Stanisław Kowalski - ojciec siostry FaustynyRodzice Heleny, przyszłej błogosławionej siostry Faustyny - Stanisław Kowalski i Marianna z domu Babel - zawarli sakrament małżeństwa w roku 1892 i zamieszkali we wsi Głogowiec k. Świnic Warckich. Długo pozostawali bezdzietni, ale po 9 latach małżeństwa Pan Bóg okazał im swą łaskę, obdarzając kolejno dziesięciorgiem dzieci. Głowa rodziny katolickiejGospodarstwo ich było niewielkie - 7,5 morgi lichej, piaszczystej ziemi i 2,5 morgi łąk - i nie było w stanie wyżywić coraz liczniejszej rodziny, toteż Stanisław, znający się na robocie ciesielskiej, musiał zajmować się zarówno rolnictwem, jak i rzemiosłem. W ciągu dnia pracował jako cieśla, a po powrocie do domu, do późnych godzin nocnych, uprawiał rolę we własnym gospodarstwie. Zwykle był skrajnie zmęczony, ale od siebie wymagał najwięcej. Marianna, podobnie jak on, była kobietą pracowitą i dzielną, pełną samozaparcia i poświęcenia. W zimie, gdy mąż pracował w terenie, zanosiła mu obiady niezależnie od tego, jak daleko przebywał. W drodze powrotnej, brnąc w śniegu po kolana, dźwigała na plecach wiązkę drewna do ogrzania izby i ugotowania posiłku. Warunki bytowe mieli bardzo skromne, toteż gdy podrastały najstarsze dziewczęta - podejmowały służbę u bogatszych, zaś pozostałe dzieci pomagały w gospodarstwie przy pasieniu bydła i innych pracach. Nawet 10-letni chłopcy małymi cepami młócili zboże wraz z ojcem.Ojciec był niekwestionowanym autorytetem i głową tej rodziny. Będąc człowiekiem o duszy prostej i czystej, surowym i wymagającym - na podobnych zasadach kształtował postawy i charaktery własnych dzieci. Gdy dwie starsze córki, odprowadzone przez jednego z wiejskich młodzieńców, wróciły po północy z miasteczkowej zabawy - ojciec skrzyczał je i "ogromnie" zbił z powodu - jak mówił - wstydu, który mu przyniosły. W rodzinie Kowalskich panowała niezwykła karność. Wychowując dzieci ojciec nie tylko wdrażał je do posłuszeństwa i obowiązkowości, nie tylko dbał o ich nieskazitelną opinię, ale też troszczył się o rozwój osobowy każdego z nich. Mimo biedy w domu było kilka książek o tematyce religijnej, a wśród nich: Biblia, żywoty świętych i czasopisma poświęcone misjonarzom. W długie zimowe wieczory ojciec czytał je dzieciom, wprowadzając w świat pustelników, pielgrzymów i misjonarzy w dalekich krajach. Z czasem starsze zaczynały same sięgać po ulubione lektury; w ten sposób wzrastała w nich świadomość potrzeby krzewienia wiary, co skłaniało do misjonarskich oddziaływań na ich rówieśników z otoczenia. Pasąc bydło mała Helenka gromadziła wokół siebie dzieci sąsiadów i z zapałem opowiadała im żywoty świętych. Głębokie przeżywanie poznawanych treści i uczuciowe zaangażowanie w nie coraz bardziej skłaniało ją do marzeń, aby kiedyś przyłączyć się do pustelników mieszkających w ogromnych lasach i żywiących się korzonkami, albo pójść do misjonarzy, żeby pogan nauczać wiary świętej. Ale gdy po latach starała się swe marzenia wcielić w życie, rodzice nie zamierzali wyrazić na to zgody. Matka sprzeciwiała się z powodu wielkiego przywiązania do ukochanej córeczki, która przychodząc na świat jako trzecia - "uświęciła jej łono", gdyż po niej, wszystkie następne dzieci rodziły się lekko i bez zagrożenia życia, jak to miało miejsce przy dwóch pierwszych porodach. Natomiast ojciec - głównie z nadmiaru skrupułów i wielkiej odpowiedzialności za byt całej rodziny. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, iż nie będzie miał pieniędzy na wymagany posag zakonny dla córki. Przy tym nigdy nie popierał egzaltowanej, wybujałej pobożności, jaką sobie wyobrażał w zakonie. Już wcześniej wraz z żoną, w trosce o zdrowie fizyczne i psychiczne dziecka, nie pozwalał Helence na nocne modlitwy, do których, jak mówiła, budził ją anioł. Jego wiara była prosta, mocna i konsekwentna, ale bez jakiejkolwiek przesady, i taką chciał widzieć u dzieci. Mimo to dorastająca dziewczyna dopięła swego i zgromadziwszy odpowiednią kwotę zarobioną na służbie, samowolnie wstąpiła do zakonu. Ale rodzice byli oburzeni na takie nieposłuszeństwo i aż do końca nowicjatu nie zaakceptowali wyboru córki. Jednak podczas pierwszych ślubów, na które zostali zaproszeni, widząc Helenę prawdziwie szczęśliwą - pogodzili się z jej decyzją. "Żono - powiedział ojciec - trzeba ją chyba zostawić tu, gdzie jest. Nie widzisz, że jest zakochana w Panu Jezusie? Niech sobie żyje w pokoju. Taka jest wola Boża." Oddziaływania wychowawcze ojca pozostawiły w dorosłym już postępowaniu córek tak głęboki ślad, że żyjąc z dala od domu rodzinnego, trzymały się wyniesionych z niego zasad. Gdy Helena przebywała na służbie w Łodzi, pościła kilka dni w tygodniu i przez cały Wielki Post. A gdy pewnego razu (w dzień postu) odwiedziła ją starsza siostra, chlebodawczyni spytała: "Jakimi ludźmi jesteście i jak byliście wychowani, że tak surowo pościcie?" Ta zaś odpowiedziała: "Z nami tak właśnie jest, tak właśnie wychował nas ojciec". Na tym tle sylwetka Stanisława Kowalskiego jako głowy rodziny jawi się w postaci doskonałego wzoru także dla dzisiejszych ojców. Od wieków kobiety odznaczały się w rodzinach większą pobożnością i właśnie one kształtkowały stosunek domowników do spraw wiary, do Boga; tymczasem w rodzinie Kowalskich było odwrotnie. To ojciec wczesnym rankiem, przed pójściem na zarobek, każdy dzień rozpoczynał odśpiewaniem Kiedy ranne oraz Godzinek o Niepokalanym Poczęciu NMP\ a w Wielkim Poście Gorzkich żalów; to on nigdy nie opuszczał Mszy św. w niedziele ani w święta, a potem, gdy już wiek nie pozwalał mu chodzić do kościoła - w czasie, gdy tam odbywało się nabożeństwo, zawieszał nad łóżkiem zegarek i przeżywał je duchowo; to on zabiegał o duchowy rozwój potomstwa w oparciu o książki i pisma religijne. Jego modlitwy były tak głębokie, że Helena, już jako siostra Faustyna, czyniła sobie wyrzuty, iż nie dorównuje w tym swemu rodzicowi. "Kiedy zofeaczyfam - pisała - jak ojciec się modlił, zawstydziłam się bardzo, że ja po tylku latach w zakonie nie umiem tego robić tak szczerze i tak gorąco". On nie krępował się, że dorosła córka patrzy na jego osobistą "rozmowę" z Panem Bogiem. Jakże często dzisiejsi chrześcijanie krępują się okazywania zewnętrznych wyrazów pobożności i wstydliwie je ukrywają. A gdy nie jest ona jednakowa u obojga małżonków - zwykle bardziej wierny, bardziej zaangażowany, ulega presji drugiego, poddaje się i składa broń; popada w regres... Jak mało wytrwałości ukazuje wobec współmałżonka, który coraz bardziej uchala się od praktyk religijnych, by w końcu stać się "wierzącym" ale nie praktykującym; jak często brakuje mu odwagi do przeciwstawienia siły swojej wiary... Zupełnie inaczej postępował Stanisław. Gdy zaniepokojona żona upomniała go: "Przestań śpewać, pobudzisz wszystkich" - on nie zwracał na to żadnej uwagi, a czasem wręcz odcinał się: "Pierwsza powinność jest wobec Boga" i tłumaczył, że musi dać dobry przykład dzieciom. Dla niego przkazanie: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną" nie było pustym frazesem; konsekwentnie i czytelnie wcielał je w życie. Zmarł w wieku 78 lat (żona dożyła 90), pozostając we wspomnieniach dzieci jako człowiek zasługujący na podziw i szacunek, który jako pierwszy dał jednej ze swych córek podstawy do świętości. "Jeśli chodzi o religię - mówił po latach syn, organista - ojciec bardzo dużo wymagał od nas i od Heleny także, za co jesteśmy teraz bardzo wdzięczni". Julia Szwarc
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2025 Pomoc Duchowa |