Cierpienie to najpiękniejszy Boży darZawsze nosiłam w sercu pragnienie podzielenia się świadectwem o wielkiej dobroci Boga, o wielkiej Bożej miłości. Wiem, że nie uda mi się wyrazić tego w pełni słowami, bo miłość i cierpienie to wielka tajemnica, którą przeżywa się w sercu.Od dziecka bardzo ufałam Bogu. Pamiętam, jak lubiłam lekcje religii przygotowujące do Pierwszej Komunii świętej i spotkania w odległym o cztery kilometry kościele parafialnym. Podczas pieszych wędrówek do kościoła miałam dużo czasu na rozważania, modlitwę, pieśni. Rozmyślałam o życiu Maryi, o tym wszystkim, co musiała przeżyć, jak bardzo Bóg Ją kochał, skoro po ziemskim życiu zabrał Ją do nieba. Do dzisiaj moją ulubioną modlitwą jest "Anioł Pański". Wtedy zrodziło się w moim dziecięcym serduszku wielkie pragnienie, które zawierzyłam Bogu. Chciałam w mym życiu naśladować Maryję, być do Niej choć trochę podobna. Mówiłam Bogu, że chciałabym Mu się podobać, może wstąpić do klasztoru. Sama byłam zawstydzona, że ośmielam się prosić o tak wielkie rzeczy, ja, mała dziewczynka, która pasie krowy w maleńkiej wiosce. Dzień Pierwszej Komunii świętej przeżyłam bardzo głęboko - odczuwałam mocno obecność Jezusa i prosiłam Go, aby towarzyszył mi przez całe moje życie, cokolwiek się w nim wydarzy. Powierzałam Mu wszystkie dziecinne troski i kłopoty. Kiedyś, gdy usnęłam przy pasieniu krów, śnił mi się mały Pan Jezus biegający po pięknej łące i Matka Boża opiekująca się Nim, i że ja jestem z Nimi. Cieszyłam się i płakałam. Obudziłam się bardzo szczęśliwa. Mijały lata, szykowałam się do podjęcia pracy. Rozmyślając o swoim życiu, żaliłam się Bogu, że nic specjalnego dla Niego nie zrobiłam, że Go zawiodłam, bo choć myślałam o klasztorze, życie ułożyło się inaczej. We śnie usłyszałam głos, który mówił mi, abym nie zamartwiała się i nie rozpaczała, że nie mogę pójść do klasztoru, że całe życie może być moim klasztorem. Obudziłam się, odczuwając radość i jednocześnie niepokój: Co mnie czeka? Uspokoił mnie wewnętrzny głos: "Dam ci mej siły". Po roku pracy poznałam chłopca, zaczęliśmy się spotykać, byliśmy oboje bardzo szczęśliwi. Znów miałam sen, jak teraz widzę, proroczy, choć wtedy tego nie rozumiałam. Śniło mi się, że idę tą samą drogą, którą chodziłam na przygotowania do Pierwszej Komunii świętej, i widzę z daleka czarno ubraną kobietę. Przyspieszyłam kroku, aby móc jej towarzyszyć. Kiedy byłam blisko i wzięłam Ją pod rękę, spojrzała na mnie, a ja zobaczyłam Jej piękną twarz. Płakała, chciałam więc Jej pomóc, pocieszyć, pytałam, co się stało. Odpowiedziała: "Miałam jedynego Syna i zabili Go". Wzruszyłam się i płakałam razem z Nią. Mówiłam, że chciałabym Jej pomóc, a Ona uśmiechnęła się i przytuliła mnie. Doszłyśmy do początku wioski, gdzie stoi figurka Matki Bożej Niepokalanej, ale figurki nie było, tylko duży krzyż. Kobieta zapytała mnie, czy chcę Jej rzeczywiście pomóc i dzielić Jej żałobę. Przytaknęłam i spostrzegłam, że już Jej koło mnie nie ma, mam w ręku czarne szaty, a Ona w pięknym stroju unosi się do nieba. Kiedy się obudziłam, spojrzałam na wiszący krzyż i pełna bólu pytałam Jezusa, co mnie czeka. I znów w sercu usłyszałam: "Dam ci mej siły". Narzeczeństwo było pięknym okresem w naszym życiu. Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata. Niedługo przed ślubem śniło mi się, że jedziemy już do kościoła, a po drodze wstępujemy na cmentarz parafialny, gdzie zostawiam swoją wiązankę. Z cmentarza wychodzę sama i w kościele bezskutecznie czekam na narzeczonego, a w końcu sama podchodzę do ołtarza i ślubuję. Wracam z gośćmi do domu, a mąż uśmiechnięty wita mnie na progu domu, mówiąc: "To był piękny ślub". Idziemy oboje do sali tanecznej u sąsiadów, ale tylko pięć kroków razem, potem mój mąż zostaje, a ja idę dalej sama w ciemną noc. Jakiś chłopiec każe mi spojrzeć w górę i widzę świecące gwiazdy tworzące krzyż. Obudziłam się z myślą: "Co mnie czeka? Jestem teraz taka szczęśliwa, niedługo ślub". Prosiłam wtedy Jezusa, aby umacniał mnie w każdej chwili mojego życia i znów w sercu usłyszałam słowa: "Dam ci mej siły". Dziś jestem przekonana, że ten sen przygotowywał mnie na moje życie, na czekające mnie cierpienie. Pobraliśmy się, ale szczęście trwało krótko. Po pięciu miesiącach wspólnego życia mój kochany mąż zginął tragicznie na moich oczach. Od dwóch miesięcy byłam w stanie błogosławionym. W najpiękniejszych chwilach mego życia przyszło niespodziewane cierpienie, straszny ból, którego nie da się opisać słowami. Klęcząc pod krzyżem, powtarzałam: "Jezu, ufam Tobie". Powierzałam Mu swoje życie i dzieciątko, którego oczekiwałam. Pokój napełnił moje serce. Modliłam się dużo, stale ponawiałam akt oddania. Zamieszkałam u cioci, ponieważ stamtąd miałam bliżej do pracy. Zbliżał się grudzień, święto Matki Bożej Niepokalanie Poczętej i moje rozwiązanie. Odprawiłam nowennę do Matki Bożej, oddałam się pod Jej opiekę, prosząc o szczęśliwy poród. Kiedy przyszła na świat moja córeczka, najukochańsza, śliczna i zdrowa, przeżywałam nieopisane szczęście i radość. Bogu i Maryi dziękowałam za dzieciątko. Już nie będę sama, będę miała dla kogo żyć. W szpitalu na oddziale położniczym wykryto chorobę zakaźną, wstrzymano odwiedziny i wypisy. Siostra oddziałowa w tajemnicy powiedziała mi, że tylko moje dziecko jest zdrowe i że najlepiej zrobię, jeśli wypiszę się z nim na własne żądanie, zanim zachoruje. Tak też zrobiłam i lekarz, po początkowym oporze, zgodził się. Znów dziękowałam Bogu i Matce Najświętszej. Dziecko nie zachorowało. W te pierwsze wspólne święta Bożego Narodzenia prosiłam Maryję o opiekę nad moją córeczką i Jej ją powierzałam. Po trzyletnim urlopie wychowawczym wróciłam do pracy na dwie zmiany w zakładzie odzieżowym. Dojeżdżałam dwadzieścia kilometrów i w dni, kiedy miałam drugą zmianę, musiałam nocować w wynajętym pokoju, bo nie miałam czym wrócić do domu. Dopiero o szóstej rano jechałam do dziecka, a o trzynastej z powrotem do pracy. Po roku otrzymałam pracę na pierwszą zmianę i bardzo się cieszyłam, że już każdą noc będę spędzać ze swą córeczką. Codziennie modliłam się, powierzałam ją Bogu, a ona rosła, w zdrowiu, będąc pociechą i radością dla wszystkich. Kiedy kończyła sześć lat, w święto Matki Bożej Niepokalanej w naszym kościele miała się odbyć wielka uroczystość z udzieleniem przez biskupa błogosławieństwa dzieciom. Po powrocie z pracy usłyszałam od mamy, że moja córka zjadła kostki lodu z lodówki, ale że czuje się dobrze. Szybko ją ubrałam i poszłyśmy do kościoła. Było mroźno. Już w czasie Mszy świętej spostrzegłam, że ma rozpalone czoło i cała jest gorąca, że nie może ustać na nóżkach. Trzymałam ją na kolanach, przytulałam i podczas kazania ze łzami prosiłam Boga, przez ręce Matki Bożej Niepokalanej, aby nam dopomógł. Po kazaniu wszystkie matki podchodziły z dziećmi do błogosławieństwa. Ja nie mogłam udźwignąć mojej córeczki, była rozpalona, ciężko oddychała i na nic nie reagowała. W końcu mocno trzymając ją pod pachy, podchodzę do błogosławieństwa. Biskup czyni jej znak krzyża świętego na główce. Kiedy wchodzimy po błogosławieństwie do ławki, moja córka podnosi główkę, stoi prosto, patrzy na mnie i pyta: "Mamo, dlaczego ty mnie tak mocno trzymasz?". Spojrzałam na jej bladą buzię, która przed chwilą była tak okropnie rozpalona, a teraz się uśmiecha. Łzy uwielbienia Boga, radości, dziękczynienia Maryi spływały mi bez końca. Maryja, moja najlepsza Opiekunka, zawsze przychodziła mi, niegodnej, z pomocą. W drodze do domu moja córka podskakiwała, była zupełnie zdrowa. Z pomocą Bożą pracowałam i wychowywałam dziecko. Dostałam mieszkanie spółdzielcze i zamieszkałyśmy w mieście. Codzienne problemy powierzałam Świętej Rodzinie, gdy miałam jakieś męskie prace - zwracałam się o wsparcie do św. Józefa. I tyle różnych problemów w niewytłumaczalny sposób zostało rozwiązanych. Byłam wdzięczna Bogu za życie, czułam się zjednoczona z Jezusem i od Niego otrzymywałam siłę na każdy dzień. To były cudowne lata, jak tajemnice radosne. Cudowne lata, kiedy mogłam patrzeć, jak dziecko rośnie, znać jego troski i marzenia. Kiedyś podczas pielgrzymki moja córka, wówczas trzynastoletnia, zgubiła mi się w Wambierzycach. Zaniepokojona, szukałam jej, a ona naraz przyszła z siostrą zakonną. Okazało się, że zwiedzały razem. "Mamo, ty mnie szukałaś, podobnie jak Maryja Jezusa..." - powiedziała i zaraz odmówiłyśmy tajemnicę radosną - odnalezienie Pana Jezusa w świątyni. Moja córka skończyła szkołę podstawową, potem średnią. Dobrze się uczyła. Po maturze podjęła pracę. Ja wstąpiłam do Apostolatu Maryjnego. Przyrzekłam Bogu naśladować swoim życiem Maryję. Wówczas otrzymałam dar wewnętrznej, duchowej bliskości Maryi w każdym dniu. Mijały lata, a ja, szczęśliwa, patrzyłam na dorosłą córkę, ciągle powierzając ją Matce Najświętszej. Na początku nowego roku śniło mi się, że w kościele podczas Komunii świętej kapłan podaje mi Hostię oraz kielich z Krwią Pana Jezusa. Pijąc, czułam wielką gorycz, która po chwili zamieniła się w wielką słodycz. Sen był tak wyraźny, że po obudzeniu prosiłam Boga, by oddalił ode mnie ten kielich goryczy, który piłam. Mój niepokój trwał do Wielkiego Postu. Odprawiałam Drogę Krzyżową, Gorzkie Żale, bardzo się modliłam, ofiarowałam Panu Jezusowi cierpiącemu swój niepokój. I znów usłyszałam w sercu słowa: "Dam ci mej siły". Niepokój minął. "Bądź wola Twoja, cokolwiek mnie w życiu czeka, przyjmę z miłości do Ciebie, Panie" - odrzekłam. W dniu moich imienin moja córka życzyła mi wielu łask Bożych i abym była na dalsze życie, jak do tej pory, Bogiem silna. Wzruszyłam się. Wręczyła mi moje ulubione kwiaty i kasetę, na której nagrała, jak śpiewa pieśni kościelne. Pięknie śpiewała. Powiedziała, że gdy będzie gdzieś poza domem, to zawsze będę ją słyszała, będzie ze mną. "Gdzie ty miałabyś odjeżdżać ode mnie?" - zapytałam. "Nie wiadomo, co nas czeka, co nam sądzone, ale ja sercem zawsze byłam, jestem i będę z tobą." Ucałowała mnie mocno. To były ostatnie nasze wspólne imieniny. Nie będę opisywać całego zdarzenia i okoliczności śmierci mojej córki. Pojechała do znajomej rodziny i już nie wróciła. W dzień św. Józefa Bóg zabrał ją do swojej szczęśliwości. Przeżyłam straszne cierpienie, nie mogłam uwierzyć, że straciłam swoje jedyne dziecko. To było ponad moje siły. Podczas Mszy świętej pogrzebowej ujrzałam na ołtarzu kielich, z którego piłam w moim śnie. Podczas Ofiarowania oddałam Bogu swoje życie i cierpienie, swoją gorycz, która złączona z cierpieniem Jezusa przeradzała się w słodycz. Prosiłam także Maryję o pomoc i otrzymałam ją. Codzienny swój krzyż łączę z cierpieniami Jezusa, Eucharystia umacnia mnie, tak że odczuwam pokój serca i wewnętrzną siłę, aby kroczyć dalej i swym życiem naśladować Maryję. Miałam też wiele snów z moją córeczką. We śnie mówiła mi, że jest z dobrą Panią, którą ja też znam. Wiem, że jest szczęśliwa w niebie z najlepszą Panią, Maryją. Po śmierci córki poszłam do mego brata Jana i staruszków rodziców, aby im pomagać. Tak jak Maryja, która zamieszkała u ucznia Jana. Wróciłam do domu rodzinnego, gdzie wśród pól i lasów rozmyślam o Bożej Miłości. Dziękuję dziś Bogu za życie, za cierpienie, za siły, którymi mnie obdarza. Jak Maryja, trwając na modlitwie, pragnę powtarzać hymn uwielbienia. Kiedy patrzę na krzyż Jezusa, moje cierpienie odchodzi. Moje przewinienia, grzechy, cierpienia gładzi męka Chrystusa. Moje szare dni nabierają wartości. Wierzę, że jak w różańcu, tak i w życiu są tajemnice radosne i bolesne, i wiem, że kiedyś nadejdzie w tajemnicy chwalebnej najprawdziwszy poranek zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Ufam, że dobry Bóg w swej łaskawości okaże mi swe miłosierdzie i przyjmie mnie, niegodną do Swego królestwa, gdzie ujrzę swoich najbliższych i wraz z Maryją będę wielbić Boga w Trójcy Jedynego. Bóg potrzebuje naszego cierpienia, by móc dalej zbawiać świat. Cierpienie to najpiękniejszy Boży dar, to wielka Miłość Miłosierna. Bóg zasługuje, aby cierpieć dla Niego. Krystyna
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |