Puste miejsce po raratachKilka miesięcy temu zmieniliśmy miejsce zamieszkania, a co za tym idzie parafię. To zawsze jest ważne przeżycie, bo człowiek przywiązuje się do duszpasterzy, do samej świątyni i zwyczajów panujących w konkretnych społecznościach.Wbrew pozorom, zwyczaje - choć oparte na tej samej liturgii - zawsze są nieco inne. Wydawało nam się, że przenosiny z miasta na podwarszawską wieś to pewnego rodzaju powrót do źródeł tradycji, chociaż w naszej ursuskiej parafii niczego nam nie brakowało. Urok wiejskich zwyczajów mogliśmy poznać już w maju, kiedy w naszej wsi nabożeństwa majowe były celebrowane z wyjątkową pieczołowitością, a piękny śpiew roznosił się po wszystkich domach. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w pierwszą niedzielę Adwentu usłyszeliśmy podczas ogłoszeń parafialnych, że roraty w naszej nowej parani odbywają się tylko dwa razy w tygodniu i to o godzinie... 18.00. W pierwszej chwili uznałam, że być może czegoś nie dosłyszałam lub źle zrozumiałam. Później, gdy wykluczyłam pomyłkę, przyszła myśl, że zapewne wieczorne roraty są "zapożyczoną" tradycją z innych krajów. Po kolejnych rozmowach ze znajomymi stało się jednak jasne, że przenoszenie rorat na popołudnie jest coraz częstszym zjawiskiem w wielu parafiach w Polsce. Czas Adwentu to czekanie - w głębokiej ciszy i modlitwie na radosne przyjście Jezusa. O wyjątkowości tego czasu nikogo nie trzeba przekonywać. Z tych powodów trudno wyobrazić sobie obchodzenie Adwentu bez rorat - Mszy wotywnej o Najświętszej Maryi Pannie. Bo od kogóż bardziej powinniśmy się uczyć oczekiwania niż od Matki? OŚWIETLONA DROGA
Zwyczajowo roraty odbywają się wcześnie rano. Czasem nawet przed 6.00. Często to jest jedyny czas w roku, gdy stać nas na tak wczesną pobudkę i codzienną Mszę św. W wielu przypadkach jest to znaczący wysiłek, i konieczność przełamywania się. Ale nagroda, w moim przekonaniu, rekompensuje wszystkie niedogodności. Możliwość przeżycia duchowej uczty, która w wyjątkowy sposób przemienia wewnętrznie. Tym bardziej dziwi mnie to zjawisko wieczornych rorat. Bo czy można tak samo skupić się na modlitwie i doznać uroku oczekiwania podczas wieczornej Mszy św? Przecież po całym dniu bieganiny, ważnych spraw i huczących w głowie obowiązków wyciszenie się jest ogromnie trudne. Nie chodzi mi o formę, bo ona jest tylko otoczką, ale o czas poświęcony tylko na tę chwilę. Rano człowiek wstaje gotów na nowe, poranek przed wschodem słońca to najlepszy czas na czekanie - "Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy czyniący nieprawość będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach" (Ml 3,19-20). DZIECI KOCHAJĄ WYZWANIA Zastanawiają mnie powody mocnej ingerencji w wielowiekową tradycję kościelną. Oczywiście, na pierwszy plan wysuwa się frekwencja - szczególnie dotyczy to dzieci i młodzieży. Fakt, może świątynie nie są przepełnione o wczesnej porze. Może coraz częściej podczas porannej Mszy nie widać dzieci. Ale czy chorobę należy leczyć amputacją tradycji? Czy nie lepiej pomyśleć o lekarstwie lub profilaktyce? Dzieci wychowuje się głównie przez przykład własny - to jest najskuteczniejsza metoda docierania do osobowości dziecka. To wzorce z domu są powielane w życiu codziennym. Śmiejemy się, gdy dziecko w nieświadomy sposób naśladuje nasze gesty czy słowa, ale gdy napotykamy na przeszkody w wychowaniu, to nie szukamy winy w sobie, tylko w tzw. znakach czasu, w świeckim otoczeniu. Dzieci uwielbiają wyzwania. Lubią robić coś niecodziennego, wyjątkowego. Czy jadąc na kolonie dzieci marudzą, kiedy się je budzi na poranną zbiórkę? Czy czekanie na prezenty w noc mikołajkową wydaje się dla nich wielkim wyzwaniem? Być może trudno jest wstać na roraty o bardzo wczesnej porze, tym bardziej codziennie. Ale urok i wspomnienie takich chwil to wyjątkowe przeżycie, które pozostaje na lata i nadaje dzieciństwu niezapomnianej wyjątkowości. Dlaczego podczas każdej premiery kolejnej części przygód Harry'ego Pottera tłumy maluchów z rodzicami, babciami oblegają księgarnie o północy i nawet w styczniowym mrozie, bez słowa skargi, czekają na otwarcie sklepów? Jak to się dzieje, że czekanie na przygody czarodzieja problemem nie jest, a poranne roraty już są? Zastanawiam się, czy ten rzekomy "problem" dzieci nie jest w zasadzie problemem dorosłych - rodziców, księży, katechetów i wszystkich, którzy przystają na takie ustępstwa? Z doświadczenia instruktorki harcerskiej wiem, że każdą sytuację trzeba dziecku odpowiednio "podać", nadając atrakcyjności i wyjątkowości. Dzieci w bardzo łatwy sposób można motywować różnymi sytuacjami, możliwościami - wiele parafii ma doskonale wypracowane metody, które okazują się skuteczne. Dlaczego w jednych społecznościach to się sprawdza, a w innych nie? Nie chciałabym nikomu sprawiać przykrości, ale mam przekonanie, że w grę wchodzi także zwykły konformizm, ludzkie lenistwo i zrozumiałe skądinąd dążenie do wygody. Bo najłatwiej jest uznać, że skoro parafianie nie przychodzą, to trzeba zrezygnować z uciążliwych zobowiązań. PRZESUWAMY GRANICĘ Problem jednak w tym, że parafianie, którzy czują, że tradycje można korygować pod kątem wygody, będą, nawet podświadomie, oczekiwali kolejnych ustępstw. Gdzie jest granica zmian na rzecz wygody? Czy niedługo zaczniemy majstrować przy pasterce? Przecież udział w niej oznacza, że człowiek nie wyśpi się tak, jak by oczekiwał... Często się słyszy o cudownej magii świąt, o ich wyjątkowości i uroku niosącym nadzieję, pokój i miłość. Pojawia się jednak pytanie, czy rezygnując z wyzwań takich jak poranna Msza roratnia nie stajemy się mimowolnym sojusznikiem tych, którym marzą się święta zupełnie zeświecczone? Czy sami nie poddajemy się w ten sposób duchowi współczesności, który w dziwnie skuteczny sposób "uśmierca" nasze wartości i w rezultacie wychowuje kolejne pokolenia ludzi "chorych na pustkę"? Nie deprecjonuję troski proboszczów o frekwencję w kościele. To istotne, aby jak najwięcej osób lepiej przygotowało się duchowo do świąt Bożego Narodzenia. Ale czy trzeba przy tym rezygnować z wielowiekowej tradycji, która w wyjątkowy sposób buduje i wzmacnia więzi - parafialne, lokalne i rodzinne? Tym wszystkim, którym parafia nie zapewnia odpowiedniej możliwości przygotowania się do narodzin Chrystusa, pozostaje tylko uczestnictwo w roratach w innej - zapewne sąsiedniej - parafii. Niestety, taki sposób obejścia problemu nie tylko nie buduje wspólnoty, ale jeszcze ją osłabia. Justyna Karnowska
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |