Jamna - Góra Pana BogaNie znajdziesz jej na żadnej z wielkich map, wznosi się tylko w tych pisanych sercem, otulona szumem borów i psalmów. Moja góra, Boża góra - Jamna.Zanim na horyzoncie wyłoni się Jamna, jest niekończąca się droga między wsiami, porozrzucanymi po połaciach ziemi. Przed oczyma przesuwają się kolejne kobierce pól. Koła odciskają ślady na asfalcie, bruku, aż w końcu na piasku, gubiąc za sobą wszystko to, co zwykliśmy nazywać normalnym życiem. Później jest już tylko gęsta mgta i ciemność, w której ginie droga. MÓDL SIĘ I PRACUJ Na Jamnej najważniejszy jest strzelisty kościół królujący nad okolicą. W nim wszyscy spotykają się co dzień rano. Z każdego domu okna wychodzą na kościół i wszystkie drogi prowadzą do niego - nawet te z najbardziej daleka. Wystarczy wejść na żwirową wstęgę, minąć aleję drzew obsypanych kwieciem, wspiąć się po kilkunastu schodach i już się jest na miejscu. Kościół jest przestronny, prosty, skąpany w słońcu. Przed nami rzędy krzeseł, ołtarz podtrzymywany przez drewniane anioły i Chrystus z rozpostartymi ramionami. Rozpoczyna się Msza Święta. Wchodzi o. Jan Góra, dominikanin, "bez którego niczego by nie było", jak powiedzieli mi miejscowi, jeszcze jeden zakonnik i czterech kilkuletnich ministrantów. Pod sklepieniem unosi się zapach sosnowych belek, kadzidła i kwiatów stojących przed ikoną Maryi. Wszyscy: dzieci, młodzież i dorośli wpatrują się w Nią. Słynącą łaskami Matkę Niezawodnej Nadziei. Tak jak teraz, gdy stoimy - przyjezdni i żyjący na tej ziemi od lat - połączeni łańcuchem dłoni i śpiewem psalmu, który przez cały dzień rozbrzmiewa w moich uszach. Wszystko jest tutaj tak bardzo inne: różowo-złoty brzask, dźwięk dzwonów zapraszający na jutrznię, smak świeżego chleba i osioł zwany Januszem, który chyba zna tajemnice wszystkich gości. Wszystko przenika zapach lata - także pokoje w domku u sióstr zakonnych, na skraju polany, gdzie nocuję. Ale ten zapach i anielski spokój to tylko przykrywka, pod którą toczy się wielka wewnętrzna walka mieszczucha. Nagle odpuszcza egoizm, lenistwo, pycha i zwykła słabość, nieporadność, brak umiejętności, gdy trzeba narąbać drewna, pomóc w sianokosach, posadzić drzewa na skarpach, posprzątać w kościele cźy ugotować obiad dla wszystkich. - Ojcze, ile jeszcze tej pracy? Ojcze, kiedy będzie przerwa? Ojcze... - chcę zapytać, ale słowa więzną w gardle. Po wspólnej modlitwie i obiedzie wyruszamy z ojcem w drogę. Mijamy drewniane figury świętych czuwających przy granicznym płocie, idziemy dalej, w dót doliny. Kłaniają się nam brzozy, olchy i potężne dęby, wysokie trawy łaskoczą ręce. W końcu dochodzimy do celu. Przed nami rozpościera się widok na kotlinę, w której centrum stoi niewielki budynek, otoczony czarnymi rzeźbami ludzi o zbolałych twarzach. Schodzimy ze wzgórza, na którym w dniach 25 i 26 września 1944 r. rozegrała się zwycięska bitwa batalionu "Barbara" 16 pułku piechoty Armii Krajowej. - Ta ziemia nosi w sobie Izy i krew - mówi ojciec, opowiadając dawne dzieje. Walkę Niemców z miejscową ludnością, śmierć matki z dziećmi, która w bezsilności zawierzyła się Matce Boskiej, śmierć chłopców i dziewcząt, którzy dopiero wchodzili w życie, podpalenie domu, w którym wszyscy się schronili... - Płonęli jak żywe pochodnie - wzdycha ojciec, schodząc w dół, wprost do kaplicy. Zamykamy drzwi. Przez chwilę modlimy się w milczeniu przed ikoną. - Chodźmy już, ojcze - proszę, wychodząc poza dom, na ścieżkę, tę samą, którą szli żołnierze i ich ofiary... Milczę przez całą drogę. BÓG CIĘ KOCHA Dopiero wraz wieczorną mgłą wracam do siebie. W Domu św. Jacka, nazywanym "akwarium" z powodu przeszklonej góry, zapala się światło. Siedzimy wszyscy w kręgu - ojciec, dwóch innych dominikanów, kilkunastu studentów, kilka osób z okolicznych miast, siwiuteńka urszulanka i przyjezdne małżeństwo profesorów. - Bóg cię kocha - wyznaje ojciec, wpatrując się w nasze twarze. - Wszyscy jesteśmy Jego dziećmi. Wszyscy zostaliśmy powołani, by .czynić dobro. Nagle stajemy się dla siebie braćmi i siostrami, wspieramy się na swoich ramionach, przytulamy i oddalamy swój przeszły żal. Wybaczamy tym, którzy zawiedli nas i których my zawiedliśmy w swoim życiu. Ktoś zakrywa ręką twarz, płacze ze szczęścia, ktoś inny wychodzi modlić się do kaplicy Jana Pawła II. Idę pomóc w kuchni mieszczącej się w Domu bł. Czesława. Przy zmywaku poznaję Agnieszkę i Gosię z pobliskiej wsi. Po skończeniu pracy siadamy przy jednej z ław, bierzemy dżem truskawkowy, chleb i ciastka ze spiżarni. Jemy, rozmawiamy, śmiejemy się. Dopiero teraz zauważam zniszczone ręce dziewcząt. Ich życie jest wypełnione ciężką pracą, ale i szacunkiem do rodziny i Boga, prostymi marzeniami. Nie chcą żyć jak bohaterowie z okładek kolorowych pism, nie marzą o wielkich kwotach na bankowym koncie ani o kluczykach do ekskluzywnych limuzyn. Są tak czyste i piękne, że aż nierealne; nie znają wielkomiejskiego zepsucia. Myślą o pomyślności dla swoich rodziców i o szczęśliwym zamążpójściu, kochającej się rodzinie, zdrowych dzieciach. Rozmyślam o nich, modląc się w kościele. Po raz pierwszy nie ma w nim nikogo poza mną i Bogiem. I oczami Maryi, która spoziera z ikony z taką czułością, że otwieram przed Nią swoje serce. GÓRA, KTÓRA PRZEMIENIA Następnego dnia spóźniam się na jutrznię i na śniadanie. W drodze siostra zakonna wita mnie pobłażliwym, ale serdecznym uśmiechem, takim jakim można powitać tego, kto wstaje w samo południe. Wszyscy już dawno pracują. Tylko konie, osioł i owca biegające przy stajni mają wolne. I kilkoro dzieci, które bujają się na prowizorycznej huśtawce stojącej na wzgórzu za stadniną. One też odkryły siłę tego miejsca - ukrytego wśród wzgórz, zagubionego wśród piaszczystych dróg i lasów czarnych jak noc, pod której osłoną przyjechałam. Wszystko jest tutaj zwrócone ku Bogu, ludziom i pracy. Wszyscy są tutaj wierni Bogu, żyjąc w harmonii ze wszystkim i wszystkimi - dziękujący za wszystko, co ich otacza, skupieni na pracy i pomocy. Przed domem ktoś rąbie drzewo, ktoś inny sadzi kwiaty, wiesza pościel, jedzie na zakupy do pobliskiego Zakliczyna... Tylko ja siedzę na ławce przed Domem św. Jacka i rozmyślam, robiąc notatki. Dopiero po południu opuszczam to miejsce, zabieram ze sobą Agnieszkę i Gosię, urywamy się na górę, do kościoła. Przekraczamy próg Bożego domu i wbiegamy na górę, na piętro dla chóru. Zupełnie nieoczekiwanie zaczynam śpiewać. Dziewczyny przez chwilę wahają się, dopóki nie słyszą, jak brnę dalej, fałszując; po chwili dołączają. Nasz śpiew, niedoskonały, ale prawdziwy, wypełnia kościół. Rozbrzmiewa, przenikając powietrze, dopóki nie słyszymy skrzypnięcia drzwi i tupotu stóp. Spoglądamy na dół. Nasze spojrzenia zderzają się z brązowymi oczami siostry zakonnej i grupy dzieci. Śpiewamy dalej, obserwując ich zarumienione twarze:
O Jamneńska kwietna Pani, Wiatr niesie słowa modlitwy, wykrada je na zewnątrz, oddając je przykościelnym drzewom, a one polecają je samemu Niebu. I taka jest właśnie Jamna. Miejsce szczególne, ukochane, wrastające w serce i wzrastające w nim z każdym dniem rozłąki. Miejsce o którym się myśli, marzy i śni. Miejsce, do którego tęsknię.
Dom Sw. Jacka, Jamna, Kaja Cudak
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |