TO POŚWIĘCENIE SIĘ BOGUAle ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała.(...) Czyż nie wiecie, że dala wasze są członkami Chrystusa? - pisze św. Paweł (1 Kor 6,13-15). Są też one, jak Jego ciało "świątyniami Ducha Świętego (lKor 6,19), co nas uzdolnią do "uwielbienia Boga w naszym ciele"(1 Kor 6,2)W to zadanie, otrzymane przez każdego na chrzcie świętym, w sytuacji małżeństwa włącza się posłannictwo małżonków: uznając i czcząc małżeństwo jako sakrament, Kościół potwierdza szczególną obecność Chrystusa, drogę Jego wcielenia i drogę zbawienia w życiu małżeńskim. (...) Dlatego też Kościół błogosławi małżonkom w tym posłannictwie: są oni, jedno dla drugiego, niosącymi Chrystusa, który uświęci wszystkie ich czyny, składające się na rzeczywistość zarazem Bożą i ludzką.(..) Im pełniej przeżywać będą swoje małżeństwo, tym bardziej pozwolą Chrystusowi przebywać w nich i między nimi: będzie to tajemnica radosna w rodzinnych radościach, tajemnica bolesna w cierpieniach, tajemnica miłosierdzia, gdy potrzeba przebaczyć. (...) MODLITWA I MAŁŻEŃSTWOMałżeńskie powołanie będzie również kształtować życie modlitwy. Bywa że gorliwi małżonkowie niepokoją się: czy poświęcając czas jedno drugiemu albo naszym dzieciom, nie marnujemy czasu, który moglibyśmy przeznaczyć na modlitwę? Z pewnością osoby żyjące w małżeństwie nie dysponują w tej dziedzinie tą samą wolnością co inni.Jest to rzeczywista trudność i od czasów św. Pawła (1 Kor 7,34 - człowiek żyjący w małżeństwie doznaje rozterki) wszyscy mistrzowie duchowi pochwalali prostotę celibatu dla tych, którzy pragnęli bez reszty poświecić się Panu. Tym niemniej większość świętych nie było celibatariuszami i posiadali dosyć zdrowego rozsądku, by nie przeciwstawiać sobie wzajemnie dwóch sakramentów, jednakowo ustanowionych przez Chrystusa. Nie ma poważnego konfliktu między osobistym życiem chrześcijańskim z jednej strony, a życiem małżeńskim i rodzinnym z drugiej; pod warunkiem, że samo małżeństwo rozumiane jest i przeżywane jako praktyka oddawania czci Bogu, w trosce o zgodność z Jego wolą, w pełni godną umiłowania, jako że w pełni jest miłością. Na tym polega świętość. Zdarza się również - rzadziej w naszych czasach niż dawniej - że innego rodzaju pytanie trapi małżonków pragnących doskonałości: "Czy przyjemność związana z aktem małżeńskim, ten rodzaj upojenia, w którym ciało nam się wymyka, nie jest słabością w naszym pragnieniu życia wyłącznie dla Boga?" Czy samo wyrażenie "małżeńska powinność" nie brzmi już jak godna pożałowania, prawie wstydliwa konieczność? Pięknie odpowiada św. Franciszek Salezy, że "czyste serce jest jak ostryga perłodajna, nie może przyjąć ani żadnej kropli, która nie pochodziłaby z nieba!" Nie dopuszczajmy więc do siebie jakiejś "kapryśnej pretensji do cnoty": każda przyjemność jest dobra, jeśli jest na swoim miejscu, jak wszystko, co stworzył Bóg. Cała rzecz w tym, by pokornie przyjmować ją taką, jaka jest, z Jego ręki: lecz zawsze dlatego, że to On ją daje, a więc jedynie wtedy, gdy On ją daje. Otrzymywana od Niego przyjemność staje się radością, a jeśli może pozostać jakiś niepokój, pewność woli Bożej może przemienić go w dziękczynienie: Spróbujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry! (Ps 34,9) Dla przyjmujących wszystko w taki sposób małżonków ustalenie proporcji między modlitwą osobistą i małżeńską dokona się bez większej trudności, czułość nie będzie przerwą w skupieniu, praktyki religijne nie będą odczuwane jako zewnętrzne wobec rodzinnego rytmu życia, a ofiary przyjęte na terenie religijnym, jak na każdym innym, staną się częścią podstawowego daru miłości Boga i małżonka. Wszystko to bardzo piękne, można usłyszeć, ale "jeśli tylko jedno z nas widzi sprawy w taki sposób?" czy też "proszę spróbować pomodlić się z czwórką dzieci w domu!" Spójrzmy na życie rodziny w perspektywie chrześcijańskiej: w perspektywie stałego wzrastania, zbawienia, które wciąż na nowo musimy przyjmować aż do ostatniego dnia nie zakończonej nigdy pokuty, słowem historii budowanej codziennie miłości. Codzienność nie zabija miłości, jeśli to miłość stoi w jej centrum. Możemy ulegać pewnej iluzji, że łatwiej byłoby nam zostać świętymi w spokojnym życiu zakonników i osób samotnych. To nie tyle nasze życie jest zabiegane i niespokojne, co my sami niepokoimy się, ponieważ nie postawiliśmy solidnie na pierwszym miejscu pierwszego przykazania, to jest ojcostwa Boga, jako fundamentu wszystkich naszych relacji, w tym małżeństwa. Tą drogą letniość wkrada się we wszystkie stany życia. Jeśli wchodzi ona w życie małżeńskie, potrzeba nie tyle lepszej organizacji, co głębszego zanurzenia się w źródle miłości. (...) Nie ma z góry udanego małżeństwa i kiedy pojawiają się pierwsze rysy, zamiast rozpaczliwie starać się zakleić je z zewnątrz, trzeba przypomnieć sobie, że Jezus przyszedł nas zbawić, nie wynagrodzić. Od grzechu pierworodnego każda miłość jest ukrzyżowana, lecz Jezus uczynił ze wszystkich naszych dróg krzyżowych drogi radości. Bo radość nie jest związana z powodzeniem miłości, lecz z samą miłością.(...) A dzięki Niemu, klęska staje się terenem jeszcze większej miłości. Nie chodzi, rzecz jasna, o to, by szukać niepowodzeń, lecz, jako że będą one zawsze, aby powierzać je Temu, który nieustannie ze śmierci wyprowadza życie. Nasz udział w dziele zbawienia to wiara w Niego: najpilniejsze jest, by wciąż ja ożywiać. Uważamy za naturalnie potrzebny czas nowicjatu przygotowujący do życia konsekrowanego. Czyżby małżeństwo było stanem mniej uświęconym niż kapłaństwo lub życie zakonne? Czyżby Chrystus był mniej obecny w małżeństwie niż w Eucharystii? Niewątpliwie małżeństwo jest bardziej rozpowszechnione niż życie konsekrowane i prowadzące ku niemu środki są bardziej zwyczajne, nie znaczy to jednak, że mniej wymagające czy też mniej duchowe. Trzeba przede wszystkim jasno sobie uświadomić: małżeństwo jest poświęceniem się Bogu, by żyć w stałym odwoływaniu się do tego życia nadprzyrodzonego, które nam On za darmo daje, dlatego też podkreśliliśmy charakter absolutnie nadprzyrodzony "dobrego" małżeństwa: "O, małżonkowie, niczym jest powiedzieć: kochajcie się miłością naturalną, to czynią i pary gołębi! Ani też: kochajcie się miłością ludzką, bo i poganie przeżywali taką miłość! Ale powtarzam wam, za wielkim Apostołem: mężowie, kochajcie swoje żony, tak jak Chrystus kocha swój Kościół, żony, kochajcie mężów tak jak Kościół kocha swojego Zbawiciela!" Aby ta świadomość umocniła się i utrwaliła, potrzeba czasu i środków. Czasu: nie po to, by wszystko przewidzieć i przygotować, lecz czasu przed Bogiem, dużo czasu... Środków: przyjmujemy życie Boże w modlitwie. Przygotowanie do małżeństwa będzie czysto iluzoryczne, gdy nie postawi się na pierwszym miejscu skupienia, czyli przyjmowania Boga. (...) Problemy życia małżeńskiego mają swój wymiar psychologiczny czy też medyczny; lecz jakie światło pozwoli je rozwiązać, jeśli w gruncie rzeczy nie wiemy, co znaczy kochać?! Dotykamy tu kwestii znajomości nauczania Kościoła w tej dziedzinie.(...) Podobnie jak inne sakramenty, małżeństwo wymaga ochrony i pielęgnacji. Tak należy rozumieć zachętę św. Pawła do okresów pewnego dystansu w życiu małżeńskim, tak aby miłość braterska odnawiała się nieustannie w miłości synowskiej: Nie unikajcie jeden drugiego, chyba że na określony czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie. (1 Kor 7,5) Jest to niewątpliwie konieczne, aby poszukiwanie przyjemności nie zagłuszyło pragnienia szczęścia, ale przede wszystkim dlatego, że życie małżeńskie tworzy się "odgórnie", poprzez stałe powierzanie go rękom Boga; On ogarnia każde możliwe ludzkie szczęście i karmi ludzkie miłości w modlitwie, użyczając naszej miłości własnego serca. o. Max Huot De Longchamp
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |