Święty Mikołaj na opakKtoś ciężko i bardzo zmyślnie pracuje nad tym, aby to, co święte albo rozmienić na namiastki, albo wywrócić całkiem na opak. Tak się dzieje ze świętami Bożego Narodzenia, gdzie prostota i ubóstwo stajenki obrasta przepychem rodem z pałacu Heroda. Podobnie stało się ze świętym Mikołajem, którego z dyskretnego, bezinteresownego darczyńcy, zmieniono na sponsora Bogini Konsumpcji.Kiedy patrzę na ten rozrastający się biznes świąteczny, który odebrał Adwentowi całą jego powagę, ciszę i tęsknotę, to zauważam, że cały wysiłek owych biznesmanów i wspierających ich mediów, można byłoby streścić w takim zamiarze: "Co tu jeszcze ująć Bożemu Narodzeniu (i czym je zaśmiecić), aby nie miało już nic z Bożego Narodzenia? Co tu zrobić, by brzuch zdusił ducha?" No i mimo tylu starań, pieniędzy, prezentów, jedzenia (oczywiście wszystko dla ciała), duch jakoś nie bardzo się cieszy i ciasno mu i nudno w tej nadobfitości dóbr wszelakich. Jakoś nie bardzo się pamięta o tym, że najpierw musi być jakaś tęsknota, brak, żeby potem radość była wielka. Radość serca i duszy, a nie tylko chwilowa przyjemność dla ciała. Tej radości nie ma również z coraz to droższych prezentów, jakie dzieci zamawiają u św. Mikołaja, który ze świętym Biskupem ma chyba tylko podobne imię, bo zrobione z niego grubego krasnoluda, którego "świętą" powinnością jest jakoby zaspokajanie zachcianek dzieci i... supermarketów. Cały urok tego świętego polegał na tym, że uczył on radości z bezimiennego obdarowywania kogoś. A ten czerwony krasnolud uczy teraz tylko coraz większych wymagań i roszczeń, bo zamiast aniołków ma przy sobie speców od reklamy. Dziwna sprawa, że los św. Mikołaja jest również losem wielu rodziców, którym odebrana jest spora część radości z obdarowywania swoich pociech, bo jakoby "muszą" zaspokajać coraz większe ich potrzeby, bez liczenia na wdzięczność, wyrozumiałość czy wzajemność... Nie ma bowiem radości tam, gdzie nie ma braku, a jest tylko roszczenie i... nuda. Ostatnio opisałem dzieciom w "Aniele Stróżu" (dopowiadając w audycji radiowej) pewne zdarzenie p.t. "Groźny Mikołaj?". Pozwolę je tu odtworzyć. W dzień św. Mikołaja brat Jan miał zawsze mnóstwo roboty od rana do wieczora, bo miał naturalne długie srebrne włosy i brodę. Dlatego świetnie wyglądał w przebraniu św. Mikołaja, rozdając prezenty w szkole, w kościele, po domach dziecka i mieszkaniach. Było już ciemno, gdy zapukał do rodziny Abramów i wszedł tam w swojej biskupiej czapce i z wielkim pastorałem, mówiąc: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!". Odpowiedzieli mu tylko rodzice, bo bliźnięta Baśka i Bastek patrzyły na niego milcząc ze złymi minami. - "Gdzie masz nasze wszystkie prezenty? - krzyknął nagle Bastek - Dawaj je nam! Zobaczymy, czy jest tam wszystko, o co pisaliśmy w liście do św. Mikołaja." Brat Jan-Mikołaj zmarszczył siwe brwi i stuknął pastorałem, mówiąc: "A jeśli nie, to co?". Na to Bastek: "Jak to: co? Mama i tata są od tego, by kupować prezenty, a ty jesteś po to, by je nam przynosić." Brat Jan pierwszy raz spotkał tak niedobre dzieci. Stuknął mocniej pastorałem i powiedział: "A wy jesteście po to, aby was ukarać! Odniosę te prezenty tam, gdzie ich już nie znajdziecie, bo się wam nie należą!". Chwycił worek i wyszedł. Po chwili wrócił bez niego, potrząsając groźnie pastorałem. Bliźniaki (jak i ich rodzice) patrzyły na niego zdumione i coraz bardziej przestraszone, gdy mówił: "Straciliście nie tylko te prezenty. Ale pomyślałem, że odbiorę wam dziś prezenty, jakie macie od Pana Boga - waszych rodziców. Wezmę ich do domu dziecka. Tam się dopiero nimi dzieciaki ucieszą i podziękują im nawet za sam uśmiech..." Baśka nagle rzuciła się do taty, chwytając go za szyję i krzycząc: "Ja taty nie oddam! Ja go kocham!" Podobnie krzyczał Bastek, ściskając mamę. Zaczęli oboje prosić ze łzami: "Zostaw nam mamę i tatę, św. Mikołaju! Nie chcemy już innych prezentów. Oni nam wystarczą!" Brat Jan-Mikołaj uśmiechnął się szeroko, a razem z nim rodzice bliźniaków.
W audycji radiowej zapytałem Małą, z którą tam się przekomarzam, czy ma prezent dla św. Mikołaja. Zdziwiła się bardzo, jak chyba większość dzieciaków, przyzwyczajonych, że to one mają być obdarowywane i to jeszcze według oczekiwań i mody Jednak tradycja Bożenarodzeniowych podarków wzięła się od tego porywu serca pasterzy, co nawet nie pojęli, że mogą czymś obdarować samego Boga, jak i mądrze dobranych darów Mędrców, którzy chcieli obdarować Dziecię po królewsku. Ten świąteczny biznes niewiele ma wspólnego z tymi darami i z tymi intencjami, bo każe dyktować, brać i nawet nie bardzo dziękować, bo ponoć dzieciom się wszystko należy... Może najbardziej należy im się radość z obdarowania kogoś bliskiego, czymś nie kosztownym, ale z porywu zgadującego serca, bo i oni mogą obdarować dorosłych, jak ci biedni pasterze Jezusa. Ten prawdziwy św. Mikołaj Biskup obdarowywał tych, co nic nie mieli, co tęsknili za tym, co najprostsze i najpotrzebniejsze. I robił to trochę na podobieństwo Boga, który rzadko (chyba tylko grzesznikom) spełnia zachcianki, a o wiele częściej swoje obietnice spraw stokroć ważniejszych. Po to przecież przyszedł - nie jako sponsor czy dostarczyciel dóbr wszelkich, ale jako Nauczyciel Dobroci, która cieszy się radością obdarowanych i podniesionych na duchu. Warto odkryć to źródło radości, ale i wdzięk wdzięczności, którego brak tym, co wciąż chcą zbyt dużo dla siebie. A to jakoś nie uchodzi przy nagiej Dziecinie w okropnie ubogiej stajence... Brat Tadeusz Ruciński
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |