Mam w Afryce czworo dzieci
Na czym polega idea Adopcji Serca? Adopcja "na odległość" znana była od wielu lat i ze zmiennym szczęściem stosowana w wielu krajach. Wspomnę choćby śp. o. Mariana Żelazka SVD z Puri w Indiach, który ją stosował przed laty, choć ostatecznie zrezygnował z powodu nadmiernej troskliwości rodziców adopcyjnych, którzy potrafili przyjeżdżać do jego ośrodka i wyróżniać swoje dzieci. Nasz ruch nawiązał bezpośrednią współpracę z ośrodkiem założonym w Indiach w Jeevodaya przez o. Mariana Wiśniewskiego SAC, prowadzonym potem przez dr Helenę Pyz. Najpierw adoptowaliśmy dzieci właśnie stamtąd. Nowy impuls dla Adopcji Serca przyszedł z Afryki Centralnej, po okrutnej rzezi sprzed 10 lat. Wymordowano wtedy wielu dorosłych i zostały osamotnione dzieci. W pierwszym momencie przygarnęły je inne afrykańskie rodziny. Ale one same miały problemy z przetrwaniem. Polscy misjonarze, którzy nie opuścili wtedy Afrykańczyków, zaczęli szukać rozwiązania. Nie chciałbym do końca wypowiadać się co do tego, kto "ojcował" tej Adopcji, ale z naszej strony zainicjował ją i ujął w karby organizacyjne Wojciech Zięba z Gdańska. Na pewno uczestniczył w tym śp. ks. Stanisław Kuraciński SAC, człowiek o bardzo szerokich horyzontach i otwartości w działaniu. Zapewne o tej formie pomocy wiedział też z racji swojej koordynującej funkcji ks. Henryk Hoser, ówczesny administrator apostolski Rwandy, dziś ordynariusz warszawsko-praski. Jak dzieło adopcji funkcjonuje w praktyce? Adopcja Serca, to cały łańcuch ludzi dobrej woli, który składa się przynajmniej z czterech ogniw. Pierwszym są faktyczni afrykańscy rodzice adopcyjni, którzy przygarniają dzieci pomimo własnej biedy. Drugim są misjonarze, księża i siostry, którzy gromadzą informacje o dzieciach i dopilnowują dystrybucji pomocy z Polski. Robią to kosztem wielkiego nakładu pracy. Trzecim ogniwem jesteśmy my, wolontariusze Ruchu Maitri, ale nie tylko, bo przecież w tej chwili adopcją tego typu zajmuje się już szereg różnych organizacji. To ogniwo zajmuje się tworzeniem i organizacyjnym podtrzymywanie zaplecza Adopcji w Polsce. A czwartym ogniwem są oczywiście rodzice adopcyjni, którzy dzielą się swoimi środkami materialnymi, a także znajdują czas na korespondencję z dziećmi w Afryce, co jest niezmiernie ważnym elementem w tym kontakcie. O tym, że adopcja tego typu jest dosyć powszechną formą działania również poza naszym krajem, niech zaświadczą słowa Jana Pawła II, który w Evangelium Vitae napisał: "Szczególnie wymownym znakiem solidarności między rodzinami jest adopcja. Wśród różnych form adopcji warto zalecić także adopcję na odległość Ten typ adopcji (...) nie łączy się z koniecznością wyrwania ich (dzieci - przyp. red.) z naturalnego środowiska". Czy spotykacie się Państwo z opiniami krytycznymi wobec pomocy dzieciom z Afryki czy Azji, bo "u nas w Polsce tyle biedy i niedożywienia". Co wtedy odpowiadacie? Oczywiście, że tak i to bardzo często. Z jednej strony sądzę, że takie postawy wynikają z niezałatwienia wielu spraw związanych z edukacją lub dostępem do służby zdrowia w Polsce. Stąd pierwszy i słuszny odruch - pomóżmy najpierw naszym dzieciom. Z drugiej strony jest to także pokutująca wciąż niewiedza na temat przepaści, jaka istnieje między życiem u nas a życiem w innych bardzo biednych krajach. Istnieje wreszcie jeszcze jedna przyczyna, którą trzeba wprost nazwać - jest to ludzki egoizm. Bo najczęściej te osoby, które formują wspomniane wyżej hasła, same nikomu nie pomagają ani w Afryce, ani w Polsce. Każdy z nas ma jedno serce. I albo widzi problemy u nas w kraju i na zewnątrz, albo nie widzi ich nigdzie. Pragnę podkreślić, że według naszego rozeznania wśród naszych rodziców adopcyjnych przeważają osoby średnio zamożne. Takie najchętniej dzielą się z innymi. Czy pomoc rodziców adopcyjnych wynika wyłącznie z pobudek religijnych? Nie pytamy rodziców o motywację. Ale oni sami często ją odsłaniają. Wiara chrześcijańska jest częstym impulsem dla okazania tego typu pomocy, ale słyszymy też o motywacji nieopartej o religię. Wśród Polaków panuje powszechne przekonanie, że przekazywanie pomocy przez misjonarzy jest najpewniejsze. I to jest istotny punkt dla wielu osób bez względu na przekonania. Wyraźnie trzeba natomiast podkreślić, że adopcja nie jest w żadnym wypadku jedną z dróg werbowania nowych chrześcijan. Otrzymywanie tej pomocy nie jest przez misjonarzy warunkowane przynależnością do chrześcijaństwa. Misjonarze przedstawiają do adopcji po prostu dzieci w potrzebie. Czy są jakieś pułapki i trudności w byciu rodzicem adopcyjnym? W odpowiedzi chciałbym przede wszystkim uwypuklić trudności poza finansowe. Sami je przeżywamy z żoną jako rodzice adopcyjni. Oto poznajemy nowego człowieka w całej jego złożoności kulturowej, religijnej i ludzkiej. Nie można tej relacji sprowadzać do wysyłania iluś tam złotych miesięcznie. Trzeba podejmować próbę kontaktu. Dopytać, jak żyje i czym żyje. Oczywiście, na miarę możliwości. I opowiedzieć mu o swoim życiu. Wiem, że to jest trudne. Z naszych pięciorga dzieci w Afryce i w Indiach z dwójką mieliśmy jaki taki kontakt. A oni czekają nie tylko na nasze pieniądze. Po Polsce krąży wystawa zdjęć 3 tysięcy dzieci z Afryki Środkowej, które znalazły pomoc w Polsce. Autorzy zdjęć Tadeusz Makulski z Gdańska i Zbigniew Ostrowski z Gliwic zadali sobie wielki trud, żeby wykonać taką dokumentację. Skąd ta determinacja? Nas, jako osoby pośredniczące w tej formie pomocy, bardzo interesuje jej skuteczność. Wyjazd naszych wolontariuszy podyktowany był przede wszystkim potrzebą sprawdzenia, w jaki sposób nasza pomoc dociera. Chcieliśmy przyjrzeć się, jak adopcja wygląda na miejscu. Próba zrobienia zdjęć każdemu dziecku z naszego programu była dobrą formą testowania. Udała się w 80 procentach i uważam to za świetny wynik. Adopcja serca to tylko jedno z zadań Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri. Przez długie lata zmagaliście się z nieprzychylnymi opiniami na temat Waszej działalności. Skąd biorą się te zarzuty? Nieprzychylność ma różne przyczyny. Jest to chyba wpisane w naszą ludzką kondycję. Sadzę, że część obaw mogła zrodzić się z elementarnego niezrozumienia naszych prób na polu dialogu międzyreligijnego, który jest niezbędnym elementem postępowania chrześcijanina, gdy wchodzi on w kontakt z ludźmi innych kultur. Owszem, nazywano nas ruchem niechrześcijańskim, a nawet antychrześcijańskim. Jako osoba uważana za założyciela naszego Ruchu mogę tylko powiedzieć, że powstał on na terenie Kościoła, dzięki pomocy jego biskupów, sióstr zakonnych, księży i ludzi świeckich. Nasze wspólnoty istnieją wyłącznie przy parafiach. Mogę też powiedzieć, że jestem świadkiem działania Ducha Świętego, bo inaczej nie byłbym w stanie sam sobie wytłumaczyć powstania tego Ruchu. A jako chrześcijanin zawsze stawiam sobie to pytanie, dlaczego mielibyśmy liczyć na taryfę ulgową? Przecież naszemu Mistrzowi stawiano tak wiele zarzutów... Jak jeszcze możemy pomagać ubogiej ludzi w trzecim świecie? Czy różnego rodzaju akcje, na przykład kupowanie towarów ze znakiem Sprawiedliwego Handlu ma sens? Komu można ufać w kwestii rzeczywistej pomocy potrzebującym na całym świecie?
Myślę, że każda forma działania w tym kierunku jest słuszna. Każda też jest bardzo ograniczona w swoim zasięgu, ale ważna, bo budzi nadzieję na lepszy świat. Pan Jezus przychodząc na świat, nie usunął niesprawiedliwości - oddał za nas swoje życie. I to jest dla mnie najważniejsza wskazówka. Nie walczę o sprawiedliwość na świecie. Walczę o sprawiedliwość z samym sobą. Mam ograniczyć swoje potrzeby, żeby ktoś mógł lepiej żyć, żeby w ogóle mógł żyć. Wzorem dla mnie jest afrykańska matka, która pomimo biedy swoich własnych dzieci przyjmuje pod dach następne, bo są osierocone.
Z dr. Jackiem Wójcikiem, założycielem Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri, rozmawiała Alicja Wysocka
Jacek Wójcik jest naukowcem - dr hab. biofizyki i biochemii. Po ukończeniu studiów na UW w 1975 r. wybrał się do Indii, by - jak mówił - przeżyć wspaniałą przygodę. Jednak największe wrażenie zrobiła na nim niewyobrażalna nędza materialna Hindusów. W Kalkucie zetknął się też z pracą sióstr Matki Teresy z Kalkuty, pomagał w ich domu dla umierających bezdomnych. Po powrocie do kraju zapragnął wesprzeć to dzieło. Nie planował stałego zaangażowania. Wysłał paczkę ze swymi rzeczami i próbował zachęcić do tego innych. Ta doraźna akcja w nieplanowany sposób przybrała trwalsze formy i na przełomie lat 1975 i 76 powstała w Warszawie pierwsza grupa pomocy. Zatwierdzona przez bp. Władysława Miziołka stała się zalążkiem Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri. Obecnie krajowym duszpasterzem jest ks. dr Roman Forycki SAC. Jacek Wójcik ma siedmioro dzieci: dwoje własnych w Polsce, adoptowanych czworo w Afryce i jedno w Indiach.
Tekst pochodzi z Tygodnika Warszawsko-Praskiego "Idziemy" Idziemy, 22 czerwca 2008
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |