Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
Anna de Guigne

(1911 - 1922)


     "Znosiłam ból dużo lepiej od chwili, gdy mama zwróciła moją uwagę na to, że jestem na mojej desce, jak Jezus na krzyżu".

     - Dziewięcioletnia Hiszpanka - Maria Carmen Gonzalez - Valerio;

     - Franciszek i Hiacynta z Fatimy - obydwoje dziewięcioletni;

     - Taissir Tatios - trzynastoletni "poeta Pański" z Libanu;

     - Anna de Guigne - niespełna jedenastoletnia Francuzka,

     - oto tylko kilka spośród wielu imion najmłodszych kandydatów do beatyfikacji. Czy dzieci mogą zostać świętymi? Oczywiście: Agnieszka, Tarsycjusz, Blandynka już od wieków spoglądają na nas z ołtarzy, ale im dane było ponieść wspaniałe męczeństwo za wiarę. Natomiast ci wszyscy nie przelali swej krwi... na czym więc polegałby ich sekret świętości? Przypatrzmy się ostatniej z wymienionych postaci - małej Francuzce. Anna de Guigne pozostawiła po sobie pewną ilość listów i notatek, na podstawie których jeden z przyjaciół rodziny zrekonstruował jej "dziennik duchowy".

Trudne dziecko

     Z zapisków małej Anny wynika, że daleko jej było do ideału potulnego dziecka. Pierwsze zwiastuny jej niepospolitego "charakterku" zaczęły się ujawniać, gdy miała zaledwie dwa, trzy lata. Oto jak wspomina tamten okres dzieciństwa: Zdania, jakie wysłuchuję na mój temat, aż wiercą w uszach: "co za trudne dziecko!", "ta mała ma wszystkie możliwe wady!". Zgoda, wszystkie oprócz jednej: nie cierpią kłamstwa. Lecz prawdą jest, że jestem nieposłuszna, gniewna, łakoma, naburmuszona... Określenia, jakie nadają mi najbliżsi, też nie są zbyt pochlebne: diabeł, szatan. Tylko moja mama zachowuje anielską cierpliwość i ona jedna potrafi mnie zrozumieć. W tym samym okresie zaczyna słyszeć w sobie pierwsze wezwania do duchowej batalii, która niebawem rozgorzeje na wszystkich frontach: Przyjdzie taki dzień, kiedy zapragnę walczyć ze wszystkimi wadami, aby mnie nie znienawidzono. Tymczasem jednak, toczy się w niej spór pomiędzy apelem do mobilizacji wewnętrznej a chęcią wykorzystania do maksimum dziecięcych przywilejów. Lubię być na wierzchołku piramidy, jak na kupie piasku, i udawać królową, co niechybnie wiąże się ze łzami innych... Podejmuje coraz więcej dobrych postanowień, lecz nie bez wewnętrznych zmagań: Potrzeba mi będzie wielu lat, abym nauczyła się panować nad sobą. Staram się nie przypominać już diabła, którego dziadek widział we mnie. Lecz trzeba będzie jakiejś tragedii, która wstrząsnęłaby moim życiem. Nie mogła przewidzieć, że zdarzy się ona już wkrótce...

Nowa, niepodobna do starej...

     W 1914 r. wybucha wojna. Ojciec Anny, który pochodzi z książęcej rodziny pielęgnującej tradycje patriotyczne, zaciąga się do armii. Jako oficer zostaje wysłany na pierwszą linię frontu. Wkrótce zostaje ranny i powraca do domu. Nie odzyskawszy jeszcze całkowicie sił, decyduje się na dalszy udział w wojnie. Wobec bliskiego rozstania dokonuje się coś szczególnego w sercu Anny: Uświadamiam sobie, jak bardzo mama cierpi. Staram się ją pocieszyć najlepiej, jak tylko potrafię. Nie zapomnę nigdy jej spojrzenia pełnego zdumienia, gdy ocierała łzy. Z pewnością pomyślała sobie tak: "Jakże to dziecko, uważne i czułe, jest inne od tego, które było nieznośne od chwili, gdy tylko pojawiło się na tym świecie". Uwierzyła być może, że zdarzył się cud... Mama wkłada ogromnie wiele serca w chrześcijańskie wychowanie dzieci. Ponieważ nie potrafiłam jeszcze czytać, mama opowiadała mi wspaniałe historie. Najbardziej ulubioną z nich była ta o św. Agnieszce. Wylewałam łzy na to opowiadanie o jej okrutnym męczeństwie za czasów Dioklecjana. Tak bardzo kochałam św. Agnieszkę, że ochrzciłam tym imieniem moją lalkę, której głowa była z porcelany. Lecz ulubiona zabawka doczekała się tragicznego końca w rękach młodszego brata. Podrzucał ją do sufitu tak długo, aż głowa lalki się rozbiła. Anna po raz pierwszy w życiu zdobyła się na gest wspaniałomyślnego przebaczenia - rzecz zupełnie dotąd nie w jej typie! Mama dowiaduje się o dramacie dopiero wieczorem, kiedy przychodzi uściskać mnie przed zaśnięciem, obejmuję ją za szyję i szepczę do ucha: "Nie karć, mamo, mojego braciszka; już dość pokarała go przykrość, jaką mi wyrządził".

     Z narastającym zapałem szuka okazji do czynienia dobra. Nawiedzają ją rozmaite pomysły. Po odjeździe taty zaciągam brata do mojego pokoju. Padamy na kolana i modlimy się z całego serca o ocalenie taty oraz szybki koniec wojny. A potem sama w sekrecie mojego serca obiecuję Bogu, że stanę się lepsza i pomnożę moje małe wyrzeczenia, ofiarując je za mojego kochanego tatę, żeby tylko wrócił z wojny. Istotnie, za trzy lata powrócił, lecz ciężko ranny. Anna wyrzucała sobie, że jej modlitwa nie była dość gorąca. Tato szybko zdrowieje i znów wybiera się na front. Krótko potem ginie. Po nabożeństwie żałobnym zanotowała zdumiewające słowa: Uświadamiam sobie teraz, że w czasie tej godziny powinnam była modlić się za tatę, a myślałam egoistycznie o moim cierpieniu. Kilka dni potem, podczas przeciągającej się modlitwy w kościele, ktoś z rodziny pytają, czy nie jest znużona. Ależ nie! Rozmawiam sobie z Jezusem i nie myślę o czasie. To prawda, że od mamy uczyła się modlitwy, lecz jej pobożność nie jest wyuczona: To u tym czasie zdałam sobie sprawę z tego, że łączy mnie z Jezusem taka sama zażyłość, jak z mamą. Potrafi On przemienić w dobro wszystko, nawet to, co sprawia mi największą przykrość. Pod datą 5 sierpnia, znajdujemy cenną notatkę: Śmierć taty przemieniła moje życie. To tak, jakbym nawracała się dzień po dniu. Odtąd już nigdy nowa Anna nie będzie podobna do tej, której postępowanie zawstydza mnie dzisiaj. Po 30 lipca, w cierpieniach i zmaganiach, zrozumiałam, czego dobry Bóg ode mnie oczekuje. Notuje skrzętnie rezultaty walki z dawnymi wadami, nie oszczędzając żadnej z nich. Są porażki, lecz przeważa radość z małych zwycięstw przeciwko nieposłuszeństwu, pysze, łakomstwu itp.... Chociaż niekiedy jeszcze zło bierze górę (nazywam te nieszczęsne powroty "ogonem diabła"), to jednak panuję nad zazdrością i udaje mi się zdobyć na pokorę i łagodność.

Ile warte jest złoto w oczach Jezusa

     Drogą wielu małych wyrzeczeń (np. rezygnacji z przysługującej porcji słodyczy na korzyść kogoś z rodzeństwa; nie uskarżania się na ból, spowodowany użądleniem przez osę itd.) uczy się coraz szerzej otwierać serce na obecność i potrzeby innych. Och, nie robię z siebie męczennicy! Poprzestaję na rezygnacji z tego, co lubię, i akceptacji tego, co nie jest przyjemne. Są to malutkie ofiary, lecz wiem, że podobają się Bogu. W dzienniczku znajdujemy szereg sprawozdań ze zrealizowanych pomysłów na miłość bliźniego. Przytoczmy dwa z nich.

     "Jeśli chcecie, to z okazji Bożego Narodzenia możecie podarować którąś z waszych zabawek dzieciom, których rodzice są biedni" - zwraca się siostra zakonna do dzieci z zamożnych rodzin. "Wspaniała idea - podchwytuje Anna - niewybaczalne jest to, że wcześniej na to nie wpadłam!" Mobilizuje pozostałe rodzeństwo, które nie wykazuje szczególnego entuzjazmu w rozstawaniu się z ulubionymi zabawkami. Sama jednak nie szczędzi sobie bólu: Aby prezent posiadał wartość, trzeba, aby rozstanie się z nim kosztowało. Największą cenę zapłaciła za oddanie zabawek otrzymanych od taty, cenniejszych od złota. Lecz złoto nic nie znaczy w oczach Jezusa, dla którego bardziej cenna jest hojność. Pewnego sierpniowego dnia Anna dowiaduje się o straszliwej burzy, która wywołała wielkie pożary i zniszczyła wiele domostw. Przejęta tragedią poszkodowanych rodzin rozpoczęła zbiórkę rozmaitych przedmiotów z zamiarem zorganizowania przetargu. Mama Anny z entuzjazmem podjęła pomysł; rodzeństwo, kuzynki i dziadek - także. Przez wiele dni my, dzieci, rezygnowaliśmy z deseru, czekolady i pierników na śniadanie, aby odłożyć je na bok. Do przetargu poszły owoce, nazbierane w lesie, zabawki z kartonu i kasztanów, ręczne robótki z wełny itd... Uzbieraliśmy pokaźną sumę trzydziestu franków, które mama przekazała nieszczęsnym rodzinom. Podczas cowieczornej modlitwy z rodziną zmówiłam specjalną modlitwę, dziękując Jezusowi za ten sukces i prosząc Go zarazem, aby nasza inicjatywa była pocieszeniem dla poszkodowanych rodzin - tak kończy Anna opis tamtego wspaniałego dnia.

Jeśli Bóg sprawi cud...

     Cierpię z tego powodu, że Bóg tak mało jest kochany przez grzeszników. Płakałam przed figurą Najświętszej Pani, którą poprosiłam o danie mi sposobności do ratowania dusz. Lecz nie mam na co liczyć, że grzeszne dusze same przyjdą do mnie i poproszą o pomoc. Dziewięcioletnia Anna prosi znajomą siostrę zakonną, opiekującą się chorymi, aby wskazała jej konkretną osobę, która szczególnie potrzebuje nawrócenia. Zakonnica powierza jej sędziego Ludwika, który od wielu lat nie przestąpił progów kościoła. "Zrobiłem wszystko, co możliwe - żali się proboszcz - lecz jego serce jest twardsze od skały. Jego nawrócenie byłoby cudem..." "Lecz on się wydarzy - wykrzykuje Anna - jeśli Bóg uczyni cud, to niewierzący będą musieli uznać Jego Bóstwo, i to nawrócenie, uznawane za niemożliwe, pociągnie inne..."

     Anna wzmaga modlitwę i pomnaża drobne ofiary. Angażuje mamę, brata i siostry. Wkrótce nadeszła wiadomość od proboszcza, że stary dróżnik, w przeddzień śmierci, wyspowiadał się i przyjął Komunię św. i sakrament namaszczenia. Tamtego wieczoru byłam już sama w mym łóżku, płakałam dziękując Dobremu Bogu.

Chciałabym go wkrótce zobaczyć

     W połowie sierpnia 1918 r. Anna zanotowała przebieg rozmowy z mamą, rozmowy tyle samo wzruszającej, co zastanawiającej: Każdego wieczora przed zaśnięciem odmawiam osobistą modlitwę. Jest ona intymnym spotkaniem twarzą w twarz z Dobrym Bogiem, Jezusem, Najświętszą Panną oraz z św. Tereską, Proboszczem z Ars, Joanną do Chantal, Franciszkiem Salezym i moim Aniołem Stróżem. Ponieważ nie jest to sekret, którego krępowałabym się wyznać mamie, więc mówię jej o tym. "A co mówisz Jezusowi?" - pyta mama. "Najpierw to, że Go kocham, potem mówię Mu o tacie, o tobie, o rodzeństwie i kuzynkach. Modlę się następnie za biednych i grzeszników" - odpowiada mała. Po czym jakby zmieszana dorzuca: "Mówię Jemu także, że wkrótce chciałabym Go zobaczyć". Twarz mamy zmieniła wyraz: "A czy nie pomyślałaś o moim smutku, gdybyś mnie opuściła dla Niego?" "Och tak, kochana mamo - odpowiada natychmiast - myślałam o tym, ale chciałam bardzo, byś nie smuciła się tym. Nie ma przecież powodu: tata jest już w niebie, ty tam pójdziesz i inni także. Cóż złego w tym, że pragnęłabym przyśpieszyć tę podróż?..."

     Anna nie wraca w dzienniczku do tej rozmowy, ale myśli o niebie nawiedzają ją coraz częściej.

Zorza nowego świata

     Z początkiem 1919 r. pojawia się nowy wątek w jej zapiskach: ból głowy i kręgosłupa. Wakacje zimowe skończyły się przymusowym leżeniem na desce. Było to bardzo dotkliwe, lecz znosiłam ból dużo lepiej od chwili, gdy mama zwróciła moją uwagę na to, że jestem na desce, jak Jezus na Krzyżu. Nie wpada w subtelną pychę z tego powodu; wie, że nie doświadcza bólu przebitych rąk i stóp oraz nie dusi się tak jak, jak konający Zbawca. Wkrótce wstaje na nogi, ale pod koniec roku choroba ponawia kolejny atak, dużo silniejszy: Moja noc była zła, przebudzenie - jeszcze gorsze. Nieustanny ból kotłuje się w mojej głowie jak fale, które uderzają o burtę bezbronnego statku. Ponieważ temperatura jest wysoka i najmniejsza kropla wody powoduje wymioty, mama wzywa naszego lekarza. W rzadkich momentach, gdy ból pozostawia mnie w spokoju, myślę o Bogu, o Świętej Rodzinie, o Kalwarii, i modlę się. Jeszcze niedawno, opowiadała się za miłością za cenę ponoszenia małych ofiar, które sama sobie wynajdywała. Teraz, gdy cierpi nie z wyboru, za każdy gest miłości płaci nieporównywalnie większą cenę. Im bardziej cierpi, tym bardziej kosztuje ją zachowanie cierpliwości i równowagi ducha. Kiedy znowu rozpoczyna się moja droga krzyżowa - nie tak okrutna, jak ta, którą przecierpiał Zbawiciel - uzbrajam się w cierpliwość, aby odpierać zniechęcenie. Chwilami zapada w zupełne odrętwienie, nie tracąc jednak przytomności. Bóle głowy i kręgosłupa stają się nie do zniesienia. Mama przykłada jej kompresy ze środkiem przeciwbólowym, które jednak nie przynoszą jej najmniejszej ulgi. Pomimo tego staram się w ogóle nie narzekać; mama ma już dość zmartwień i pracy, nie trzeba więc, bym dokładała jej tego poprzez danie jej do zrozumienia, jak bardzo jest bezsilna. Ogromnie wiele kosztuje ją pohamowanie buntu przeciwko kąpieli leczniczej, zaleconej przez lekarza. Kiedy mama w dobrej wierze próbuje przygotować mnie do tej tortury, ogarnia mnie strach i błagam ją: och nie, mamo! Wydaje mi się, że nie dam rady! Lecz zaraz potem wstydzę się z powodu tego tchórzostwa i poprawiam: "Jeśli Bóg zechce, to doda mi sił". Gdy mnie podnoszą, wydaję przeraźliwy jęk. Nigdy dotąd nie doświadczyłam podobnego bólu. Położywszy mnie więc z powrotem, mama obiecuje, że zostawi mnie już w spokoju.

"Mam przed sobą portret Anny
de Guigne - pisze siedemnastoletnia
dziewczyna - jej oblicze mnie porusza,
nie potrafię od niego oderwać oczu,
nie przestaje mnie fascynować..."
Trzynastoletnia dziewczynka:
"Kocham ją, dlatego pragnę być
do niej podobna."
     Mama zna dobrze sekret Anny, wie, że ofiaruje ona wszystkie cierpienia Panu Bogu za nawrócenie grzeszników. "Cierpiałaś odważnie, moja droga" - zwraca się do córki - "z pewnością Bóg jest tobie za to wdzięczny". Na to Anna entuzjastycznie: "Jakże jestem szczęśliwa z tego powodu! Skoro tak, to chętnie zgadzam się więcej cierpieć! Bardziej niż uzdrowienia, pragnę być doskonalsza i coraz bardziej kochać". Chociaż miałaby wszystkie powody do tego, by skupić się na własnej osobie, to jednak żywo przejmuje się chorobą innych dzieci. Pewnego dnia lekarz opowiada jej o wyzdrowieniu dwojga małych dzieci i młodej dziewczyny. Lekarz uważa, że to jego lekarstwa spowodowały ich powrót do zdrowia. Lecz ja wiem, ze Dobry Bóg wysłuchał mych modlitw. Za każdym razem, gdy inni modlą się o moje zdrowienie, dodają: "Mój Boże, uzdrów przede wszystkim innych chorych". Oto jeszcze fragment, świadczący o jej niewiarygodnej wielkoduszności: W przerwach, kiedy nie śpię i nie drzemię, modlę się. Modlę się, gdy boli mnie bardziej; nie tyle o koniec moich cierpień, co w intencji wynagrodzenia za grzechy innych. Co kilka dni ksiądz udziela jej Komunii św. Im bardziej zbliża się jej ostatnia godzina, tym większy przepełnia ją pokój i radość. Na pięć dni przed odejściem, doznaje niesamowitego przeżycia: Znienacka w ciągu dnia otworzyło się przede mną Niebo. To nie był sen. Oczarowanie rozszerza moje źrenice, objawia mi się ogrom i piękno. To, co się zdarzyło, jest nie do opisania. Ogarnia mnie nieodparte pragnienie podzielenia się tym przeżyciem z moim rodzeństwem. Wołam ich ze wszystkich sił: "Zobaczcie, jakie to piękne!" Gdy w końcu przyszli, przecierają oczy, lecz nic nie widzą. Powinnam była o tym wiedzieć. Tego typu doznań nie da się z innymi podzielić. Są one darem Boga dla tych, którzy są w drodze na sąd. Pan pozwolił mi przeczuć to, czego nam wszystkim udzieli, jeśli tylko będziemy godni. O, jakże bardzo pragnę na to zasłużyć! Dech zapiera! Zorza nowego świata, ogród Sprawiedliwych, olśniewający blask, w którym Dobry Bóg zechciał skąpać moją duszę. Ostatnie jej godziny na ziemi przepełnione są oczekiwaniem na spełnienie się Obietnicy: Oczekuję z ufnością godziny, jaką Dobry Bóg dla mnie wyznaczył. Przyszła ona rankiem 14 stycznia 1922 r.

     Ponieważ w czasach Anny nie dokonywano jeszcze analizy krwi, nie posiadamy całkowitej pewności co do rodzaju jej choroby. Najprawdopodobniej zmarła na zapalenie płynu mózgowego. Pragnęła wstąpić do Karmelu wraz z młodszą siostrą Marinette. Jednakże Marinette została zakonnicą w Zgromadzeniu Sióstr Dominikanek. Opinia o świętości małej Anny zaczęła rozchodzić się momentalnie po jej śmierci. Pierwsze świadectwo na temat skuteczności jej orędownictwa u Boga złożył sam biskup miejscowy, otrzymawszy tę łaskę, o którą prosił. Mała Francuzka szybko wzbudziła zaufanie i sympatię poza swoim krajem. Pewien ksiądz z Japonii, od kiedy przeczytał biografię Anny w swoim języku, nosił obrazek z jej wizerunkiem i często powierzał się jej wstawiennictwu. Znajdując się trzydzieści kilometrów od Hiroszimy w chwili wybuchu bomby atomowej, został ocalony od śmierci - on sam i kilka osób, z którymi wówczas przebywał. Szczególną przyjaźnią jednak cieszy się Anna ze strony dzieci i młodzieży. To oni otrzymują za jej przyczyną niezwykłe łaski i najgoręcej modlą się ojej beatyfikację. "Przeczytałam dzienniczek Anny - wyznaje mała Christine - bardzo go lubię, ponieważ jest to prawdziwa historia dziewczynki w moim wieku". Młody chłopak: "Muszę przyznać, że jej życie, zwłaszcza ostatnie miesiące, mocno mnie poruszyły. Dzięki Annie potrafię lepiej siebie poznawać i panować nad sobą... dzięki niej moje życie duchowe się pogłębiło. Łączę się z wami w modlitwie za wszystkie cierpiące dzieci oraz o rychłą beatyfikację Anny..." (17 czerwca 1987 r.). Jednak najwspanialszym świadectwem będzie to twoje, od ciebie!


ks. Andrzej Trojanowski


Publikacja za zgodą redakcji
Miłujcie się!, nr 1-2/1999



[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej