Wymaganie Miłości...Łk 12,39-48
"...pamiętaj... Ja jestem z Tobą po wszystkie dni..." Ktoś Ty? Powoli mgła się rozrzedza, widzę ludzi wokół mnie, widzę jak tłumaczą mi, że trzeba walczyć z chorobą, jak można zaakceptować to, co się stało, jak można oswoić ból... dostrzegam uśmiech mego własnego dziecka, słyszę słowa nadziei... i czuję Obecność Wielkiej Miłości. Czuję, że ten "miesiąc" będzie bardzo długi. Bo Ktoś mi coś dał... dał mi nadzieję, dał mi wiarę, że z Nim jest wszystko możliwe, i tak też było. Dostałam coś bardzo cennego... dziecko, chore dziecko. Kiedy miałam chwile zwątpienia, czy sobie dam rade, ktoś mi zawsze mówił takie słowa: " ...że Bóg wiedział komu to dać, że dał temu kto przejdzie przez to... kto da sobie radę" On był pewny tego, wiedział, że mimo bólu i trudu poradzę sobie, że ten "miesiąc' zamienię w piękne 7 lat. Postawił mi wymagania, bo mnie bardzo kochał. Nie mówił mi na początku drogi, że to będzie proste, że to będzie piękne, pozbawione bólu i wyrzeczeń. A powiedział tylko, abym pamiętała, że On będzie ze mną. To mi wystarczyło, bo czułam Jego miłość na każdym mym kroku, nawet wtedy kiedy zamarło serce dziecka. Czułam, że nie jestem sama. On chciał i chce nadal mego dobra, robi to tylko dla mnie z Miłości. Przed każdym z nas stawiane są jakieś wymagania, ktoś czegoś od nas oczekuje, ktoś czegoś żąda. A my? Uczmy się wymagać od nas samych, uczmy się cierpliwości, pokory... Pamiętam ile w tych latach było wyrzeczeń... ile to razy na obiad była tylko bułka... bo mała chciała zabawkę, albo książeczkę do poczytania. Nie mogłam jej tego odmówić... a w domu przecież byli jeszcze synowie, oni też wymagali ode mnie swej obecności, miłości. Musiałam nauczyć się dzielić to, dać im jakoś siebie. A byłam przecież tylko jedna. Trudno było jechać do Kliniki zostawiając za drzwiami dom, smutne oczy synów... ale... coś było mi dane, Ktoś postawił przede mną wymaganie - cierpienie córki. Teraz, kiedy upłynęło kilka lat... a dokładnie 10... wciąż jest obecne w naszym życiu. To jakby tego dalsza część. Mimo, że już córki nie ma, że już cały czas jestem w domu, że uczestniczę w życiu mych synów, to jednak tamte wymagania są wciąż aktualne... bo to są wymagania życia, wymagania kochania ludzi takimi jakimi są, to ...wybierania każdego dnia drogi z Krzyżem, wkładanie Go na swe ramiona z uśmiechem, z taką dumą w oczach... bo to jest mój Krzyż, był mi dany, bo ten Ktoś wiedział, że sobie poradzę, że Go nie zrzucę, bo to Krzyż dany z miłości i dla miłości. Dany po to, aby dać o Nim świadectwo, dać świadectwo swej wiary, swej miłości, rozpalać w sercach innych ludzi nadzieję. Kiedy szlam do pracy do szpitala, tzn. kiedy składałam podanie, to pani kierownik nie wierzyła, że sobie poradzę, bała się, że kiedy zetknę się z takim cierpieniem ludzi, ze śmiercią pacjentów... to ucieknę, załamię się, bo przecież nie tak dawno sama przeżyłam śmierć dziecka. Martwiła się o mnie. A jednak... coś mnie tam ciągnęło w te stronę. Po miesiącu mej pracy zapytano mnie jak sobie radzę...odpowiedziałam, że kocham tę pracę. Jakże było zdumienie, bo jak to można kocha taką pracę? Płacą mało, wymagania stawiane są olbrzymie, ciągła obecność bólu, śmierci... smrodu, urągania pacjentów. Owszem tak jest... to się czuje każdego dnia, ale... czuj się też tam Miłość. To koronuje wszelkie niewygody, wszelkie trudności. Kiedy pomagam chorym, kiedy sprzątam "ufajdany kibel" bo ktoś "nie wymierzył" widzę oczami siebie, bo przecież to ja mogę za chwilę stać się tym chorym człowiekiem, nie znam przecież ani dnia ani godziny... zawierzyłam Bogu, powiedziałam Jemu TAK... więc służę drugiemu człowiekowi, bo ja mogę mu coś dać, ja mogę mu choć trochę pomoc... bo kiedyś mi też ktoś pomoże, wesprze, umyje twarz, poda zupę. Niby to takie błahe sprawy, nic nie znaczące gesty, ale kiedy robi się to choremu człowiekowi, to te gesty urastają, są wyrazem naszej miłości, są dotknięciem Boga, są wreszcie potwierdzeniem naszego słowa "TAK" I... widzi się wtedy uśmiech tego człowieka, a to wynagradza wszelki trud, nie czuję wtedy zmęczenia po 12 godzinnym dyżurze, wracam do domu szczęśliwa, bo komuś pomogłam. Postawiono przede mną wymaganie... postaram się temu sprostać. Wiem, że nic sama nie jestem zdolna zrobić. Zawierzyłam Bogu, oddałam Mu swoją pracę, oddałam mu swoją rodzinę, swój dom. I... jest dobrze. Nie straszne mi teraz żadne problemy, żadne przeciwności... bo ON jest ze mną, a z Nim nie ma nic nie możliwego. Wierzę, że cokolwiek mi daje jest to dane dla mnie z miłości.
Amen.
Renata
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |