Maria MagdalenaSiedziała bezradnie koło wielkiego kamienia, wtopiona we wszechobecny pył wzgórza Golgoty. Był piękny dzień, słońce prażyło niemiłosiernie, a jednak nic nie pozwalało przebić się jego promieniom przez ciemne zasłony, które zakryły jej serce. Bo oto umierał On. Spojrzała w górę, gdzie na grubych palach skrzyżowanych poprzecznie przybito Jezusa. Cierpiał. Zmasakrowane ciało, sącząca się krew i ropa przyciągały nienasycone muchy, których nikt nie chciał odganiać. Poraniona cierniami głowa zwisała na zakrwawionej piersi, podnosząc się i opadając nieregularnie w rytm oddechu. Oddechu... Jednak jeszcze żyje. Tak bardzo chciała, aby ten koszmar już się skończył, by ta bestialska orgia już się skończyła. Spojrzała w lewo, gdzie najmłodszy z uczniów podtrzymywał Matkę. Jej twarz, nieruchome oczy wpatrzone w oczy Jezusa, wyrażały przeogromne cierpienie, jakby miecz boleści przeszywał jej duszę. Jej matczyne serce wiedziało dlaczego. Już nie płakała, jej serce biło zgodnie z rytmem jego serca, niewinnego, czystego i potulnego, jak baranka, którego prowadzą na rzeź... Nie umierał samotnie. Po obu stronach jego krzyża znajdowały się dwa inne krzyże. To na nich w bolesnej agonii konali złoczyńcy, umierając śmiercią niewolników. Trzy nagie, obite, opuchnięte ciała na tle błękitnego nieba jawiły się jak trzy samotne cienie. Nie... samotność to nieodpowiednie słowo. Przecież w cieniu ciernistego krzewu rozłożyli się oprawcy, rzucając los o Jego szaty. Pijani, brudni, bezlitośni, czekali z niecierpliwością, kiedy te żydowskie psy w końcu zdechną. Przecież trzeba wreszcie stąd pójść, odebrać zapłatę za dobrze wykonaną robotę, pić, napełniać swe żołądki i łapać chwile uciech z kobietami nie najcięższych obyczajów... Tak, nie ma lepszych w całej Jerozolimie. Oni, słynna gwardia od wieszania niewolników, przygważdżania psów jednym uderzeniem młota... Są najlepsi. Jeden z nich, ten, który bez najmniejszego wahania przebijał dłonie i stopy Jezusa wielkimi stalowymi gwoźdźmi, zniecierpliwiony ślimaczym tempem ich umierania, wstał, wziął do ręki drewnianą, okutą pałkę, aby strzaskać golenie złoczyńcom. Niech umierają szybciej, zanim zabraknie wina. Zbliżył się, podniósł rękę... Rozległ się trzask łamanych kości, przeraźliwy ryk zakłócił ciszę południa, potem drugi. Dwóch psów już zdechło. Kiedy podszedł do trzeciego złoczyńcy, zobaczył, że ten już nie żyje. Wtedy drugi oprawca wziął włócznię i wbił z całej siły w nabrzmiały bok. Żelazny grot rozorał wnętrzności, przebił płuca, precyzyjnie dosięgając serca. Jak z najczystszego źródła żywej wody wypłynęła krew i woda, spływając po nieruchomym ciele, obmywając gwoździe, którymi przybito jego stopy. Maria z Magdali patrzyła tępym wzrokiem, jak kropla za kroplą sączyła się na ziemię krew. Chciała choćby w tym momencie być kielichem, który zbierze w swoją czarę drogocenny napój, chciała podejść i objąć stopy swojego przyjaciela, ucałować je i złożyć ostatni hołd. Chciała, ale cóż z tego. Oto brutalny policzek jednego z oprawców odrzucił ją na kilka kroków. Leżała skulona, łkając i cierpiąc."Boże, gdzie jesteś, dlaczego na to pozwalasz? Boże mój, Boże mój... czemuś nas opuścił..." W odpowiedzi na wołanie serca przepełnionego bólem zerwał się gwałtowny wicher, niebo zapełniło się gęstymi, czarnymi chmurami, jakby słońce nie chciało oglądać tej strasznej sceny... Ziemia zaczęła drżeć, skały pękać a zasłona w Przybytku rozdarła się na dwoje... Tak oddał życie ten, który przywrócił ją do życia. Dał jej życie. On sam był życiem. Maria Magdalena przypomniała sobie ten moment. Tak, gdyby nie On, zginęłaby jak pies pod uderzeniami kamieni, gdy rozwścieczony tłum wlókł ją za włosy poza miasto by dopełnić sądu Bożego. To tamtego dnia leżała w kurzu, czekając na decydujące uderzenie kamienia, na cios, który zakończy jej hańbę... Bo przecież była nierządnicą, sprzedajną kobietą, zwierzęciem, które zaspokajało najgorsze pragnienia samców, którzy już chwilę później okazywali się porządnymi ojcami, mężami a nawet uczonymi w Piśmie... Nikt, absolutnie nikt nie zainteresował się, co przeżywała w swoim sercu, kiedy skończyła się noc, upojna, bogata w kilka należnych "zapłat dla psów" otrzymywanych od tych, którzy wychodzili, by już za moment szeptać święte słowa "Sh'ma Israel"... Czuła się niesamowicie brudna, poraniona, skrzywdzona. Brzydziła się tym, co robi, ale nikt nie nauczył jej jak można żyć inaczej. Każdego dnia budziła się z myślą, że już więcej tego nie zrobi, że założy rodzinę, zacznie normalnie żyć. Tak bardzo tego pragnęła. Było to normalne pragnienie dziewczyny oszukiwanej przez życie, której wyznawano nawet miłość, byleby tylko osiągnąć zaspokojenie swych potrzeb a potem zniknąć bez jednego słowa. Wiele razy myślała, że to będzie proste, jednak raz rozbudzone zmysły nie chciały się uciszyć, wyły z bólu, kiedy były niezaspokajane. Rozum, serce, każdy oddech wołał rozpaczliwe nieeee, ale ciało, skażone nieczystością nie potrafiło zmusić się do uległości. Łatwo było zacząć, ale jeszcze łatwiej było powiedzieć, nie wykonać, że to już naprawdę koniec. Nie przypuszczała, że każde zbliżenie wyryje w jej duszy jakieś niezatarte piętno, bruzdę, którą mogła uleczyć jedynie prawdziwa miłość. W sumie dawało to nawet poczucie szczęścia, kiedy szeptano jej, że jest kochana, pożądana, choćby przez ten krótki moment. Tak, kochana... a przecież była sierotą, znajdą, nie wiedziała kim są rodzice, czy ma jakieś rodzeństwo, co to znaczy normalnie żyć i kochać. To dla tej ulotnej chwili z taką starannością pielęgnowała swoje ciało, upinała włosy w misteryjna fryzurę, podkreślając również czerń oczu, by kusić, przyciągać, by wabić jednym spojrzeniem... Jej atutem było kształtne ciało, które podkreślała zwiewną szatą z prześwitującego jedwabiu sprowadzonego aż z Persji. Rzeczywiście była piękna. Widok nierządnicy, której każdy ruch emanował pożądaniem, budził najdziksze instynkty, rozpalał zmysły żołnierzy, starszych ludu, mężów i synów Izraela... Pewnego dnia przygarnął ją jakiś człowiek z Magdali i nauczył, jak być miłą dla innych i czerpać z tego zysk. Wykorzystał jej zagubienie życiowe, że jako dziecko pragnęła choć odrobiny miłości. Dlatego tak łatwo dała się mu wykorzystać. Umiała jedynie to, ale... poznała też, jak brutalny i bezwzględny może być świat pożądania. Nie raz tylko uciekała przed pijanym, brudnym samcem, który nie liczył się z jej ciałem... Kilkakrotnie musiała odchorować noc, w której była brutalnie bita, bo nie spełniła oczekiwań... A ten szczególny moment... Był to czas Święta Namiotów, jesienna pora, kiedy nadchodziła pora składania owoców ziemi i pracy rąk ludzkich. Ogromne rzesze synów i córek Izraela przybywało, aby złożyć swój dar. Nie lubiła tego jarmarku. Osiem dni trwał zgiełk, ryk zarzynanych baranów i owiec drażnił ją, poza tym wszędzie unosił się smród palonych kości a powietrze roiło się od much i rozmaitego świństwa. Ale miało to i swoją drugą, lepszą stronę. Był to dla niej okres obfitych łowów, polowania na osamotnionych, spragnionych miłości mężczyzn. Ale musiała też zachować ostrożność. Każde pochwycenie na rozkoszy poza łożem małżeńskim mogło skończyć się ukamienowaniem. O mały włos a zabito by ją bez cienia litości, tak przecież kazało Prawo Mojżesza. Całe szczęście, że próba "gorzkiej wody" wypadała pomyślnie. Tak przecież doświadczano większość z jej licznych towarzyszek. Zbierano pył, kurz i resztki odchodów z placu świątynnego, mieszano z wodą i kazano wypijać. "Jeśli byłaś niewinna, to ci nie zaszkodzi. Jeśli zaszkodzi, zgrzeszyłaś przeciw Jahwe i musisz za to odpokutować". Jej żołądek okazywał się na tyle silny, że przechodziło to prawie bezboleśnie. Dużo niewinnie oskarżanych córek Izraela straciło jednak swe życie, tylko dlatego, że ta próba okazała się dla nich zbyt bolesna. Miała dużo szczęścia, ale tamten poranek był zupełnie inny... Pochwycili ją, kiedy właśnie kończyli... Usłyszała trzask wyłamywanych drzwi, tupot stóp gdy wbiegali po wąskiej drabinie na górę, gdzie się znajdowali. Wbiegło ich siedmiu, wszyscy faryzeusze, w rękach trzymali skórzane powrozy, jak do wiązania kozłów przy jatce... Zauważyła ten obleśny uśmiech z jakim wpatrywali się w jej nagie ciało, drżące jeszcze od miłosnych uniesień. Stanęli dokoła, sycąc się jej widokiem, każdym spojrzeniem spijali jej nagość, żądni krwi jak zgłodniałe lwy na pustyni... Poczuła lęk przed tym co miało nastąpić. Nie żeby było to jakieś zaskoczenie. Zaczynając przygodę z własnym ciałem zgadzała się na to, że pewnego dnia mogła zostać odkryta. Nigdy nie przypuszczała, że ten dzień nastąpi tak szybko. W jej sercu pojawiła się nienawiść do Żydów, wśród których była tylko narzędziem do spełniania zachcianek mężczyzny. Spragniony gorących wrażeń lewita został wygnany, bez najmniejszego wyrzutu ze strony faryzeuszów. W pośpiechu zabrał tunikę i uciekł. Jemu najwyżej pozostanie wstyd, że dał się nakryć w domu takiej jak ona. Ale to przecież jej wina... Ubieraj się suko! - twardy jak diament głos wychodził z ust najstarszego, siwobrodego Eleazara ben Azaria - Tym razem już nam nie umkniesz. Oddasz dzisiaj chwałę Jahwe. Trzeba oczyścić Jeruzalem z takich jak ty... Kamienie płaczą nad twoją hańbą... Kilkoma kopniakami zmusił ją do powstania. Ze złością szarpnął i odrzucił pod ścianę jedwabne prześcieradła pachnące jeszcze mirrą, kasją i aloesem. Maria nałożyła po raz ostatni strój nierządnicy, czując, że za kilka chwil kamienie przetną nić młodego przecież życia. Wyciągnęli ją na ulicę, gdzie dopiero zaczynał się poranny ruch. Widok siedmiu sprawiedliwych szarpiących za włosy ladacznicę wywołał niemałe poruszenie. Kilka chwil później wśród bicia i poniżających wrzasków dotarli do murów otaczających Świątynię. Zewsząd słychać było wzburzone głosy. Z każdym krokiem narastało święte oburzenie. - Zabić! Ukamienować! Skończyć z nią! - Rozentuzjazmowany tłum żądny krwi podniecał się możliwością obejrzenia darmowych igrzysk. Zaczęto już nawet szukać kamieni. Trzeba tylko wywlec taką poza mury miasta i zmyć plamę na honorze Izraela. Siwobrody uśmiechnął się do innych Świątobliwych. Wszystko szło po ich myśli. To już za moment będą mieli na Niego jakiś haczyk. Zobaczą, czy stanie po stronie Mojżesza czy też znienawidzonych Rzymian. Nie będzie byle jaki proroczyna podburzać ich autorytetu. Teraz chodzi o zdobycie przychylności tłumu. Tak... Wszystko dzisiaj układało się po jego myśli. Nie na darmo Jahwe wyświadczył mu tę wielką przysługę; oto w ciągu jednej nocy jego głowa stała się biała, co dało mu pozycję mędrca oświeconego przez Najświętszego. - Synowie i córki Izraela! - jego czysty głos rozległ się jak głos porannych trąb świątynnych - Spójrzcie. Zaledwie przed chwilą ta oto wyrodna córa zamieszkująca pośród naszego ludu złamała święte Prawo naszego Ojca Mojżesza. Popełniła cudzołóstwo. Już od wielu lat kusiła i nęciła naszych braci, aby zbezcześcić nasze rodziny, wzbudzić zamęt... splamiła nasz naród... Czy możemy pozwolić, aby nasz honor został zbrukany, by Jahwe zagniewał się na nas?! Cóż mamy czynić? Czy możemy tolerować zło pośród nas? Z zaciśniętych kurczowo pięści trzymających kamienie odczytać można było tylko jedną odpowiedź. - Śmierć! Śmierć, trzeba skończyć hańbę... Usuńmy zło spośród nas... Za miasto z nią... Jakaś otyła handlarka oliwą, śmierdząca łojem i potem, podeszła z boku i plunęła Marii Magdalenie w twarz, po czym szarpiąc ją za włosy, przewróciła na ziemię. Rozległ się śmiech. Za chwilę podbiegały kolejne kobiety spluwając na nią wśród przekleństw i szyderstw. Czuła się jak trędowata, chciała podnieść się, ale uderzenia kijem skutecznie pozbawiły jej tej możliwości. Pozostało jej tylko jedno. Modlitwa... W głębi serca wyszeptała: "Jahwe, ratuj. Zabij mnie Ty sam, ale ocal resztkę mojej godności..." Za chwilę kilkoma uderzeniami zmuszono ją do powstania. Jak zbity pies podniosła głowę i z nienawiścią wejrzała na szyderczo spoglądający tłum. Ruszyli ku miejscu kaźni, zbierając po drodze kamienie, by sprawnie wykonać sprawiedliwość Bożą... Nagle idący na czele rozwrzeszczanego tłumu Eleazar ben Azaria podniósł rękę, dając znak do zatrzymania się. Rozkazał zrobić mur dokoła ladacznicy... Rozstąpili się i stanęli tworząc okrąg, nie wypuszczając z rąk białych kamieni. Maria Magdalena osunęła się w pył drogi, oczekując na śmiertelny cios. Zamknęła oczy. Jej serce już prawie przestało bić, każdy oddech przynosił ból... Śmierć... - Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? - Głos Siwobrodego zabrzmiał niezwykle szyderczo. Magdalena otworzyła oczy, podniosła głowę i zobaczyła coś, co nią wstrząsnęło. Kilkadziesiąt łokci przed nią, na dużym kamieniu siedział wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w tunikę, ręcznie tkaną, obuty w sandały, a jego twarz... Właśnie. Nigdy nie widziała podobnej twarzy mężczyzny. Nie żeby był piękny, tu nie chodziło o urodę. Nigdy w życiu nie widziała takich oczu, których jedno spojrzenie docierało aż do najgłębszych zakamarków duszy, budziło jakieś dziwne uczucie, którego dawno już nie doświadczała... pokój... nadzieję... Samo jego otoczenie budziło odrazę. Oto wokół niego w promieniu kilkunastu łokci rozłożyła się grupa kalek, ślepców, chorych, tych, którymi się zawsze brzydziła. Siedzieli wpatrzeni w niego a w ich oczach wypisany był jakiś blask, jakaś nadzieja, że pomimo tego cierpienia mogą być normalnymi ludźmi. Dziwne. W tej chwili poczuła się jedną z tych ludzi, przynajmniej chciała być jedną z nich. Słyszała o Nim już wcześniej, że jest to jakiś nowy prorok, uzdrowiciel... Niektórzy mówili otwarcie, że to cudotwórca, podobno wskrzesił córeczkę Jaira, ale to już pewnie ludzka przesada... Inni znowu, że to wichrzyciel, że łamie święte Prawo Izraela, pracuje w szabat, podburza lud. Nie wiedziała co o tym sądzić. Teraz, w jego spojrzeniu odczytała, że nie mógł być to ktoś zły, choć i tak mówiono... ... cóż mamy czynić, Nauczycielu - ostrym tonem nalegał ben Azaria - cały lud jest zgodny, że ktoś musi ponieść karę. Trzeba z nią skończyć... Jezus podniósł się z miejsca gdzie siedział, bez jednego słowa wziął do ręki patyk i zaczął coś pisać na piasku. Jeden wyraz, potem następny... Zaciekawiony tłum pochylił się i próbował rozszyfrować tajemnicze znaki, jednak niewielu z nich potrafiło czytać. Eleazar czuł, że jego pozycja znowu został osłabiona. Jezus zaś wyprostował się, spojrzał na niego i spokojnym głosem powiedział: - Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień... Po czym pochyliwszy się ponownie kontynuował pisanie. Rozzłoszczony porażką Siwobrody odrzucił kamień, rozpychając się przeszedł pomiędzy tłumem i zniknął w oddali. Pozostali sprawiedliwi rozejrzeli się dokoła, po czym spuścili oczy i odeszli ze wstydem. Jezus powtórzył: - Jeśli ktoś z was jest bez winy, niech rzuci w nią kamień. Wtedy jeden po drugim, w głębokim milczeniu, zaczęli się rozchodzić, aż do ostatniego. Pozostali jedynie oni dwoje, a z oddalenia przyglądało się kilku grzeszników, chorych, cierpiących, odrzuconych... Maria zanosiła się płaczem, krople łez spływały po jej twarzy zostawiając ciemne strużki na policzkach. Nie mogła uwierzyć w to co się stało... Z tego letargu wybudził ja delikatny, łagodny dotyk tego człowieka. Ujął ją za ramię, podniósł i delikatnym ruchem oczyścił jej twarz z plwocin i brudu skrajem rękawa swej tuniki. Ale wtedy łzy zaczęły płynąć jeszcze gwałtowniej, obmywając już nie tylko twarz ale i poranione serce. - Kobieto - zapytał - gdzież oni są, nikt Cię nie potępił? Rozejrzała się dokoła, po niedawnych katach pozostały jedynie porzucone bezładnie kamienie... Spragniony krwi tłum rozpłynął się bezszelestnie trawiąc w swym wnętrzu zdecydowane słowa Jezusa... Głazy, które miały płakać nad jej hańbą leżały teraz jak milczący świadkowie tej niesamowitej sceny. - Nikt, Panie... Jezus spojrzał z delikatnym uśmiechem w jej oczy. Powiedział słowa, które do dziś zapadły w jej sercu. - I ja Ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz... To ona powinna wisieć na drzewie hańby a nie On, który dał jej nowe życie i nie tylko życie... Ukazywał jej niesamowity świat miłości i przyjaźni, czystej, wolnej od brudu cielesnej pożądliwości, miłości czasami trudnej i wymagającej wyrzeczeń, ale przez to fascynującej. Uczył, że prawdziwa miłość przekracza świat zmysłów i uczuć, że często związana jest z ofiarą... Przysłuchiwała się Jego słowom, które jak najdroższy balsam przyspieszały gojenie się dawnych ran. Przyglądała się, jak z grupką podobnych Mu szaleńców pochylał się nad każdym cierpiącym, uzdrawiał chorych i dawał nadzieję, zwłaszcza odrzuconym przez wszystkich. Z każdym dniem stawała się mocniejsza i piękniejsza sercem. Pokazał jej szczęście bycia dziecięciem Bożym, które zawsze ma szansę powrotu do Ojca, jak marnotrawny syn. To On powiedział, że nikt nie ma większej miłości od tego, kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich a teraz dał tego dowód... Tak oto umierał Zbrodniarz, którego największym przestępstwem było umiłowanie człowieka i pragnienie jego szczęścia... Wpatrywała się więc w każdą kroplę jego krwi, sączącą się z jego przebitego serca i miała jakąś dziwną, szaloną nadzieję, że ta Miłość nie może umrzeć, że jeszcze kiedyś ją spotka. Albowiem nic nie przezwycięży miłości. Wody wielkie nie zdołają jej ugasić, nie zatopią jej rzeki. Bo jak śmierć jest miłość, potężniejsza jest... Arkadiusz Wawer
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |