Narodzenie w blasku pięknaBoże Narodzenie wywołuje we mnie wspomnienie sztuki romańskiej, pełnej prostoty, surowości, chłodu rozpromienionego jednak wewnętrznym blaskiem.Wystarczyło, że odwiedziłem Katalonię, gdzie ślady kultury romańskiej są wyraźne, budują atmosferę i krajobrazy tej części Hiszpanii, roszczącej sobie zresztą prawo do samodzielności narodowej. Tam właśnie uświadomiłem sobie tę fascynującą zbieżność i odtąd nie opuszcza już ona mojej wyobraźni. PORA ZWIĘKSZONEJ WRAŻLIWOŚCI Samolot błyskawicznie przeniósł mnie do Barcelony, a stamtąd samochodem można już było przemierzać katalońskie drogi, znaczone benedyktyńskimi i cysterskimi klasztorami, wiejskimi kościółkami, jak też polami czerwono-popielatych winorośli. Wiele skarbów chrześcijańskiej tradycji zostało tutaj zachowanych przede wszystkim dlatego, że Arabowie nie zdołali opanować trwale tych ziem, a zniszczenia dokonane przez Francuzów, choć dotkliwe, nie były całkowicie rujnujące. W każdym razie historyczny konflikt między arabskimi władcami Południa, którzy rządzili z Kordoby, a monarchami chrześcijańskimi na Północy, spowodował kulturowe rozwarstwienie Półwyspu Iberyjskiego: sztukę romańską odnajdujemy tylko na północy, podczas gdy na południu architektura arabska utrzymywała się częściowo aż do połowy XV wieku. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie właśnie romańskie kościoły, niewielkich rozmiarów, wtopione w naturalny krajobraz, najczęściej ukryte w cichych dolinach. Urok tych arcydzieł wynika z ich ludzkich rozmiarów; nie narzucają wyobraźni niebotycznych doznań, jak to się ma z katedrami, ale raczej zmuszają do kontemplacji, uciszenia serca, wzmagają odczucie łagodności i spokoju. Nie błyszczą kolorami, tylko zakonnym duchem romańskim. Kiedy więc obejmował mnie półcień tych cudownych obiektów, kiedy dotykałem ze swoistym pożądaniem kapiteli figuralnych, często ozdobionych scenami rodzajowymi i typowo religijnymi, myślałem sobie: szkoda, że nie mogę na dłużej zatrzymać pod powiekami tych emocji, tego piękna, które przecież staje się pośrednikiem wieczności. Pamięć jest krucha, niemal od razu rozprasza i gubi owe doświadczenia, pozostawiając na dnie serca tylko ogólną aurę. Ale może jest inaczej: może zabieramy ze sobą, także na drugą stronę życia, swój rozwój, to do czego doszliśmy, co żeśmy ze sobą i z siebie zrobili, a więc swoją kulturę. Piękno spostrzeżone i głęboko przeżyte - czytam u ks. Janusza Pasierba - pozostaje w duszy człowieka jako trwała wartość. Trwała w wymiarze wyższym niż ten, który zapewnia zwykła ludzka pamięć, trwała w znaczeniu eschatologicznym. Dlatego chyba nie powinienem się zbytnio martwić: doświadczone piękno będzie budowało moje człowieczeństwo, będzie znakiem opowiedzenia się po stronie ewangelicznego stylu życia. Trzeba się jedynie uzbroić w cierpliwość. Także i po to otrzymujemy dar Bożego Narodzenia. Odkryjmy go także jako porę zwiększonej wrażliwości na potrzeby innych ludzi. W ten sposób ożywi się w nas duch romańskiej doskonałości, a w serca wstąpi upragniony spokój. ANTONIO GAUDI Z Katalonią wiąże się życie i twórczość Antonio Gaudiego, jednego z tych artystów, o których należy zawsze pamiętać. Ważne pozostaje jego religijne świadectwo, styl codzienności, znacznie odbiegający od najczęściej przyjmowanych przez artystów; styl wtopiony w modlitwę, ascezę, będącą najlepszym sposobem walki z pokusami tego świata. Sagrada Familia, sztandarowa i najbardziej rozpoznawalna budowla sakralna dzisiejszego świata, widoczna jest już z okien samolotu. Barcelona wygląda jak wielka ośmiornica, rozświetlona i ogarniająca sobą dookolne wzgórza. Miasto kosmopolityczne, pełne pośpiechu, międzynarodowej wrzawy, mające swoją widowiskową Ramblę, czyli publiczny deptak, ale i swoje miejsca intymne, historycznie określone, pulsujące własnym ciepłem. Ważną pozycję zajmuje w tej przestrzeni twórczość Gaudiego, łącząca w jednorodną całość architekturę grecką, duchowość średniowiecza i katalońską przyrodę. Obejrzawszy świeckie budynki zaprojektowane przez artystę, szybko, z nieukrywanym zniecierpliwieniem, pobiegłem do nieukończonego arcydzieła, jakim jest kościół Świętej Rodziny, znajdujący się w centrum barcelońskiej równiny, w identycznej odległości pomiędzy górami a morzem. Piorunujące wrażenie. Nie jestem znawcą architektury, niemniej jednak od razu zobaczyłem w tej przedziwnej, lekkiej budowli uwidocznioną doktrynę Kościoła, ślad twórczego wysiłku, aby w wizyjnej kompozycji zawrzeć'historię prowadzącą do zbawienia świata przez Chrystusa. Najgłębiej przejąłem się fasadą Bożego Narodzenia. Jest oryginalna, stworzona jeszcze za życia Gaudiego, pełna radości i doktrynalnej przejrzystości. Całość kompozycji skupia się na żłóbku, otoczonym przez zwierzęta, spiętym gwiazdą betlejemską; w archiwotach znajdują się pasterze i magowie adorujący Dzieciątko, wokół na instrumentach grają aniołowie; wyżej znajduje się scena Zwiastowania. Zwieńczenie całości ma kształt drzewa cytrusowego, oznaczającego czystość i świętość. Na nim siedzą alabastrowe gołębie symbolizujące zbawione dusze. Są jeszcze inne alegorie i znaki: wszystkie odnoszą się do wydarzeń historii zbawienia. Gaudi chciał za wszelką cenę dać świadectwo swej wiary i zaufania Bogu. Sam przeżył wiele dramatycznych chwil, śmierć najbliższych, zawód w miłości, nieszczęśliwy wypadek. Ale nie poddał się, aktywie uczestnicząc w ówczesnej liturgii kościelnej, zapoznając się z jej historią, wpływając twórczo na jej kształt. Postrzega! Mszę św. na podobieństwo antycznej tragedii, choć nie lubił profesjonalnych chórów i solistów, ponieważ czynią one z wiernych jedynie widzów, nie zaś aktywnych uczestników liturgii. Wychwalał natomiast chora! gregoriański, podkreślając jego surową prostotę, do czego zresztą sam dążył. Wiele czasu poświęcał na modlitwę. Uporczywie zwalczał własne słabości i brak pokory. Kiedy zabrakło pieniędzy na dalsze prace budowlane przy kościele Sagrada Familia, osobiście chodził po prośbie. W czerwcu 1926 r., przechodząc zamyślony przez ulicę, został potrącony przez tramwaj. Zmarł trzy dni później w szpitalu Santa Cruz. PICASSO I INNI Wiele godzin spędziłem w barcelońskim muzeum Naresa, przyglądając się niezliczonym romańskim i gotyckim krucyfiksom i madonnom, które wspomniany artysta i kolekcjoner pozbierał z popadających w ruinę kościółków katalońskich i umieścił w jednym wystawienniczym miejscu. Później powędrowałem do muzeum Picassa, znajdującego się w przepięknym, o klasztorno-romańskiej stylistyce, wnętrzu, będącym zapewne pozostałością po jakimś kościele. Zadziwia fascynacja Picassa śmiercią, nauką, obyczajem liturgicznym. Wiele obrazów poświęcił on wydarzeniom z życia religijnego (np. pierwsza komunia czy służba ministrantów przy ołtarzu), zaś temat czuwania przy śmiertelnym łożu przewija się niemal natarczywie. Okazuje się, że to, co najgłębiej przenika ludzkie doświadczenie życia, co nie daje spokoju umysłowi i sercu, co zasłonięte tajemnicą - angażuje wszystkich. Ale artyści, obdarzeni zmysłem pytania i intuicją, potrafią wydobyć z tych odwiecznych aporii jakiś duchowy blask, wyrafinowane piękno, otwierające na głębsze wymiary życia. Pisząc tak, uciekam przed prostym ujęciem tej kwestii, lecz przecież nie sposób wypowiedzieć tego, co niosą arcydzieła. Obcowanie z nimi przypomina doświadczenie miłości, o której powinniśmy rozmyślać; nie jest to jednak konieczny warunek jej przeżywania i obdarowywania nią innych. Kiedy jednak dzieło sztuki wyraźnie pokazuje świat zdekonstruowany, nastawiony wyłącznie na atakowanie widza plamami, grudkami, fałdkami, fragmentami zniszczonej materii, wówczas nie jestem pewien, czy rzeczywiście artyści w ten sposób zachęcają mnie do tego, abym zgłębiał wrażliwym okiem także plamy naprawdę przypadkowe, wymięte lub dziurawe kawałki szmat. Czy to prowadzi do odkrycia w nich sekretnej piękności? Wątpię! Ale Barcelona to również katedra św. Eulalii, piękny kościółek św. Pawła w polu, albo za murami - Sant Paul del Camp, Santa Maria del Mar, Narodowe Muzeum Sztuki Katalońskiej. Spokojnie zatem mogłem oddawać się czemuś, co wprowadzało ducha w stan wewnętrznej równowagi, zaskakiwało nowoczesnością przedstawienia, zmuszało do uciszenia poznawczej dumy. Mimo to szybko opuściłem Barcelonę, gnany chęcią zmierzenia się ze skarbami romańskiej Katalonii, które mają dosyć oryginalne źródła; inne niż w większości krajów Zachodniej i Środkowej Europy, bowiem historia tych ziem potoczyła się zdecydowanie odmiennie. A to, co odrębne, ciekawi, wystawia na próbę wyobraźnię, pociąga i zachęca do wzmożonego poznawczego wysiłku, daje możliwość odnalezienia siebie w różnorodności, spostrzeżenia, że oto jesteśmy zaledwie cząstką nadspodziewanie bogatego świata, którego poznawanie chyba się nigdy nie zakończy. PIĘKNO PROWADZI DO BOGA Dlaczego aura wytwarzana przez sztukę romańską ma - jak wspomniałem - bożonarodzeniowy charakter? Z wielu powodów. Najważniejszy sprowadza się do tego, że rozrastająca się w całej Europie wiara chrześcijańska wyrażała się najpełniej właśnie w jej objawach i architektonicznych formach, które mają charakter surowy, czysty. Klasztory budowane w tym duchu uważano za swoiste miasta. Metaforycznie odnoszono je do Bożego Miasta: Niebieskiego Jeruzalem, realnie zaś do wyglądu Jerozolimy. Jerozolimę zaś w tradycjach biblijnych porównywano do Edenu. Prorok Izajasz (51,3) notował: Zaiste, zlituje się Pan nad Syjonem, zlituje się nad całym jego zniszczeniem. W Eden przemieni jego pustynię, a jego stepy w ogród Pana. Klasztory uważano wówczas za miasta również i z tego powodu, że spełniały kryteria bezpieczeństwa; były otoczone murem z bramami obronnymi; znajdowały się w nich szkoły, miejsca wytwórcze, handlowe. Stanowiły niemal państwa mnichów. Z tych miejsc wyruszały "zbrojne pielgrzymki do Jerozolimy", które kosztowały życie, według ostrożnych szacunków, 22 milionów ludzi. To okrucieństwo jest pouczającą przestrogą, przed każdą formą fundamentalizmu. Tymczasem Katalonia, dawna Marchia Hiszpańska Karola Wielkiego, od 865 roku niezależna i rządzona przez hrabiów Barcelony, leżąca w bezpośredniej bliskości Francji i Włoch, stała się łącznikiem między kulturą arabską a chrześcijańską. Dowodzi tego Sant Pere de Rodes - stary klasztor benedyktyński, położony na górze Verdera, 520 metrów nad poziomem morza, konsekrowany w 1022 r. Obecnie pozostaje on właściwie w ruinie, która jednak została, dosyć oszczędnie, odrestaurowana. Prostą drogą nie sposób dostać się na szczyt góry, na której usadowiono monastyr. Z jednej strony krajobraz rozjaśniał błękit morza, z drugiej brunatne, przykryte jesiennymi barwami skały. Ta monumentalna forteca, dawniej właściwie nie do zdobycia, teraz wydaje się skromna, wyciszona, choć czar dawnego blasku przejawia się w architektonicznej maestrii. Niesłychane poruszenie wywołuje trójnawowe wnętrze z rozciągniętym transeptem, chór z obejściem i kaplicami po bokach. Delikatnie, dyskretnie podświetlone przywołują wydarzenia dawnej historii. Według legendy tutaj przechowywano głowę św. Piotra, jako relikwię, a wówczas ich kult był bardzo rozpowszechniony. Ludzie szukali ocalenia przed groźnymi chorobami; stąd wszelkie zdarzające się wyzdrowienia uznawano za przejaw mocy świętych, adorujących Boga. O czym myślałem, chodząc między krużgankami, rozpoznając figuralne sceny pomieszczone na kapitelach? Że piękno prowadzi do Boga, że jego siła musi radować samego Stwórcę, skoro sam jest absolutnym Pięknem. Że powinniśmy mądrze żyć, aby umieć być osobami wdzięcznymi. Bez względu na drogi, jakimi dzisiaj podąża świat. Że narodzenie w betlejemskiej grocie to najszczęśliwsze wydarzenie w dziejach świata. SPRAWY PODSTAWOWE W Katalonii doprowadzono niemal do doskonałości diecezjalne muzea, gromadzące skarby sztuki, nie tylko zresztą kościelnej. Odwiedzając niektóre z nich, zwłaszcza te w Vic, rozpoczynające działalność już w 1809 r. i w Solsonie, przecierałem oczy ze zdumienia. Nie dosyć tego, że zbudowano przestronne obiekty wystawiennicze, z odpowiednimi salami konferencyjnymi, to na domiar mojej zazdrosnej zgryzoty, obiekty wystawowe zaaranżowano wyjątkowo atrakcyjnie, nie wyłączając przygotowania odpowiednich katalogów, przewodników, zarówno popularnych, jak i dla gości o bardziej wysmakowanym guście. Było to możliwe, ponieważ większość romańskich fresków i malowideł z iberyjskich terenów chrześcijańskich zostało w początkach XX wieku zdjętych ze ścian kościołów i po konserwacji umieszczonych w trzech najważniejszych muzeach Katalonii: w Barcelonie, Vic i Solsonie. Najbardziej interesowały mnie tropy romańskie, w tym wyjątkowo styl geometryczny, zdumiewająco nowoczesny. Na dłużej zatrzymałem się przy baldachimie z Ribes (dzisiaj: Ripoll), pierwotnie znajdującym się w absydzie tego kościoła, pochodzącym z pierwszej polowy XII wieku. Przedstawia on scenę apokaliptyczną, moment paruzji, kiedy Jezus w majestacie, trzymając w prawej ręce księgę Ewangelii, ponownie pojawia się na ziemi. To Chrystus pantokrator, otoczony aniołami. Całość nawiązuje do tradycji bizantyńskiej, tak pod względem formy, jak i treści. Oddziałuje bardzo intensywnie, kolorystyką, układem geometrycznym, podkreślonymi cieniowaniem mięśniami rąk i wyrazem twarzy, smukłością wszystkich postaci, które są jednak płaskie, o wydłużonych głowach, co przypomina po prostu maskę, a co może wskazywać na związki ze sztuką mozarabską. Dzieło sztuki, choć wyrasta z lokalnych kolorytów i środowiskowych emocji, jest otwarte na wpływy, nawet bardzo odległe historycznie i geograficznie. Nie istnieje w pustce estetycznej. Co jednak stało się z naszym światem, że nie potrafimy w ogólności, bo zdarzają się odstępstwa od konwencji, przesycić sztuki religijnym ciepłem, że nasza architektura, szczególnie kościelna, nie pomaga w przeżywaniu tajemnic wiary? Czy dzieje się tak jedynie dlatego, że religia coraz bardziej oddala się od naszych serc, a my sami obojętniejemy na jej wzniosłą powagę? Trudno orzec. Starajmy się więc zwracać uwagę przynajmniej na sprawy podstawowe. Dbajmy o zewnętrzny wystrój naszych świątyń. Wspierajmy proboszczów w ich pracy, aby potrafili "liczyć kamienie swoich kościołów, jak gdyby były to klejnoty korony, aby stawiali przy nich strażników, jak przy bramach oblężonego miasta". Bądźmy wrażliwi na brzydotę, schematyzm i estetyczny banał, wiejący ze sporej części współczesnej sztuki. Nie dawajmy się oszukiwać artystom, którzy zatracili wewnętrzną moc i zapraszają do formalnej tylko gry, czarownej zabawy. Lecz czyńmy to z pokorą. Bez pośpiesznego krytykanctwa. DRZWI UCHYLONE Boże Narodzenie to święto wzmożonej serdeczności. Pytamy: czy wystarczyły drobne postanowienia, na przykład porzucenie windy na rzecz wspinania się po schodach, dla zdrowia i szczypty ascezy? Czy zdołaliśmy rano wstać i pobiec do pobliskiego kościoła na roraty, postawić wieniec z czterema świecami na stoliku i częściej się modlić? Zygmunt Gloger w "Encyklopedii staropolskiej" podkreśla, że lud polski podczas Adwentu idzie do spowiedzi, wesoła muzyka i śpiewki milkną wszędzie, bo "święta Katarzyna klucze pogubiła, święty Jędrzej znalazł - zamknął skrzypki zaraz". Musimy zatem uciszyć się, uspokoić, wziąć w karb codzienne przyzwyczajenia. Każdy ma coś do załatwienia z sobą samym, z najbliższymi, z rodziną. Wigilia jest niezwykłą okazją i zaczynem wszelkich dobrych decyzji, jak też uwielbienia betlejemskiego Dziecięcia. Nie wypada, byśmy zatrzymali się przed drzwiami, które zostały już uchylone. Niech prześwieca przez nie blask Nowonarodzonego i niech promienieją nam serca. ks. Jan Sochoń
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |