Przepraszam
Świt mocnym blaskiem budzi mnie
Spóźniony biegnę, wiem
To kolejny takie dzień, kiedy
Brakuje czasu przystanąć, by
Choć zwykłe "Cześć" powiedzieć Ci
Boże
Biegnę więc dalej, drogę znam
Na przejściach ulic czasem
Ktoś potrąci mnie, lub kogoś ja
Reklam kolorów wciąż inna treść
Tylko mój świat nie zmienia się
Lecz wiem, że gdy
Powrócę, zbyt zmęczony sobą
Dodasz mi sił
I znowu wstyd przypomina mi
Czekałeś na mnie
Zamknięte były drzwi
W słów labirynty wciskam się
Zatapiam w nurty rwącą myśli
Które niosą mnie gdzieś
Słodkie dialogi, gniew, albo żal
I pośpiech, który dobrze znam, Boże
Może prosiłeś o coś mnie
Może pytałeś, wybacz
To kolejny takie dzień, kiedy
W chaosie ważnych chwil brakuje tej
By Twoich prawd usłyszeć szept
Lecz wiem, że gdy
Powrócę zbyt zmęczony sobą
Dodasz mi sił
I znowu wstyd przypomni, że
Czekałeś na mnie...
Przepraszam Cię
Spotkanie z Frasobliwym
Spotkałam Cię samego na dróg rozstajach
Powiedz mi skąd wracasz, że
Nogi tak zdrapane, oczy zapłakane
Cierń różany w skroń wplątany
Wspomnień budzi lęk
Daleko stąd do stóp Golgoty, wieki nie te
W niemodny strój dziś odziałeś się
Jeszcze raz wracasz, by spotkać mnie, spytać
Czy nie znalazłam marzeń Twych
Wypadły Ci, gdy niosłeś krzyż
Zgubiłeś je, gdy bito Cię
Rozerwał je różany cierń
Siądźmy więc, opowiedz
O czym myślisz idąc tak?
Znowu masz zbyt zajęty dzień
Do chorych serc wezwano Cię
W zdeptany piach
Zmęczenie z ran wolno cieknie
Spoglądasz w dal przez siebie
W żalu rozpaczliwie milczysz Frasobliwy
Wiatr w rozdarty bok zagląda
Z wstydem spuszczasz wzrok
Cicho wskazujesz blizn zgrubienia
Mówisz wolno
Jakieś marzenie każdy z nas ma
Miałeś żyć właśnie nim, dziwnie tak wyszło
Chciałeś Miłości wielki most
Ze swego serca ludziom wznieść
Nauczyć jak wyciągać dłoń
Po śladach Twych do jutra przejść
Chyba dobrze chciałeś tylko świat nie ufał Ci
Wahasz się więc, czy warto dziś powracać
I... marzyć znowu...
Pozostań tu z marzeniem swym
W tej kapliczce
na rozstaju dróg odnajdę Cię - Frasobliwy mój
Przyjaciel
Tak dawno nikt nie pukał w drzwi
W słuchawce wciąż ta sama cisza
Pod progiem czeka jesień
Smutny wrzesień wiatr smutny drży
Przez okno rozmazane łzą
Dzień ochlapany zadumany
Oglądam wierzę mocno wrócisz z wiosną tu
Błękitną mgłą jesień rzuca czary
Ogniska mgłą a przyjaźń moknie nam
Jarzębin słodkie łzy
Policzki jej lekko tną
Tak dawno nie pukałaś już
Została świeżych wspomnień cisza
W niepewność śmiech zmieniony
Nieskończony dni naszych plan
Za oknem rozmazanym łzą
Nic się nie zmienia gdy ciebie nie ma
Tylko wśród zdjęć zakurzonych
Z nut spleciony został adres twój
Tusz na kopercie wolno schnie
Napiszę Ci jak boję się
Jak łzy spóźnione zamyślone ranią mnie
W kopertę włożę kilka słów nieśmiałych rozpłakanych
Zrozumiesz mnie?
Przepraszam cię
Zachwyt
Spójrz, zadziwiłeś świat cały sobą
Gdy pokochałeś
Tak jak nikt przed Tobą
Starczy tej Miłości dziś
By serca nam ogrzać w chłodne dni
W jaki niemy szept
Słowa mam zmieniać
By nie mówiąc nic
Ciebie móc sięgać?
Jak tysiące spraw
W jeden krzyża znam zmieścić
Ciebie odnaleźć tam?
Spójrz
Zachwyciłeś świat pięknem swoim
Noc srebrnooka chyli się w pokłony
Milczę, by nie płoszyć snów
Tak dziwi mnie palców Twoich cud
Więc naucz Panie mnie
Odkrywać każdy dzień
Usłyszeć bicia ludzkich serc
I nawet kiedy deszcz
Policzków rosi biel
Łzami naucz modlić się do Ciebie
W jaki niemy szept...
Wyśpiewam Ciebie
Roztańczony świat
Wiruje jak stubarwna ćma
Cichy serca puls
Żyje tańcem czarnych nut
Akord dziwnych brzmień
Zadziwia mnie, porywa mnie
W takie właśnie dnie
Ciebie Panie śpiewać chcę
I nic nie liczy się
Gdy jesteś obok. gdy czuję Cię
Niech tę głuchą nocy ciszę
Aż do śmierci rozkołysze radość
Szczęście rozśpiewanych ust
Otuli wiatru słodki chłód
Kilku ciepłych fraz istnienie
Niechaj ucieszy Panie Ciebie
Srebrną kroplą deszcz
Na bieli szyb rozmywa się
Jak w pryzmatu szkle
Piękno Twoje dziwi mnie
Szkoda takich chwil
Gdy można skryć w dźwięk i rytm
W każdej z takich chwil
Tobą Panie pragnę żyć
I nic nie liczy się...
Nim noc rozpłynie się
Ostatni raz wyśpiewam Cię...
Lekcja miłości
Tu, w ciepłym małym kącie
Nad milczącym stołem
Pochylony piszę list do Ciebie Boże
Nad ciągle białą kartką
W serce zaglądając o Miłość pytam
Znów smutek pod nogami plącze się uparty
Znów uczucia głośno do drzwi pukają
Tu między słów milczeniem
Leży list do Ciebie
Nim nadzieję zszywam, o Miłość pytam
A Ty o krzyż oparty drżysz i czekasz na mnie
Deszcz o belki dzwoni
W błocie zamyślony łkasz
Szymona dłoni brak
I Weroniki szal nie zgoi świętych ran
Znów zostałeś z krzyżem sam i czekasz
Tu w ciepłym skryty kącie
Pojąć chcę, nie mogę
Miłość dróg, więc tylko proszę
Tu, w dziwnej szarej pustce
Na krawędzi wzruszeń Miłości wznoszę i burzę
Ludzkich uczuć miasta, niewzruszenie własna
Tych Miłości duma tak bardzo mała
Gdy przez okno patrzę w błocie się wydajesz
Bardziej od człowieka człowieczy Boże
Gdy pod krzyża belką drżysz
Prowadzisz mnie na szczyt
Gdy z szat zerwany wstyd
W cierpieniu moknie
Gwóźdź zbyt mocno trzyma dłoń
Rozdarty nagle bok odsłania prawdę mi
Wielkiej lekcji miłości
Jeszcze łkasz, z rozciętych bólem warg
Szept cichy zrasza twarz:
"Przecież kocha, abyś mógł pokochać ty..."
Kochać Cię Muzyką
Zbudziłeś mnie zanim świat przetarł oczy
Pejzażem nut rannej rosy wielbił Cię świt
Słowiczy tryl wysoko z chmur spływał, gdy
Tęczowe łzy białych mgieł spadły z nieba
Zaspany wiatr cicho śpiewał
I pierwszy raz patrzyłam jak
Wzruszony łkasz cicho drżysz
Ty wielki Bóg - słaby liść
Chciałabym mój słoneczny Panie
Zorzą być
Pod Twoimi dłońmi
Rozlać setki barwnych brzmień
Gdy lekko jak Preludium Marzeń
Z nut Miłości tworzysz nowy dzień
Przed chwilę pozwól mi trwać
W tym zachwycie
Nim wstanie dzień, nim po świcie
W ogromie spraw rozpłyniesz się
Ocalić choć chwilę chciej
Na usta nieśmiały śpiew lekko złożę
Subtelnych brzmień Wirtuozie
Pod dachem gwiazd usiądziesz tu
Otulisz mnie rankiem
Ty - drżący liść - wielki Bóg
Chciałbym w harfy zmienić łkanie
Głosu szept
Na muzyki progu pięknem Twoim dziwić się
Umieć być akordem pragnień
Który budzisz każdym nowym dniem
Raz jeden pozwól mi być struny drżeniem
Na której dłoń szuka Ciebie
Dotykiem swym rozkołysz mnie
Był czuła Cię do łez, perłowych łez
Drogowskaz
W najdłuższą z dróg
Rankiem wyruszam
Do nieznanych chwil
Chcę znowu biec
Tak wiele słów bawi i wzrusza
I tak wiele rąk
Poprowadzić gdzieś chce mnie
W najdłuższy rejs
Wypływam świtem
W codzienny mój rejs dokoła dnia
Kolejny brzeg kusi nim zniknie
I sam nie wiem
Dokąd dopłynąć mam, ale
Ty, pomiędzy niebem ziemią
Dłonie swoje rozciągasz
Bym znów nie zbłądził
Serca w sieciach głupich pragnień
Nie splątał
A Ty nad burzą wahań
Światła promień lekko rozpylasz
Bym wśród tysiąca labiryntów życia
Ciebie odnalazł
Woła mnie świat - lunapark marzeń
Czar modnych dni i reklam blask
Tylko gdy noc gasi kolory
Na rozdrożach chwil wita mnie strach
Świat, dziwny świat
Bardziej krzykliwy niż zły
Śmieszny lub rani po łzy
I kiedy tak staję bezradny
Nadziei płomień
Wciąż jeszcze się tli, bo
Ty pomiędzy niebem ziemią...
Wieczorny spacer
Pod neonami nadziei błyszczących
Szukam Cię Panie
Choć dzień już się kończy
Ulice ślepe od jasnych świateł
Prowadzą mnie na wieczorny spacer
Pod neonami nadziei błyszczących
Giniesz znów w tłumach postaci i cieni
I nie wiem nawet
Czy znajdziesz chwilę
By w drodze swojej
Zatrzymać się przy mnie
Jak dziecko powoli
Powtarzam Twe Imię
- Równanie w sercu trudne i dziwne
Tak chciałbym móc Ciebie do końca umieć
Odnaleźć, zrozumieć
Pod wielkim niebem
Przykrytym mgłą nocy
Miasto zmęczone do snu mruży oczy
Marzenia gasną jak świecy płomień
Nim zgasną raz jeszcze zatańczą dziwnie
A ja nie chcę wracać
Bez Ciebie tak pusto
Chcę Ci powiedzieć, że ciężko
Że smutno
I lękam się tylko, czy w gwarze świata
Mój szept nieśmiały Ciebie dogania?
Jak dziecko...
Ciche ulice dniem milczą zmęczone
Miasto wysoko w przestrzeni uśpione
I nawet serce rozkrzyczane zamilkło
Znalazłem Ciebie, otuliłeś mnie cisza...
Taka inna modlitwa
Cześć...
Wiem już późno na rozmowę, pytania ale
zanim dzień zamknie oczy opowiem o nim ci:
Nie był taki jakbym chciała szary, mdły i
chyba nazbyt się starałam odnaleźć w
nim skrawek marzeń
Późno już gasną światła
Westchnieniem cisza gra
Późno, późno, późno już
Lecz nie nazbyt by zrozumieć jak
Jak pięknym może stać się szary dzień
Gdy tylko chcesz...
Wystarczy drogę z pragnień śmiało wznieść
Chcę tak jak ty
Łzy chować w słowa
Chcę tak jak ty
Melodią dzień malować
Z ciepłych barw ułożyć krótki wiersz
Pierwszy w życiu
Z tysiąca gwiazd dwie mieć dla siebie
Rozpalać je gdy słońce spochmurnieje
Może świt zechce mi nadzieją być
Chciałam z kimś radość dzielić
Zabrakło czasu i nie słuchał nikt
Chciałam na szklanej góry daleki szczyt
Marzenia wnieść by świat zazdrościł mi ich
By nie dotknął ich
Lecz z bajki wprost na chodnik codzienności
Świt sprowadził mnie
Więc pragnę...
Móc tak jak ty
Łzy chować w słowa
Móc tak jak ty
Melodią dzień malować
Z ciepłych barw ułożyć krótki wiersz
Pierwszy w życiu
Z tysiąca gwiazd dwie mieć dla siebie
Rozpalać je gdy słońce spochmurnieje
Może świt zechce mi nadzieją być
Ciepły wosk liże dłoń
A my tak, a my wciąż nad dniem
Który który zasnął schylamy się
Chodź przez lustra szept zagląda noc
Płomieniem słów topimy chłód
W półmroku cieniem zmierzch zaprasza nas,
Tak subtelnie
Chcesz tak jak ja
Łzy chować w słowa
Chcesz tak jak ja
Melodią dzień malować
Z ciepłych barw ułożyć krótki wiersz
Pierwszy w życiu
Z tysiąca gwiazd dwie mieć dla siebie
Rozpalać je gdy słońce spochmurnieje
Może świt zechce chociaż raz nadzieją być
Litania chwil
Nieśmiałej wiosny ciepły szept
Rozgrzane lato znów zmieni w śmiech
A potem jesień deszczem rozmyje świat
Dywan liści pod stopy zimie złoży
I tak kolejny minie rok
Z nim moje dobro i moje zło
Tych chwil litanię dziwną przyjmij jak śpiew
Uśmiechem wybacz nie gniewaj się
Bo wiem że mało zbyt
Tych dobrych było chwil
Zbyt szybko mijał dzień
By miłość Twoją nieść
Okruchy dobra tak jak chleb
Można podeptać lub głodnym nieść
A Ty codziennie więcej uczysz mnie
Jak w dobry chleb choć spóźniony uśmiech zmieniać
Więc zanim przyjdzie jeszcze raz
Na wagę dobre złe chwile kłaść
By ciężar łez, goryczy nie przygniótł mnie
Otwórz mi serce zostań proszę Cię
Każdy dzień rozpędzony świtem żyje w nas zawsze
Każda z rzek płynie rzeźbiąc korytarze pod strumienie nowe
Każdy ptak tylko jeden raz do słońca wzleci spadnie potem
Ale Ty każdą z dobrych chwil uświęcisz
Nie zapomnisz o niej
Nim jesień zimie drzwi otworzy w srebrny świat
Nim wiosna w słońcu znów przed latem skryje twarz
Żadnego z pięknych dni które stworzyłeś mi
Nie zgubię z drodze tej
Ocalę dobrem je!
Póki Miłość w nas się pali
Gdyby świat pomalować dziecka pierwszym uśmiechem
Tak jak klocków pudełko poukładać w kolory
Dni dobrocią rozpalać ciągle więcej i więcej
W miastach wielkie ogrody z serc milionów stworzyć
Gdyby wykraść łodygom kwiaty piękne i strojne
Wiatrom wpiąć je we włosy by tańczyły z radości
Może wreszcie nad smutkiem błękit rozlałby słońce
Może świat by wybuchnął szczerym śmiechem Miłości
Bo jeszcze można dziś kochać, można ufać i wierzyć
Topić serca zamarzłe, sięgać gwiazd, sięgać tęczy
Póki nie jest za późno można tyle ocalić
Jeśli Miłość w nas się pali
Kiedy świat już wypłacze oczy ślepe nad dobro
Gdy zakrztusi się wreszcie własną łzą i cierpieniem
Kiedy przejrzy się w lustrze, zlęknie się samym sobą
Może wtedy zrozumie, jego dusza skruszeje
Nie potrzeba nic liczyć, ani stawać na głowie
Lecz wystarczy drzwi okna jak najszerzej otworzyć
Na tę Miłość co cicho w ciepłym geście i słowie
Tak po prostu bez krzyku, wielkich reklam przychodzi
Spróbuj świat pomalować dziecięcym uśmiechem
Tak jak klocków pudełko poukładać w kolory
Dni dobrocią rozpalać spróbuj więcej i więcej
Znaleźć najpierw w swym sercu te tajemne ogrody
Spróbuj wykraść łodygom kwiaty piękne i strojne
Wiatrom wpiąć je we włosy by tańczyły z radości
Może wtedy przez troski wyjrzy promieniem słońce
Może wtedy wybuchniesz szczerym śmiechem Miłości
Bo przecież możesz dziś kochać...
Raz jeden spróbuj pokochać