Powrót z drogi narkomaniiW Kleinfrauenheid w Burgenland (Austria) we wrześniu 1997 r. powstał z dawnej stajni probostwa dom dla młodych narkomanów. Wszystkie prace wykonywali sami. Wspólnotę "Cenacolo" (Wieczernik) powołała do istnienia s. Elvira. Chciała pomóc młodzieży, która stanęła bezradnie wobec piętrzących się problemów życiowych. Pierwszy tego rodzaju dom powstał we Włoszech północnych. Potem otworzono jeszcze 24 domy tego typu. Cenacolo gromadzi przede wszystkim młodych narkomanów. Nie stanowi jednak zamkniętej wspólnoty terapeutycznej, ściśle przestrzegającej przepisów regulaminu, wymagającej pisemnej deklaracji itp. Jest otwarta. Tutaj właśnie pracuje Luciano.Urodził się w 1967 r. na południu Włoch. Ojciec szukając pracy i kawałka chleba wyemigrował do Niemiec. Wkrótce pojechała tam matka z sześcioletnim Luciano i trojgiem rodzeństwa. Mieszkali w dzielnicy włoskiej. Tam w szkole zaczął razem z kolegami palić haszysz Właściwie nie chciał tego robić, ale uległ presji kolegów, którzy zapewniali, że jest to coś nieszkodliwego i zawsze można z tym zerwać. Luciano marzył zawsze, by być człowiekiem wolnym. Haszysz dawał mu odprężenie, odwagę w kontaktach towarzyskich, zwłaszcza w rozmowach z koleżankami. Jednak nauka zaczęła mu iść gorzej, zaczął wagarować, przestał odrabiać zadania domowe. Rodzice zapracowani nie spostrzegli, że z synem dzieje się coś niedobrego. Luciano nie zamierzał używać heroiny, ale któregoś dnia zabrakło haszyszu. Zaproponowano mu kokainę, a potem i heroinę. Zdawało mu się, że po jednym razie nie uzależni się. Niestety. Po heroinie haszysz już nie smakował. Nareszcie poczuł się wolny. Nie czuł żadnych zahamowań, był pewny siebie. Dziś wie, że było to zwodnicze uczucie. Mając 18 lat nie marzył o niczym, jak tylko o heroinie. Nie mógł się zabrać do żadnej pracy. Narkotyk stał się celem życia. Wdał się w przemyt narkotyków z Amsterdamu do Niemiec. I wpadł. Wtedy dopiero otwarły się oczy rodzicom. Pochłonięci pracą i obowiązkami nie mieli czasu na rozmowę z dziećmi o ich problemach. Luciano został skazany na rok więzienia dla młodocianych. Wcale się tym nie przejął. Uważał to za dobry początek w przemytniczej karierze. Z więzienia wypuszczono go wcześniej, ponieważ rodzice postanowili otoczyć go ściślejszą opiekę i postarali mu się o pracę. Początkowo wykazywał dobrą wolę. Chciał matce zrobić radość i przekonać ją, że z tamtym zerwał, ale po dwóch tygodniach umknął spod opieki starszego brata i postarał się o narkotyk. Dotychczas tylko "wąchał". W tym czasie poznał dziewczynę. Nie wiedział, że przyjaciółka szprycuje się. Któregoś dnia zaproponowała mu wstrzyknięcie połowy swej "dawki". Dał się namówić. Poczuł się radośnie wolny, ale wkrótce zrozumiał, że wpadł w niewolę - został uzależniony od narkotyku. Potrzebował coraz więcej pieniędzy. Zaczął znów przemycać narkotyki. Wpadł i został skazany na trzy lata więzienia. Miał 22 lata. Niczego nie nauczyłem się od życia. Stałem się niewolnikiem. Zupełnie zmarnowałem moje młodzieńcze lata, w których miałem szansę czegoś' się nauczyć. W więzieniu było mu naprawdę źle. Rozchorował się. Na parę miesięcy poszedł do szpitala więziennego. Aby otrzymać zwolnienie z więzienia, zgodził się na powrót do Włoch. Zresztą było mu wszystko jedno. Był wykończony. W Mediolanie dostał pracę "na czarno" jako murarz. Zarabiał dobrze. Zdobył mieszkanie. Zapotrzebowanie na narkotyki rosło. Potrzebował pieniędzy. Stracił więc mieszkanie a potem i pracę. Zamieszkał na dworcu. Ludzie, którzy mu pomogli, zawiedli się na nim. Zaczął kraść. Od czasu do czasu młodzież, roztaczająca opiekę nad narkomanami, dawała mu coś zjeść. Wszelkie próby "nawrócenia" go, spełzały na niczym. Narkotyki tak mu "zaciemniły" umysł, że żadne perswazje nie docierały do niego. Trwało tak kilka lat. Któregoś dnia wszedł do katedry mediolańskiej. Chciał odpocząć i uspokoić się. Wtedy zapragnął po raz pierwszy zerwać z narkotykami. Gdy ponownie spotkał grupę młodych ludzi, szukających kontaktu z takimi jak on, aby im pomóc, zgodził się pojechać do "Cenacolo" pod Turynem. Zrozumiał, że jest to ostatnia szansa. Przybył tam 25 stycznia 1994 r. S. Elvira powitała go bardzo serdecznie i zanim ochłonął powiedziała: "Poczekaj chwilkę". Pośpieszyła do biura, przyniosła aparat fotograficzny i zrobiła mu zdjęcie. "To zdjęcie pokażę ci kiedyś." Teraz zaczęło się dla niego zupełnie inne życie. O godzinie 6.00 trzeba wstać, choć rano czuł się źle. Wchodząc do jadalni zawsze myśli to samo: "To niemożliwe, żeby ci tutaj byli narkomanami. Przecież nie można być tak radosnym, gdy się ma poza sobą takie życie. W ich oczach jest jakieś dziwne światło. To narkomani? Niemożliwe. "Otrzymałem "anioła stróża", który nie rozstawał się ze mną dzień i noc. Był to młody człowiek, który miał za sobą życie jak ja, ale wydostał się z tego bagna. Często wstawałem w nocy, bo czułem się źle. Nie chciałem go budzić. Gdy spostrzegł się, wpadł w złość: Musisz mnie budzić. Po to tu jestem! Nie rozumiałem, dlaczego ktoś się tak o mnie troszczy i dla mnie zamęcza. Ciągle pytano mnie, jak się czuję, dlaczego jestem smutny, czy zamyślony... Kiedy żyłem na ulicy czy w więzieniu, nikt nie pytał mnie o samopoczucie. Wejście w nową wspólnotę nie jest takie proste. Dostał pracę jak wszyscy, ale nie wytrzymywał tępa. Co 10 minut musiał usiąść i odpocząć. Nie miał siły. Nie dostawał tabletek, nie było też psychiatry. Nie odstępował go tylko ani na krok "anioł stróż", który dodawał mu otuchy, wspierał dobrym słowem i pomocą. Wykonywali razem tę samą pracę, rozmawiali ze sobą. Luciano przeżywał "dołki" i "wzloty" psychiczne. Powoli rozpoznawał samego siebie. Narkoman traci osobowość. Kradnie, kłamie, oszukuje. Chodzi mu tylko o jedno: zdobyć narkotyk. Musiałem się więc sam na nowo odkryć i nauczyć żyć. Wspólnota mi w tym pomagała i zresztą ciągle to robi. Gdy zobaczyłem, że wszyscy modlą się, pomyślałem: Człowieku, gdzieś ty wylądował? Na początku nie brał udziału we wspólnych modlitwach. Powiedziano wreszcie:"Wierzysz czy nie, módl się. My wierzymy za ciebie". We wspólnocie wytrzymał tylko trzy miesiące. Poczuł się zdrowszy. Wtedy poczuł w sobie ogromną pustkę. Zrozumiał, że zdołają zapełnić tylko w wielkim mieście. Uciekł więc. Wsiadł w najbliższy pociąg, ale już na drugim przystanku został wyrzucony z pociągu: nie miał ani biletu, ani pieniędzy. Znalazł się na pustej stacji. Zapytał jakiegoś robotnika o następny pociąg. Za godzinę. Obiecał mu nawet, że załatwi bezpłatny przejazd. Luciano ucieszył się i czekał. Wtedy zjawił się przy nim zawiadowca stacji i powiedział Luciano, że i on był tam, skąd on uciekł. Radził mu wrócić. Po zakończeniu pracy odwiezie go. Luciano przeżył rozterkę: co robić? Poczuł w sobie walkę zła z dobrem. Jeden głos mówił: uciekaj, drugi: wracaj! Nadjechał pociąg. Luciano wstał. Pierwszy człowiek wołał coś do niego, ale nie mógł nic zrozumieć. Nie miał siły wsiąść do pociągu. Odjechał bez niego. W godzinę potem siedział w aucie i jechał w kierunku "Cenacolo". Nie było łatwo wrócić i przyznać się, że popełniło się błąd. Dla niego było to bardzo ważne przeżycie. Był to początek prawdziwej przemiany. Zapragnął naprawdę zmienić życie, nadać mu jakąś wartość, zrobić coś dobrego. Chciał nauczyć się tego uśmiechu, jakim darzą go tu wszyscy codziennie. Zapragnął być tak wolnym i tak uczciwym jak wszyscy mieszkańcy "Cenacolo". Po latach stwierdza z uśmiechem, że udało mu się to osiągnąć, choć ciągle jeszcze ma wiele do nauczenia się od wspólnoty. Po powrocie przeniesiono go na rok w góry, gdzie był dom zwany "Comunita Paradiso" (Wspólnota Raj). Tutaj wraz z podobnymi sobie młodymi ludźmi nauczył się mówić o sobie i swoich trudnościach. Tutaj w spokoju nauczył się poznawać siebie. Jak dziecko uczył się samemu powstawać po upadku. Gdy sobie sam rady dać nie mógł, miał pod ręką przyjaciół, którzy byli gotowi mu pomagać. Była to prawdziwa szkoła życia. I tutaj wstawało się o 6.00 rano. Potem różaniec i spotkanie, na którym każdy mógł opowiedzieć o swoich przeżyciach z poprzedniego dnia, o pracy wewnętrznej, lub też komentować swoimi słowami fragment Ewangelii. Następowała wymiana zdań. Potem śniadanie i praca: gdy trzeba było, był murarzem, stolarzem, kucharzem, sprzątał dom. Domy są przeważnie budowane przez samych pensjonariuszy. Pracy zatem nie brakuje. Od 12.00 do 14.00 jest przerwa obiadowa. Grają w piłkę nożną. Potem znów praca. W tym czasie każdy prywatnie odmawia drugą cząstkę - bolesną - różańca. Trzecią cząstkę - chwalebną - odmawiają zwykle razem po pracy w kaplicy. Znów jest okazja do rozmowy. Dla tych ludzi taki kontakt jest ogromnie ważny. Dwa razy w tygodniu w tym czasie jest msza wieczorna. Po kolacji mają okazję omówić własne przeżycia i doświadczenia. Wspólnota polega na modlitwie, wzajemnym zaufaniu i zaufaniu Bożej Opatrzności (praktycznie ludzie ci żyją z pracy rąk i ofiar dobrych ludzi), a także na pełnym pokoju współżyciu. Tego chce ich nauczyć s. Elvira. Także i Luciano uczy się ufać ludziom, akceptować ich sposób myślenia. Tutaj nauczył się przebaczać, słuchać cierpliwie wynurzeń drugich i wiele innych rzeczy. Najważniejsza jest jednak modlitwa. Poradzono mi, żebym próbował modlić się osobiście do Boga. Początkowo uważałem, że modlitwa to jakby automat, który spełnia nasze życzenia. Wkrótce spostrzegłem, że to nie jest tak, ale wiele rzeczy, o które prosiłem, zostały spełnione. Z czasem ulegają także zmianie jego intencje modlitw. Zaczyna się modlić za swoich rodziców i rodzeństwo. Pragnie nawiązać znów zerwane kontakty. Wreszcie pisze do domu. Pierwszy list siostry jest wybuchem radości. Tak samo radosne było spotkanie i pojednanie z ojcem. W kontaktach z rodziną mógł wprowadzić w życie to, czego się nauczył w "Cenacolo". Na pewno przyda mi się to także, gdy sam założę rodzinę: przebaczać, uznać swoją winę i prosić samemu o przebaczenie, otwarcie mówić o problemach, jasno stawiać sprawy, troszczyć się o innych. Modlitwa i wspólnota zmieniły stopniowo jego życie. Wróciła radość życia, uśmiech życzliwy dla wszystkich, łatwość pozyskiwania przyjaciół, nawiązywania kontaktów, zaufanie do ludzi. Odkryłem wiarę, która mi dała siłę, aby przezwyciężać trudności i ufać, choćby nie wszystko się udawało. Nauczyłem się, że "nie ma tego złego, co by na dobro nie wyszło " - wcześniej czy później. Bóg zajmuje pierwsze miejsce w moim życiu. Dzięki temu życie staje się piękniejsze, czystsze i prostsze. Z Nim idę w życie z ufnością, z Nim łatwiej jest powiedzieć "tak" na to, co nas w życiu spotka, zgodzić się na Jego wolę. Wiem, że On poprowadzi mnie właściwą drogą. Z podopiecznego Luciano sam stał się "aniołem stróżem" młodych narkomanów. Chciałem zrobić coś dobrego dla innych. Świadomość, że komuś pomogłem, że ktoś ma do mnie zaufanie, jest moją największą radością. Teraz wiem, że ci, którzy do nas trafiają, ulegają zniechęceniu, chcą uciekać, zdaje im się, że nie dadzą rady. Aby komuś pomóc, trzeba po prostu utożsamić się niejako z nim, wczuć się w niego. Wiem, że słowa nie zrobią wszystkiego. Zaczynam się wtedy modlić za niego i składać Bogu różnego rodzaju ofiary w jego intencji. Wtedy udaje mi się trafić do serca podopiecznego. Rozgrywa się prawdziwa walka duchowa. Zło mówi: jesteś skończony i już tak zostanie, a ja mówię: Miłość i nadzieja są silniejsze od zła. Bóg da ci wolę zwycięstwa. Nie uważam, że jest to moja zasługa. W tej walce dostaję Światło z góry, Światło, które jest ponad ciemnością. Symbolem tego nadziemskiego Światła jest piękna kaplica i duży witraż w niej, dzieło mieszkańców "Cenacolo", gdzie rodzą się nowi ludzie, "synowie światłości", wyzwoleni z niewoli nałogu. (por. "Yision 2000" 1/98, s. 12-14) ks. Stanisław Szmidt
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |