Sukces medycyny kosztem życiaZ Bolesławem Piechą, posłem PiS, przewodniczącym sejmowej Komisji Zdrowia, autorem projektu ustawy o ochronie genomu ludzkiego i embrionów ludzkich, rozmawia Marek KrukowskiZacznijmy od samego początku. Na czym polega metoda in vitro? Jest to metoda polegająca na zapłodnieniu komórki jajowej plemnikiem, tyle że dokonująca się nie w warunkach naturalnych, czyli wewnątrz organizmu kobiety, ale na zewnątrz, w probówce. Ta technologia składa się z kilku faz. W pierwszej pozyskujemy materiał: komórki jajowe od kobiety i plemniki od mężczyzny. Pozyskanie plemników jest proste, natomiast jeśli idzie o komórki jajowe, sprawa jest już bardziej skomplikowana. Kobieta w okresie płodności produkuje komórki jajowe raz w miesiącu, co 28 dni, i najczęściej jej organizm wytwarza tylko 1 komórkę jajową. Żeby proces zapłodnienia in vitro był efektywny, pozyskuje się w jednej procedurze 10,15 czy 20 komórek jajowych. Żeby to było możliwe, trzeba przełamać pewną barierę w organizmie kobiety. Zatem stymuluje się jajnik odpowiednim zestawem hormonów i silnie działających leków. W efekcie jajnik tworzy wiele komórek jajowych, które wydobywa się na zewnątrz organizmu i umieszcza w określonym płynie w obecności plemników. W nowoczesnej technologii in vitro plemnik wstrzykuje się mikrostrzykawką do komórki jajowej. Czy to stadium zapłodnienia in vitro jest bezpieczne? Ta procedura kryje w sobie niebezpieczeństwa. Jeśli dojdzie do hiperstymulacji jajnika, to konsekwencje dla zdrowia kobiety są poważne. Mogą się skończyć jego wycięciem, czyli całkowitą bezpłodnością. Wróćmy do procedury. Mamy już komórki jajowe. Co się dzieje dalej? Teraz zaczyna się najbardziej kontrowersyjny etap zapłodnienia in vitro. Wszystkie pozyskane komórki jajowe ogląda się pod mikroskopem i poddaje selekcji. Te - mówiąc kolokwialnie - felerne, wyrzuca się. Pozostałe zaś łączy się z plemnikami. Otrzymujemy zatem, dajmy na to, 20 zapłodnionych komórek jajowych, czyli zygot, które zaczynają się dzielić. Nie wszystkim to się jednak udaje, wobec czego po 24 godzinach ogląda się je ponownie, patrząc, które z nich przechodzą w embrion ludzki. Dochodzi wówczas do eliminacji niepewnych, słabych, nienajlepiej się rozwijających embrionów, które ulegają niszczeniu. Potem przychodzi kolej na następną selekcję, tym. razem bardziej już dojrzałych embrionów, po której odrzuca się embriony "niepełnowartościowe". Z tych "dobrych" cześć przenosi się do organizmu kobiety odpowiednio stymulowanego hormonalnie, resztę się mrozi. Dalej rozwija się normalna ciąża, dochodzi do porodu. Chciałbym jeszcze dodać, że zdarza się, iż selekcji dokonuje się także w organizmie kobiety. Na przykład transplantuje się trzy zapłodnione komórki jajowe. Z tej operacji powinny narodzić się trojaczki, ale ktoś chce mieć tylko jedno dziecko. Co wtedy robi? Decyduje się na mikroaborcję. A zatem selekcja jest wpisana w całą procedurę in vitro od początku do końca. Czyli szansę na normalny rozwój w macicy ma tylko część embrionów - istnień ludzkich, bo życie zaczyna się przecież w momencie poczęcia? Zgadza się. Dlatego też w przygotowanym przeze mnie projekcie ustawy tworzenie nowych embrionów jest zabronione. Nie można dla sukcesu medycznego poświęcać iluś tam istnień. Embrion jest osobą ludzką, a tej przysługuje niezbywalna, przyrodzona godność ludzka, którą - o czym zapominają entuzjaści metody in vitro czy zwolennicy aborcji - gwarantuje konstytucja. Jeżeli konsekwencją stosowania in vitro jest selekcja, to część tej godności ludzkiej wyrzucamy - za przeproszeniem - do kosza na śmieci, uznając tym samym, że nie dla wszystkich jest ona niezbywalna. Co zrobić z istniejącymi już, zamrożonymi embrionami? Pański projekt mówi też i o tym, między innymi dopuszcza możliwość ich adopcji. To wzbudza chyba kontrowersje? Musiałem się z tym problemem zmierzyć. Według mocno niedoskonałych szacunków w fazie zamrożenia pozostaje 40-70 tysięcy embrionów. Nie bardzo było wiadomo, co z nimi zrobić. Jedni proponowali tej materii w ogóle nie poruszać. Inni chcieli je ochrzcić i pogrzebać. Ja, idąc za przemyśleniami zespołu pracującego pod kierownictwem posła PO Jarosława Gowina, zdecydowałem się na wprowadzenie okresu przejściowego, w którym byłaby dopuszczalna ta część procedury in vitro, w której przenosi się embrion do organizmu kobiety. Pierwszeństwo mieliby oczywiście biologiczni rodzice. Ale przewidujemy również przeniesienie embrionów przez nich niechcianych, będących niejako sierotami, do ciała innej niż matka kobiety. Zapewne padają pod Pana adresem zarzuty, że jest Pan bezduszny i nie liczy się z parami, które pragną mieć dzieci, a nie mogą? Owszem, spotykam się z oskarżeniami, że potępiam dzieci z probówek, że odbieram im prawo do życia. Ale to nieprawda. Za co miałbym je potępiać? To przecież nie ich wina, że narodziły się kosztem innych istnień ludzkich. W tym miejscu chciałbym dodać jedną rzecz. Żyjemy w czasach, w których ludzie mają wielkie oczekiwania, uważają, że wszystko im się należy, że mają prawo do posiadania wszystkiego, w tym także dziecka. A przecież dziecko jest darem, a nie dobrem, które można sobie zafundować, bo technologie na to pozwalają. Nie ma więc prawa do posiadania dziecka. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu par niemożność spłodzenia potomka jest życiowym dramatem. Ale można próbować temu zaradzić poprzez zwyczajną adopcję, akt altruistyczny, mający głęboki sens moralny. Niebezpieczeństwo stwarzane przez metodę in vitro widzę w tym, że pozwala ona na zaprogramowanie dziecka; dostosowanie jego intelektu, charakteru czy wyglądu do pragnień rodziców. A to już by była eugenika. Zwolennicy metody in vitro twierdzą, że jest ona nie do zastąpienia. Kiedyś, żeby orzec niepłodność małżeńską, potrzebne były dwa lata i poddanie się określonym badaniom. Dziś ta procedura jest bardzo - uproszczona. Wystarczy rok. Pomija się też wiele badań. Dominuje filozofia chodzenia na skróty. Według mnie w ciągu roku bardzo trudno jest stwierdzić jednoznacznie, że mamy do czynienia z bezpłodnością. Choćby dlatego, że odgrywa tu rolę wiele czynników psychosomatycznych. Często blokada prawidłowego cyklu miesiączkowania tkwi w mózgu kobiety. Dane zebrane przez amerykańskiego profesora Dausona wskazują, iż normalne leczenie bezpłodności w czasie dłuższym niż rok pozwoliłoby w 80 procentach leczonych przypadków na zajście w ciążę. My jednak wolimy iść na łatwiznę, do czego kuszą nas ci, którzy mają interes w forsowaniu metody in vitro, wmawiając, że jest ona zbawieniem. Jakie ma Pan inne zastrzeżenia do tej metody? Jest ona po prostu nieskuteczna. W medycynie obowiązuje następujący paradygmat: daną metodę leczniczą stosujemy wtedy, kiedy jej skuteczność jest uzasadniona ekonomicznie. Gdybyśmy brali tylko jedną komórkę jajową i jeden plemnik, jak to proponuje w swoim projekcie Jarosław Gowin, to efektywność tej metody nie przekroczyłaby 3-5 procent. Tylko dzięki produkowaniu większej liczby komórek jajowych, czego Gowin zabrania, skuteczność wynosi 25-30 procent. Ale to, jak już mówiłem wcześniej, jest niedopuszczalne ze względów etycznych. Ponadto ryzyko wystąpienia różnego rodzaju wad u noworodka poczętego metodą in vitro, w tym podatność na choroby nowotworowe, jest kilkakrotnie większe niż u dziecka zrodzonego naturalnie. Dzieci poczęte tym pierwszym sposobem trafiają do szpitala dwa, trzy razy częściej niż te drugie. Takie są statystyki. Kwestia zapłodnienia in vitro jest tylko jednym, choć najgłośniejszym, z elementów pańskiej ustawy. Co jeszcze w niej znajdziemy? Rzeczywiście jest ona najbardziej dyskutowaną, wręcz wzbudzającą napięcia społeczne częścią projektu, którego zapisy regulują także możliwości manipulowania materiałem genetycznym. Zakazują takich procedur, za którymi stoi niebezpieczna i wątpliwa etycznie chęć stworzenia nowego człowieka. Na przykład po to, by mieć źródło części zamiennych. Takie rzeczy zdarzały się w procedurze in vitro: w Wielkiej Brytanii urodzono bliźniacze względem cierpiącego na nieuleczalną chorobę brata dziecko, tylko po to, czy między innymi po to, aby pobierać od niego szpik kostny. Zabraniamy też łączenia ludzkiego i zwierzęcego materiału genetycznego. Dopuszczamy zaś tylko procedury wykonywane w celach leczniczych, ale poddajemy je ścisłym rygorom. Określamy granice, których przekraczać nie wolno.
Tekst pochodzi z Tygodnika Idziemy, 6 września 2009
(Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa)
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2021 Pomoc Duchowa |