Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Życie w kwiatach

Polacy kochają kwiaty. Ale teraz bardziej egoistycznie niż dawniej. Zamienili ulotne bukiety na plastikowe miotfy, które postoją dłużej. Tylko kwiaciarze z bazaru przy Bakalarskiej nie zmienili się od czasów, kiedy stali jeszcze pod Halą Mirowską.

Od dziesięciu lat Bakalarska - choć wielu kupujących wciąż nazywa to miejsce giełdą "przy Łopuszańskiej" - jest najbardziej kolorową i pachnącą ulicą w mieście. Niewielu o tym wie, ale prawdziwy klimat tej ulicy można poczuć tylko w nocy. Przy świetle ulicznych latarni, tuż po północy, zaczynają zjeżdżać tu handlarze kwiatów z dalekich terenów. Dawniej warszawska kwiatowa giełda była największa w Polsce i zaglądali na nią kupcy z całego kraju, ale i dziś nie brakuje tu nocnych marków.

OSTATNIE POŻEGNANIE

Był początek lat 60. Pan Zbyszek pomagał swojemu ojcu w handlu niemal od dziecka. Pamięta jeszcze, kiedy sprzedawali przy Hali Mirowskiej. Potem ojciec zostawił mu cały biznes, a pan Zbyszek przeniósł się na ulicę św. Wincentego. Potem stał jeszcze przy Hali Kopińskiej, aż w końcu zaczął handlować na rogu Łopuszańskiej i Alei Krakowskiej. Tam zaczęło swoją "karierę" wielu warszawskich kwiaciarzy i kwiaciarek. Przyszedł jednak czas, że musieli się wynieść i stamtąd, aby zrobić miejsce dla planowanego McDonalda. Kilkuset kupców przeniosło się więc przecznicę dalej, na ulicę Bakalarska. Dziś 140 pawilonów, oprócz tego namioty, kioski, stoliki, połówki. - A także kwiaty prosto "z ręki" - wylicza Tadeusz Dudzik, kierownik. - Systematycznie zwiększaliśmy powierzchnię. Obecnie wykorzystujemy maksymalną ilość przestrzeni, czyli 35 tys. mkw.

- Dwieście pięćdziesiąt zł miesięcznie za miejsce pod wiatą plus 6 zł opłaty parkingowej i można handlować - mówi. - Ja róże robię już ponad 20 lat, nie mogę sprzedawać innych, bo kolega po lewej ma gerbery, po prawej chryzantemy, dalej są margerytki, potem kalie i znowu róże, ale te mniejsze. Nie mogę mieć tego samego, bo kto by u mnie kupił, a tak siedzę tu do pierwszych mrozów i potem wracam aż na wiosnę - opowiada Henryk. Był dawniej taki schemat: goździki, asparagus, następny!

- A na koniec wstążka: ostatnie pożegnanie, co? - puszcza oko pan Zbyszek i wszyscy wybuchają śmiechem.

KWIATKI, BRATKI I STOKROTKI

Ruch zaczyna się około godziny drugiej nad ranem. Samochody osobowe lub busy podjeżdżają na wielki plac. Nikt się nie spieszy. Niektóre kwiaty udają, że jeszcze śpią, chowając swoje piękno w małych pączkach. Ustawiane są w wielkich wazonach, kolejno wzdłuż ścieżek, tworząc namiastkę ogrodu. Pierwsi klienci to właściciele firm dekoratorskich, hurtowni, kwiaciarni lub... domów pogrzebowych.

- Przyjeżdżam tu dwa razy w tygodniu po dostawy do kwiaciarni na Starym Mieście. To jasne, że zaopatrują się tutaj wszystkie warszawskie kwiaciarnie, bo jest najtaniej - tłumaczy pan Jacek, dostawca. - Kiedyś przyjeżdżali tu ludzie z całej Polski. Teraz już w niemal każdym większym mieście są takie targowiska. U nas są jeszcze Bronisze, ale tu mam swoich stałych sprzedawców i wiem, że nie wcisną mi starych kwiatów - mówi, a w trakcie rozmowy małe kombi zapełnia się kwiatami aż pod sam sufit. Ciasno upakowane bukiety znajdą się w sklepie jeszcze tego samego ranka.

Przez najbliższe cztery godziny, kiedy panuje jeszcze zupełna ciemność, właściciele kwiaciarni i hurtownicy przemierzają kilkakrotnie odcinek pomiędzy samochodem a stoiskami. Przebierają, targują się, a na koniec dźwigają naręcza różnych gatunków roślin, zasłaniające im cale pole widzenia.

Tuż po 6.00 zaczynają tu ściągać pobliscy mieszkańcy i odrębna grupa klientów pojawiająca się zawsze z pewną regularnością: zakonnice.

Czarne welony są tu wyjątkowo widoczne. Przesuwają się pomiędzy straganami, wybierając kolejne gatunki do ustalonej wcześniej kompozycji w zależności od okresu liturgicznego. - To nasi najbardziej wymagający klienci - śmieje się Jarosław. - Zdarza się, że zamówienie jest na przykład na kilkadziesiąt pochyłych róż, zielonych słoneczników albo brokatowych bukietów. Czasem trzeba nawet wskazać stoiska ze sztucznymi dodatkami, bo inaczej się nie da - żartuje ogrodnik.

Tuż przy bramie stoi namiot pana Janusza z całą kolekcją: - Zimowity, róże i astry już sprzedane, zostały jeszcze trzy wiadra słoneczników, ale ze dwie godzinki i te też pójdą, bo ludzie lubią słoneczniki. Przypominają im chyba odchodzące lato - tłumaczy sprzedawca.

- Swoją codzienną... a raczej conocną "służbę" - poprawia się pan Janusz - zaczynam zawsze od kawy. A te warunki to już kwestia przyzwyczajenia. Nauczyłem się spać krótko i intensywnie, czyli nawet dwie godziny na dobę - stwierdza. Bo kiedy kwiaciarz wraca z pracy nad ranem, czeka go drugi etat: w szklarni. Nawożenie, podlewanie, cięcie i przygotowywanie kolejnych paczek na następny dzień. Codziennie wycina jakąś część ogrodu, to co się nie sprzeda po kilku dniach ląduje na wielkiej pryzmie obornika pod następne sadzonki.

- Tyle lat sprzedaję kwiaty, ale kiedyś poprosiłem brata o zastępstwo i mi skubaniec sprzedał cały towar w ciągu kilku minut. Podeszło do niego trzech chłopaków i mówią do niego: "panie, a ile za wszystko?" - mówi Zbyszek. Dawniej to chłopaki mieli gest - śmieje się kwiaciarz.

USŁANE RÓŻAMI

Polska jest największym importerem kwiatów ciętych w Europie, ale kiedyś zniszczy nas ten import - powtarzają wszyscy ogrodnicy. Duża część kwiatów przyjeżdża prosto z Holandii. - Czasem nawet po tygodniu, ale oni są mistrzami w hodowli kwiatów. Łodygi holenderskich róż są grubsze niż naszych. A świeżą różę można poznać po tym, że ma dużo płatków w środku - tłumaczy jedna z kwiaciarek - bo wiadomo, że im bardziej więdnie to obrywa się te z wierzchu. Niektóre kwiaciarnie stosują także takie odżywki, które wlewa się do wody i dzięki temu cięte kwiaty mogą stać trochę dłużej. Ale te z Holandii i tak są nie do przebicia. Potrafią stać nawet i cztery tygodnie!

- Ja sprzedaję już ponad siedem lat - opowiada pani Joanna, stojąca wzdłuż kwietnego korowodu kwiatów w głównym pawilonie. Jej asortyment stanowią margerytki, tak chętnie kupowane" przez Polaków, bo wyglądają jak polne zerwane prosto z łąki. A przyjeżdżają też z Holandii. Na początku są w dwóch naturalnych kolorach: białym i żółtym, ale kwiaciarka szybko robi z nich tęczowe kolory. Do wody wrzuca jeden z 12 barwników. Kwiaty wciągają go przez łodygę i w ciągu 3-8 godzin stają się dumnymi prawie-rumiankami, o kolorach chabrów i wdzięku maków. - A może wrzosik na jesienny stół? - krzyczy pani Danusia stojąca tuż za rogiem. Ale wśród masy ciętych i doniczkowych kwiatów gdzieniegdzie spotyka się także sztuczne bukiety. - Tych mamy tu największy wybór. Wszystkie gatunki, jakie można kupić żywe i nie tylko takie!

Na wiosnę przodują żonkile, tulipany, konwalie, potem słoneczniki, w listopadzie chryzantemy, a zimą... choinki, ozdoby bożonarodzeniowe, bombki i stroiki. Większość kwiatów kupowanych jest wtedy "z okazji" - na imieniny, urodziny lub pogrzeby - reszta czeka na lepsze czasy. W końcu i tak kiedyś przychodzi wiosna.

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej