Szczęście jest sumą nieszczęść, które nas ominęłyŚwiadectwo Barbary w UrsynowaObiecałam, że kiedy się to skończy napiszę swoje świadectwo działania w moim życiu Mamusi.Tak też niniejszym czynie, bo nie mam pół cienia wątpliwości, że to Ona, nie ja, nie lekarze, nie przeprowadzka a ONA zadziałała. Mam wielkie szczęście, w całym swoim raczej nie łatwym życiu, że jako umierająca pięciolatka zostałam zawierzona Maryi, przez moje ziemskie Mamy - Babcie Jadzie, jej Mamę a moją prababcie Julcię oraz mój Mamę a ich córkę i wnuczkę. To właśnie te 3 kobiety, tak bardzo błagały Maryje by zachowała mnie przy życiu, że stał się pierwszy cud. W 1985 roku, gdy pierwszy raz zobaczył mnie lekarz w centrum zdrowia dziecka, powiedział mojej Mamie dosłownie "co mi tu Pani przyniosła, trupa?" W tym samy czasie moja prababcia była w szpitalu. To był jakiś drobiazg. Kiedy zapytała babci czemu moja mama jej nie odwiedza i dowiedziała się co się stało, powiedziała "mnie starej z tego świata, lepiej by to dziecko żyło". Prababcia nie przeżyła zabiegu a mój stan się polepszył z dnia na dzień na tyle, że miało nie być operacji. Profilaktycznie usunięto mi nerkę, zastosowano radio i chemio terapie i przez kolejne 13 lat byłam pod stałą kontrolą centrum zdrowia dziecka w warszawie. Z moją nerką przez te lata nic się nie działo. Jak na dziecko, które miało tak trudny start w życie, cieszę się dość dobrym zdrowiem i to jest kolejny cud. Po drodze tych cudów było tryliardy. Do Maryi zawsze mnie ciągnęło, choć szukałam Pana Boga, także tam, gdzie Go na pewno nie było np. w magii, w towarzystwie złych ludzi, przekonaniu o własnej wyjątkowości. Gdy wybuchła pandemia, za sprawą teobańkologii i bardzo wierzącego sąsiada, mój dom stał się prawdziwie Bożym domem. Tak jak moja Babcia, ideał wiary niedościgniony, zaczęłam codziennie modlić się różańcem z tą wspaniałą społecznością. Gdy wszystkie firmy bankrutowały moja osiągała rekordowe obroty. Pracowałam i modliłam się. Na odpowiedź złego nie trzeba było długo czekać. Kolejny toksyczny związek a za nim kolejny niszczący znajomy doprowadzili mnie na skraj bankructwa i wypalenia zawodowego. Im bardziej obrywałam tym bardziej się zawierzałam. Pierwsze zawierzenie było w tamach organizowanych przez teobańkoleogię internetowych rekolekcji 33. Po tym zawierzeniu przyszły bardzo ciemne lata. Nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Rok później znów zwiałam udział w tych rekolekcjach ale tym razem chciałam jakość uczcić fakt zawierzenia się. Mój Tata był już wtedy w bardzo ciężkim stanie. Wracając z działki zobaczyłam na al. Krakowskiej wielki bilbord z wizerunkiem Niepokalanej i napisem "JEDŹ DO NIEPOLALANOWA". To był znak, wezwanie, wręcz nakaz, którego nie dało się zignorować. Rekolekcje kończyły się tydzień później, w piątek 3 września 2021 roku. Na zakończenie poszłam do spowiedzi w pierwszy piątek miesiąca a w sobotę rano, bez planu, spontanicznie zadzwoniłam do mojej przyszłej bratowej, proponując by ze mną pojechała. Tuż przez wyjazdem planując trasę przeczytałyśmy, że będzie zawierzenie. Tamtego dnia, nie wiele byłam na mszy. Jeszcze wtedy w maskach, w nowym miejscu, w niewiedzy jak to się powinno odbywać, kontemplowałam miejsce. Zawierzyłyśmy się stojąc pod kościołem. Do środka weszłyśmy na dawaną po mszy komunie świętą i tak mnie ten tłum prowadził, przesuwał, że zamiast przyjąć komunie, wstąpiłam do rycerstwa pociągając za sobą Dorotkę. Tamtego dnia wyjednałam Tacie łaskę ostatniej spowiedzi. Mój Tata nie przeżył. Ale ja się nie modliłam o życie, uznając to za egoizm, który przedłuży jego cierpienia. Modliłam się by żadne z nas nie było samo gdy nadejdzie ten czas. Modliłam się o to Tata zdążył się wyspowiadać i przyjąć wszystkie sakramenty niezbędne w drodze do Nieba. Dostałam wszystko, a nawet więcej niż to o co prosiłam. Niespełna tydzień po spowiedzi mój Tata zmarł. Tamtego wieczora byliśmy całą rodziną, była też ulubiona sąsiadka i taty chrześnica. Nikt z nas nie był sam. A przede wszystkim Tata nie był sam. Na kilka dni przed Taty śmiercią zadzwonił kolega z teatru i zaproponował bym ich nauczyła długiej formy. Zaproszenie do teatru jest dla mnie tym pocieszeniem, o które tak prosiłam świętego Józefa i Maryje. To jest kolejny z cudów. Będąc w Niepokalanowie 4 września 2021 roku, wzięłam całe mnóstwo medalioników, obrazków, ulotek, kupiłam kilka różańce, w tym jeden, który jest moim symbolem zawierzenia. Tamtej nocy w naszym domu było tyle różańcy, że każdy miał się na czym modlić klęcząc przy łóżku zmarłego Taty. To było takie piękne. Pies spokojnie spał pod łóżkiem, a my całą rodziną koralik po koraliku zapalaliśmy Tacie światło w drodze do Nieba. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam jak wspaniałe jest bycie rycerką Maryi. Mój Tata został pochowany mając na szyi na brązowej tasiemce, medalionik, z Niepokalanowa, który całe życie, choć był wierzącym na swój sposób darzył szczególną sympatią i różaniec, jaki kupiłam dając datek na hospicjum dla dzieci. Rok później w rocznice mojego zawierzenie znów wróciłam do Niepokalanowa. Tym razem z moją Mamą. Tym razem bardzo świadomie, gdzie mam iść, co się będzie działo. Oczywiście znów spóźniona. Usiadłyśmy z Mamą na podłodze tuż przy ołtarzu. Jakoś tak się złożyło, że komunie przyjmowałyśmy klęcząc tuż u jej cudownych stóp. Tłum tak nas poprowadził, że moja Mama była pierwszą przy Jej wizerunku a ja drugą. Tamtego dnia, już bardzo świadoma misji jaką niesie rycerstwo, zaprosiłam moją Mamę by też wstąpiła. Pokazując mi miejsca, które tak kochał tata, mama postanowiła dać na msze za niego. Przyjmujący intencje zakonnik zaproponował by Mama dopisała jeszcze kogoś, gdyż było na kartce sporo miejsca. I moja mama dopisała mojego brata, który w lipcu miał brać ślub oraz mnie. Całe szczęście dopisała mnie, bo kilka tygodni później mój świat znów się wywrócił do góry nogami. Pod koniec września intuicja i kilka niespodziewanych zdarzeń zaprowadziło mnie do lekarza. W trakcie wizyty pani doktor zrobiła mi rutynową cytologie. Obie byłyśmy spokojne o jej wynik, gdyż nic nie wskazywało na to by coś mogło być nie tak. Po 3 tygodniach pani doktor zadzwoniła z informacją, że musze wykonać dodatkowe badania bo wyszedł stan przed rakowy. Kolejne badanie potwierdziło iż mam komórki przed nowotworowe małego i średniego stopnia. Lekarz zalecił za pół roku powtórzenie badań i branie pewnego bardzo drogiego leku. Mogłam już w grudniu zrobić zabieg, ale intuicja podpowiadała mi coś bardzo złego. Wtedy na mojej drodze stanął Ojciec Pio, do którego udałam się po pomoc. Cudowny święty. Pisałam mu karteczki u nas w kościele. Byłam przerażona. Myśl o zabiegu sprawiała, że czułam się jak bym wchodziła do ciemnego, wilgotnego i czarnego tunelu. Wszystko we mnie krzyczało bym nie robiła tego zabiegu w praskim szpitalu. Miałam pełną świadomość jak bliskie jest zagrożenie. Przez pól roku brałam leki, witaminy i przygotowywałam się do ponownego badania. W 3 na 4 odwiedzonych aptekach spotykałam dziewczyny, które miały podobny do mojego problem. Wszystkie odradziły mi tamten lek. Uznałam, że lekarz który każe mi brać lek o takich opiniach nie jest specjalistą i na ponowne badanie lepiej pójść do znanego mi onkologa. Pani profesor tylko spojrzała na wynik październikowych badań i natychmiast kazała mi to wyciąć. Zabrała moje dokumenty i poleciła czekać na telefon z inflanckiej. Moja intuicja znów krzyczała bym tego nie robiła. Czułam, że w trakcie tej narkozy coś się bardzo złego wydarzy a nikt nie chciał się tego podjąć w jednodniowym szpitalu. Przypomniało mi się, że dziewczyna z ulubionej apteki miała lekarza, który wyleczył ją samymi lekami z tego samego. Zaryzykowałam i poszłam do jej doktor na prywatną wizytę. Tu nawet mnie nie zbadano. Kolejne skierowanie na cito, tym razem do onkologii, gdzie jak się okazało mogę zrobić to w znieczuleniu miejscowym, bez konieczności zostawania w szpitalu na noc. Moja intuicja stanowczo, krzyczała bym się nie zapisywała na zabieg w piątek. Minął miesiąc od wizyty u pani profesor, a z inflanckiej nikt nie zadzwonił. Postanowiłam posłuchać swojej intuicji i w czwartek zapisałam się na 15 maj na pierwszy zabieg do onkologii. Poczułam ulgę i radość. Następnego dnia, zadzwonili z inflanckiej i zaproponowali termin przypadający w rocznicę śmierci prababci. Na wszelki wypadek zapisałam się także i na ten termin. W dzień zabiegu 15 maja padał straszny deszcz. Przez godzinę chodziłam wokół onkologii czekając na moją kolej. Byłam nad wyraz spokojna. Przez cały czas przed zabiegiem jaki w jego trakcie nie wypuszczałam z ręki różańca przywiezionego w 2021 roku z Niepokalanowa. Zabieg trwał wyjątkowo krótko i wszystko przebiegło dobrze. Pani doktor stwierdziła, że jak dotąd żadna z pacjentek nie była tak dzielna. Pokazałam jej ściskany różaniec i powiedziałam, że to nie ja lecz Ona. Przez cały ten czas miałam przed oczami wizerunek ściągniętej z internetu Wilczej Madonny namalowany przez Agnieszkę od Ikon. Na pierwszej wizycie w wyciętym miejscu pojawił się guzek i nikt nie wiedział co to jest. Istniało ryzyko, że to jest to najgorsze. Przed nami był kolejny zabieg, tym razem mający na celu wycięcie zmian średniego stopnia, które w te pół roku stały się zmianami dużego stopnia. Do tego wszystkiego właściciel wypowiedział mi wynajmowane od 4 lat mieszkanie. Zabieg, wyprowadzka z ulubionego mieszkania, problemy finansowe, wpędziło mnie w kanał załamania, napadów paniki i totalnego zagubienia. Poprosiłam Matkę Boską Ursynowską, wytrwale szukającą by mi pomogła znaleźć mieszkanie. Znalazłam minimalnie droższe ale dużo tańsze od cen rynkowych, jednak z widokiem na onkologie co doprowadzało mnie do paniki, choć w cieniu tego kompleksu mieszkam od 30 lat. Szukałam innego ale bez skutecznie. Ledwie się wprowadziłam zadzwonili z onkologii i zaproponowali wycięcie zmian dużego stopnia. To oznaczało, że guzek był nie groźny. Jak się okazało, był to włókniak, którego się nabawiłam spacerując w deszczu. Po kolejnym zabiegu pozostało czekać na wynik biopsji. Tym razem byłam spokojna. Moja intuicja mnie nie zawiodła. Dziś zadzwoniła Pani Doktor z dobrymi wiadomościami. Następną wizytę, tym razem kontrolną nam w listopadzie. Módlcie się by jej wynik przyniósł mi równie wiele radości co dzisiejszy telefon. W tym całym bałaganie, było wiele momentów gdy gniewałam się na Boga, że dopuścił kolejne zło w moim życiu. Nie miałam jednak wątpliwości, że Maryja pokazała mi tego niewinnego polipa we wrześniu, właśnie po to by wyciąć bardzo źle rokujące zmiany na wczesnym etapie. Ona wie, jak ja się panicznie boje szpitali zwłaszcza w tak intymnej kwestii. Ani na chwile nie byłam z tym sama. Stare tureckie powiedzenie mówi, że szczęście jest sumą nieszczęść, które nas ominęły. W tym wypadku Maryja zadziałała tak jak ją prosiłam, zanim komórki zmieniły postać. W kwietniu Pani profesor stwierdziła, że jeśli tego nie wytniemy na tym etapie to na każdym kolejnym będzie to bardzo inwazyjne i trudne do wyleczenia. Dzięki Maryi i jej czujnej reakcji zdążyłam przed. Obiecałam sobie, że kiedy to się skończy napiszę swoje świadectwo. Co niniejszym uczyniłam. Tu podzieliłam się kilkoma doświadczeniami z ostatnich miesięcy. W moim życiu było tego jednak znacznie więcej. Był wypadek, z którego wyszliśmy bez szwanku. Był związek, gdzie mimo wielu modlitw i wielkiej chęci nie udało się zawrzeć sakramentu a po 11 latach okazało się, że mój ukochany, uczynił mnie ofiarą przemocy domowej. Byli toksyczni znajomi, którzy próbowali mi zaszkodzić. Było całe mnóstwo zdarzeń, z których wyszłam bez najmniejszej rysy, choć nie powinno mnie już być. Nie wiem czemu spotkało mnie tak wielkie szczęście by być w gronie dzieci schowanych pod płaszczem Maryi. Jestem zwykłym człowiekiem, mam na swoim koncie tryliardy grzechów. Bywam leniwa, pyszna, zadufana w sobie, zarozumiała, wykorzystuje ludzi, nie mam rodziny dla której mogłabym pracować ponad siły jak moja Mama. Tak naprawdę jestem gorsza od innych. Pan Bóg włożył we mnie najpiękniejsze cechy kobiety, dał mi urodę, mądrość, wyjątkowe talenty. A ja, mając lat 42 wciąż sobie nie radze. Wciąż nie umiem zarobić na swoje utrzymanie, znaleźć godnego serca córki Króla męża, służyć światu tymi talentami i umiejętnościami. Doprawdy nie pojęte jest dla mnie czemu w właśnie mnie tak wspaniała spotyka łaska. Wiem, że w tych najgorszych chwilach zasypiam z różańcem. W nowym mieszkaniu odnalazłam się dopiero gdy Jej wizerunek powiesiłam na ścianie. Lekarze, którzy robili mi zabiegi byli wierzący. Nie zawsze dostaje to co chce. Czasem wręcz jest mi to siłą odbierane, jak było to z moim wieloletnim związkiem czy mieszkaniem. Zauważyłam, jednak, że jeśli Pan Bóg dopuszcza w moim życiu jakieś przykrości to tylko po to by wyciągnąć z nich dobro. Moi znajomi mówią o mnie, że jestem silna i niezniszczalna. To nie prawda. Jestem delikatna niczym pergamin. Cała moja siła to Ona, Maryja, Mamunia, ukochana Mamcia. Nikt w całym moim życiu nie zrobił dla mnie więcej niż moje ziemskie Mamy, gdy mnie Jej zawierzały. Mam nieprawdopodobne szczęście, że jestem Prawnuczką śp. Julianny Widalskiej, Wnuczką śp. Jadwigi Ciarach i córką Wandy Jastrzębskiej. Dziękuję im za to, że mnie pokazały naszej cudownej Mamie. W tym roku także wybieram się do Niepokalanowa, jak co roku w pierwszą sobotę września, tuż przed moimi urodzinami, które obchodzę 6 września. Tym razem także z moją Mamą. Nauczona doświadczeniem spodziewam się, że jeszcze jakiś gość będzie w moim aucie. Ciekawa jestem kto w tym roku wstąpi do rycerstwa :) Pozdrawiam i dziękuje Basia z Warszawy. Do zobaczenia w pierwszą sobotę września.
Ostatnia aktualizacja: 18.09.2023
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |