Wiara odświętna?Fakt, że od urodzenia żyjemy w kulturze o ustabilizowanym rytmie świąt, przeplatających się z dniami powszednimi, utrudnia nam zdumienie tym fenomenem religijnym, którym jest cotygodniowe święto.Żadna z religii Dalekiego Wschodu - ani hinduizm, ani konfucjanizm, ani buddyzm, ani szintoizm - żadna też z pierwotnych religii czarnej Afryki czy Indian amerykańskich nie zna święta, które byłoby analogiczne do żydowskiego szabatu, chrześcijańskiej niedzieli czy muzułmańskiego piątku. Tylko religie biblijne znają religijne święta, obchodzone regularnie co kilka dni, konkretnie - co siedem (kulturowo do religii biblijnych należy włączyć również islam, gdyż powstał on w kręgu bardzo wyraźnych wpływów żydowskich i chrześcijańskich). Ustanowienie cotygodniowego święta było praktyczną konsekwencją podstawowej obietnicy, którą wypełniony jest cały Stary Testament: że Bóg pragnie wchodzić w zażyłość ze swoimi wybranymi. Mircea Eliade napisał kiedyś, że w religii starożytnych Greków człowiek "nie śmie nawet pragnąć, by jego modlitwy mogły zrodzić jakąś zażyłość z bogiem". Otóż czciciele bóstw starogreckich nie różnili się tu od wyznawców wielu innych religii. Przeświadczenie, że dystansu, jakim oddzielony jest człowiek od bóstwa, w żaden sposób nie da się przekroczyć, jest wspólne wszystkim religiom niebiblijnym. Wyznawcom tych religii nigdy by nie przyszło do głowy, żeby za pomocą modlitw i ofiar szukać przyjaźni z Bogiem. Samą ideę zaprzyjaźnienia się z Bogiem odczuliby zapewne jako coś równie absurdalnego, jak wyobrażenie sobie suchej wody czy gorącego śniegu. Ich modlitwy i ofiary miały cel bardziej zwyczajny: starali się w ten sposób uśmierzyć gniew bogów oraz zapewnić sobie ich opiekę. Tak ukształtowana religijność nie tylko nie odczuwała potrzeby regularnego kontaktu z Bogiem, ale nieraz doświadczała lęku, aby nadmiernym naprzykrzaniem się Bogu nie wzbudzić w Nim podejrzeń, że próbujemy się z Nim spoufalić, i nie narazić się w ten sposób na Jego gniew. W tekstach starogreckich znajdziemy wiele świadectw tego lęku. BIBLIJNE SPOUFALENIE Dopiero biblijne objawienie, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo samego Boga, i że Bóg pierwszy szuka przymierza i przyjaźni z ludźmi, wprowadziło przewrót w kształtowaniu się naszych kontaktów z Bogiem. W zasięgu naszej wyobraźni pojawiła się możliwość, a nawet powinność codziennej modlitwy oraz częstego, przypadającego regularnie co kilka dni, świętowania jako podstawowych sposobów naszego zbliżania się do Boga i pielęgnowania naszej z Nim przyjaźni. Przy okazji warto zauważyć, że współczesne zjawisko odchodzenia od praktyk religijnych ma wiele cech zwyczajnego regresu do dawnej religijności pogańskiej. Wtedy człowiek w zasadzie uznawał Pana Boga, liczył na Jego opiekę i od czasu do czasu uciekał się do Niego za pomocą religijnych aktów, ale do głowy by mu nigdy nie przyszło, żeby się z Bogiem zaprzyjaźnić. Święta chrześcijańskie stanowią szczególną manifestację przybliżania się Boga do ludzi i Jego zapraszania nas do zażyłości z sobą. Musimy na nowo odkryć to, co w tak świeży sposób potrafili zauważyć autorzy Księgi Powtórzonego Prawa: "któryż naród wielki ma bogów tak bliskich, jak Pan, Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy?" (Pwt 4,7). Spróbujmy sobie uprzytomnić, jak często Pismo Święte mówi o tym, niespotykanym w innych religiach, Bożym pragnieniu, żeby człowiek stał się Jego przyjacielem. Już o Henochu i Noem czytamy, iż żyli "w przyjaźni z Bogiem" (Rdz 5,22.24; 6,9). Poruszaj ąco brzmią modlitwy, w których ludzie przypominają Bogu, że nie wolno Ci, Boże, zapomnieć o tym, że Abraham, nasz praojciec, to przecież Twój przyjaciel (por. Dn 3,35; 2 Krn 20,7). Największych mistyków ogarnia święta zazdrość, kiedy się dowiadują o tym, że "Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem" (Wj 33,1 1). Ale przecież Boska oferta przyjaźni nie jest ograniczona do osób wyjątkowych: "Pan przyjaźnie obcuje z tymi, którzy się Go boją, i powierza im swoje przymierze" (Ps 25,14). Prorok Izajasz w imieniu całego ludu wyśpiewuje swoje zafascynowanie Boskim Przyjacielem: "Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy!" (5,1). W Piśmie Świętym znajduje się wiele niezwykle odkrywczych obrazów tego niepojętego przybliżenia się Boga do ludzi. "Góry otaczają Jeruzalem; tak Pan otacza swój lud" (Ps 125,2). Bóg porównuje się do ptaka, który uczy swoje pisklęta prawdziwej wolności, a w razie potrzeby chroni je pod swymi skrzydłami (Wj 19,4; Ps 17,8; 36,8; 57,2; 61,5; 63,8; 91,4). Jest jak pasterz, który "pasie swą trzodę, gromadzi ją swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie" (Iz 40,11; por. Ps 23). Bóg jest porównywany nawet do pielęgniarki, mimo że język starohebrajski nie zna jeszcze tego wyrazu: swojego wiernego sługę "Pan pokrzepi nawet na łożu boleści, podczas choroby poprawi mu posłanie" (Ps 41,4). Szczególnie wymownie brzmi porównywanie się Boga do kochającej matki, która pochyla się z miłością i troską nad swoim dzieckiem: "Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten,.cp podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go" (Oz 11,4; por. Iz 49,15; 66,13; Ps 27,10). Otóż całe to doświadczenie Boga jako Kogoś Bardzo Bliskiego domagało się zupełnie nowej struktury kultu religijnego. Jest religijną oczywistością, że ze strony człowieka należy się Bogu coś w rodzaju wzajemności: jeśli Bóg raczył się do nas tak bardzo przybliżyć, to i my winniśmy się zbliżać do Boga. Regularność modlitwy, kultu i świętowania wyraża na sposób ludzki nasze pragnienie, że chcielibyśmy nieustannie być blisko Boga i w Jego świętej obecności przeżywać zmieniające się koleje naszego losu. Zbliżanie się bowiem Boga do nas jest zbliżaniem się do ludzi, a nie do przedmiotów; nie jest czymś automatycznym, Bóg oczekuje od nas dowodów, że nam na Jego bliskości zależy. "Przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was" - ujął to krótko Apostoł Jakub (4,8). "Pan jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają, wszystkich wzywających Go szczerze" (Ps 145,18). Rzecz jasna, trudno nawet porównywać tę bliskość, jaką Bóg ofiarowywał swoim wybranym w Starym Testamencie, z darem swojej życiodajnej obecności, jakiego Bóg nam udziela w Jezusie Chrystusie. Chodzi nie tylko o to, że Bóg Prawdziwy, Syn Jednorodzony, przez którego świat został stworzony i który "podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi" (Hbr 1,3; por. J 1,3; Koi l,16n), stał się jednym z nas. W Jezusie Chrystusie otrzymaliśmy zupełnie nowy, przekraczający wszelkie wyobrażenia przystęp do Przedwiecznego Ojca: "Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przez Mnie" (J 14,6). Polega on na tym, że mocą Ducha Świętego stajemy się Jego Ciałem, uczestnikami Jego Boskiego synostwa. Nie tu miejsce na rozwijanie tych fundamentalnych prawd Dobrej Nowiny. Wystarczy sobie uprzytomnić, że ten dostęp do Ojca, zamknięty nawet największym świętym Starego Testamentu (por. Mt 11,11; 1 Kor 3,10n), otwarty nam zosta! przez wiarę i chrzest (por. Mk 16,16), realizuje się zaś najszczególniej przez Eucharystię, której sprawowanie i spożywanie czyni nas coraz pełniej członkami Ciała Chrystusa (por. 1 Kor 10,16n). To właśnie dlatego sprawowanie Eucharystii stanowi samą istotę świętowania chrześcijańskiego. Spróbujmy sobie teraz uświadomić podstawowe wypaczenie, jakie zagraża religijnemu świętowaniu. Okazuje się bowiem, że od bliskości Boga katolik może uciekać nie tylko poprzez zaniechanie świętowania, czyli (jak to dość śmiesznie nazywa nasz współczesny język) poprzez zaniechanie praktyk religijnych, ale również poprzez świętowanie nieautentyczne. ŚWIĘTOWANIE BEZ HIPOKRYZJI Stoi zatem przed nami pytanie, czym się różni świętowanie autentyczne od nieautentycznego. Odpowiedź wydaje się prosta: świętowanie wtedy jest autentyczne, kiedy rzeczywiście uświęca nasze życie codzienne. Po to bowiem świętujemy naszą bliskość z Bogiem, żeby ona ogarniała nas całych, również w naszym życiu powszednim. Świętowanie nie może się kończyć na samym świętowaniu, bo wtedy traci ono swój sens, staje się rodzajem nielojalnej gry z Panem Bogiem: udajemy, że zależy nam na Jego bliskości, a tymczasem wygodnie nam z tym, żeby trzymać się od Niego raczej z daleka. Prawdopodobnie tylko w religiach biblijnych mógł się pojawić ten rodzaj religijnej hipokryzji, która niby to szuka bliskości z Bogiem, jednak nie zamierza porzucać grzechu; hipokryzji, która usiłuje zrealizować kwadratowe koło: nawracać się do Boga bez odwracania się od grzechu. Ale też Pismo Święte wielokrotnie przestrzega nas przed zakłamaniem w oddawaniu czci Bogu. Lud ten - skarży się Bóg w Księdze Izajasza - "zbliża się do Mnie tylko w słowach i sławi Mnie tylko wargami, podczas gdy serce jego jest z dala ode Mnie, ... a cześć jego dla Mnie jest tylko wyuczonym przez ludzi zwyczajem" (29,13; por. Mt 15,8n). Nie pomoże nam tu emocjonalne zaangażowanie na modlitwie. Prawdziwa jest tylko taka pobożność, która przynosi realne owoce: "Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie!», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie" (Mt 7,21). W podobny sposób prorocy demaskowali nieprawdę naszego świętowania. Co warte jest świętowanie, skoro niewiele zależy nam na tym, żeby się rzeczywiście zbliżyć do Boga? Skoro naszymi grzechami wykopaliśmy przepaść, która nas od Boga oddziela? (por. Iz 59,2). "Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzę całą duszą waszych świąt i obchodów" - przypomina najsłynniejszy chyba tekst na ten temat. Święta w Starym Testamencie są nazwane "świętami Pana", "świętami dla Pana" lub "świętami przed Panem". Otóż prorocy nigdy tych nazw nie używają w swoich wystąpieniach przeciw pustemu rytualizmowi świętowania. Kiedy mówią o świętach, którymi Pan się brzydzi i których nienawidzi, powiadają, że to są "wasze święta". Orygenes wyciąga stąd następujący wniosek: Bo nie zawsze nasze święta są świętami Pana; winniśmy tak świętować, aby było to zarazem prawdziwe święto dla naszego Pana. "Czy więc i Bóg ma swoje święta? Owszem, ma. Albowiem wielkim świętem jest dla Niego ludzkie zbawienie. Wyobraź sobie, jak cieszy się Bóg, kiedy ten, kto był rozpustnikiem, staje się czysty, gdy ten, kto był nieprawy, czci sprawiedliwość, a kto był bezbożnikiem, staje się pobożny! Wszystkie te nawrócenia poszczególnych ludzi tworzą święta dla Boga" ("Wykład Księgi Liczb", 23,2). W duchu tej logiki Orygenes często powtarza tezę, że dla chrześcijanina każdy dzień powinien być świętem. Również ci chrześcijanie, którzy przychodzą na Eucharystię tylko w niedzielę, tak winni postępować, aby cale ich życie było nieustannym świętem. To podkreślenie doprowadziło pierwotny Kościół do odprawiania Eucharystii w dni powszednie. Podsumowując ten fragment, można by powiedzieć tak: Jest wiara odświętna, wiara, której świąt Bóg nienawidzi, bo polegają one na udawaniu bliskości z Bogiem przez ludzi, którzy w rzeczywistości bardzo się od Boga oddalili. I jest wiara świętująca, wiara, dla której świętowanie jest napełnianiem się Bożą obecnością, tak aby również w życiu powszednim być jak najbliżej Boga. Rzecz jasna, rozróżnieniem tym wolno się posługiwać tylko w tym celu, aby wzmocnić w sobie i w innych pragnienie zbliżania się do Boga. Kto odwoływałby się do tego rozróżnienia w taki sposób, że niszczyłby te wątłe nitki, które wiążą jeszcze niektórych chrześcijan z Bogiem i Kościołem, byłby zwyczajnym duchowym szkodnikiem. Przyjrzyjmy się nieco bliżej wierze świętującej, to znaczy takiej, która możliwość rzeczywistego zbliżania się do Boga ceni sobie ponad wszystko. Jej przeciwieństwem jest nie tylko wiara odświętna, o której mówiliśmy przed chwilą. Warto tu odnotować jeszcze dwa inne wypaczenia wiary. Pierwsze z nich rozpowszechniło się w postawie, którą zwykliśmy określać: "wierzący, ale niepraktykujący". Wiara sprowadza się wówczas do tego, że ktoś przyznaje się do katolickiego światopoglądu oraz zachowuje poczucie jakiejś przynależności do Kościoła. Myślę, że między innymi do "wierzących niepraktykujących" odnosi się przestroga z Listu do Hebrajczyków: "Uważajcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego" (3,12). Inne wypaczenie wiary polega na pełnym pychy przeświadczeniu, że ja mogę sobie wypracować swoje własne, niezależne od Kościoła, sposoby kontaktu z Bogiem. Chodzi tu o tych katolików, którzy unikają wspólnego z całym Kościołem świętowania bliskości z Bogiem podczas Mszy świętej, twierdząc, że znacznie lepiej potrafią się modlić w czterech ścianach swego domu lub na łonie przyrody. Otóż katolik, który uległ temu błędowi, zapomina o tym, że Bóg "zamieszkuje światłość niedostępną i żaden z ludzi Go nie widział ani nie może zobaczyć" (1 Tm 6,16) i że dopiero "przez Pana naszego Jezusa Chrystusa uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej laski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej" (Rz 5,2). Toteż czym innym jest modlitwa prywatna, którą promieniuje uczestnictwo katolika w ustanowionej przez Chrystusa Eucharystii, czym innym zaś modlitwa prywatna, którą katolik usiłuje postawić w miejsce Eucharystii. Jest coś nielogicznego w tym, że ktoś uważa się za chrześcijanina, a zarazem praktycznie nie chce uznać prawdy, że tylko w Chrystusie i w sposób przez Niego wyznaczony możemy uzyskać przystęp do Przedwiecznego Ojca. SIŁA WSPÓLNOTY Na niezmiernie ważną cechę wiary świętującej wskazują najstarsze chrześcijańskie zachęty do wspólnego świętowania Eucharystii. "Niech nikt nie błądzi! - argumentuje ok. roku 108 święty Ignacy z Antiochii w swoim "Liście dó Efezjan" (5,2n) - Kto nie przebywa w pobliżu ołtarza, pozbawia się Chleba żywego. Jeśli bowiem wspólna modlitwa dwóch osób taką moc posiada, o ile większą ma moc modlitwa biskupa razem z całym Kościołem! Kto więc nie uczęszcza na wspólne zgromadzenia, unosi się pychą i osądził sam siebie. Napisano bowiem: Pysznym się Bóg sprzeciwia". Nie ulega wątpliwości - powtórzmy myśl świętego Ignacego własnymi słowami - że Kościół zgromadzony na Eucharystię stanowi coś niewyobrażalnie więcej niż sumę poszczególnych chrześcijan. Zresztą poszczególny chrześcijanin, jeśli unika spotkań eucharystycznych i nie ceni sobie Chleba żywego, nieuchronnie zmarnieje. W innym miejscu swojego Listu do Efezjan (13,1) Ignacy jeszcze inaczej podkreśla tę zupełnie nową jakość naszego wspólnego zbliżania się do Boga. Wciąż jednak Ignacego fascynuje moc, którą, gromadząc się na wspólnej Eucharystii, uzyskuje Kościół: "Starajcie się o to, by się częściej gromadzić na Eucharystię Bożą i na modlitwę pochwalną. Gdy się bowiem często schodzicie, słabną siły szatana i zgubna jego moc kruszy się jednością waszej wiary". Napisana kilkanaście lat wcześniej "Nauka dwunastu Apostołów" widzi we wspólnym gromadzeniu się chrześcijan najlepszy sposób na ochronę swojej wiary wobec naporu wzmagających się w czasach ostatecznych sil niezgody i rozproszenia: "Często się gromadźcie, ażeby szukać tego, co potrzebne waszym duszom. Na nic się bowiem wam nie przyda cały czas waszej wiary, jeśli nie będziecie doskonali w czasie ostatecznym." (16,2n). I to doprawdy nie przypadek, że zachęty do wspólnego świętowania są tak bardzo nasycone wezwaniami do trwania w wierze oraz do troski o wiarę swoich współwyznawców. Wystarczy pod tym kątem przypatrzyć się fragmentowi Hbr 10,23-27 czy ostatniemu rozdziałowi "Nauki dwunastu Apostołów". Niedzielna Eucharystia jest - powinna być - źródłem wiary dla całej uczestniczącej wspólnoty, szansą odnowienia również naszej wspólnotowej bliskości z Bogiem. W czasach postępującego zeświecczenia ten wymiar niedzielnej Eucharystii musi stać się przedmiotem wnikliwej uwagi i troski duszpasterskiej. Przecież nawet socjologowie powiadają, że laicyzacja współczesnych społeczeństw polega na zaniku wynikających z religii więzi społecznych, na tym, że wiara staje się dla poszczególnych chrześcijan sprawą tylko prywatną. Jacek Salij OP
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |