Znałem ksiedza SopoćkęDwa centra kultu Miłosierdzia Bożego promieniowały na świat: z Wilna poprzez całą Litwę na Wschód i z Białegostoku przez Polskę na Zachód.Pierwszymi propagatorami kultu Miłosierdzia Bożego w Białymstoku byli repatrianci okresu II wojny światowej, którzy z powodu groźby prześladowań musieli uciekać z Wilna i Wileńszczyzny. Od momentu zetknięcia się w roku 1933 z objawieniami Jezusa, darowanymi s. Faustynie Kowalskiej, i po nabraniu przekonania, że to, co przekazuje swojej "Sekretarce" Chrystus, nie jest fantazją i przewidzeniem, ks. prof. Michał Sopoćko jako teolog poważnie rozpoczął prace nad powierzoną Kościołowi tą formą czci Bożego Miłosierdzia. Zdołał na terenie Wilna i okolic zdobyć wiernych, którzy w kulcie Bożego Miłosierdzia widzieli nadzieję ocalenia nie tylko przed potępieniem wiecznym, ale też przed niebezpieczeństwami zagrażającymi naszemu narodowi od wrogów Boga i Polski. Powoli wśród wiernych zaczynała się rozpowszechniać koronka do Miłosierdzia Bożego. I powoli też rozpowszechniało się poczucie, że należy posiadać przy sobie obrazek Bożego Miłosierdzia. Produkowano nie tylko obrazy kultyczne, ale też takie, jakie zwykliśmy mieć w książeczkach do nabożeństwa. Drukowano nawet tak małe obrazki, że można je było skryć między palcami dłoni. Pamiętam wydarzenie, które przytrafiło się jednemu z moich krewnych. Illukowicz bo tak się nazywał ów pracownik dyrekcji PKP w Wilnie - został w grudniu 1940 r. aresztowany przez NKWD i osadzony w ciężkim więzieniu na wileńskich Łukiszkach. Został przeznaczony do deportacji w głąb ZSRR. Wraz z innymi więźniami był już w bydlęcym wagonie. Transport uratowali jednak kolejarze wileńscy, którzy od wagonów zapełnionych strażą więzienną i funkcjonariuszami NKWD skrycie odczepili wagon z więźniami. Lokomotywa ze strażnikami pojechała dalej, a w tym czasie przygotowani już AK-owcy rozbili wagon i więźniowie szczęśliwie uciekli do swoich rodzin. Kiedy wspomniany krewny stanął w drzwiach naszego mieszkania - bo do swojego bał się wracać - zapytaliśmy, jak się uratował? A on pokazał ów maleńki obrazek Bożego Miłosierdzia, którego nie znaleźli przeprowadzający bardzo szczegółową rewizję enkawudziści, i powiedział: "To on mnie uratował". Po wojnie repatrianci dziękowali Bożemu Miłosierdziu, że jeszcze są na wolności. Gromadzili się w kościele farnym w Białymstoku prywatnie, by o godz. 15, jak tego nauczał Chrystus, w grupkach publicznie odmawiać koronkę do Miłosierdzia Bożego. Pamiętam te grupy. Jako wikariusz parani farnej w latach 1955-1957 znałem parę tych osób i wiedziałem, że są z Wilna. Warto też pamiętać, że usunięty rozkazem Stalina ze swojej stolicy arcybiskupiej metropolita wileński abp Romuald Jałbrzykowski w sierpniu 1945 r. przybył do Białegostoku. Tu przeniósł Kurię Arcybiskupią, wydział teologiczny z Uniwersytetu Stefana Batorego i Wyższe Seminarium Duchowne oraz Kapitułę Katedry Wileńskiej. W granicach PRL znalazła się wtedy zaledwie dziesiąta część archidiecezji wileńskiej. W jakże niełatwych warunkach zaczęła się nowa, powojenna praca. Wspomnę, że to właśnie abp Jałbrzykowski uratował ks. prof. Sopoćkę przed deportacją na Sybir czy w inne miejsce na nieludzkiej ziemi. Nie wiem, jak do abp. Jałbrzykowskiego doszła wieść, że ks. prof. Sopoćko postanowił zostać w Wilnie i zająć się nawracaniem obywateli ZSRR. Ale wiem, że metropolita zdecydował szybko, wzywając go telegramem, aby natychmiast przyjechał do Białegostoku. Jako przedwojennemu profesorowi teologii na Uniwersytecie Stefana Batorego poleci! podjąć pilnie wykłady. Jeżeli pamięć mnie nie myli, był to rok akademicki 1947/1948. Udała się ta repatriacja. Ksiądz Sopoćko przybył szczęśliwie i oprócz wykładów katechetyki, zaczął dalej pracować nad szerzeniem kultu Bożego Miłosierdzia wśród wiernych. Uczył nas, alumnów, rozumienia kultu i jego form. Miał tyle przekonujących argumentów, że nowe pokolenie kapłanów, święcone w Białymstoku, wychodziło do pracy duszpasterskiej bogatsze i o tę formą czci Boga. Wiedzieliśmy, że ks. prof. Sopoćko wiele pracuje od strony teologicznej, by dać mocne podstawy kultu Bożego Miłosierdzia. Pracował w oparciu o objawienia, które nakazał spisać s. Faustynie od roku 1933, kiedy został kanonicznie jej spowiednikiem. Znałem osobiście ks. prof. Sopoćkę od czasów wileńskich, a bliżej go poznałem, kiedy był moim spowiednikiem w wileńskim seminarium duchownym. Przerwa w moim kontakcie z ks. prof. Sopocką była dość długa, bo od roku 1951 do 1955 i od 1959 do 1970. To był czas moich studiów na KUL i profesury w Wyższym Seminarium Duchownym "Hosianum" w Olsztynie. Decyzją papieża Pawła VI zostałem powołany w roku 1969 na rządcę archidiecezji w Białymstoku w randze administratora apostolskiego. Sakrę przyjąłem 8 lutego 1970 r. Zostałem więc przełożonym ks. Sopocki. Ucieszył się, gdy się dowiedział, że jego uczeń i penitent znów przyszedł do pracy w macierzystej archidiecezji. Były to lata niełatwe. Wokół sprawy kultu Miłosierdzia Bożego też gromadziły się trudności. Pojawiła się notyfikacja Stolicy Apostolskiej, z roku - jeśli dobrze pamiętam - 1959 r. Czy główną przyczyną było wydawnictwo katolickie w Kanadzie, prowadzone przez katolickiego kapłana, który odważnie, ale na własną rękę propagował w piśmie i słowie kult Bożego Miłosierdzia? Przedobrzył sprawę, podając wyssaną z palca wiadomość, że umierając, Prymas kard. August Hlond wzywał Miłosierdzia Bożego. Niby bardzo pięknie, ale abp Baraniak, który przez długie lata był osobistym sekretarzem kard. Hlonda, był też świadkiem ostatnich chwil jego życia. Stwierdził jednak kompetentnie, że umierając kard. Hlond powtarzał: "Jak przyjdzie zwycięstwo, to przyjdzie przez Maryję". Ale notyfikacja Stolicy Apostolskiej być może nastąpiła także z innych racji. Ksiądz prof. Sopoćko podwoił prace, by doprowadzić do wyjaśnienia nieporozumień wokół kultu Miłosierdzia. Odbywało się to z korzyścią dla samego kultu. Prosił mnie wielokrotnie, by jego opracowania przekazywać Prymasowi kard. Stefanowi Wyszyńskiemu, i by on wnosił temat na Konferencję Episkopatu Polski. Spełniałem te życzenia. Niekiedy Ksiądz Prymas tłumaczył: "Nie ma odpowiedniej atmosfery, teraz nie". Oddawałem materiały ks. Sopoćce, ale on nie popadał w rozgoryczenie. Mówił do mnie: "A zobaczysz, Miłosierdzie Boże zwycięży". Kiedy zaistniał czas, że odwołano wcześniejsze zastrzeżenia, w prokatedrze białostockiej obraz Bożego Miłosierdzia został wywieszony do kultu publicznego. Razem z ks. Sopocką chodziliśmy po kościele, szukając najodpowiedniejszego miejsca. Wybrał miejsce widoczne dobrze w świątyni przy ołtarzu św. Antoniego. Teraz archikatedra białostocka ma specjalną kaplicę Miłosierdzia Bożego. Latem 1973 r. ks. prof. Michał Sopoćko, jako czciciel i propagator kultu Bożego Miłosierdzia, został włączony przeze mnie w poczet kanoników rzeczywistych Kapituły Katedralnej Wileńskiej. W 1974 r. obchodził 60-lecie kapłaństwa. A w roku 1975 odszedł do Domu Ojca. We wrześniu 2008 r. doczekał się wyniesienia na ołtarze jako błogosławiony. Kard. Henryk Gulbinowicz
Tekst pochodzi z Tygodnika |
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |