Polscy misjonarze
Nie było ich w Polsce po kilka albo i kilkanaście lat. Przyjechali na krótki urlop: energiczni, uśmiechnięci, spaleni słońcem. Chętnie opowiadają o swojej pracy. Kim są i co robią polscy misjonarze? AFRYKA Siostra Julita Dziekan pochodzi z archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Gdy uczyła się w szkole położniczej, myślała o założeniu wzorowej katolickiej rodziny. Jednak w pamięci miała słyszane w dzieciństwie opowieści sióstr zakonnych o misjach. Wybierając zgromadzenie Franciszkanek Misjonarek Maryi, już wybierała życie misjonarskie. Jednak nie nastąpiło to od razu. Jest w zgromadzeniu od 14 lat, z czego ostatnie 2 lata na misjach w Afryce. Po rocznym przygotowaniu w Paryżu wyjechała do Senegalu, gdzie miała podjąć pracę w szpitalu jako położna. - Warunki były przerażające. Po trzech tygodniach szpital został zamknięty - wspomina. Odtąd, wraz z innymi siostrami, pracuje w Mauretanii jako położna w "dispenserze", czyli w przychodni, przyjmuje wizyty prenatalne, porody, prowadzi porady ginekologiczne. - W Europie położna jest do fizjologii, a do patologii jest lekarz. W Mauretanii się tego nie rozgranicza. Jest dużo porodów i wiele trudnych przypadków. Ale nie zdarzyło mi się, żeby urodziło się martwe dziecko - opowiada z satysfakcją. Mauretania jest krajem muzułmańskim, więc nie można tam bezpośrednio głosić Dobrej Nowiny. - To, co możemy, to dawać świadectwo swojego życia - kończy s. Julita. AMERYKA POŁUDNIOWA Ksiądz Ireneusz Kliche, ksiądz z diecezji katowickiej, od trzech lat jest misjonarzem w Argentynie. - Jako ministrant spotkałem werbistę - misjonarza z Brazylii. Coś w sercu zastukało i potem, w seminarium i na dwóch parafiach, gdzie pracowałem, ciągle mi towarzyszyła myśl o pracy misyjnej. Chciałem do Afryki, ale zaproponowano mi Amerykę - opowiada. Pracuje na terenie Chaco, jednej z najuboższych prowincji Argentyny, w diecezji San Roque de Presidencia / Roque Sáenz Pena. Jest jednym z 4 misjonarzy w parafii o obszarze równym połowie Polski. To, czego ci ludzie potrzebują najbardziej, to obecność. Są spragnieni księdza. Staram się dojechać do wszystkich z posługą sakramentalną, odwiedzać chorych, ale często jest to trudne, zwłaszcza w czasie pory deszczowej. Do tego jest bardzo gorąco - tłumaczy. Większość czasu spędza w drodze. Niemal codziennie w innym miejscu śpi, spowiada, chrzci... Jeśli czas pozwala, stara się przed Mszą św. wygłosić katechezę. Jego poprzednik miał już swoje lata i nie mógł wiele podróżować, dlatego czasem odwiedza miejsca, gdzie od 4 lat nie było księdza. Gdy rozchodzi się wiadomość, że się pojawił, schodzą się ludzie z całej okolicy. W ich naturze jest, że mają na wszystko czas, więc nigdy nic nie zaczyna się punktualnie. Zawsze czekają na następnych przybyszów. - Argentyna to kraj wielkich kontrastów. Kapliczka z obrazkiem świętego często stoi obok kapliczki z ludowym bóstwem. Na ołtarz do poświęcenia trafia krzyżyk, a obok wizerunek pogańskiego bożka. Moi parafianie często traktują księdza jak szamana, proszą o pokropienie wodą święconą synka, bo nie może spać. Ale to dobrzy ludzie. AZJA Diakon Andrzej Gryz SJ w sierpniu będzie miał święcenia kapłańskie w Syrii. - W młodości zainspirowała mnie scena ze zmartwychwstania Jezusa. Gdy niewiasty przyszły do grobu, anioł im powiedział: Tutaj go nie ma! Powiedziałem sobie: trzeba być tam, gdzie Go nie ma. Będę misjonarzem! - opowiada. Studiował w Kairze język arabski i islamologię, potem rok w Górnym Egipcie, gdzie pracował m.in. jako katecheta w szkole. Obecnie kończy prawo kanoniczne kościołów wschodnich w Rzymie. Od 6 lat całe wakacje spędza w Syrii, gdzie będzie jednym z 10 kapłanów - jezuitów, drugim Polakiem. Choć chrześcijanie stanowią w Syrii jedynie 10% ludności, mają więcej praw niż np. w Egipcie. Jest tu wiele Kościołów: prawosławny, syriacki, maronicki... Dlatego działalność tamtejszych jezuitów to głównie praca na gruncie ekumenicznym. - Kiedy organizujemy rekolekcje ignacjańskie, biorą w nich udział członkowie różnych Kościołów. Widać, że coś nas łączy. Ważny jest także kontakt z muzułmanami. Słowo "Bóg" po arabsku to "Allach" i my, chrześcijanie w Syrii, mówiąc o Bogu, też używamy tego słowa - tłumaczy diakon Andrzej. Jezuici od 15 lat organizują 10-dniowe pielgrzymki młodzieży po Syrii - na wzór pielgrzymki do Mekki. Biorą w nich udział wspólnie chrześcijanie i muzułmanie. Ich celem nie jest forsowanie którejś z religii, ale wzrost emocjonalny młodych Syryjczyków, dorastanie do odpowiedzialności za siebie i ich przyszłe rodziny. - W czasie takich pielgrzymek rodzą się przyjaźnie, a sami rodzice często z zaufaniem powierzają jezuitom swoje muzułmańskie dzieci, bo wiedzą, że nie dojdzie tam do żadnych "ekscesów" - mówi diakon Andrzej. - Tym, co im dajemy, jest nasza obecność. Chrześcijanom służymy przede wszystkim duchowym wsparciem. Z kolei muzułmanie mają obraz chrześcijan kreowany przez islamskich przywódców duchowych i obraz Zachodu znany jedynie z amerykańskich filmów. Przebywając z nimi, staramy się te stereotypy przełamywać, pokazać, że jesteśmy podobni, mamy wspólne zainteresowania i śmiejemy się z tych samych dowcipów. OCEANIA Ksiądz Dariusz Kałuża jest Misjonarzem Świętej Rodziny. Trzy lata po święceniach i po roku przygotowań wyjechał w 1997 r. do Papui-Nowej Gwinei. - Z mojej parafii pochodzi misjonarz werbista. Kiedy przyjechał, pierwszy raz widziałem księdza w białej sutannie i boso. Dużo rozmawialiśmy. Musiał mi powiedzieć coś ważnego, bo zapragnąłem być misjonarzem - wspomina. Na teren diecezji Mendi w Górach Centralnych, gdzie ks. Dariusz pracuje jako jeden z 22 księży - wśród nich 10 Polaków i 3 autochtonów - pierwsi biali misjonarze dotarli w 1955 r. Kiedy przybyli, obok siebie szli ksiądz katolicki i pastor luterański, dlatego wioski są często na przemian katolickie i protestanckie. Jest tu też wiele kościołów narodowych i sekt. W diecezji są 32 parafie i 360 kościołów, czyli małych chatek z tabernakulum. Centrum życia religijnego jest tam, gdzie mieszka ksiądz lub jest szkoła katolicka. Ksiądz Dariusz obok jeżdżenia po parafiach od dwóch lat prowadzi szkołę katechetów. Tam uczy ich nie tylko troski o codzienne praktyki religijne w wiosce, ale także różnych czynności "cywilizacyjnych" i uprawiania ziemi. Wiele czasu poświęca także rozwiązywaniu międzyludzkich problemów, godzeniu ludzi. O ile miasta są skupiskami ludności przybyłej z różnych stron, o tyle każda wioska pozostaje wciąż zamkniętym światem, nierzadko skonfliktowanym wewnętrznie i bardzo często z sąsiadami. Tam walki międzyplemienne trwają non stop. Nie ma dnia, żeby ktoś z kimś się nie pobił. Panuje zasada: śmierć za śmierć. Jeśli z jednej wioski zginie dwóch, to mieszkańcy drugiej wioski będą nękani dotąd, aż także zginie dwóch. To duży problem. Jednak Papuasi to ludzie ciekawi i rozmowni. Kiedy np. wioska podejmuje decyzje, to każdy członek społeczności musi się wypowiedzieć, choć każdy po kolei mówi to samo. Ich filozofia życiowa brzmi: jeśli nie zrobiliśmy czegoś dzisiaj, zrobimy to jutro. To, czego się tam nauczyłem, to cierpliwość - opowiada ze śmiechem. - Kiedy czytam listy św. Pawła, mam często wrażenie, że on te listy pisał specjalnie dla moich Papuasów. Gdyby więcej kapłanów przyjechało tu choćby na 3 lata - bo tyle trwa kontrakt, jaki zawierają misjonarze z biskupem - zobaczyć "nowo założony Kościół", ubogaciliby się sami i obdarowali moich podopiecznych - rozmarzył się ks. Darek. - Jeśli ktoś może przyjechać, to zapraszam każdego!
Radek Molenda Tekst pochodzi z Tygodnika Warszawsko-Praskiego "Idziemy" Idziemy, 1 lipca 2007
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |