Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

W obronie poczętego życia

     Ksiądz Prałat Filip J. Reilly urodził się w Nowym Jorku. Jego oboje rodzice są Irlandczykami. Chociaż mieszkali w Irlandii blisko siebie, poznali się i pokochali dopiero w Stanach Zjednoczonych. Już jako siedmioletni chłopiec postanowił zostać księdzem, chociaż wówczas jeszcze nie bardzo sobie zdawał sprawę z tego, co to znaczy. Wtedy to postanowił zostać ministrantem. Ksiądz proboszcz oświadczył mu, że jest zbyt mały, by służyć przy ołtarzu: nie zdoła przenosić mszału i nie umie ministrantury po łacinie.

     Mały Filip poprosił więc mądrego wuja, aby nauczył go ministrantury po łacinie. Do nauki zabrał się rzetelnie i już po krótkim czasie spotkawszy na ulicy księdza proboszcza, oświadczył dumnie, że jest gotów do egzaminu. Został więc ministrantem, otrzymał komeżkę i mógł klęczeć przy ołtarzu, ale ciężkiego mszału nie dał rady przenosić z jednej na drugą stronę ołtarza.

     Mając 14 lat wstępuje do "Małego Seminarium". Tutaj powołanie Filipa ugruntowało się. Nigdy nie miał żadnych wątpliwości, że ma zostać księdzem. Następnie zaczyna studium filozofii i teologii w "dużym" seminarium. Studiuje też klasykę - języki starożytne. W dwudziestym piątym roku życia zostaje księdzem.

     Przez pierwszych pięć lat kapłaństwa pracuje w jednej z parafii diecezji Brooklyn, w jednej z dwóch diecezji, do których należy ogromny Nowy Jork. Z radością wspomina tamte czasy: Byłem tam bardzo szczęśliwy. Na co dzień spotykałem się z całym bogactwem życia i dobrze żyłem z parafianami.

     Ponieważ ks. Filip pracuje tak przykładnie i jest lubiany, ks. Biskup mianuje go rektorem "Małego Seminarium". Spędzi tu dalszych 26 lat swego kapłańskiego życia. Ponieważ obowiązki rektora i nauczanie małoseminarzystów nie wyczerpują całego jego czasu, ks. Filip zaczyna studiować naturalne metody regulacji poczęć, a następnie szkolić ludzi. Jest to ważne zagadnienie, zwłaszcza dla przybyszów napływających do Brooklynu. Uważa, że dzięki tego rodzaju kursom wzmocni trwałość rodzin.

     Drugi problem to szkolenie animatorów. Spośród ludzi napływowych: czarnych, emigrantów itp. Pozyskuje ludzi młodych, inteligentnych, aby z nich stworzyć zaczyn nowego społeczeństwa, a także liderów, którzy pewnego dnia podejmą-odpowiedzialność na różnych płaszczyznach życia. Także i dziś nie opuszcza go troska o ludzi biednych, zaniedbanych, opuszczonych.

     W latach '60 Bóg uwrażliwił go na nowy problem: mianowicie na nasilającą się akcję proaborcyjną. W 1967 r. ks. Reilly wygłasza w pewnym kościele swoje spostrzeżenia na ten temat i wierni po kazaniu są zgorszeni: Ojcze, jesteś okay? Przecież żyjemy w Ameryce. Czy nasi ludzie pozwolą na zabijanie nie narodzonych dzieci? Niestety - stwierdza ze smutkiem ks. Filip - oni się wtedy mylili. To co się stało z Ameryką, dziś dzieje się na całym świecie. Ojciec Święty ma rację, gdy mówi, że z kultury życia przeszliśmy do kultury śmierci.

     Gdy pod koniec lat 70. w stanie Kolorado zalegalizowano ustawę o aborcji, ks. Reilly podejmuje akcję w obronie nie narodzonych. Rozmawia z politykami, stara się uwrażliwiać społeczeństwo na ten problem przy różnych okazjach i uroczystościach. Na początku byłem osamotnionym wojownikiem w tej walce. Nikt nie wierzył, że akcja ta przyjmie się i rozrośnie. Wierzyłem, że działam z natchnienia Bożego. On mnie na pewno nie zostawi samego. Ks. Reilly wie, że musi oddać się tej sprawie zupełnie.

     Akcja proaborcyjna nabiera z czasem na sile. W 1973 r. ustawowo zalegalizowano usuwanie ciąży z najbłahszego powodu i to nawet do dziewiątego miesiąca ciąży, a kiedy Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uchwalił, że każda osoba ma prawo do aborcji, praktycznie żaden stan USA nie mógł jej zabronić.

     Spadło to na Amerykę jak grom z jasnego nieba. Przeciwnicy aborcji zjednoczyli się i złączyli siły. Zaczęto akcje protestacyjne, demonstracje, marsze "Pro Life", wiece, spotkania z politykami, wychowawcami, a nawet przestano płacić podatki, bo przecież część tych pieniędzy szła na finansowanie aborcji.

     Także i ks. Reilly przestał płacić całą sumę podatku. Odliczał procent, jaki szedł na aborcję. Jeżeli nie jest to właściwa część mego podatku, jaka jest przeznaczana na popieranie aborcji, to proszę mnie poinformować, ile naprawdę przeznaczacie na aborcje - powiedział do pobierającego podatki urzędnika skarbowego. Oczywiście sprawę skierowano do sądu. Tutaj uzyskał ks. Filip mały sukces: Sąd Najwyższy orzekł, że żaden stan w USA nie może być zmuszany do finansowania aborcji. Mimo to zabijanie nienarodzonych odbywało się w dalszym ciągu.

     Naszą nową akcję rozpoczęliśmy w święto Matki Bożej Królowej Różańca Świętego w 1989 r. Od 30 lat pracowałem już w ruchu "Pro life". W Ameryce mamy wiele sposobów walki o życie nie narodzonych. Zaczęliśmy od wychowania ludzi, potem były marsze protestacyjne - a mimo to każdego dnia umierało 4 000 dzieci nienarodzonych. Nasi ludzie stracili już nadzieję na jakiś sukces.

     Zrozumieliśmy wtedy, że nie było nas na miejscu zabijania. Postanowiliśmy więc tam się udać. Rozpoczęła się akcja "Opera- tion rescue". Ludzie zaczęli blokować wejścia do klinik, gdzie dokonywano aborcji. W czasie tej akcji zostało aresztowanych przez policję ponad 50 000 ludzi. Zostali uwięzieni i skazani na ogromne kary pieniężne. Nie byliśmy w stanie kontynuować tej akcji. Zabijanie dzieci nie ustawało.

     Wtedy pomyśleliśmy, że zbyt zaufaliśmy sobie. Nie prosiliśmy o pomoc Boga i Jego Matki. To co się wtedy stało, przeszło nasze oczekiwania. Cud! Trzeba też zdać sobie sprawę, że nie wystarczy udowodnić ludziom, że aborcja to grzech. Nie można porównywać matki zdecydowanej na aborcję z włamywaczem do banku. Ten ostatni jest przestępcą. Matka, która godzi się na usunięcie dziecka, ma problemy. Decyduje się na to albo ze słabości charakteru, albo na skutek upadku w grzechy. Nie wystarczy powiedzieć, że nie powinna dziecka zabijać i zostawić ją samą. Nieraz byłoby to żądanie od niej heroizmu. Takiej matce przede wszystkim trzeba pomóc. To jest jedyne właściwe rozwiązanie.

     Jak Maryja i św. Jan stajemy pod krzyżem i jak sam Jezus nie potępiamy. Staramy się tym matkom okazać miłość. Czasami skłonni jesteśmy jak św. Piotr wyciągnąć miecz i obcinać uszy winowajcom. Ale to nie jest droga. Jezus kocha i lekarzy i same matki godzące się na usunięcie dzieci. On umarł za nich, aby weszli do nieba. Nie jest łatwo patrzeć jak św. Jan i Maryja na krzyżowanie Jezusa i na śmierć dzieci. Zrozumieliśmy, że nie krzyki potępienia przed klinikami położniczymi, ale pełne miłości trwanie może pomóc. Sami nie dokonamy tego. Musi nam pomóc Bóg. Zatem zanim idziemy przed kliniki, prosimy klasztory i domy starców o modlitwę. W Fatimie siostry karmelitanki modlą się przez 24 godziny za nas na różańcu przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Małe dzieci modlą się za nas i składają Bogu za nas ofiary. Wszystko zależy od modlitwy. Chodzi bowiem o przemianę serca. Tego może dokonać tylko Bóg. Przed akcją i my pościmy i modlimy się. Prosimy Matkę Bożą o szczególną opiekę i pomoc. Bóg zwierzył Jej pośrednictwo łask. Przed klinikami stajemy z trzech powodów: modlimy się za każdego, staramy się rozmawiać i informować ludzi, oferujemy pomoc. Przychodzimy tam w imię Boga i z miłością. Ijest to obecność skuteczna. Oto przykład.

     W święto św. Tereski od Dzieciątka Jezus przyszło na zabieg 70 kobiet do kliniki. Do godziny 14.00 usunęło 37 nienarodzonych dzieci. Jednak 38 kobiet opuściło klinikę i nie dokonało aborcji. Wtedy przy szedł do mnie lekarz i poprosiło rozmowę. "Muszę księdzu powiedzieć, że od dziś nie chcę mieć nic wspólnego z aborcjami. " Pobłogosławiłem go i powiedziałem: "Bóg uczyni z pana wielkiego apostoła życia. Z tego miejsca uśmiercania musimy uczynić miejsce życia " "Ma ksiądz rację". Wszedł do wewnątrz kliniki i oznajmił personelowi pomocniczemu: "Musimy zmienić ten dom na miejsce uzdrawiania a nie uśmiercania."

     Ojciec Święty w encyklice "Humanae vitae" pisze, że Krew Chrystusa jest odpowiedzią na nasze problemy. Ona nie tylko uśmierza gniew Boży, ale też sprasza na ziemię Boże miłosierdzie, zbawienie. Ona stwarza nas na nowo. Musimy być świadkami Bożej miłości wśród świata przesiąkniętego kulturą śmierci.

     Teraz nasze akcje zaczynamy w kościele niedaleko kliniki. Ofiarujemy Ojcu Przedwiecznemu w czasie mszy św. Krew Przenajdroższą Jego Syna, a otrzymujemy Ciało Chrystusa. Wtedy nie idziemy na Golgotę, ale idziemy razem z żywym Chrystusem. Najczęściej mszę św. odprawia ks. biskup. Potem następuje wystawienie Najświętszego Sakramentu. Po adoracji wyrusza procesja pod klinikę. W czasie drogi odmawiamy 15 tajemnic różańca św. - skupienie, modlitwa, żadnych rozmów. O procesji powiadamiamy policję i ona nam towarzyszy do kliniki. Kto z przechodniów chce się przyłączyć, musi odmawiać różaniec. Między dziesiątkami Zdrowasiek śpiewamy pieśń. Na końcu klęczymy minutę w absolutnej ciszy na schodach prowadzących do kliniki. Błagamy Boga o miłosierdzie dla nas i dla wszystkich ludzi. Wtedy na Broadway'u panuje taka cisza, że można byłoby słyszeć upadającą szpilkę. Modląc się wracamy do kościoła, gdzie jest błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem.

     W klinikach są ludzie, którzy udzielają porad i informacji zainteresowanym. Ostatnio wróciło do domu bez zabiegu 40 kobiet.

     Gdy zaczynałem akcję w diecezji Brooklyn, było nas sześcioro: trzy starsze babcie, jeden starszy pan, pracująca dziewczyna i ja. Były tam 44 kliniki, gdzie dokonywano aborcji. Rocznie ginęło 55.000 dzieci. W czasie siedmiu lat Bóg zamknął 22 kliniki. Dziś rocznie 5 000 kobiet wraca z kliniki bez zabiegu.

     Ruch w obronie życia rozszerzył się cudownie na cały stan Nowy Jork. Zamknięto tam 37 klinik. Następnie nasz ruch rozpowszechnił się w Kalifornii, Australii, Nowej Zelandii...

     Różaniec to nie tylko modlitwa, którą odmawiamy przed klinikami aborcyjnymi, ale też przedmiot, który tam rozdajemy ludziom różnych wyznań i przekonań jako dar. Skutki są cudowne. Mam ludzi w całym kraju, którzy wykonują dla mnie różańce. Proszę ich, aby w czasie pracy modlili się za tych, którzy je otrzymają. Trudno sobie wyobrazić, ile niewinnych dzieci uratował on przed śmiercią, ilu ludzi nawróciło się dzięki niemu.

     Często daję go matce, która po zabiegu wraca do domu. "Jeżeli pani będzie się na nim modlić, nie przyjdzie pani tu nigdy więcej, jeżeli pani nie będzie się modlić na różańcu, trafi tu pani znowu". "Ma ksiądz rację" - słyszę w odpowiedzi. Wtedy zaczynamy rozmowę na temat jej życia, o możliwości zmian i o Miłosierdziu Bożym. Na pewno więcej ludzi nawróciło się tu niż gdzie indziej. Jeżeli zaufa się Bogu, Bóg okazuje się dobry i miłosierny ponad nasze oczekiwania.

     Ostatnio Father Reilly spędza 6 godzin dziennie przed jedną z największych klinik, gdzie rocznie zabija się 10 000 nienarodzonych dzieci. Modli się tam, udziela porad, pociesza. Ks. Biskup zwolnił go z urzędu rektora Małego Seminarium. Ma więc czas na to. Czasami idzie na ulice Nowego Jorku i wyczuwając kłopoty napotkanych kobiet nawiązuje z nimi rozmowę. Jest w nim tyle ciepła i życzliwości ludzkiej, że ludzie się przed nim otwierają.

     Ilu ma pomocników? Trudno powiedzieć - powiada. Mam ich w USA w 37 stanach, w 60 miastach, współpracuje z nami pięćdziesięciu biskupów, czterech arcybiskupów i trzech kardynałów. To oni przewodniczą nabożeństwom i prowadzą procesje pod kliniki położnicze.

     Ks. Reilly ma także współpracowników winnych krajach. Łatwo mu ich zdobyć, bo w każdej rozmowie i dyskusji na temat poczętego życia nie ma rutyny. Każdy człowiek, z którym rozmawia, to nowe zadanie do wypełnienia, to nowy problem do rozwiązania i czyni to nieszablonowo. A dzieje się tak, ponieważ ks. Reilly naprawdę kocha każdego człowieka. Każdy to czuje. Tym zdobywa ludzi.

     A jak godzi tę pracę z powołaniem i obowiązkami kapłańskimi? Na początku zdawało mi się, że praca ta odciąga mnie od obowiązków kapłańskich. Tak było, gdy walczyłem tylko o fizyczne życie niemowląt. Zmieniło się to z chwilą, gdy pojąłem, że to Jezus ratuje niemowlęta, a ja współpracuję z Nim. Pojąłem, że Bóg mi to miejsce pracy wyznaczył. Teraz widzę, jak wielu ludzi razem się modli, pości, adoruje Najświętszy Sakrament, poświęca się a nawet przebacza i kocha wrogów. Ludzie ci zaczęli więcej kochać Boga. Dzięki temu stali się lepsi i życzliwsi dla innych, stali się też bardziej radośni. A więc to, co ja robię, jest pracą Kościoła i zadaniem kapłana. A praca ta daje naprawdę radość, wciąga kapłana i daje satysfakcję. Dzięki temu umacnia powołanie.

     (por. "Yision 2000", 4/98, s. 12-14)

[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2021 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej