Z Bogiem można wszystkoZawsze byłam pewna istnienia Pana Boga i tego, że wysłuchuje naszych próśb - takie przekonanie zaszczepiła we mnie babcia. Ponieważ nie specjalnie pogłebiałam swoja wiare, a mój stosunek do Pana Boga był ufny, ale dość instrumentalny - jako żródło spełniania ew. "zachcianek", sama rozliczałam siebie z tego co robię i bez wahania osądzałam innych. Bóg jednak kocha nas i nikogo nie pozostawia samemu sobie - tak więc i dla mnie przyszedł moment i szansa na bliższe poznanie Boga.Upłynął rok naszego małżeństwa, który nie był zbyt szczęśliwy: nasze wzajemne relacje stawały się coraz bardziej powierzchowne, nie mogłam z mężem szczerze porozmawiać ponieważ nigdy nie była to wg niego odpowienia pora, narastała wzajemna niechęć, mąż oczekiwał ode mnie głównie ładnego ubrania i satysfakcji seksualnej, a ponieważ nie godziłam się na takie traktowanie, zaspokoił sie gdzie indziej. Nie byłam do końca świadoma jego romansu, ale sekretne rozmowy i dziwne zachowanie nie mogły trwac w nieskończoność. W końcu spytałam go o to otwarcie - ponieważ dobrze się bawił nie był zbytnio zainteresowany zmiana sytuacji - kręcił, kłamał, nie chciał przyznac co się dzieje. Zdesperowana i zła - przedstawiałam mu kolejne dowody niewierności (bilingi, sms, e-mail'e) - w poczuciu rozgoryczenia i nienawiści zrobiłam z siebie detektywa - nie przypuszczałabym, że ja: "taka uczciwa i sprawiedliwa" upadnę tak nisko. W końcu mąż przyznał, że jest zakochany w kim innym i ze nie wie co czuje do mnie - musiałam to usłyszeć od niego, aby uwierzyć, że sms-ów nie wysyłaja ufoludki, a prezerwatywy nie przypadkowo nosi ze sobą do pracy. Przez ten cały czas modliłam się do Pana Boga - rozmawiałam z Nim najpierw oburzona, że mnie tak niesprawiedliwie potraktował, za coś ukarał? Potem prosiłam go aby zabrał mi miłość do mojego męza (byłam osobą nieufną i zazdrosną, ale naprawdę kochałam męża), jeśli uczucie to nie może być odwzajemnione. Następnie zawierzyłam mu swoje małżeństwo - powiedziałam Panu Jezusowi, że zrobie to czego ode mnie żąda (zniosę dalsze upokorzenia, zniewagi), ale pod warunkiem, że da mi poznać, ze to ma sens oraz poczucie, że Bóg mnie nie opuszcza (od początku znajomości z mężem żywiłam wewnętrzne przekonanie, że to on jest mi dany od Boga na męża). Bardzo często modliłam się Litanią do Naświętszej Maryji Panny i doznawałam pocieszenia i duchowego i faktycznego - stosunek mojego męża do mnie, do kochanki i do całej sytuacji zmieniał się. Poprosiłam go, aby wyprowadził sie z naszego mieszkania - ponieważ sytuacja upokarzała mnie, a także czułam, że w ten sposób on również będzie musiał realnie spojrzeć na to co się działo. Bóg nas nie opuszczał - zadbał o to by koleżanka z liceum mojego męża wynajęła mieszkanie w naszym bloku - a konkretnie 5 pięter nad naszym mieszkaniem - mąż spytał mnie czy może wyprowadzić sie tak blisko? Bardzo pragnęłam by mieszkał tuż obok - w ten sposób jakby od nowa zaczeliśmy umawiac sie na randki, ja nie kontrolowałam jego sms-ów, dałam mu wolnośc, a on musiał samodzielnie zmierzyc się ze swoim sumieniem, ja zaś odzyskałam poczucie godności. Nasze serca i oczy zaczęły sie otwierać dzięki łasce Boga zobaczyłam własne zachowanie, egoizm, kompleksy, które uniemozliwiały mi zaufanie męzowi oraz stworzenie prawdziwej więzi, dzieki całej sytuacji mogliśmy ujrzeć siebie w prawdzie i zacząć się kochać takimi jakimi jesteśmy. Po 2 msc mąż wprowadził sie do z powrotem do naszego mieszkania- dłużej nie mogłam juz wytrzymac bez niego, wiedziałm także, że to oddalenie przyniosło juz nam obydwojgu potrzebne łaski. Mówiąc szczerze postawiłam mu ultimatum - albo razem, albo wcale. Myślę, ze mojemu mężowi odpowiadała poniekąd sytuacja słomianego wdowca, obawiał się chyba również naszych wzajemnych relacji kłotni, zazdrości. Obydwoje jednak dorośliśmy zaczeliśmy zauważać wzajemne potrzeby i odpowiadac na nie. Mąż zapragnął dziecka, a ja "zgodziłam się" - byłam jednak wyczerpana tym wszystkim co sie stało, własną emocjonalna szamotaniną, ogarnęlo mnie zwątpienie, przyszła pokusa, żeby może odejść od męża, osiągnęłam to czego chciałam, zostawił kochankę, mogłam więc w pełni "tryumfu" odejść i "pokazać mu, że zasługuję na kogoś lepszego niz on" - bardzo bylam dumna i zarozumiala. Myśłałam, że takie " oplute" (tak to nazywałam) małżeństwo nie ma sensu. Dalej jednak modliłam się do Boga, ufałam Mu i pamiętałam o swojej obietnicy zawierzenia Jego woli. Teraz znowu postawiłam ultimatum Bogu; "jeśli chce niech da nam w końcu to dziecko", a będzie to dla mnie widomy znak (nie pierwszy już przecież), że chce abysmy byli razem i błogosławi naszej miłości. Nasz synek poczal sie byc moze jeszcze tego samego dnia, obecnie ma 2 lata, a my obydwoje wiemy, ze jest on darem od Boga wiekszym niz zaslugujemy. Ciagle dojrzewamy i dorastamy, nie ma sielanki (czasem slonce czasem deszcz), ale wiem, ze z Bogiem mozna wszystko i widze jak nas zmienia. Poznalam sens przyjmowania komunii, dar spowiedzi, dzieki Bogu odkrywam swoje grzechy i moge za nie zalowac. Moj maz rowniez dorasta w wierze - widze, iz zaczal poznawac Boga jako realna osobe i takze chce mu zaufac. Byc moze niedlugo to on bedzie mi przypominal jak wazne jest uczestnictwo we Mszy Sw i czynna obecnosc w Kosciele, ktory przeciez wszyscy tworzymy. Juz teraz wiem, ze Bog jest naprawde blisko. Chwala Panu!!! Dorota
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2022 Pomoc Duchowa |