Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

ks. Jan Zieja

(1897 - 1991)

     Był proboszczem tylko kilka lat, nie osiągnął tytułów naukowych ani stanowisk kościelnych, w swoim życiu chciał tylko jednego: żyć Ewangelią. Dosłownie.

     Wysoki, szczupły, o pociągłej twarzy, na której pojawiał się rozbrajający uśmiech. Pod koniec życia zapuścił brodę; wtedy wyglądał jak któryś z proroków Starego Testamentu.

     Jan Zieją urodził się w roku 1897 we wsi Osse w rodzinie chłopów opoczyńskich. Inteligentny, zdolny, miał jednak trudności w zdobywaniu średniego wykształcenia w Warszawie ze względu na możliwości materialne rodziców. Ale się nie poddawał.

     Idąc raz ulicą w Warszawie, "spotkałem się z Ewangelią wystawioną w witrynie sklepowej. Nabyłem ją. Stąd się zaczęło, a nie ze szkoły". Odtąd Ewangelia stała się dla niego szkołą życia, inspiracją, motorem działania. "Nie tylko czytałem, ale podkreślałem, rozważałem - co mi do dziś pozostało".

     Lata nauki, a potem studiów seminaryjnych w Sandomierzu pogłębiały tę fascynację Ewangelią. Według niej kształtował się u Jana Ziei wizerunek kapłana. Dla jego kolegów było to zbyt idealistyczne. Święcenia kapłańskie Zieją otrzymał 5 lipca 1919 r. Władze kościelne zastanawiały się, czy nie wysłać, go na studia teologiczne do Warszawy ze względu na jego stan zdrowia: był zagrożony gruźlicą. Biskup sandomierski w końcu zadecydował i młody ksiądz Zieją znalazł się na Wydziale Teologicznym wskrzeszonego po odzyskaniu niepodległości Uniwersytetu Warszawskiego.

     Przyszedł rok 1920. Ksiądz Zieją został kapelanem wojskowym. Porwała go atmosfera chwili, przeżywana w myśl Mickiewiczowskiej modlitwy: "O wojnę powszechną, za wolność wszystkich ludów prosimy Cię, Panie". "Mój wzięty od Mickiewicza entuzjazm malał, gdy przechodziłem przez kolejne pola walki i potyczek... Całkowicie się wtedy nawróciłem na przekonanie, że Boskie przykazanie NIE ZABIJAJ znaczy NIGDY, NIKOGO i że udział w wojnie jest przeciwny woli Bożej".

     W czasie studiów uniwersyteckich nawiązał kontakt ze środowiskiem Lasek: matką Czacką, księdzem Władysławem Korniłowiczem i Antonim Marylskim. Tam nabrał pewności, że z Ewangelią trzeba iść - jak Chrystus - do wszystkich: robotników, Żydów, ateistów, biedaków... Gdy spotkał się ze zdaniem jednego z księży wykładowców, że "Ewangelią można było żyć tylko w pierwszym wieku po Chrystusie, w czasach entuzjazmu chrześcijańskiego, a nie dziś" - przeżył wstrząs. Następnego dnia napisał do swojego promotora: "Pod wpływem tego, co usłyszałem i przeżyłem wczoraj, oświadczam, że mnie wystarcza Ewangelia. Zrzekam się pisania pracy doktorskiej".

     W 1926 r., chcąc dać wyraz radykalizmowi Ewangelii, postanowił publicznie zademonstrować, że wojny, rozgrywki partyjne, zamachy, zbrojnie strzeżone granice są przeciwne jej duchowi. Wybrał się pieszo z "pobożną pielgrzymką" do Rzymu, bez paszportu i pieniędzy. Dzięki życzliwości napotkanych strażników i gościnności różnych księży przeszedł kilka granic i dotarł do Wiednia. Tam trafił w ręce polskich zmartwychwstańców, którzy co prędzej postarali się dla niego o paszport, ale "tylko na powrót do kraju". 11-dniowa piesza wędrówka tak zmęczyła pielgrzyma, że bez protestu wrócił do Polski.

     Zaczął się okres pracy duszpasterskiej jako wikary. "Pragnąłem żyć ubogo i pracować wśród najuboższych...". Chciał widzieć i tworzyć parafię jako prawdziwą gminę chrześcijańską. Doświadczenia z pracy wikarego przekonały go, że praktyka jest daleka od tego ideału. Czuł się nieswojo, gdy musiał podawać cenę za udzielenie sakramentu. Widząc jego rozterki i różnice zdań z proboszczami, znajomy ksiądz profesor załatwił ks. Ziei przeniesienie do diecezji pińskiej, kierowanej wtedy przez księdza biskupa Zygmunta Łozińskiego, dziś sługi Bożego. Biskup, wyczuwając w ks. Janie bratnią duszę, jeśli chodziło o ubóstwo ewangeliczne, skierował go do bardzo biednej poleskiej parani Łohiszyn: "naokoło lasy, poniżej trochę błota nad Jasiołdą, piachy".

     "Pierwsze, co zacząłem robić: sięgnąłem po Ewangelię. Nie tylko podczas Mszy świętej była czytana, także na nieszporach. Nabożeństwa majowe - codziennie Ewangelia. Nie coś innego, jakieś czytanki o Matce Boskiej, ale Ewangelia". Z Ewangelii zaś płyną wezwania do określonych czynów. Ksiądz Zieją wziął się zatem do dzieł miłosierdzia, opieki nad dziećmi, chorymi, biedakami.

     Bardzo dobrze poznał potrzeby ludności Polesia, składającej się z Polaków, Białorusinów, Ukraińców i Żydów, więc biskup Łoziński powierzył mu dalsze zadania: kierownictwo Akcji Katolickiej, stworzenie sieci placówek charytatywnych. Ksiądz Zieją dwoił się i troił.

     Tak trwało to do śmierci biskupa Łozińskiego. Ksiądz Zieją, czując potrzebę pogłębienia swojej wiedzy biblistycznej, wyprosił u jego następcy, księdza biskupa Bukraby, pozwolenie na dwuletnie studia judaistyczne w Warszawie.

     Te studia pozwoliły mu zgłębić jeszcze lepiej Nowy Testament i jego powiązanie ze Starym. "Biblia, a zwłaszcza Stary Testament, jest książką Bosko-ludzką. Jest w niej światło pochodzące od Boga i są też rzeczy bardzo ludzkie - ślady ówczesnych kultur, a nawet poglądów osobistych piszących. Czytając Biblię, trzeba umieć - i nie tylko umieć - trzeba się modlić o to, aby umieć odróżnić to, co jest Boskie, co pochodzi od Boga, który jest miłością, od tego, co człowiek wniósł, jak sobie wyobrażał to czy tamto. Odróżnić Boskie światło od znaku przejściowej kultury, cywilizacji, obyczaju". W porównaniu ze Starym Testamentem Ewangelia jest "(...) natchniona miłością. Bóg w niej bardziej jest Miłością niż Potęgą i Majestatem. W Nowym Testamencie Boski majestat nie jest zanegowany, tylko Bóg jest tam Miłością, a nie jedynie Panem". "Pan Bóg umiłował świat, taki jakim był, jacy byli Żydzi za czasów Chrystusa, jacy byli poganie, jacy są Polacy, Francuzi czy Rosjanie. To jest ten Boży świat. Kiedy się czyta Pismo Święte, trzeba pamiętać, że mówi ono o świecie umiłowanym przez Boga. Jest na nim także pełno grzeszników".

     W czasie tych studiów ks. Zieją utrzymywał bliski kontakt ze środowiskiem Lasek, a nawet tam zamieszkał. Uważał jednak, że dążność do oddziaływania na inteligencję, filozofujących intelektualistów, na elitę Żydów to nie wszystko. Praca na Polesiu wyrobiła w ks. Janie szczegół-' ną wrażliwość na biedotę wiejską i proletariat miejski, uważał więc, że jego zadaniem jest zbliżyć się do biedoty żydowskiej - i w tym celu głównie studiuje judaistykę.

     Nie chciał też tracić kontaktu z młodzieżą wiejską, trapioną różnymi konsekwencjami nierówności społecznych. To go zaprowadziło do radykalnej organizacji pod nazwą Związek Młodzieży Wiejskiej "Wici", nie ukrywającej tendencji do antyklerykalizmu. Ksiądz Jan pozyskał w tym środowisku duży autorytet, choć nie zacierał różnic między własnym widzeniem wielu problemów a opiniami wiciarzy. Był z tym akceptowany. Ignacy Solarz, przywódca ruchu, twórca Uniwersytetu Ludowego w Gaci Przeworskiej, poprosił go nawet o chrzest dla swego dziecka. Gdy tylko ks. Zieją ukończył studia, biskup wezwał go do diecezji. Szykowało się nowe pole pracy ewangelizacyjnej i charytatywnej: współdziałanie z matką Urszulą Ledóchowską, dziś świętą. Jej planem było utworzenie na Polesiu sieci urszu-lańskich placówek oświatowych: ochronek, szkół zawodowych, świetlic, punktów pomocy dla najbiedniejszych. Ksiądz Zieją miał służyć jako duszpasterz, objeżdżając te placówki. Matka Urszula, poznawszy go, mówiła: "Będzie naszym misjonarzem poleskim". A po kilku latach bliskiej współpracy tak go scharakteryzowała: "Ksiądz Zieją to szaleniec Boży! Cudownie pracuje - tylko trzeba go powstrzymywać, by się nie zamęczył".

     Przyciągał ludzi swoją prostotą, bezinteresownością i umiłowaniem Ewangelii. Uważał, że Pan Jezus swoją naukę kierował do wszystkich, nie czyniąc różnicy, więc naśladowca Jezusa musi iść z nią zarówno do ludzi wierzących, jak i niewierzących, a także do wyznawców innych religii. Zjednywał sobie prawosławnych, baptystów, Żydów, bogatych, biednych, wykształconych i analfabetów. Nie czynił różnicy - każdy był mu bliski. Żył z Ewangelią w ręku i sercu.

     "Kiedy czytam Ewangelię, to nie tylko myślę o nawracaniu na niąŻydów, ale marzę o tym, żeby tak zwani chrześcijanie też nawrócili się na DobrąNowinę. To, co nazywa się katolicyzmem i jako takie jest cenione, szerzone - nie wystarcza. Trzeba zwrócić uwagę na życie Ewangelią, na to, do czego ona wzywa, czego wymaga. Pozwolę sobie postawić taki zarzut katolikom, że za mało znają, czytają i rozważają Ewangelię po to, żeby ją realizować. Za mało. Tego nie ma".

     Radykalizm ewangeliczny ks. Ziei miał przejść wkrótce swoją próbę ogniową. Zbliżał się czarny rok 1939.

     Wybuch II wojny światowej zastał ks. Jana Zieję na stanowisku kapelana 84. Pułku Strzelców Poleskich. Już sam fakt wojny był dla jego pacyfistycznych poglądów czymś strasznym. Cóż miał mówić do swoich żołnierzy, którzy szli zabijać lub ginąć? Mówił im o wartościach, za które oddać warto życie: rodzinie, narodzie, ojczyźnie.

     Zdaniem dowódców za mało zagrzewał ducha bojowego; po swojemu uzupełniali jego kazania.

     Po ciężkich walkach pod Bełchatowem resztki pułku przez Warszawę dotarły do Modlina. Po skończonych działaniach wojennych ks. Zieją pozostał w szpitalu polowym, by być przy rannych i umierających z posługą duchową i pielęgniarską. Gdy w szpitalu w Legionowie leżeli również żołnierze Wehrmachtu, ks. Zieją odprawiał im Mszę św. i spowiadał po niemiecku. "Dla mnie człowiek jest zawsze człowiekiem, czy to żołnierz niemiecki, czy nasz. A ja jestem kapłanem Chrystusa i służę każdemu, kto do mnie przychodzi" - mówił.

Z Ewangelią w podziemiu

     Czuł, że trzeba nieść Chrystusa i Jego Ewangelię także w warunki okupacyjne. Szybko znalazł się w pracy konspiracyjnej. Zresztą taka była atmosfera tych czasów, że każdy, kto czuł się Polakiem, jważał za obowiązek włączyć się w dziania na rzecz zwycięstwa nad okupantem. lądz Zieją został kapelanem batalionu iszta", a przez niego całego środowiska arych Szeregów. W 1942 r., po śmierci dotychczasowego naczelnego kapelana Związku Harcerstwa Polskiego, powołano na jego miejsce właśnie ks. Jana Zieję.

     Odtąd ks. Zieją brał udział w posiedzeniach naczelnictwa, służył radą, prowadził rekolekcje, nabożeństwa, głosił słowo Boże, nieustannie ożywiał nadzieję na zwycięstwo dobra nad złem. Mówiąc do młodych konspiratorów, którzy nieraz prosto z kaplicy szli w okupacyjną, dywersyjną noc szykować broń lub ochraniać tajną drukarnię - a czasem zabijać - chciał im uświadamiać, że nakaz ewangeliczny brzmi: "zło dobrem zwyciężać" - i że do tego wezwania trzeba stale dorastać.

     Podczas rekolekcji dla Służb Pomocniczych Komendy Głównej AK w 1944 r. mówił: "Nie umiemy Cię, Chryste, wyznać czystym czynem, dobrym, ale nosimy w sobie pragnienie tego. Spodziewamy się, że kiedyś Duch Twój wzbudzi takich wa-leczników, że broń ich będzie jasna, czysta, bez żadnej domieszki mroku i zła. Żyjemy tą nadzieją, że kiedyś - nie teraz, może już nie przez nas - to się stanie. My tego nie próbujemy nawet. Kiedyś... kto inny, po naszym życiu jakby zmarnowanym. A to, co my nazywamy chrześcijaństwem, jest zaledwie wołaniem o chrześcijaństwo, ale nim w pełni jeszcze nie jest".      Jakby echo tych słów znajdujemy w wierszu poety-powstańca Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Modlitwa do Bogamdzicy:

    "Która jesteś jak nad czarnym lasem blask - pogody słonecznej kościół nagnij pochmurną broń naszą gdy zaczniemy walczyć miłością".

     Po wybuchu powstania warszawskiego ks. Zieją, pseudonim "Rybak", służył posługą duszpasterską wszędzie, gdzie było potrzeba: przy rannych, walczących, umierających, wśród oddziałów i w szpitalach, zawsze na pierwszej linii. Gdy 7 sierpnia został ranny w nogę, o kulach przemierzał cały szpital, niosąc po ciechę duchową rannym i chorym. Świadek tamtych czasów wspomina: "Z całej postaci kapłana o twarzy ascety emanuje przedziwny spokój, ufność i głęboka wiara w opiekę boską". Gdy powstanie upadło, szpital ewakuowano do obozu w Pruszkowie. Stamtąd ks. Jan uciekł do Lasek.

Parafia jego marzeń

     Skończyła się wojna. Po różnych perypetiach ks. Zieją znalazł się latem 1945 r. w Słupsku na Ziemiach Zachodnich, przedstawiających wtedy krajobraz szczególny. Na tereny opuszczone przez Niemców, zniszczone działaniami wojennymi, rabowane przez Armię Radziecką i polskich szabrowników napłynęły transporty wysiedleńców z dawniejszych obszarów polskich na Kresach - ludzi wyrwanych ze stron rodzinnych, pozbawionych dorobku pokoleń i nadziei na przyszłość, zagubionych i nieszczęśliwych. Dla nich jakimś oparciem i pociechą mógł być kościół, kapłan i organizowane przez niego życie religijne. W tę sytuację wszedł ks. Zieją ze swoją od lat piastowaną wizją idealnej parafii. Ta jego wymarzona parafia obejmowała 5 kościołów rozrzuconych w promieniu 35 km, gospodarstwo rolne i przede wszystkim ludzi - potrzebujących każdy czego innego, spragnionych życzliwości, dobrego słowa, szczypty nadziei na lepsze jutro. Proboszcz remontował kościoły, jeździł z Mszą św. i kazaniami, zorganizował dom dla samotnej matki, bibliotekę, kursy języka polskiego, bursę szkolną. Zawsze wierny Ewangelii szedł wszędzie, dobrze czyniąc, a na plebanii zaprowadził ewangeliczne ubóstwo. On, wikary, trzy pomagające w parafii panie, mężczyzna do gospodarstwa rolnego, sekretarz i pomoc domowa żyli tylko z tego, co ludzie ofiarowali. Raz było wystarczająco, raz głodno, ale proboszcz był szczęśliwy; ten obraz parafii nosił w sercu jeszcze od czasów pracy na Polesiu.

     Ale ten obraz pracy Kościoła nie mógł się podobać władzom komunistycznym. Gdy się okazało, że nawet uczniowie szkoły milicyjnej uczęszczają na Msze św. ks. Ziei i słuchają jego nauk, zaczęły się szykany. Najpierw obłożono parafię wysokimi podatkami, przeciw którym proboszcz energicznie zaprotestował, oznajmiając, że woli odsiedzieć je w areszcie niż zapłacić, uszczuplając to, co i tak jest przeznaczone dla ubogich. Potem przyszły inne formy prześladowania. Trzeba było opuścić Słupsk.

Czas Nikodemów

     Prymas Wyszyński, znający ks. Jana od lat, przeznaczył go do pracy w Warszawie. Po krótkim pasterzowaniu w Parafii św. Wawrzyńca ks. Zieją został kapelanem sióstr wizytek na Krakowskim Przedmieściu. W tym centrum Warszawy kościół Wizytek odgrywał ważną rolę. Tu niedzielne Msze św. o godzinie 10 (odprawiane przez kapelana na zmianę z ks. Bronisławem Bozowskim) przyciągały inteligencję katolicką stolicy, spragnioną jakichś drogowskazów duchowych, jak żyć w otaczającym wrogim świecie propagandy komunistycznej. I te dawał im ks. Zieją, "mocarz ducha" -jak go nazwał ks. biskup Karol Niemira. Głosił miłość Boga i każdego bliźniego, zawsze aktualną, do realizowania w każdym systemie, miłość nie deklarowaną, ale wrosła w życie: "Albo miłujemy Boga i człowieka, albo Go nie miłujemy - i nabożeństwa wszystkie tego nie zastąpią". Jego twardym nieraz słowom towarzyszyła taka serdeczność, takie głębokie przekonanie, że zapadały w serca, nie budząc sprzeciwu. Oddziaływała także cała jego osobowość. Wystarczyło patrzeć, jak się modli, by poczuć się samemu jakby przeniesionym w krąg i klimat "dobrej nowiny" głoszonej przez Chrystusa.

     Po uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego ks. Zieją z ambony powiedział zebranym w kościele, co się stało. Bez ogródek, licząc się z tym, że kolejnym aresztowanym będzie on sam. Tym razem dzięki wstawiennictwu premiera Józefa Cyrankiewicza do tego nie doszło. Jednakże w 1954 r. kapłan musiał opuścić Warszawę. Wieczny tułacz, tęskniący do pracy w zwykłej parafii, zawsze musiał czynić co innego - i co krok gdzie indziej.

     W końcu osiadł jako kapelan u sióstr urszulanek szarych na ul. Gęstej w Warszawie, oddając się tam pracy literackiej. Był już wtedy w podeszłym wieku, ale nie zaprzestał duszpasterzowania różnym środowiskom. W jego skromnym pokoiku u sióstr odnajdywali go po nocy różni Nikodemowie naszych czasów: pisarze, naukowcy, ateiści, partyjni, sceptycy, szukający prawdy. Nieraz te nocne rozmowy w cztery oczy kończyły się spowiedzią gdzieś nad ranem.

Każdy człowiek drogą Kościoła

     Przyszły czasy, że ks. Zieją, pomimo swego bardzo już zaawansowanego wieku, poczuł się wezwany, by raz jeszcze udowodnić, iż Ewangelię trzeba nieść do każdego człowieka, bo to właśnie człowiek jest drogą Kościoła. W 1976 r. był jednym z członków założycieli Komitetu Obrony Robotników, bo - jak mówił na przesłuchaniu SB - "KOR-owcy jawnie i otwarcie stanęli w obronie pokrzywdzonych, pozbawionych pracy, źle traktowanych i więzionych. Postępując zaś w ten sposób, wcielali w życie Ewangelię Jezusa Chrystusa".

     Stał się wkrótce w tym środowisku ludzi często niechętnych Kościołowi autorytetem moralnym. Od sierpnia 1980 r. czynnie popierał NSZZ "Solidarność". Ruch opozycji w Polsce uważał za bliski duchowi Ewangelii z dwóch zwłaszcza powodów: że staje po stronie pokrzywdzonych oraz że wyrzeka się w tej walce ze swej strony aktów terroru, przemocy i odwetu. Adam Michnik, wspominając udział ks. Ziei w KOR-ze, powiedział: "Przez te wszystkie lata pokazywał nam tę twarz Kościoła, która przemawiała językiem miłosierdzia i pojednania, a nie frazą klątwy i ekskomuniki".

     Wielkie pragnienia ks. Jana Ziei - stworzenia parafii ewangelicznej, pojednania "w duchu i prawdzie" wyznawców różnych religii i orientacji, zmobilizowania wszystkich sił narodu do nowego powstania przeciw alkoholizmowi - nie zostały zrealizowane za jego życia. Poniósł je przed oblicze Ojca 19 października 1991 roku. Opuszczał ziemię z niezłomną i radosną nadzieją, że Ewangelia będzie - jak była i jest - ziarnem gorczycznym, które rośnie z nasionka w wielkie drzewo, bo "religia Chrystusa - to religia całej ludzkiej przyszłości".


Teresa Tyszkiewicz


Publikacja za zgodą redakcji
Miłujcie się!, nr 1-2/2007

Moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich (Łk 6,19).
Jezu! Cisnęli się ku Tobie, aby Cię dotknąć, albowiem moc wychodziła z Ciebie i uzdrawiała wszystkich. Tak było wtedy i tak jest dziś.
Ty przecież jesteś wśród nas. A tyłu między nami chorych - nie tylko na ciele, ale i na duchu. Więc ciśniemy się ku Tobie, pragnąc się Ciebie dotknąć, bo z Ciebie wychodzi moc, która nas uzdrawia.
Jezu! Pozwól nam dziś dotknąć się Ciebie, Twej Boskiej mocy przez to, że odczytamy kilka zdań Ewangelii Twojej, przez modlitwę i rozmyślanie, przez wiarę w Ciebie, przez miłość do Ciebie, przez żal za grzechy, przez to, że się z nich wyspowiadamy i otrzymamy rozgrzeszenie kapłańskie, przez uczestnictwo we Mszy świętej i przyjęcie Komunii świętej, przez każde uściśnięcie ręki przyjaciół i znajomych, przez każdą pracę w służbie bliźnim, znanym i nieznanym...
O, pozwól nam dotykać nieustannie Twej Boskiej mocy...

ks. Jan Zieja: Przyjdź, Panie!




[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej