Dlaczego spowiedź?Coraz częściej spotykam się z pytaniem o sens spowiedzi. Nie są to pytania błahe czy niepoważne. Przeciwnie, w moim osobistym odczuciu dotykają żywego nerwu tożsamości chrześcijańskiej. Komu jest łatwo się spowiadać? Odpowiedź, że właśnie ów trud należy przyjąć jako pokutę, wydaje mi się dość tania, co więcej jawi mi się subtelnym szantażem w stylu: "A masz, nabroiłeś, to się wstydź! Chcesz mieć z Panem Bogiem sprawy uregulowane? Niech cię kosztuje, abyś zapamiętał!" . Nie o to chodzi, to oczywiste. Wierzę mądrości Kościoła, odnoszę się do jego wymagań jako do wymagań Matki - z zaufaniem. Będę więc szukał argumentów, które pomogą mi odkryć coś więcej w spowiedzi, niż to, co pamiętam z katechizmu, na który "chodziłem" wiele lat temu.Zacznę od spostrzeżenia tak oczywistego, że aż banalnego. Kiedy jesteśmy chorzy, gdy coś nam dolega, udajemy się do lekarza. Odnotowując w sobie sytuację odbiegającą od normy, udajemy się do tego, którego również Bóg stworzył i nakazał szanować. Przytoczę tekst trochę długi, ale bardzo ciekawy. 1 Czcij lekarza czcią należną z powodu jego posług, albowiem i jego stworzył Pan. 2 Od Najwyższego pochodzi uzdrowienie, i od Króla dar się otrzymuje. 3 Wiedza lekarza podnosi mu głowę, nawet i wobec możnowładców będą go podziwiać. 4 Pan stworzył z ziemi lekarstwa, a człowiek mądry nie będzie nimi gardził. 5 Czyż to nie drzewo wodę uczyniło słodką, aby moc Jego poznano? 6 On dał ludziom wiedzę, aby się wsławili dzięki Jego dziwnym dziełom. 7 Dzięki nim się leczy i ból usuwa, z nich aptekarz sporządza leki, 8 aby się nie kończyło Jego działanie i pokój od Niego był po całej ziemi. 9 Synu, w chorobie swej nie odwracaj się od Pana, ale módl się do Niego, a On cię uleczy. 10 Usuń przewrotność - wyprostuj ręce i oczyść serce z wszelkiego grzechu! 11 Ofiaruj kadzidło, złóż ofiarę dziękczynną z najczystszej mąki, i hojne dary, na jakie cię tylko stać. 12 Potem sprowadź lekarza, bo jego też stworzył Pan, nie odsuwaj się od niego, albowiem jest on ci potrzebny. 13 Jest czas, kiedy w ich rękach jest wyjście z choroby: 14 oni sami będą błagać Pana, aby dał im moc przyniesienia ulgi i uleczenia, celem zachowania życia. 15 Grzeszący przeciw Stwórcy swemu niech wpadnie w ręce lekarza! (Syr 38, 1-15). Powołanie lekarskie jest wprawdzie częściową, ale bardzo znaczącą odpowiedzią Boga na obecność choroby w świecie. Częściową, bo medycyna nie będzie nigdy w stanie usunąć choroby z powierzchni ziemi. Tak o chorobie, jak i o śmierci mówi biblijne Objawienie, że służą one objawieniu się mocy Bożej. Jest zaś znaczącą odpowiedzią przez swój charakter społeczny, bowiem angażuje ludzi, zbliża ich ku sobie, tworzy nowe płaszczyzny spotkań we wspólnym wysiłku w pokonywaniu wroga, jakim jest choroba. Przyjrzymy się bardzo drobnemu detalowi w tym zjawisku - roli słowa w terapii. Wiadomo powszechnie, że w procesie leczenia liczą się nie tylko wiedza i lekarstwo. W terapii istotną rolę odgrywa również słowo. Najpierw słowo wyznania ze strony chorego, co go boli, gdzie, od kiedy, dlaczego. Bez wyznania nie ma uzdrowienia. Bardzo rzadko można postawić trafną diagnozę tylko po symptomach, a jeśli ją nawet lekarz postawi, pozostałaby nieskuteczna bez współdziałania ze strony pacjenta. Istotne jest też słowo lekarza rozpoznającego schorzenie i aplikującego lekarstwo i kierującego chorym. Jaką zaś cenną pomocą w powrocie do zdrowia jest życzliwe, pełne ciepła, zainteresowania i oddania słowo lekarza kierowane do pacjenta! Ono często więcej znaczy niż aplikowane środki. Można śmiało powiedzieć, że powrót do zdrowia to najpierw dzieło słowa, wokół którego orbituje wiedza lekarska i farmakologia. Między stanami ciała i ducha człowieka istnieje nie tylko daleko idące podobieństwo, ale wręcz ścisła zależność. Mówią o tym jednym głosem mądre księgi i doświadczenie. Co się dzieje w porządku ducha, uzewnętrznia się poprzez ciało. Ciało jest lustrem ducha. Ludzkość wie o tym od dawna. Również Objawienie mówi na ten temat bardziej szczegółowo. Otóż według Pisma Świętego, które przekazuje nam prawdy objawione, istnieją dwa porządki: porządek prawa i porządek miłości. Postępowanie przeciw miłości, albo inaczej niemoralne, nazywa grzechem, a grzech chorobą. To natomiast co my potocznie określamy jako chorobę, jest według Biblii ilustracją grzechu. Tu małe uzupełnienie na temat różnicy między etyką a moralnością. Zasady etyczne są uchwytne i wytłumaczalne rozumem. Można je uzasadnić, wyjaśnić, obronić. Wypływają bowiem z rozumnej natury człowieka. Człowiek poznaje siebie i odczytuje między innymi jako podmiot czynów etycznych i moralnych. Moralność w swoim całokształcie domaga się głębszych uzasadnień i odniesień do porządku wiary. Co to znaczy? To znaczy, że niektóre wymogi: co czynić, a co zaniechać, można uzasadnić tylko wiarą. Grzech jest nie tylko pojęciem, jest rzeczywistością z porządku moralnego. Możemy go jakoś poznać i określić dopiero w świetle wiary. O ile pewne zachowania możemy uznać za " nieetyczne", ponieważ kłócą się ze zdrowym rozsądkiem, to inne będą czynami "niemoralnymi", grzesznymi, ponieważ łamią normy moralne, które pochodzą z Objawienia. By przejść do konkretu: kradzież lub złamanie danego słowa będzie czynem nieetycznym, ponieważ wystarczy zdrowy rozsądek, aby ocenić takie czyny za negatywne; inne zaś, jak na przykład praca zarobkowa w dni świąteczne po to, aby mieć więcej pieniędzy, będzie czynem moralnie nagannym, czyli grzechem, ponieważ to Objawienie poucza, że należy święcić dzień święty (III przykazanie) . Dekalog jest zestawem obowiązujących człowieka wierzącego norm i etycznych, i moralnych. Wiara religijna, ta, której źródłem jest Objawienie zawarte w Biblii i w nauczaniu Kościoła (Kościoła dlatego, że przejął on i organicznie rozwija tradycję Izraela i Jezusa oraz Jego Apostołów), uczy, że czyny etycznie i moralnie naganne są przejawem choroby ludzkiego ducha. Słowo to warunek istotny, obok łaski, dla uzyskania uzdrowienia. Inaczej mówiąc - wyznanie grzechów jest koniecznym warunkiem ich odpuszczenia. Dlaczego taki stanowczy warunek stawia Kościół? Ponieważ nie mógł wyciągnąć innego wniosku z wypowiedzi Chrystusa: "Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20, 22-23). Jak można bowiem rozumnie rozstrzygać, nie znając stanu rzeczy? Tym bardziej gdy chodzi o sprawy sumienia. Kościół odczytuje swoją rolę pośrednika łaski i narzędzia zbawienia (w tym wypadku odpuszczenia grzechów) w oparciu o jeszcze inną wypowiedź Chrystusa: "Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16, 18-19). Nie trzeba dużo, aby zrozumieć w wypowiedzi Chrystusa, co miał na myśli w odniesieniu do Kościoła, a mianowicie, że ustanowił go pośrednikiem w planie zbawienia ludzi. Czy to źle, że Bóg posługuje się najprostszymi "rekwizytami" w komunikowaniu swojej łaski: wodą, chlebem, winem, oliwą, słowem i drugim człowiekiem? Czy mamy Mu mieć za niestosowne, że chce, abyśmy mieli nadzieję, abyśmy nie utonęli w rozpaczy z powodu zła, do którego sami zresztą się przyczyniamy? Mamy się obrażać na Boga, że "wstawił" między siebie i nas Kościół, aby nam służył tą nadzieją? Jeżeli takie obiekcje mamy, to może właśnie dlatego, że nie wiemy i nie rozumiemy kim, czym i po co jest Kościół. Na podbudowanie powyższej myśli o miejscu Kościoła w naszym życiu podąża jeszcze jedno spostrzeżenie, a mianowicie odczytanie stylu działania Boga. W Piśmie Świętym, tak w Starym, jak i w Nowym Testamencie, Bóg jest przedstawiony jako działający poprzez, czyli za pośrednictwem ludzi. Posługuje się jednymi dla dobra drugich. Nie wybiera najlepszych. Przeciwnie - wystarczy pomyśleć o Apostołach, aby się przekonać, że Chrystus "nie znał się" na ludziach. Ale dzięki temu Kościół jest taki ludzki. Przez to Chrystus chce powiedzieć, że zbawienie, jak samo życie, jest dla wszystkich bez wyjątku. Jedni dla drugich stają się drogą do Boga. I to jest niezwykłe. Wyraźnie sformułował to św. Jan w Pierwszym swoim Liście, gdzie czytamy: " Jeśliby ktoś mówił: 'Miłuję Boga', a brata swego będzie nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego" ( 1 J 4, 20-21) A gdzie indziej czytamy, że Chrystus przysługę wyświadczoną bliźniemu odbiera jako wyświadczoną Jemu, podobnie też odbiera krzywdę wyrządzoną drugiemu człowiekowi. "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" i "czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili" . (Mt 25, 40. 45). Bóg zniża się do ludzi, nie miejmy więc pretensji, że posługuje się najzwyczajniejszymi środkami, aby umożliwić nam osiągnięcie zbawienia i życia wiecznego. Bóg tak samo chce zbawić spowiadającego się penitenta, jak i rozgrzeszającego go spowiednika. Ten ostatni też potrzebuje rozgrzeszenia, przebaczenia, znaku miłosierdzia. Na jeszcze inny aspekt należy zwrócić uwagę. Pismo Święte uczy, że każdy nasz czyn, czy to dobry, czy zły, ma charakter społeczny. Nie ma w zakresie moralności sfery całkowicie prywatnej, ponieważ sam podmiot takich czynów, czyli człowiek, jest istotą społeczną. Nie można nie odnieść tak czynów pozytywnych, jak i negatywnych ( grzechów) do życia społecznego. Co to znaczy? A mianowicie, że dzięki naszym dobrym czynom wzrasta świętość Kościoła, natomiast z powodu grzechów Kościół staje się grzeszny. My go czynimy takim albo takim. Pełnionym dobrem odsłaniamy w nim pełne blasku oblicze Chrystusa, natomiast przesłaniamy je, co więcej - zniekształcamy, gdy grzeszymy. Przy tej drugiej ewentualności, oczywiście, Kościół nam się nie podoba, i słusznie! Bo tak faktycznie jest! Tylko, że szkopuł tkwi w tym, że najczęściej zapominamy, iż sami się do tego przyczyniliśmy. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że grzesząc, wyrządzamy Kościołowi krzywdę tak samo realnie, jak sobie samym. Możemy nawet się uśmiercić przez popełnione grzechy ciężkie. Czy w Apokalipsie Chrystus nie uświadamia tego Kościołowi w Sardes: "masz imię, [które mówi], że żyjesz, a jesteś umarły" (Ap 3, 1). Nie można mówić: "Zgrzeszyłem, i cóż mi się stało?". Zabiłeś miłość! A przynajmniej ją ciężko zraniłeś. Chrześcijaństwo jest religią miłości, a także nadziei przez to, że głosi, iż miłość, której źródłem jest Bóg, zawsze przebacza. Przebaczenie to Jego odpowiedź na nasze niegodziwe postępowanie. Czy Bóg jest niesprawiedliwy przez to, że przebacza, że pozwala nam żywić niezłudną nadzieję powrotu do przyjaźni z Nim? Tę nadzieję przebaczenia naszych grzechów mamy dzięki wierze, tak samo jak nadzieję nagrody za doznane krzywdy oraz nadzieję życia wiecznego za życie na ziemi według przykazań Bożych. Chrześcijaństwo jako religia miłości i sprawiedliwości wiecznej uczy, że Bóg wszystkie nasze czyny osądza: dobre nagradza błogosławieństwem, a złe, czyli grzechy, chce przebaczyć, pod warunkiem wszakże, iż ich sprawca żałuje za nie i pragnie wyrządzone zło naprawić. Kościół został powołany przez Chrystusa między innymi właśnie do tego, aby w imieniu Boga zło przebaczać, aby grzesznik miał widomy znak tego przebaczenia w postaci rozgrzeszenia. Mamy mieć Kościołowi za złe, że pełni wobec nas posługę nadziei i miłosierdzia, sam o nie wołając każdego dnia? Czy to źle, że mówi: "Idź, i odtąd nie grzesz już więcej" (por. J 8, 11)? Jest też pewien aspekt potrzeby spowiedzi, czyli wyznania grzechów, na który może nie zwraca się uwagi. Ponieważ przyznanie się do grzechu jest sprawą trudną, bo nikt nie ma ochoty się przyznawać do porażek, perspektywa konieczności wyznania grzechów na spowiedzi ma też powstrzymywać od lekkomyślności w popełnianiu grzesznych czynów. "Nie grzesz, to nie będziesz musiał się wstydzić na spowiedzi" - zdaje się mówić sumienie. Nie chcesz się wstydzić, nie chcesz mieć oporów przed konfesjonałem - nie grzesz! A więc nie kradnij, abyś nie musiał mówić "Ukradłem" i co więcej - oddać, coś ukradł; nie obmawiaj, abyś nie musiał przepraszać, nie oczerniaj, abyś nie musiał odwoływać, nie grzesz przeciw świętości swego ciała, bo to dodatkowo komplikuje życie itd. Oczywiście, taka motywacja do niegrzeszenia jest niska, przyziemna, infantylna, ale to już coś! Mniej ambitnym duchowo wystarcza. Aby zrozumieć i zaakceptować głębszy sens spowiedzi, trzeba się zwrócić w nieco inną stronę. Swoje grzechy, ułomności, niewierności, niesprawiedliwości należy zobaczyć przede wszystkim na tle i w odniesieniu do miłości, którą Bóg objawił w tym samym Piśmie Świętym przez Jezusa Chrystusa. Najkrócej mówiąc: zanim zaczniesz robić rachunek sumienia z grzechów, zrób najpierw obrachunek z dobra, które otrzymałeś od Boga, od ludzi, od życia! Jeśli pomyślisz dobrze, zobaczysz, jak wiele tego jest! To bardzo ważne, istotne: zobaczyć najpierw dobro dziejące się wszędzie i otrzymane całkiem za darmo! Zobaczysz równocześnie, że zła jest znacznie mniej. Wtedy będzie łatwiej zadać sobie pytanie: czym i jak to otrzymane dobro odwzajemniłeś, czy je pomnożyłeś również bezinteresownie chociaż raz? Czy też czekałeś na wzajemność, mówiąc sobie: niech najpierw inni zaczną? A co powiedział Chrystus, którego zdanie jest dla nas wiążące? Otóż stwierdził m. in.: "Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy (wtedy najbardziej pogardzani, bo uważani za ludzi bez zasad, bez sumienia - przypis Autor) tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie (ludzie kierujący się tylko zasadą wzajemności i grzeczności - przypis Autor) tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5, 46-48). Chrześcijaństwo tym się wyróżnia, że czyni dobro nie "ponieważ", lecz "mimo wszystko" . Masz za złe, że nie jest tak? Dlaczego? Grzechem jest również zaniedbanie dobra, które winno być uczynione niezależnie od nadziei na wzajemność. Na tyle mamy prawo nosić imię chrześcijan, na ile zdanie Chrystusa jest dla nas wiążące. Grzech to brak miłości, zdrada miłości Bożej, dlatego grzech widać dopiero na tle dobra, które miłość rodzi, a zło zabija. Jak w tej historii z pszenicą i chwastem (kąkolem), którą opowiedział Chrystus, aby zilustrować problem obecności zła na świecie (por. Mt 13, 24-30). Spowiedź rodzi się z potrzeby serca, które zdaje sobie sprawę, że miłość nie jest przez nie kochana, że tak dalece nie dorasta, by otrzymywać tyle dobra, co więcej, że dotąd odpłacało je niewdzięcznością, małodusznością, złością, nienawiścią itd. Kiedy się pomyśli, że Bóg jest tak dobry (Jego słońce świeci nad dobrymi i nad złymi, Jego deszcz użyźnia pola jednych i drugich - por. Mt 5, 45), że właśnie za nasze grzechy umarł Chrystus na krzyżu (por. J 3, 16-17), to czy ta myśl nie jest w stanie poruszyć nas do głębi? Czy nadal myślimy, że to tylko człowiekowi się zwierzamy podczas spowiedzi? A nawet i to jest prawdą, czy nie zawiniliśmy wobec bliźnich, wobec społeczności, wobec Kościoła? Jeżeli tak myślelibyśmy, to by znaczyło, że nie zrozumieliśmy, czym jest prawdziwa miłość, czym jest chrześcijaństwo, Ewangelia. Znaczyłoby to, że brak nam elementarnej uczciwości i prawdy; że kręcimy się dalej tylko dokoła samych siebie i siebie czynimy miarą moralności. Wtedy autentyczne chrześcijaństwo byłoby od nas dalekie jak serce Sahary od morza. Do kogo biegnie dziecko, które ma jeszcze zdrowy instynkt samozachowawczy (to taka pierwsza nitka wiodąca do kłębka - prawdy o zbawieniu), gdy sobie zrobi krzywdę? Do psa, kota, sąsiadki, obcego czy też do matki, która jest dla niego ucieleśnieniem miłości, nadzieją ratunku, gwarancją pomocy, zbawienia? I czy nie powie, co się stało? Co je boli? W kim miłość Boga i bliźniego jest żywa, będzie miał co wyznać, bo ta miłość ukaże mu dobro, które czeka(ło) na spełnienie, i obudzi tęsknotę za jeszcze większą miłością, do której droga prowadzi przez podzielenie się tym smutkiem. Tak staną się prawdziwe słowa św. Pawła: "Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5, 20). Trzeba uwierzyć Bogu, że nas kocha naprawdę, że nas rozumie, że nam współczuje i chce pomóc z bezgraniczną czułością. Można dyskutować, czy nie mógł wybrać innej metody (osobiście uważam taką dyskusję za czysto akademicką!), ale czy można sobie wyobrazić inaczej ludzką wolność? A wolność, niestety, zakłada ryzyko. Czy nie jest głęboko prawdziwa przypowieść Chrystusa o synu marnotrawnym, w której ojciec zaryzykował utratę syna, ponieważ szanował jego wolność? Ale ponieważ jego miłość do syna nigdy nie umarła, to znaczy nie straciła nadziei, dlatego go odzyskał. Dzięki bowiem przeświadczeniu, że ojciec nadal go kocha, syn poszedł po rozum do głowy (Ewangelia mówi "wszedł w siebie") i dlatego wrócił. A wracając do naszego tematu, czy można wyobrazić sobie scenę spotkania z ojcem bez wyznania przez syna niesprawiedliwości i cierpienia, jakie wyrządził ojcu? Czy jest coś sztucznego, coś godzącego w godność syna, że powiedział: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem Ciebie"? (por. Łk 15, 11-32)? Bez słowa wyznania ze strony syna, to spotkanie zionęłoby jakąś niewytłumaczalną pustką. Zanim zakończę tę refleksję, poruszę jeszcze jedno zagadnienie, które może rzucić dodatkowe światło na problem spowiedzi. Otóż człowiek to również istota stająca się człowiekiem. Rodzimy się ludźmi, ale też stajemy się nimi. Czas doczesnego życia to czas wzrastania, stawania się doskonałym, mówimy dorosłym. Św. Paweł ukazuje metę tego wzrostu, jest nią miara wielkości według pełni Chrystusa, Jego doskonałość ( por. Ef 4, 13). Do tej pełni i doskonałości Chrystusowej dojrzewamy powoli, w trudzie, zmagając się z sobą, z brzemieniem własnej duchowej i cielesnej inercji, które tenże sam św. Paweł określa bólami rodzenia ( por. Rz 8, 22). Jeżeli zatem życie to dojrzewanie w miłości i wierze, konsekwentnie zatem dojrzewamy także do przeżywania spowiedzi jako miejsca spotkania z miłością Boga, który nas przygarnia takimi, jakimi jesteśmy, oczyszcza, leczy, nawet wskrzesza. Nie można się przeto ani zniechęcać, ani zrażać, że się nie przeżywa spowiedzi "komfortowo", że spowiedź budzi opory, że sprawia trudności. Wszystko, co stanowi o człowieczeństwie, przychodzi z trudem, często trzeba dokonywać wyborów na przekór samemu sobie. Ale właśnie w przekraczaniu siebie kryje się wielkość, najpierw wszakże to przekraczanie, a może dokładniej - wola, determinacja, by siebie przekraczać, przejawia i potwierdza dojrzewanie do dialogu dwóch miłości, Bożej i naszej, które w sakramencie pojednania spotykają się najściślej, stają się jednym. Cokolwiek byśmy jeszcze na rzecz spowiedzi powiedzieli, wszystko chybi celu bez światła wiary i poruszenia serca. W oderwaniu od miłości spowiedź nie ma sensu, bo nic nie daje. Człowiek przeżywa tylko stres i wstyd. Ale ten wstyd jako opór przed spowiedzią jest wstydem fałszywym, ponieważ nie pozwala otworzyć się na miłość skrzywdzoną i zdradzoną, nie porusza najgłębszych impulsów ducha, aby człowiek się nawrócił; jedynie drażni osobistą dumę i miłość własną. Dopiero kiedy nawrócenie będzie pochodzić z miłości, gdy będzie aktem wolności - ta zaś jest owocem wiary i miłości - wtedy człowiek zdobędzie się również na odwagę wyznania popełnionych niegodziwości. Wyznanie albo raczej podzielenie się swoimi klęskami, porażkami, niepowodzeniami, ciężarem swej niedoskonałości stanie się w pierwszej kolejności wyrazem pragnienia, by odtąd całym sercem, całą duszą, ze wszystkich sił odpowiedzieć miłością na miłość, a zarazem rękojmią nawrócenia, pragnienia naprawy wyrządzonego zła i obietnicy godziwego już odtąd postępowania. Spowiednik staje się powiernikiem, przyjmuje na siebie twój ciężar - taki przynajmniej jest duch eklezjalnego, wspólnotowego wyznania własnych win. Prawdziwe nawrócenie jest łaską. Jeśli spowiedź się zrozumie jako odpowiedź daną Bogu, który nam chce pomóc w powrocie do zdrowia, to nie widać żadnych podstaw do obiekcji, że Bóg zasłania się kratką konfesjonału. Jest ona po to, aby uszanować naszą wolność i szczerość nawrócenia. Daje też większą swobodę naprawienia skutków naszych błędów, wreszcie gwarantuje dodatkowe pomoce, by wytrwać w postanowieniu poprawy. Poza wiarą i poza miłością spowiedź staje się bardziej lub mniej udanym spotkaniem z psychoterapeutą. Podsumowując całość tych refleksji, ostatecznie można powiedzieć, że stosunek do spowiedzi jest jakimś barometrem autentyczności chrześcijańskiej wiary i postawy nawrócenia, które winno przepajać całej naszej życie, to znaczy orientować je nieustannie na Boga. Ks. Stanisław Jankowski SDB
Tekst pochodzi z Tygodnika Katolickiego
|
[ Strona główna ] |
|